Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2017, 18:40   #8
Pan Elf
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację


Kiedy wyszli na świeże powietrze, Moira poprawiła odruchowo złote zapięcia swojego płaszcza. Narzuciła na swoją rdzawą czuprynę kaptur, by ochronić się przed chłodnymi podmuchami wiatru ciągnącymi od strony morza.
W nozdrza od razu uderzył ją zapach ryb, a do uszu dobrał się z oddali skrzek mew i przytłumiony szum morza.
Wieczór był cichy i spokojny, ale chłodnawy. Moira nakreśliła w powietrzu jakiś misterny symbol i wyszeptała formułę zaklęcia, bardzo podobną do tego, którego użyła, by osuszyć swoje ubrania. Po jej ciele rozlała się fala przyjemnego ciepła.
Szli powoli, nie śpiesząc się, ramię w ramię. Przez dłuższy czas milczeli, a jedynym odgłosem był stukot obcasów Moiry o poniszczoną kostkę brukową.

Czarodziejka prychnęła z pogardą na komentarz Fredrika, kiedy mijali obściskującą się parę. Nawet nie raczyła go obrzucić jednym ze swych pełnych dezaprobaty spojrzeń, milcząc dalej. Dupek, pomyślała o nim i na tym zakończyła swoje rozważania na jego temat. Jej uwagę przykuła latarnia połyskująca swym światłem z oddali. Moira drgnęła lekko, wyczuwając bijącą z tamtego miejsca magię. Nie było to silne uczucie, jednak przyjemny dreszcz przebiegł przez jej ciało. To jeszcze bardziej wzbudziło w czarodziejce ciekawość i przeczuwała, że jej towarzysz był związany z ową latarnią - bo inaczej czemu reagowałby tak agresywnie na jej pytania?

Spojrzała na Fredrika ukradkiem. Mogła spróbować przesondować mu umysł, jednak wiedziała, że było to bardzo wyczerpujące przedsięwzięcie. Poza tym potrzebowała albo jego zgody, albo w jakiś sposób go obezwładnić, a nie chciała, póki co, w taki sposób zrażać go do swojej osoby. Było bowiem w nim coś, co sprawiało, że Moira nie spętała go jeszcze magicznymi więzami, pozwalając, by zajęły się nim szczury. A zrobiłaby tak z każdym innym, który targnąłby się na jej życie. Sądziła jednak, że atak Fredrika był jedynie grą, swoistego rodzaju zaproszeniem do dalszej rozmowy, nie zaś przemyślanym zamachem na jej życie. Wszak gdyby chciał ją zabić, to miał ku temu sposobność.


Czarodziejka przyjrzała się telepoczącemu się szyldowi karczmy, do której niewątpliwie mieli zamiar wstąpić z Fredrikiem. “W Gardzieli Krakena” nie wzbudziło w Moirze ani sympatii, ani też jakiejś szczególnej odrazy. Pomyślała sobie, że miejsce to pewnie przypominać będzie każdą inną, niezbyt wyszukaną tawernę, jaką mogło poszczycić się każde miasto. I wcale się nie zawiodła.
W środku nie było inaczej. Moira zsunęła z głowy kaptur, poprawiła płomienne fale włosów, które swobodnie opadły na ramiona i plecy i powoli ruszyła w kierunku, w którym prowadził ją Fredrik - do szynkwasu. Nie zwracała uwagi na ciekawskie spojrzenia gości siedzących przy mijanych stolikach. Niewielkie wrażenie zrobiło też na niej zachowanie elfki, którą Fredrik przedstawił jako Filianore. Skoro ta nie raczyła skierować na nią swojej uwagi, Moira nie zamierzała pozostawać dłużna. Zresztą, nie przyszła do karczmy zapoznawać się z przyjaciółmi Fredrika, a dowiedzieć się czegoś na temat tajemniczej latarni.
Skinęła lekko głową karczmarzowi Yorshce, który wykazał więcej kultury niż spiczastoucha i posłała mu serdeczny uśmiech.
