Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2017, 20:34   #9
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Hamdir nigdy by się do tego nie przyznał i starał się nie dać niczego po sobie znać, ale wskutek pożegnalnych słów czarodziejki przeszedł mu po plecach zimny dreszcz. Nie wiedział czemu, ale jej wesoły ton wydawał mu się gorszy niżby wywrzeszczała mu w twarz długi potok wyzwisk i obelg. Do tego to wspomnienie o zamienianiu w żaby. Nie wiedział, czy była to groźba, czy też może zwykły żart ze strony rudowłosej. To był kolejny problem z magikami, lubowali się w słownych gierkach, aluzjach, przenośniach i wszelkich formach gramatycznych, które pozwalały im nie wypowiadać się wprost. Z kolei on przywykł, że ludzie walą prosto z mostu o co im idzie, tak robiono w jego rodzinnych stronach. Nikt go nigdy nie szkolił w prowadzeniu dialogu z czarodziejem.

Nietrudno było od tego wszystkiego dostać bólu głowy. By temu zapobiec, albo przynajmniej opóźnić, brodacz pociągnął kilka solidnych łyków ze swojego kufla. Wreszcie odsunął go od swoich ust, po czym z hukiem postawił na stole. Beknął potężnie, co uszło uwadze innych, w panującym wokół rozgardiaszu. Otarł brodę ręką, choć zrobił to niedokładnie i kilka strużek kapało z niej na jego spodnie.

Do rzeczywistości przywołał go jednak dopiero ruch niedoszłego topielca, który wyciągnął ku niemu rękę:

- Edan – przedstawił się. - Miło mi szlachetnych panów poznać.

- Hamdir – wydobył z siebie brodacz. - A to Smolnik – rzekł wskazując na swojego kolegę po fachu.

Nie minęła dłuższa chwila, gdy dołączył do nich Wopek. Kto wie, może ten wieczór jeszcze można było uratować?

Pili w najlepsze rozprawiając na różne tematy. Od ogólnych uwag na temat okolicy przeszli do polityki, a potem próbowali odgadnąć co przyniesie przyszłość. Stamtąd nietrudno było przejść w rejony filozofii, a ta mogła być wstępem do dowolnego tematu. Ponieważ jednak przy stole siedzieli wyłącznie mężczyźni, do tego od kilku godzin raczący się smakowitym miodem Yorshki, prędzej czy później musieli zacząć dyskutować o kobiecych wdziękach.

Z czasem wypowiedzi zaczęły się powtarzać, ale samym rozmówcom to nie przeszkadzało. W okolicach wschodu słońca Hamdir stał się mrukliwy, jakby nieobecny. Myślami przez cały czas powracał mimowolnie do rudowłosej czarodziejki, jednocześnie mając nadzieję, że więcej jej nie spotka, choćby mijając ją na ulicy. W swoim życiu spotkał kilku przedstawicieli jej profesji, ale ani jeden nie wywarł na nim dobrego wrażenia.


Pont Vanis, Kovir, około 8 lat wcześniej

- Słuchaj no, mości panie Drithelm! - Hamdir uderzył pięścią w stół. - Zrobiliśmy coś chciał, masz czegoś chciał, teraz pora zapłacić!

Izba nie była zbyt wielka. Masywne i bogato zdobione, drewniane biurko stojące na jej środku zajmowało znaczną część przestrzeni. Za nim, w dużym, obitym czerwonym materiałem fotelu siedział starszy mężczyzna. Twarz miał gładko ogoloną, co było rzadką modą wśród jemu podobnych. Krótko przystrzyżone siwe włosy słabo przykrywały postępującą łysinę. Sama twarz poorana była zmarszczkami, ale oczy miał bardzo żywe, pełne energii. Można by rzec, że całe siły witalne tego człowieka skupiły się w jego oczach.

Ubrany był nieskromnie. Długa fioletowa szata, na której złotą nicią wyszyto przeróżne esy-floresy, zakrywała jego ciało po same kostki. Dłonie ukrywał w szerokich rękawach. Jedynie głowa była wyraźnie widoczna. Wyraz twarzy gospodarza nie zmienił się odkąd tu weszli. Nawet nagły wybuch Laertena tego nie spowodował. Starzec cały czas kpiąco się uśmiechał.

- Słyszysz co mówię?! - ryknął brodacz.

- Słyszę – siedzący za biurkiem odpowiedział powoli. - A czy ty dobrze się przysłuchiwałeś, gdy mówiłem o tym, że wam nie zapłacę z własnej kieszeni? Zadatkiem miały być informacje o konwoju, jego trasa i czas przemarszu, a nagrodą łupy na nim zdobyte.

- Nie było żadnych łupów, oszuście! - krzyknął stojący za Hamdirem, Theo.

- Skąd mogłem wiedzieć? - rzekł spokojnie Drithelm.

- Wiedziałeś o tym konwoju wszystko – zauważył Erkan. - Kiedy i którędy przejedzie, jaki jest jego skład i siła eskorty. Ale nie wiedziałeś co wiezie?

- Och, wiedziałem bardzo dobrze. Po to was wynająłem, czyż nie?

- A więc płać – warknął Hamdir.

