Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2017, 09:38   #7
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Aila chyba nie spała długo, a przez sen poczuła, że coś ją łaskocze. W końcu sen odszedł przepędzany czymś drażniącym jej delikatnie twarz. Gdy otworzyła oczy, zobaczyła nad sobą twarz Alexandra, który trzymając w zębach źdźbło trawy przejeżdżał nim po jej twarzy.
Na początku nie bardzo jeszcze rozumiejąc co się dzieje, patrzyła na niego spod na wpół przymkniętych powiek.
- Jesteś prawdziwy, czy znów mi się śnisz? - wymruczała, ponownie zamykając oczy.
Przejechał jej dłonią po ramieniu i barku.
- W snach czujesz? Jak nie to chyba prawdziwy. - Uśmiechnął się.
Westchnęła, a koszula na jej piersiach rozchyliła się nieco.
- Mmm no nie wiem... w śnie może się wydawać, że czujemy. Musiałoby zaboleć żeby mieć pewność...
Włożył jej dłoń pod koszulą obłapiając pełną pierś.
- Problem w tym kochana, że ja nie chcę sprawiać Ci bólu.
Otworzyła jedno oko i spojrzała na niego.
- Ugryź mnie... - powiedziała, odsłaniając drugą pierś i obojczyk.
Roześmiał się i pokręcił głową.
- Istny z Ciebie diabeł… - Posłusznie pochylił się, delikatnie wziął sutek między zęby i lekko ścisnął.
Wypuściła z płuc powietrze z szelestem. Alexander zauważył jak jej nogi zacisnęły się w udach.
- Wciąż nie wiem... takie rzeczy... już mi się śniły... - wyznała, czerpiąc odwagę chyba z fakt, że nie do końca jeszcze się obudziła.
- Mhm… - nie zabierał ani ust, ani prawej ręki. Za to druga wślizgnęła się pod materiał koszuli. Poczuła ją na biodrze i… w chwile później uszczypnął ją mocno w pośladek, korzystając z tego iż spodziewać się mogła zupełnie czego innego.
Jęknęła cichutko, odruchowo przeciągając się i napinając ciało. Otworzyła oczy i spojrzała na męża.
- Zaczynam ci wierzyć... - powiedziała, po czym z uśmiechem dodała: - Choć wciąż pewnam nie jest tak do końca czy to nie ułuda...
- W takim razie będziesz lunatykować - uniósł głowę z uśmiechem, z biodra rękę zabrał, choć tej drugiej nie - bo musimy iść.

I w tym momencie niespodziewanie dostał poduszką, na której spała przed chwilą jeszcze małżonka, w twarz.
- Osz ty! - warknęła i spróbowała się podnieść, ale po prawdzie jego palce wciąż okalał jej pierś. Aila uśmiechnęła się i błyskiem w oku spojrzała na męża.
- Alexandrze?
- Chodźmy Ailo, musimy porozmawiać. - Westchnął spoglądając na jej lekko obnażone wdzięki. Cofając dłoń ścisnął jędrną półkulę.
Niezbyt chętna do współpracy Aila podniosła się tedy i zapięła koszulę. Gdy sięgnąć miała po spodnie, zawahała się.
- A co robić będziemy? Może niewieście odzienie winnam wdziać? - zapytała.
- Rozmowa nas czeka, dosyć…. - Zawahał się. - Może być i suknia. - Kiwnął głową. - Przygotuję konie - rzucił wychodząc.
Przyjrzała mu się bez słowa, już całkiem rozbudzona. Po chwili skinęła głową i zaczęła się ubierać.
Stała się milcząca.


Jechali konno doliną w jej głąb w stronę odległych wysokich, ośnieżonych szczytów wysokich Alp. Zostawili wioskę za sobą, ale mijali stada krów na pastwiskach. Było tu wiele wodospadów lejących wodę z wielkiej wysokości, do ziemi dochodził nawet nie strumień wody, a rozpylone chmury.
Niedaleko jednego Alex wstrzymał konia i zsiadł.
- Tu będzie dobrze - rzekł. - Spętam konie, niech pobrykają bez uwięzi.
Milcząca Aila rozejrzała się. Nie wiedziała o co mu chodzi, a choć znów się odnaleźli po tylu latach, porozumienie między nimi było kruche. Jedna kłótnia mogła wszystko tedy zniszczyć.