Kiedy natomiast Fredrik zostawił ją samą przy stoliku, zapewniając, że niedługo wróci, odprowadziła go jedynie wściekłym spojrzeniem. Był bezczelny i grabił sobie z każdą chwilą coraz bardziej. Najpierw ją zaatakował, później wygłaszał niezbyt grzeczne uwagi, a teraz zostawił ją samą przy stoliku, zmuszając do tego, by na niego zaczekała. Poirytowanie aż kipiało z czarodziejki.
Ze złością odpięła złote zapięcia płaszcza i przewiesiła go przez oparcie krzesła. Teraz dopiero widać było, że ubrana była w długą suknię ze szmaragdowego żakardu z wyhaftowanymi złotą nicią różami oraz dopasowany do tego kaftanik z fikuśnym kołnierzem, przyozdobionym małymi, czarnymi piórkami, zupełnie jak mankiety rękawów. Kaftanik ciasno opinał się na krągłych piersiach i uwydatniał wcięcia w talii.

Moira siedziała wyprostowana, z dłońmi złożonymi na kolanach i wpatrywała się to przed siebie, to w dwa kieliszki stojące na drewnianym stole. Potajemnie wytężała jednak słuch, próbując dosłyszeć, o czym rozmawiali mężczyźni przy stoliku nieopodal. Nie było to łatwe zadanie, bardzo utrudniał je panujący w karczmie harmider. Drażniło to czarodziejkę, bo niesamowicie zaintrygowała ją sprawa tutejszej latarni i chciała się czegoś o niej dowiedzieć. “Przeklęty Fredrik gdzieś zniknął z rudą elfką, ciekawe kiedy ma zamiar się zjawić. A niech mnie pocałuje w…”
Moira chwyciła za swój kieliszek, wypiła duszkiem jego zawartość, skrzywiła się przy tym okropecznie, a kiedy odzyskała swój normalny wyraz twarzy, podeszła do stolika marynarzy.
- Panowie - przywitała ich, posyłając wyuczony czarujący uśmiech każdemu z nich. - Chyba się nie obrazicie, jeśli zajmę wam chwilę? Mój… towarzysz, cóż, zaniemógł i trochę mu zejdzie, zanim będzie w stanie uraczyć mnie rozmową.
- Z najwyższą przyjemnością gościć będziemy piękną panią. Nie mylę się? - Pierwszy odezwał się całkiem przystojny mężczyzna, najmłodszy z siedzących przy stoliku, z ciemną bródką dodającą mu szelmowskiego wyglądu. Spojrzał na swoich towarzyszy i wybawicieli od ryb większych oraz mniejszych, a także ptasich odchodów. To był Edan, choć Moira jeszcze o tym nie wiedziała.
- Właśnie rzec miałem o przygodach morskich, jakie przydarzyły się na mym okręcie o wdzięcznej nazwie “Albatros”. Otóż piękne Cidaris wyprawiło mnie w morze, lecz podróż została zakończona nieco przedwcześnie, gdyż droga mi wiodła wprost w objęcia pięknego, Wolnego Miasta Novigrad. Los jednak zechciał, abym trafił do tego… miejsca oraz zacnego towarzystwa - pociągnął długi łyk miodu, po czym otarł usta i od niechcenia całkiem mrugnął do rudowłosej.
Moira zaś, zupełnie niezainteresowana opowieścią, skinęła głową, coby oddać wyobrażenie zaciekawienia. Przygody morskie przygodami, ale interesowała ją latarnia, której w tej historii zabrakło.
Jednak przez wzgląd na dobre wychowanie, nie przerwała rozbitkowi, przyglądając mu się cały ten czas. Co sobie pomyślała, to już pozostawiła samej sobie. Uśmiechnęła się jedynie nieznacznie, odpowiadając tym samym na mrugnięcie. Był przystojny, tego nie mogła mu odmówić.
- Zatem miło wiedzieć, że nie jestem tutaj jedyną przyjezdną osobistością - powiedziała czarodziejka, przenosząc spojrzenie swoich różnego koloru oczu na pozostałych mężczyzn.
- Miasto na trakcie, cóż się dziwić przyjezdnym - odpowiedział nieco oschle starszy z brodatych mężczyzn. Pachniało od niego rybami. Hamdir, jak się miała w innym czasie dowiedzieć. - Siadajcie pani, siadajcie. Nie odmówimy sobie przecież tak miłego towarzystwa - wnet się zreflektował.
Hamdir obejrzał sobie rudowłosą kobietę od stóp do głów i uznał, że znacznie podniesie walory estetyczne najbliższego otoczenia. Wolał zresztą przesiadywanie z obcymi, jeśli nawet nie z powodów, jakie dawała mu do tego przeszłość, to choćby z takiego, że z owymi o wiele ciekawsze toczy się rozmowy niż z miejscowymi, co to tylko o robocie prawić potrafią. A to ktoś złowił dwumetrowego szczupaka, a to ktoś wyhodował olbrzymią dynię, a to znowu sąsiadowi, zasłużenie zresztą, myszy zeżarły dwa worki pszenicy. Słowem, nuda.
- Pozwolicie więc, panowie - zaczęła czarodziejka, choć jej wzrok utkwiony był w starszym brodaczu - że zapytam prosto z mostu o rzecz, która najbardziej mnie intryguje w tym miejscu, a widzę, żeście tutejsi.
Kobieta położyła dłonie na stole i nachyliła się do przodu, roztaczając wokół siebie cytrusowy zapach.
- Latarnia morska. Coś więcej o niej możecie powiedzieć?
Hamdir uśmiechnął się nieznacznie na myśl, że ktoś bierze go tu za miejscowego, choć broda skutecznie zakamuflowała ten efekt. Gdy kobieta nachyliła się nad stołem, do jego nozdrzy napłynął dziwny zapach, którego nie rozpoznał. Z pewnością nie był to smród ryby, czym dawało wszystko w tej osadzie.
Spojrzał z ukosa na Smolnika, gdy usłyszał pytanie. Tamten odpowiedział mu tym samym, a następnie obaj wrócili do wpatrywania się w rudowłosą.
- A to już zależy - rzekł powoli - czy interesują was fakty, czy plotki?
- Czemuż to uroczą panią interesuje słup? Tylko nieco większy - zapytał Edan z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Zaraz powinniśmy się przekonać - odparła wymijająco, a w jej oczach błysnęło. - Plotki, później fakty, dobrzy panowie.
Moira uśmiechnęła się i wyprostowała się na krześle, przerzucając spojrzenie z jednego marynarza na drugiego.
- Fakty są takie, mościa panno, że latarnia wskazuje w nocy drogę statkom, żeby miast rozbić się na przybrzeżnych skałach, bezpiecznie wpływały w ujście Pontaru - stwierdził Hamdir, dumny ze swojego żartu. Duma ta zresztą szybko z niego uszła, gdy nikt się nie zaśmiał. - Mieszkał tam też swego czasu jeden dziadyga...
- Hamdir! - przerwał mu Smolnik.
- No dobrze, już dobrze. Czarodziej - słowo to wymówił z możliwie dużą dozą ironii przeplatanej z ogólnym brakiem wiary w umiejętności byłego rezydenta latarnii, co nie umknęło uwadze Moiry - jak niektórzy twierdzą.
- Niektórzy, czyli wszyscy, oprócz ciebie - uzupełnił Smolnik.
- Mów tedy sam, skoro wiesz lepiej - odburknął Hamdir.
Rybak westchnął i rzekł:
- A no wiecie, bo to było tak. Jeszcze parę tygodni nazad w latarni mieszkał leciwy czarodziej. Znaczy, oni wszyscy, co do jednego młodzi już nie są, ale ten nawet wyglądem przypominał najbardziej w latach posuniętych starzyków. Na oczy się zresztą za często nie pokazywał, towarzystwa nie lubił. Ale dobry był z niego chłop. Sztormy odganiał, wodę ogrzewał, żeby niektóre ryby nie uciekły na południe...