Powoli zeszła z konia i puściła go, by mógł się paść świeżą wiosenną trawką.
- Powiesz mi tedy o co chodzi? - zapytała Alexandra, stając kilka kroków od niego.
Gdy spętał nogi wierzchowcom podszedł do niej i ujął ją za ręce.
- To nie na uszy wieśniaków, we wsi kto by mógł podsłuchać. Widzisz Ailo, to były długie lata. Ty w Paryżu, klasztorze, ja w podróżach z Wilhelmem, głównie po Rzeszy… - Zaczął i zamyślił się nad czymś.
- Mówże - pogoniła go - wiesz, że mnie do nerwicy doprowadzasz...
- Jam uczył się praktycznej wiedzy łowców, Ty tej innej zawartej w księgach, wyższej, ale z praktyką nie związanej. - Spojrzał jej w oczy. - Nie wiesz ile krwi potrzebuje wąpierz by istnieć, ja tak. Tyle ile z Armanda uszło… na tydzień. I to jeno wtedy gdy nie wykorzystuje vitae nadmiernie. Ja zaś gdym o skrzydłach usłyszał i szponach w klasztorze, tom pomyślał o wampirach leśnych, albo wschodu, bo tak ich łowcy nazywają. Ty pewnie masz większą wiedzę w tym. Ich klanach i mocach. - Uścisnął jej dłonie. - Mamy różną, razem może kompletną, musim tedy się naradzić i o tym co Merlina porwał się rozmówić, wzajem wiedzę swą wykazując.
Westchnęła.
- Tylko, że tak niewiele wiemy... W ogóle dowiedziałeś się czegoś sensownego od księdza?
- Nic. Potwierdził jeno, że co miesiąc kto ginie. Trwa to od lat. - Alex usiadł na trawie ciągnąc ją ze sobą, aby też spoczęła. Nie było sensu stać. - Przez rok ludzie giną, potem parę lat spokój. To co ich spotyka dzieje się od ponad pół roku, a ostatnio zaginął wikariusz, dwa tygodnie temu. Reszta to bajania.

Spojrzał ku łące gdzie ich wierzchowce brykały ze spętanymi nogami.
- Z mojej wiedzy wnioskować mogę kilka rzeczy. - Zastanowił się. - Ten Nieumarły morduje. Nie spija po trochu by utrzymać istnienie, a uprowadza i zapewne wysysa do cna. Nie porywa jak Elijaha do lochów, bo gdyby tak miało być, to w ciągu tygodnia, paru dni zgarnąłby odpowiednią liczbę ludzi by ich gdzie trzymać na krew dla siebie. Albo i zrobił z sołtysa ghula i przejął władzę nad wsią. On jest inny, a szpony… pewnie jeden z tych co zwiemy ich “leśnymi”, lub “dzikimi”. W człowieku krwi na tydzień, czyli za mało, myślę zatem, że on żywi się krwią zwierząt, która mniej odżywcza, ale mogą wampiry na niej przetrwać. Ludzi wysysa gdy jest już krucho, a i planuje coś na co potrzebował będzie posoki aby zwiększyć swą siłę lub na nieumarłą magię. Skoro tu co miesiąc ludzie giną, a i w innych miejscach rzadziej, jak to dziecko w Przyklasztorach, to myślę, że co dwa tygodnie do ‘zwierzęcej diety’ dopełnia się krwią ludzką, by mieć jej w sobie wiele. Raz tu, raz gdzie indziej. - Puścił jedną z jej dłoni i urwał źdźbło trawy po czym zaczął przebiegać nim po przedramieniu Aili. - Znaczy to, że w pobliżu Wygódek ma leże. Wikariusz zniknął dwa tygodnie temu, zatem wedle przewidywań dziś lub jutro ktoś z innej wsi zniknie, a stąd za dwa tygodnie… Ale! - uniósł źdźbło i drugą dłonią rozerwał je na pół. - Nie zniszczył Merlina, a go porwał. Porwanie trudniejsze niż ubicie, czyli chce Merlina ‘mieć’, nie ubić, bo to zrobiłby w klasztorze. Dwa wampiry, dwa razy więcej krwi trzeba i skoro ma jeńca… to nawet gdy go zakołkował, to oddalać się od Merlina, by osuszyć człeka w dalej położonej wsi... niedobrze.
Znów spojrzał jej w oczy odrzucając rozerwane źdźbło.
- Czyli jak co miesiąc zwykle się zdarzało, a teraz dwa razy więcej krwi trzeba, a wikary stąd zniknął dwa tygodnie temu… - Alex urwał.
Aila usiadła obok, podciągając kolana pod brodę. Patrzyła na źdźbło trawy, którym bawił się Alexander.
- Myślisz, że teraz niedługo uderzy? - zapytała, lecz nim odpowiedział, chwyciła go za dłoń - Jest coś jeszcze. Myślę, że nie powinniśmy ignorować tych... bajań. Wampiry zawsze wykorzystywały legendy na swoja korzyść. Wiesz, żeby ukryć swe istnienie, więc czy to koń morski, czy strzyga... może się za nie podszywać, karmić bajaniem prosty lud, by ten nie odkrył jego prawdziwej natury.
- Myślę, że jest bardzo możliwe, że niedługo uderzy - Alex przytaknął. - Jutro weselisko. Nie takie zwykłe, córka sołtysa za mąż idzie. Wszyscy tu pijani do szczętu będą.
Aila odchyliła głowę do tyłu, prezentując swą łabędzią szyję.
- Idealna okazja. Tedy... potraktujemy to jako przynętę?
Skinął głową.
- Posłałem do Sion po moich ludzi, powinni przybyć pod wieczór albo jutro z rana. - Alex wpatrywał się w jej szyję. - Co do bajań… wedle tego co ksiądz Adrian mówił, wiele się z potokiem lubo jakim innym zbiornikiem wody wiąże. Zaginione dziecko praczki, wodnik, zaginiona młynareczka co kąpać się lubiła przed świtem. Również z lasem, leśni ludzie zamieniający w drzewa, wilkołak. Albo wedle jego słów jakaś królowa gór co ludzi śpiewem wabi aby z urwisk strącać… - opowiedział jej wiernie to co mówił ksiądz.