- Jeśli kto wierzy w takie rzeczy - nie wytrzymał brodacz.
- Nie przerywaj! - uciszył go Smolnik. - W każdym razie drapieżniki od krewetek odstraszał, słońca dla winorośli nie żałował i ognia latarni pilnował. Ogień ten zresztą magiczny jest, bo sam z siebie co noc płonie, chociaż czarodzieja w wieży już podobno nie ma. Podobno, bo ludzie boją się tam chodzić. Jak kiedy próbowali, to ich postrzelał piorunami. Zmiatali stamtąd tak szybko, że dotarli do lądu suchą nogą, nie korzystając z łodzi.
Moira tym razem słuchała z zainteresowaniem, którego poskąpiła rozbitkowi. Przysunęła się nawet bliżej i nachyliła ku marynarzom, coby lepiej słyszeć i by żaden szczegół jej nie umknął.
- Co się stało z czarodziejem? - spytała z wielkim zaciekawieniem, wpatrując się w Smolnika.
- A tfu! Czarostwo. Jak to mawiał mój dobry przyjaciel, lepiej nie pchać się tam, gdzie w ryj dają. Za przeproszeniem ślicznej panienki - rzekł Edan wpatrując się w rudowłosą jak w najbardziej krasny obraz. Ta natomiast nie raczyła go żadną reakcją, zbyt skupiona na opowieści, choć czuła jego spojrzenie na sobie.
- Mądre słowa - przyznał Hamdir.
- Nie wiadomo - wzruszył ramionami Smolnik odpowiadając na pytanie przybyszki. - Ot, jednego dnia był, drugiego już nie. Jedni gadają, że go ubił jakiś konfrater, że jeno kupka popiołów z niego została. Inni, że pojechał do Wyzimy, na dwór królewski, bo podobno królewna w strzygę zamieniona. Jeszcze kolejni twierdzą, że zmarło mu się ze starości i pewnie leży w swoim łożu do dziś. Ludzie powiadają, że trzeba im teraz znaleźć nowego czarodzieja, bo inaczej biada będzie. Kto bowiem, tak gadają, pogody dopatrzy? Kto ryby u naszego brzegu zatrzyma? A co będzie jak ogień w latarni zgaśnie?
- To się go zapali używając artefaktu jakim jest krzesiwo - zakpił brodacz.
Moira przemilczała cierpliwie wszelkie kpiny kierowane w stronę czarodziejów, czarostwa i wszelkich magicznych spraw. Dowiedziała się wiele, ale wciąż łaknęła więcej.
- Próbował ktoś tam wejść, po tym, jak czarodziej opuścił latarnię?
- Gdzieżby, wszyscy w strachu - rzekł Hamdir, kręcąc głową. - Jeszcze by się okazało, że latarnia wciąż zamieszkana, a gospodarz by ich przywitał kulami ognistymi, albo pozamieniał w małże, czy krewetki i kazał to skonsumować ich bliskim. Nie znajdziecie wśród miejscowych nikogo, co by tam poszedł z własnej woli. Ogień na górze im zgaśnie, statki zaczną się rozbijać o skały, a oni dalej w trwodze trwać będą i nie zbliżą się tam bliżej, jak na strzał z łuku.
W irytacji na tchórzostwo wieśniaków nawet nie zauważył jak zaczął mówić o nich w trzeciej osobie.
- Jak miał na imię ów czarodziej, wiecie może? - dopytała rudowłosa, mrużąc lekko oczy.
- Z radością widzę, że los skrzyżował mą drogę z rozsądnym człowiekiem! - Edan wzniósł kubek w kierunku Hamdira i pociągnął kolejny łyk miodu.
- Coraz większa rzadkość w dzisiejszych czasach - odpowiedział brodacz, również wznosząc naczynie z miodem.
- Jakieś takie dziwne to imię było - zastanowił się Smolnik, nie zwracając uwagi na pozostałych mężczyzn przy stole. - Vild... Vilda... Vildhjart! O, to, to. Vildhjart, właśnie! - ucieszył się starzec.
Moira nie odpowiedziała jednak. Imię to niewiele jej mówiło. Nie słyszała o tym czarodzieju. Zanotowała jednak w pamięci, bo była to cenna informacja.

Drzwi karczmy otworzyły się z hukiem. Do środka wszedł Fredrik. Spojrzał na stół na środku karczmy i pokręcił głową.
- Przepraszam, mości Cytrusku, za zwłokę. Pilne sprawy wezwały! – Zmrużywszy oczy, zlustrował chłodno towarzystwo, do którego dosiadła się Moira.
- Myślę, że pani mości czarodziejce będzie lepiej w moim towarzystwie, panowie rybacy. – Nie szczycąc się na uprzejmości w kierunku mężczyzn, ukłonił się przed kobietą i wysunął w jej kierunku dłoń.
Czarodziejka natomiast wstała od stołu i rzuciła szelmowskim uśmiechem w stronę mężczyzn, dla których czarostwo było zwykłą bujdą, a czarodzieje hochsztaplerami.
- Dziękuję, panowie, za tę uroczą pogawędkę - powiedziała dziwnie miłym tonem. - Życzę udanego wieczoru.
Po tych słowach odwróciła się w stronę Fredrika i obrzuciła go wściekłym spojrzeniem, chociaż chyba tylko już z samej przekory, niż z prawdziwej wściekłości.


- Co z tą elfką? - spytała Moira, kiedy usiedli przy osobnym stoliku.
Mężczyzna napełnił kieliszek aż po brzeg i w kilka sekund wychylił go do cna. Spojrzał miękkim wzrokiem na Moirę. Wydawać by się mogło, że czerpał nad wyraz wielką przyjemność z obserwacji jej różnokolorowych tęczówek. A może był to wiecznie obecny na jej ślicznym licu kpiarski uśmieszek?
- Filianore? Szkoda nocy na Filianore, Cytrusku. Lepiej powiedz mi, co tu robisz i dlaczego interesuje cię vildheimska latarnia morska? Przysłał cię Vildhjart?
Moira rozsiadła się wygodniej na krześle, opierając jedną rękę na oparciu. Palcami drugiej wodziła po kielichu, który stał przed nią. Wciąż mierzyła wzrokiem Fredrika, również czerpiąc przyjemność z jego zainteresowania.
- Nie nazywaj mnie tak - powiedziała jakby ostrzegawczo, choć i tak wiedziała, że nic sobie z tego ostrzeżenia nie zrobi. Może nawet nie chciała, by w ogóle brał sobie je do serca? - Znałeś Vildhjarta?
Fredrik nie należał do osób, które się powstrzymują. Zwykle to on prowokował i wyczekiwał. Z tego też powodu siedząca przed nim czarodziejka doprowadzała go do pasji. Jednej z tych przyjemniejszych. Elkhorne przenosił spojrzenie ze zgrabnych palców czarodziejki na jej twarz i z powrotem.
- Nie znałem Vildhjarta. Wydaje mi się, że nikt z mieszkańców nie znał go osobiście. Z tego, co wiem, to był wystarczająco stary, by nazwać wioskę jego imieniem. Nie wiem, co ci powiedzieli ci śmierdzący wodorostem rybacy... – Uważny słuchacz wychwyciłby w jego głosie nutkę zazdrości. – Ale Vildhjarta już tu dawno nie ma.
Fredrik złapał za karafkę i uzupełnił braki w kieliszku Moiry i swoim. Zdjął z siebie futrzany bezrękawnik i przewiesił go przez krzesło. Spojrzał z lekka błędnym wzrokiem na czarodziejkę.
- Nie jesteś ty aby szpiegiem, co, Cytrusku?
Cytrusek nie odpowiedziała od razu, przymykając lekko, nie do końca, powieki i przyglądając się Fredrikowi zza czarnych rzęs. Kącik jej ust powędrował jeszcze wyżej, tworząc tym samym urocze wgłębienie w policzku.