Rozważając jego słowa, szlachcianka przechyliła się do tyłu, by położyć się na trawie.
- Potok płytki jest, choć silny i wartki. Myślę, więc, że tu najmniej wampira możemy się spodziewać. Las... owszem, lasy są wielkie, dziki zwierz może napaść, toteż łatwo śmierć wytłumaczyć. Tylko gdzie w takim lesie nieumarły miał się na dzień chować, by czuć się bezpiecznym?
- Myślę, że grot w tych górach bez liku. - rzekł zrywając kolejne źdźbło i spoglądając na małżonkę. - Pełno tu wodospadów, woda skałę drąży. Co Twoja wiedza o tym wampirze powiedzieć może?
- Cóż, jak wiemy, mitem jest, że boją się wody... - powiedziała, wyciągając się wygodniej - więc jeśli w lesie żeruje, to skrytka za wodospadem gdzie idealna dla niego. Z drugiej strony, jako rzekłeś, groty... w górach pełno jest jaskiń i to w takich miejscach, co ludzie dotrzeć do nich nie mogą, więc wampir bezpiecznym się czuje. Jemu zła pogoda wszak nie wadzi. Mamy tedy dwie poszlaki... Spójrzmy na naszego wampira. Oczy bestii i skrzydła... jeśli to prawdziwe skrzydła to, tak jak rzekłeś, może z innej rodziny w ogóle się wywodzić niż te... nasze rodzime potwory. Tutaj też bym wskazywała na górskie szczyty, skoro latać potrafi. Nie jest to jednak jedyna ścieżka, bo weź pod uwagę, że ciemno było, nikt się nie spodziewał tak bezczelnej napaści... Mniszki mogły słabo widzieć, jako że i lica wampira nie dostrzegły. Co więc, jeśli to nie były skrzydła prawdziwe?
- A jakie nieprawdziwe być mogły? - zdziwił się.
- Peleryna chociażby? Może jeno miały kształt zakryć?
- Hm… - Zamyślił się. - Nie wiem, ale skoro uprowadził Merlina, to fakt iż lata bardziej pasuje. Podlecieć, wpaść oknem gdy (zapewne) Merlin sie pożywiał na mniszkach. Zabrać go odlatując. Zważ, że inaczej musiałby przez mury lub furtę w bramie uciekać.
- A wiemy jak uciekał? - zapytała szlachcianka retorycznie. - Weź pod uwagę, że niektórzy z mocy korzystając mogą i bez odbicia do góry na piętro wskoczyć. Albo i dwa piętra. Na dół to jeszcze łatwiej tedy... - Westchnęła. - Nie wiem, Alexandrze, wszystkie scenariusze w jakiś sposób kupy się nie trzymają. Bo i co by w środku gór miał porabiać wampir ze Wschodu? Szczególnie, że on może nawet przed Merlinem już tu był. Tropić go raczej nie tropił, dla ksiąg tu nie przybył... raczej odkrył pobratymca i widząc, że ten mu bruździ... postanowił unieszkodliwić... lub raczej do czegoś wykorzystać, skoro wziął żywcem.
- Wampir ze wschodu mi się nasunął gdym o tych szponach i skrzydłach… - Alex się skrzywił obracając źdźbło w palcach. - Wedle opowieści Wilhelma oni potrafią swe ciała zmieniać, dla takiego skrzydła uczynić, to fraszka. To może być “Dziki”, oni często leża w górach mają, borach, z dala od większych skupisk ludzkich. Niczym wilki rozległe terytoria w dziczy posiadają. Ten mi bardziej pasuje.
- Możliwe... ano możliwe. W każdym razie stawiałabym na wampira starej daty, takiego co to wśród ludzi nie żyje i dawno nie żył. On bardziej zwierzęciu podobny niż nam, więc wielkich strategii spodziewać się chyba nie musimy. łatwiej go będzie w jaką pułapkę wpędzić...
- Wiesz jakie moce może mieć taki jak on? - spytał łaskocząc lekko źdźbłem skrawek odkrytej łydki.
- Poza przemianą ciała?
Skinął głową.
- Cokolwiek Ci te mądre księgi powiedziały - Uśmiechnął się.
- Nie wiem, Alexandrze, nie chcę cię nastawiać. Myślę jednak, że dysponuje on szybkością lub siłą nadludzką, co i myśmy... korzystali kiedyś. Dlatego nie do końca jestem przekonana, że to obcy wampir. Ślepia i szpony bestii też nasze rodzime potwory potrafią wyhodować. Ino o lataniu nie słyszałam.
- Tak tedy potencjału jego nie ocenimy - zafrasował się. - Te “Wschodu” z Polski, Rusi, czy Węgier mogłyby pewnie skrzydła sobie uczynić, ale bardziej pasuje mi jaki stary stąd, co w Alpach ma swe stare terytorium, “Dziki” zatem i może jako rzeczesz, skrzydeł wcale nie miał po prawdzie, a tak się mniszce której wydało. - Westchnął wciąż drażniąc źdźbłem jej skórę w zamyśleniu. - To gorzej. Inne jak Elijaha by leże wśród ludzi czyniło, dziki gdziekolwiek w lesie, górach. Znaleźć leża nie damy rady. Jeno nadzieja, że nakryć go na ataku… - Spojrzał jej w oczy. - Ale to niebezpieczne. Pierwsza zasada mego mistrza mówiła, aby leża szukać w dzień, w nocy z wąpierzem do walki nie stawać, bo to czyni tylko łowca głupi, któren zaraz z głupiego w martwego się zmieni.
- No ale nie damy mu przecie na weselników napadać... - złapała delikatnie jego dłoń.
- Oczywiście, że nie. - Znów się uśmiechnął. - Jeżeli się da, to trzeba ich uchronić.
Przyciągnęła jego palce do swojego policzka.
- Mam pomysł... paskudny. - odetchnęła - A gdyby... pozwolić mu? Wiesz, kogoś uprowadzić. A potem śledzić aż do leża. Twoi ludzie mogliby się ukryć, żeby nie wiedział nawet że tam są i mogą za nim podążać.
- Chcesz poświęcić kogo z tych wieśniaków nie próbując bronić? - Uniósł brwi.
- Jeśli nam się powiedzie, to ocalimy go. Gorzej jeśli... no wiesz. - spuściła wzrok - To jednak najszybszy i najpewniejszy sposób, by leże wampira odnaleźć i za dnia zaatakować.
- Wiesz jednak, że to nie wieśniakom najbardziej może co grozić? - Położył jej na policzku nie jeno palec jaki przyciągnęła, ale całą dłoń. - Nawet te dzikie głupie nie są. Bezlitośnie porywa stąd ludzi, ale wszak wie iż to zaplecze dla niego. Nie studnia bez dna. Może skorzystać z sytuacji, że do wsi kto przybył.
Ucałowała jego dłoń lekko.
- Tedy tym lepiej. Życiem innych nie będziemy rozporządzać, a jeśli porwie mnie czy ciebie to też się może zdziwić, gdy ofiara niecałkiem bezbronna się okaże.
- Ni ja, ni Ty nic nie uczynim w jego mocy. Nie równać się nam z nim. - W jego oczach zabłysły nuty strachu, choć chyba nie o siebie.
- Równać nie, ale opór stawiać większy owszem. - Pogładziła go po włosach. - Posłuchaj, jeśli on mocą prezencji dysponuje lub dominacji, by u ofiar spolegliwość wywoływać, to można złamać. Choć wiele od woli ofiary zależy. Jeśli jednak świadoma była, że taka moc istnieje... to łatwiej. Trzeba do prawdziwych jej uczuć się odwołać i kazać porównać. Tylko wiesz... do czegoś bolesnego, prawdziwego... co na pewno ją poruszyło.
- Prezencja? Dominacja? - Zmarszczył brwi niewiele rozumiejąc. - Mówisz o wampirzej mocy uroku i posłuszeństwa?
- Tak, oni te moce tak właśnie zwą.
Westchnął i położył się obok, patrzył przez chwilę w niebo.
- Może chcieć ubić od razu gdzie poza wsią. Może jednak lata i śladu nie znajdziemy, a zabije wtedy w leżu. Tyle ryzyka…
- Wiesz, myślę, że on... może nie dla siebie teraz ofiary szukać. Merlina po coś porwał. Więc jeśli z jego krwi chce korzystać, musi go nakarmić.
- Może więc wyssać kogo nieopodal wsi, po porwaniu - leżąc bękart odwrócił twarz ku żonie i spojrzał jej w oczy - a potem napoić go własną krwią. Jeżeli chce Merlina “żywcem”, to po cóż innego niż by go sługą krwi uczynić?

Ona również ułożyła się na boku, a po chwili nieśmiało wtuliła w niego.
- Nie wiem... mimo że tylem czytała... nie wiem - przyznała z goryczą w głosie.
- Cała wiedza na nic - przyznał niechętnie obejmując ją - gdy przychodzi do takiego sukinsyna. Trzeba wypytać tak czy owak, o jakie znane groty i jaskinie. Choć nie wierzę, żeby w oczywistych miejscach się skrywał.
- Ano... - przyznała, po czym rozkoszując się jego ciepłem, zaraz też dodała: - Wiesz, nigdy nie byłam na wiejskim weselu.
- Myślisz, że mają w tradycji pokładziny? - Roześmiał się.
- A co, chcesz się załapać na widza? - odparła wesoło.
- Nie znajduję niemiłym, gdym ostatnio z Tobą za widza robił w wiejskiej chacie - odrzekł również z humorem.
Na wspomnienie tych wydarzeń Aila wtuliła twarz w jego pierś.
- Nawet mi nie przypominaj... tacyśmy bezwstydni byli...
- Dobrze już dobrze - cmoknął ją w czubek głowy - ale trzeba nam pomyśleć nad jakimś darem dla nowożeńców. Oczekiwać tego będą.
- No jam w sumie biedna jak mysz kościelna. Jeno kilka kosztowności mam przy sobie, co by spieniężyć powrót swój. - Zamyśliła się. - Pannie młodej mogłabym naszyjnik jeden podarować w sumie...
- A habit klasztorny zabrałaś? - zmrużył oczy. - Materiał drogi nie na kieszeń chłopów. Bieluchny, jeno przeszyć by za suknię ślubną robił.
- Myślisz, że jeszcze nie ma? Dzień przed ślubem... A materiał niby biały, lecz po prawdzie sztywny strasznie był, bardziej chyba na obrus.
- Dzień miałyby jej druhny, aby przygotować szatę. A uwierz mi, tobie może z obrusem się kojarzy, ale tego materiału to oni tu nawet nie widzieli pewnie.
Wychowana na dworze Aila zdziwiła się szczerze, ale po chwili skinęła głową.
- Niech będzie. Mi on w sumie na nic. Raczej z sentymentu zabrałam.
- Ja co dla pana młodego obmyślę… A… jakbyśmy Merlina zratowali, to myślisz, że dałby Ci na wyjazd inny habit? - spytał niewinnie.
- Hę? Ale po co? - dziwiła się coraz bardziej dziewczyna, wachlując swoimi długimi rzęsami.
- A bo… ładnie Ci w nim było - odpowiedział wymijająco, choć ciężko uwierzyć było, aby w habicie lepiej wyglądała niż w pięknych sukniach w jakich przecie widział ją nie raz.
Zmarszczyła brwi swoim dawnym zwyczajem.
- Alexandrze... - powiedziała, sugerując, iż wie, że on coś knuje.
- Och… - Odwrócił wzrok przypatrując się wodospadowi. - Bo w nim, wypisz wymaluj jak mniszka wyglądałaś. - Zaczerwienił się lekko.
Dalej nie rozumiała.
- Ahaaa?
- Bożesz Ty mój… - Wciąż patrzył w wodospad. - Mniszka. Celibat. W celi Twej gdyś kazała mi się rozdziać to jakby mi kto we łbie rozżarzone węgle poukładał.