- A gdybym była? - spytała zadziornie, wciąż nie odpowiadając mu wprost. - Byłabym cholernie dobrym szpiegiem - odpowiedziała za niego i musnęła kielich ustami. Upiła łyk wina i tym razem nie wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie.
- To samo powiedzieli mi ci zacni panowie, że czarodzieja już tutaj nie ma. Co się z nim stało?
Fredrik popijał wino małymi łykami. Odstawił kieliszek na drewniany blat, opierając się łokciami o stół i łakomie oblizał usta, obserwując czarodziejkę.
- Nie wydaje mi się, żeby wysłali szpiega, który nie umie się posługiwać portalem – zapauzował i wyciągnął dłoń w kierunku dłoni Moiry. - Wydaje mi się natomiast, że jak każda czarodziejka, jaką poznałem, grasz na zwłokę. O niczym nie masz pojęcia... – wbił spojrzenie jasnych oczu w kobietę - … i tylko grasz na zwłokę.
Moira na krótki moment znieruchomiała, zaciskając szczęki. Trwało to jednak na tyle krótko, że było ledwie zauważalne. Nawet nie przestała się uśmiechać. To prawda, nie miała o niczym pojęcia. W końcu przybyła do Vildheim na wakacje, a nie zajmować się sprawami jakiegoś durnego, starego czarodzieja, który mieszkał w latarni morskiej i stronił od innych ludzi. Co innego, że niesamowicie ją ciekawiły te dziwne sprawy, te tajemnice i osoba samego Vildhjarta.
- A ty, taki przebiegły, dajesz się wciągnąć w tę grę i nie widzę, byś jakoś specjalnie się wzbraniał - powiedziała, prostując się. Nie pozwoliła się mu dotknąć. Wciąż dzielił ich stół, była bezpieczna.
Fredrik rozchylił usta w niemym śmiechu. Nie znalazł riposty. Zabrał rękę i skrzyżował ramiona na wysłużonym drewnianym stole. Nachylił się w stronę czarodziejki. Nie mogło ujść jej czujnej uwadze nadzwyczaj przyjemnie zbudowane ciało Fredrika.
- Nie jesteś tu, by objąć stanowisko czarodzieja rezydenta. Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy jesteś wystarczająco wykwalifikowana – wpatrywał się w Moirę bez mrugnięcia. - Pewne zdarzenia jednak wydają się zgrywać w czasie. Zbyt to podejrzane. Muszę cię obserwować, Cytrusku. Co ty na to, żeby dzielić pokój w “Przystani”? Nie chciałbym wyprowadzać cię stąd siłą, przy wszystkich gościach i twoich nowych... – zawahał się i spojrzał w stronę sąsiedniego stolika. – Znajomych.*
- Co do jednego masz rację - odparła spokojnie Moira, choć zapobiegawczo zaczęła przypominać sobie formułę zaklęcia. - Nie jestem tutaj, by objąć stanowisko czarodzieja rezydenta.
Uśmiech natomiast spełzł jej z twarzy i znów wpatrywała się w Fredrika zimnym, jakby wyzbytym z uczuć spojrzeniem. Czuła rosnące napięcie.
- Nie zamierzam dzielić z tobą żadnego pokoju - dodała sucho. - Nie wiem, co sobie ubzdurałeś w tym swoim durnym łbie, no, ale bujać w obłokach ci nie zabronię.
Wzruszyła ramionami. Nie mogła jednak powstrzymać ciekawości, jaka w niej narastała, kiedy wspomniał o zdarzeniach zbiegających się w czasie. Co miał na myśli?
Fredrik przechylił kieliszek i dopił jego zawartość jednym haustem. Odstawił szkło na blat stołu i podniósł się z krzesła. Złapał swoją kamizelkę i obszedł siedzenie czarodziejki od tyłu. Oparł obie dłonie o oparcie jej krzesła i nachylił się nad nią.