Patrzyła na niego. I patrzyła. A potem zaczęła się śmiać tak, że upadła na plecy na trawę.
- Więcej nic Ci takiego nie rzeknę - Zrobił naburmuszoną minę i odwrócił tyłem do niej.
- Oj przestań. - przywarła do jego pleców i objęła pierś ręką - Chętnie dla ciebie będę i mniszką... i sprzedawczynią jabłek, i wieśniaczką, i królową... kim tylko zechcesz. - odwróciła jego twarz delikatnie ku sobie, chwytając za podbródek. Złożyła na jego ustach czuły, długi pocałunek.
Westchnął gdy cofnęła się i przekręcił z powrotem na plecy.
- Sprzedawczynią jabłek? - spytał marszcząc brwi, ale z lekkim uśmiechem. - Królową to mi jesteś zawsze, ale skąd sprzedawczyni?
Aila przysiadła tedy na nogach i z psotnym uśmiechem ujęła w dłonie swoje piersi przez materiał sukni.
- A nie chciałby pan kupić? - zapytała, chichocząc.
Roześmiał się głośno odchylając głowę.
- Chciałbym. Cały koszyczek. A wieśniaczka? - Uniósł brwi z figlarnym błyskiem w oku.
- Oj nie wiem... może jak nasi znajomi z Wilczych Dołów byśmy tedy... albo i ty byś rolę pana przybrał i uwiódł biedną chłopkę... kto to wie... - Oparła się teraz rękami o jego uda i pochyliła nad nim. Odrastające złociste pukle skrzyły się w słońcu niby prawdziwy skarb.
- Mniszka, Sprzedawczyni jabłek, uległa wieśniaczka, wyniosła królowa. - Musnął palcami jej włosy. Przekrzywił głowę z zainteresowaniem. - A kim chciałabyś, abym ja był?
- Sobą... - szepnęła, tuląc się do niego z uczuciem - Dziękuję, żeś mnie szukał. - dodała cichutko.
- Przepraszam, że po latach dopiero - W jego głosie zabrzmiał szczery żal.
- Widać tak musiało być - powiedziała poważniejąc. - Drogi nasze niekoniecznie z wyboru się zbiegły. I choć miłość w tym splocie odnaleźliśmy, zawsze można by zadać pytanie czy osobno nie byłoby nam jednak lepiej. A teraz już wiemy. Ja wiem przynajmniej...
- Wcześniej już wiedziałem - Odchylił głowę na ziemię. - Trochę dobrze odnajdywałem fakt żeś w Szwajcarii znikła. Góry tu wysokie. Gdyby się okazało, żeś zmarła, lub gdybym Cię odnalazł i rzekłabyś, że przestałaś pisać, bo widzieć więcej mnie nie chcesz, to łatwo tu o wysokie urwiska.
Prychnęła.
- Uważaj, bo w małżeńskiej kłótni też możesz z jakiegoś spaść. - Zaczęła go dźgać palcem w bok.
- A o co chcesz li się ze mną kłócić? - Zaśmiał się łapiąc ją za ramiona.
- Najwyższa pora małżeńskiego pożycia posmakować, a i do rękoczynów dojść może. - Śmiała się, próbując się oswobodzić i wyrwać z jego rąk.
- Rękoczynów? Chcesz mnie bić? - Puścił ją udając, że zasłania się przed spodziewanymi razami.

Małżonka zaś usiadła mu teraz na biodrach i w szale agresji rozchełstała koszulę na jego piersi, aż tasiemka, którą była związana, zerwała się, odsłaniając jego ciało aż do pasa. Władczym gestem Aila przejechała palcami po jego piersi.
- Musisz wiedzieć, gdzie twoje miejsce...
- Czym nie posłusznym mężem? - Jego ręce opadły na boki w geście poddania i bezbronności.
- Cóż, zobaczymy. - powiedziała z błyskiem w oku - Cokolwiek by się działo, ręce masz trzymać po bokach, tak jak teraz. Rozumiesz? - rzekła, bawiąc się klamrą jego pasa.
Otworzył szeroko oczy, widząc do czego zmierza i co właśnie rzekła. Wspomniał głęboki żal pięć lat temu w jaskini banitów, gdy nie mógł podczas miłości obłapiać jej obiema rękami jedną mając niesprawną.
- Jak to tak? - spytał. - Mam w ogóle…? - Mimo wszystko ręce miał na razie nieruchome.
- Podobno posłusznyś, a już pyskujesz? - zapytała groźnie się nad nim pochylając. Języczkiem przejechała po jego policzku - Bardzo...bardzo zły mężuś... - wymruczała, a jej paluszki sprawnie poradziły sobie z paskiem, dobierając się do spodni.
- Wiesz na jaką torturę mnie skazujesz? - spytał z lekkim westchnieniem uchwycając dłońmi garście trawy.
Uśmiechnęła się szelmowsko.
- Mogę przestać... - dotknęła jego krocza przez materiał spodni - Mam przestać?

Dla Alexandra sytuacja była abstrakcyjna. Oczywiście, że chciał aby przestała, mieli na karku poszukiwania wampira i stawiali tu swe głowy. Pięć lat rozłąki i z rozmowy o krwiopijcy płynnie przeszli do rozmów o miłości, a teraz… Z drugiej strony to było pięć lat rozłąki z ukochaną, której po ponownym spotkaniu miał wciąż mało i elektryzowały go nawet ulotne dotyki, słowa, spojrzenia. Po takim czasie przewidywał, że gdyby stanęli przed wampirem, to próbowałby uprosić nieumarłego w tonie: “daj nam godzinę”.
Co dopiero leżąc na zielonej trawie w słońcu w spokoju leniwym, w pięknych Alpach.
- Wolna jesteś, jam jeno posłusznym małżonkiem… - rzekł z wysiłkiem zaciskając mocniej dłonie na trawie. - Jam jeno posłusznym, nic kazać Ci nie mogę. - Nieświadoma jego rozterek w myślach, pod dłonią siłującą się z zasznurowanymi spodniami poczuła co myśli jego ciało, o tym co żoneczka właśnie czyni.
Uśmiechnęła się zadowolona, jego męskość niespiesznie obnażając. Głasząc ją dłonią pobudzająco, znów pochyliła się nad ukochanym i pocałowała go w szyje. Raz...drugi... trzeci, a potem usłyszał szept w uchu.
- Zamierzam to wykorzystać. I nawet nie marz, że o widoki dla ciebie zadbam. Zachłanna jestem, wszystko sobie wziąć zamierzam... - zawarczała mu do uszka.
W pierwszej chwili nie zrozumiał.
Dopiero zaraz jego myśli skupiły się na jej słowach.
Ani dotyku, ani tak by mógł patrzeć.
Na jego twarzy odmalował się wyraz protestu, ale nie ruszył się.