- Nie sądzę, żebyś znalazła w tej wiosce człowieka bardziej przychylnego twojej profesji niż ja – szepnął prosto do jej ucha, jego blond włosy muskały jej policzek. – Jeśli zmienisz zdanie, wiesz, gdzie mnie szukać. – Pocałował delikatnie bladą szyję czarodziejki i wyszedł z karczmy.
Jakie zdarzenia miał na myśli? Pytanie to miało pozostać bez odpowiedzi. Natomiast Moira siedziała w milczeniu, wpatrując się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Fredrik. Wokół jej palców zatańczyły złowrogo iskierki, a jeśli ktoś z obecnych w karczmie był wyczulony na magię, mógł poczuć silny impuls. Czarodziejka zacisnęła dłoń w pięść, ale szybko ją rozluźniła. Odetchnęła głęboko, uspokoiła się, nawet się uśmiechnęła. Gra wciąż trwała. Dopiła do końca zawartość swojego kielicha, po czym wstała od stolika i narzuciła na siebie swój szkarłatny płaszcz.
- Przyjdę rankiem na śniadanie. Oczekuję świeżych owoców morza, nie jakichś starych, którymi pewnie raczycie codziennych gości. Ten sam stolik, tyle że wypucowany, bym nie musiała mocować się z przyklejonym doń kielichem - poinformowała karczmarza Yorshkę przed wyjściem, wieńcząc polecenia słodkim uśmiechem i mieszkiem monet.
- Dobrej nocy, zacni panowie! Oby żaden szarlatan nie pozamieniał was w rozkoszne ropuchy - rzuciła wesoło, mijając stół rybaków, z którymi miała przyjemność spędzić chwilę czasu. Mrugnęła też zielonym okiem do Edana, po czym opuściła “Gardziel Krakena”, pozostawiając po sobie przyjemny zapach cytrusów.


Moira wynajęła przytulny pokój w domu podróżnym “Szmaragdowa Przystań”. Bardzo spodobała jej się nazwa tego przybytku, a rozbawiło ją dopasowanie tejże do sukni, którą nosiła. Nie spodziewała się, by nazwa miała jakiekolwiek znaczenie, jakże więc miło się zdziwiła, kiedy zauważyła, że kamienne ściany budynku mają szmaragdowy kolor.
Pokój miała na piętrze, był przestronny, a okna wychodziły na rozciągające się aż po horyzont morze. Otworzyła okiennice i odetchnęła chłodnym, morskim powietrzem, przymykając na krótką chwilę powieki. Chłodny podmuch wiatru rozwiał kosmyki jej włosów.
Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi. Spojrzała w tamtą stronę, nakazując wejść pukającej osobie.
- Pani, kąpiel już gotowa - powiedział cicho chudy młodzieniec z blond czupryną. Wzrok wbity miał w drewnianą podłogę.
- Dziękuję.
Moira podeszła do niego i wsunęła mu do ręki kilka monet.
- A teraz zmykaj!
Moira, jak każda czarodziejka, nie wyobrażała sobie dnia bez przynajmniej kilku kąpieli. Tej incydentalną, po nieudanej teleportacji, nawet nie wliczała w ten rachunek. Z rozkoszą więc weszła do drewnianej bali wypełnionej po brzegi gorącą wodą i pachnącymi olejkami.
Relaksując się, jej myśli błądziły nie tylko po tajemniczej latarni i jej lokatorze, ale też po Fredriku i marynarzach, których miała okazję poznać. Zastanawiała się też kim była milcząca Filianore i co łączyło ją z tym durniem Elkhornem.
Po kąpieli Moira rozpoczęła rytuał, któremu zawsze poddawała się przed snem. Rozczesała dokładnie swoją burzę rudych włosów, wmasowała w skórę tajemniczą zawartość jakiejś buteleczki, a także rozpyliła wokół łóżka zapach cytrusów, który uwielbiała. Później położyła się, wpatrując się w wiszący wysoko na niebie księżyc.

 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 07-10-2017 o 18:47.
Pan Elf jest offline