Aila odsunęła się nieco i na moment stanęła nad nim. Przygryzając psotnie dolną wargę chwilę szamotała się z własnym odzieniem, po czym ujrzał jak spod sukni wyjmuje swoją bieliznę. Była więc teraz naga pod nią...
Mrugnęła do Alexandra, jakby wiedząc o czym teraz myśli i znów usiadła na nim okrakiem.
- Okrutnaś… - rzekł cicho wpatrując się w materiał jej sukni i czując wilgotny żar jej ciała na sych lędźwiach. - Nie wiem czy zdzierżę.
Oparła łokcie o jego pierś niby to kładąc się, niby to siedząc na nim. Czuł jak gorąca kobiecość ociera się o niego.
- Przecież jesteś posłuszny. Nie mógłbyś chyba mi się przeciwstawić? - podżegała go Aila, najwyraźniej świetnie się bawiąc jego mękami. Znów pochyliła się bardziej, języczkiem pieszcząc usta mężczyzny, lecz nie decydując się na pocałunek...
Westchnął i sam wysunął język szukając jej by spleść je w lubieżnym pocałunku bez stykania się warg. Poczuła też, że porusza biodrami… jakby celował męskością w odpowiednie miejsce. I trafił. Chyba wcześniej niż ona sama to planowała, bo jęknęła zdziwiona i rozpalona zarazem.
- Ty... - spojrzała na niego groźnie.
On tylko uniósł brwi i spojrzał lekko przekręcając głowę… na swą lewą dłoń, na prawą. Wciąż ogarniające kępki trawy.
Powoli na twarzy ukochanej pojawiał się uśmiech kota, który właśnie upolował mysz. Dziewczyna poczęła powolutku, acz głęboko poruszać biodrami, nabijając się na jego pal i wzdychając słodko za każdym razem, gdy był w niej cały.
Nie kłamała.
Brała od małżonka to, czego chciała. Widziała jak zaciska dłonie opierając się przemożnej chęci ruszenia na krucjatę rozbierania jej i pieszczenia ciała, ale wstrzymywał się. Przestał też ruszać biodrami podlegle zdając się tylko na jej ruchy. W pewnym momencie po pozornym spokoju i poddawaniu się wystrzelił głową ku przodowi, aby uchwycić zębami skraj jej dekoltu. Chybił i z cichym jękiem opadł z powrotem głową na ziemię.
- Sprytnie... - skomentowała i w nagrodę nabiła się mocniej na jego przyrodzenie, pojękując bezwstydnie. Znów usiadła na mężu i teraz również jej dłonie błądziły po twarzy i piersi Alexandra, pieszcząc go, pragnąc... Ruchy bioder stawały się przy tym coraz szybsze.
Drżał, wił się, wyrwał nawet jedną garść trawy… Nie mogąc sam dotykać ciała kochanki, w dwójnasób odbierał jej pieszczoty. Nie mogąc widzieć jej nagości skupiał się na jej twarzy o wiele bardziej niż zwykle… i słuchem chłonął wszelkie jej odgłosy. Jak zwykłe narzędzie szukające desperacko ekstazy, gdzie indziej niż zwykle i w pewien sposób odnajdując ją.
- Czujesz to? Czujesz to mój posłuszny małżonku? - szeptały jej lekko wydęte rozpalone szybkim oddechem wargi.

Aila przymknęła powieki, chłonąc doznania i skupiając się na nich. Ujeżdżała Alexandra w sposób, który wielu uznałoby za uwłaczający jego męskości. Ale czy nie na tym opierała się ta zabawa? Młoda żoneczka w bezwstydny sposób zaspokajała się teraz jego ciałem, sprowadzając do roli bardziej przedmiotu niż partnera. On jednak wiedział, jak wielkie w tym kryje się zaufanie.
- Alexandrze... tak mi...dobrze... - szeptała, znów opadając niżej. Jej dłonie pieściły teraz złożone na trawie ręce, podczas gdy usta wpiły się wygłodniałym pocałunkiem w jego wargi. Tempo ruchów Aili stawało się przy tym jeszcze szybsze, tracąc rytmiczność, a wpadając w chaos, prowadzący ją do spełnienia.
Całując ją zachłannie przymknął oczy. Zauważyła, że nie ściskał już trawy w pięściach rwąc ją… puścił i leżały bezwładnie. Nie widząc nic skupił się na dźwiękach. Arytmicznych mlaśnięciach, jej oddechu i jękach. Na splecionych językach i prócz tego czuciu jej jedynie poprzez wilgoć i ciepło zaciskającą się na nim, oraz ulotnym dotyku gdy nabijając się głęboko ocierała się o jego podbrzusze.
Jęknął.
Był w tej sytuacji tak bezbronny jak człek bez przytomności. Jedynie zaciśnięte szczeki i sztywna męskość świadczyły o tym jak również zatraca się w tym co Aila mu robi.
Całowała go, podgryzała, lizała i znów całowała po twarzy, szyi i piersi. Wszystko to nerwowo, gwałtownie, jakby zaraz kto miał jej go odebrać. Kochała się z nim szaleńczym galopem, postękując i pojękując przy tym bez strachu, że ktoś ich usłyszy.
Byli tu tylko dla siebie, pośród zieleni zatraceni w namiętnościach.

W pewnym momencie szlachcianka usiadła na kochanku, prostując się gwałtownie i zaciskając palce na jego bokach. Wargi jej zadrżały jakby w ogromnym wysiłku, a potem spomiędzy nich wyrwał się przeciągły jęk spełnienia. Alexander czuł tedy jak wnętrze ukochanej zaciska się na nim.
Sam jęknął głośniej i otworzył oczy spoglądajac na jej piękną twarz.
Siedząc na nim, zastygła z głową odrzuconą lekko w tył. Oblicze Aili było w tej chwili rozluźnione, jakby wielka ulga ją spotkała. Powoli na usta wypełzł uśmiech zadowolenia, choć dziewczyna wciąż nie poruszyła się, ani nawet nie otworzyła oczu. Alexander był bliski spełnienia, ale przy tym bezruchu… Znów złapał kępy trawy w dłonie by nie sięgnąć ku niej. Wypchnął lekko biodra zagłębiając się w nią, ale w tej pozycji on nie bardzo mógł tu zbyt wiele.
Była teraz jego panią i z takim władczym wyrazem twarzy opuściła głowę i spojrzała na niego.
- O co chodzi mężu drogi? Niewygodnie ci? - zapytała niewinnie, wciąż oddychając szybko.
- Nie… torturuj…. - Znów poruszył biodrami, aby poczuć ruch słodkiej miękkości na nim. I jeszcze raz…
Jęknął cicho i wyrwał obie garście trawy.
- Nie torturuję przecie... byłeś bardzo grzeczny... może i na nagrodę jaką zasłużyłeś... - Teraz to ona zaczęła się poruszać znów. Czuł przy tym jak wilgoć spełnienia wypływa z niej, słyszał jeszcze głośniejsze mlaśniecia gdy ciało z ciałem stykało się i odrywało od siebie.
Czuł nadpływającą falę rozkoszy, ale w lekko zamglonych oczach Alexandra błysnął figlarny ognik. Jęknąwszy przy jej kolejnym ruchu, wsadził sobie do ust źdźbło trawy i… położył ręce pod głową w całkowicie leniwej pozie. Niby nie zmieniło się wiele, wciąż trzymał ręce z dala od jej wdzięków, wciąż była ubrana.
Wciąż nabijała się na niego tak jak wcześniej.
Ale przy tej leniwej pozie z rękami pod głową i poczuciu rozkoszy zbliżającej się, jaj uwijanie się na nim jakże innej wymowy nabrało.
Zaśmiała się, dostrzegając tę różnicę. Jej pośladki raz za razem klaskały, gdy ujeżdżała męża coraz gwałtowniej.
- Życzy pan sobie... szybciej...wolniej... - teraz to ona wcieliła się w rolę posłusznej żonki, spełniającej fantazje swego męża.
- Szybciej… - patrzył na nią zamglonym wzrokiem. Źdźbło opadło prawie wypadając mu z kącika ust. Stęknął i zadrżał gdy zwiększyła tempo.
- Szybciej… - znów wypowiedział zamykając oczy i z jękiem odchylając głowę.
A ona spełniała jego polecenia, słodko przy tym pojękując, aż wyprężył się, zesztywniał, zadrżał i zaraz rozluźnił się przechylając głowę na bok i dyszac ciężko. Poczuła jak ją wypełnia ciepło. Nie przestawała się jednak poruszać, zwolniła jedynie nadając ruchom bardziej zmysłowego charakteru.




Gdy mężczyzna odetchnął wreszcie, dopiero wtedy położyła się na jego piersi i przytuliła do niego bez słowa.
Objął ją przymykając oczy.
- Kocham Cię Ailo - rzekł cicho.
Wtuliła się mocniej.
- Więc nie rozdzielajmy się już więcej... - powiedziała, głaszcząc jego policzek.
- Po moim trupie… - Westchnął wyrównując oddech. - I kiedyś zrobię Ci to samo.
- Ale co? - zapytała, podnosząc się i wstając z niego. Po oczach jednak rozpoznał, że doskonale wie o czym mówi.
On jednak wciąż leżał rozleniwiony i spełniony.
Patrzył w niebo.

Westchnął.
- Chce do Kocich Łbów. Lub do Eu, albo nawet do Barr. Chcę… - urwał.
Westchnął.
- Czas mija musimy zająć się wampirem.
Aila zaś z psotnym wyrazem twarzy zaczęła ubierać bieliznę, słuchając go.
- Planujesz coś poza przygotowaniem się na te zaślubiny? Musiałabym im ten materiał szaty dać... - poczochrała włosy.
- Teraz myślę o innych rzeczach. Na litość boską jak Ty wpadasz w głowę. - Wstał powoli wzdychając. - Pójdziesz z mnisią szatą z prezentem, może co wypytasz pannę młodą, jej matkę, druhny. Ja pójde pić piwo.
Parsknęła.
- No wiesz co? To ja mam z wieśniaczkami... i sama do nich... no chyba faktycznie coś ci się poprzestawiało, drogi mężu...
- Dobrze moje kochanie… To ja z wieśniaczkami się spotkam - przerwał jej z lekkim, wciąż rozanielonym uśmiechem.
Spojrzała na niego nieufnie.
- Rycerz dobrze urodzony… herbowy, bo wszak tu nikt nie rozumie blazowania bekarcką pręgą… - powiedział przeciągając się. - Myślę że powiedzą wszystko co będę… będziemy potrzebować.
- Dobrze więc, a ja... przebiorę się i pozwiedzam trochę okolicę - zaproponowała z ochotą.
- Jak zechcesz żono - Uśmiechnął się. - Ale dar chyba powinnaś dać Ty? - Spojrzał na nią z iskierkami w oczach.
Naburmuszyła się.
- Umiesz komuś zepsuć miłe chwile - zamarudziła, po czym przywołała swojego wierzchowca - niech ci będzie, ale bez spoufalania się. I tak starczy, że jestem dla nich... miła.
Podszedł do swojego wierzchowca.
- Ty Panna Młoda i jej druhny, matka… ja Pan młody i inni mężowie przy piwie. - Ucałował przelotnie jej skroń nim wsiadł na konia. - Zechcesz się zamienić, rzeknij jeno. Ja posłuszny.
- Chcę! - warknęła, wsiadając na swojego wierzchowca i spinając go od razu, by ruszył kłusem.

 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 09-10-2017 o 09:40.
Mira jest offline