- Ani grosza Hamdirze Laertenie, ani grosza Theo Granhoidzie, ani grosza Erkenie Vandeinie. Możecie to powtórzyć reszcie przybłęd, których zwiecie towarzyszami. A teraz żegnam.

- Ty! - krzyknął brodacz, który już chciał skoczyć przez biurko i jednym celnym cięciem miecza pozbawić tego dziadygę jego obmierzłego łba.

Już sięgał po rękojeść, już pochylał się do przodu, by ruszyć do skoku, ale powstrzymał go ruch ręki gospodarza. Ten bowiem wyciągnął obie dłonie z szerokich rękawów swojej szaty i wycelował palec wskazujący prosto w niego.

- Nie radzę – powiedział tym samym monotonnym głosem. - Chętnie zmienię strukturę twego ciała, jeśli tylko dasz mi ku temu powód.

- Co? - trójka mężczyzn nie zrozumiała.

Drithelm westchnął:

- Zanim przesadzisz biurko – rzekł – zostanie z ciebie kupka popiołu. A kupka popiołu nie jest w stanie zrobić nikomu krzywdy. Wynoście się stąd, natychmiast.

Chcąc nie chcąc, jeden po drugim, opuścili izbę. Wszyscy trzej z wściekłości zaciskali pięści, aż im knykcie zbielały.


droga z Pont Vanis do Lan Exeter, Kovir, nie dalej jak dwa dni później

- Pieprzeni czarodzieje! - po raz setny powtarzał Grimold. - Wszyscy oni tacy sami!

- Mógłbyś się łaskawie przymknąć? - upomniał go Eomrald.

- Ale teraz im pokażemy, co oznacza z nami zadzierać – Grimold nic sobie nie robił z uwagi kompana. - Co się stanie z tymi, którzy spróbują nas okpić! Oj, nie zazdroszczę temu prykowi. Wcale, a wcale.

- Przymknij się już – Eonda poparła swojego brata.

- Potrafi taki pioruny zsyłać, to już ma się za lepszego od innych – wojownik kontynuował swoją tyradę. - Ciekawe czy dalej będzie taki pewny siebie, jak go skrępujemy i zakneblujemy. Jak wtedy da sobie z nami radę? Dziadyga chędożony.

- Grimold! - syknął Hamdir i dopiero wówczas potok słów urwał się ostatecznie.

Siedzieli w czwórkę w krzakach od dobrej godziny. Theo, Erken, Gamel i Enhelm zajęli pozycje po drugiej stronie drogi. Jeśli ich informator się nie mylił Drithelm z Pont Vanis powinien tego dnia podróżować do Lan Exeter. W tym lasku, który wyrastał u stóp pierwszej ze Smoczych Gór, zakończy jednak swoją podróż. Miejsce to świetnie nadawało się do zasadzki. Szlak nie był zbyt często uczęszczany, ludzie woleli podróżować, pomiędzy obydwoma kovirskimi miastami, morzem. To, że ich niedawny pracodawca wybrał drogę lądową wydawać by się mogło dziwne, ale który czarodziej nie podejmuje dziwnych decyzji? Może musiał nazbierać jakichś rosnących nieopodal ziół? Kto za takim nadąży?

Nagle od strony Pont Vanis coś błysnęło pomiędzy drzewami. Trójka mężczyzn i jedna kobieta obrócili głowy w tamtą stronę. Po chwili błysnęło po raz drugi. Światło wydobywające się spomiędzy drzew miało kolor fioletu. Temu drugiemu błyskowi towarzyszył jednak potężny huk. Eonda aż zatkała sobie uszy, gdy jego echo rozchodziło się po okolicy. Z krzaków po przeciwnej stronie drogi wychyliła się głowa Theo. Hamdir gestem pokazał mu, by siedział na miejscu.

I dobrze uczynił. Teraz za drzewami trwał istny pokaz rozbłysków rozmaitej barwy, a towarzyszyła mu prawdziwa kanonada. Jak gdyby dwie potężne burze ścierały się między sobą zaledwie o kilkaset kroków od nich. W pewnym momencie potężny podmuch powietrza zwalił ich wszystkich z nóg. Trwał on krótką zaledwie chwilę, ale wojownicy woleli nie podnosić się z ziemi zbyt szybko. Wreszcie huknęło tak potężnie, że Hamdir poczuł jak dźwięk przeszywa jego ciało na wskroś. Krzyknął z bólu, ale nie dosłyszał własnego głosu. Wszystko znów skończyło się w jednej chwili. Nastała cisza.

Laerten obejrzał się na swoich towarzyszy. Wszyscy leżeli plackiem, zupełnie tak jak on. Podniósł się ostrożnie, ręką pokazując im, by nie czynili tego samego. Potem powtórzył ten gest w stronę krzaków po drugiej stronie szlaku. Któryś z chłopaków musiał to dostrzec, bo nie było tam widać żadnego ruchu. Brodacz stanął na wyprostowanych nogach i ostrożnie ruszył w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą szalało prawdziwe piekło. Niewiele czasu mu zajęło dotarcie na miejsce.

Tam, zamiast drogi wciśniętej pomiędzy liczne leśne drzewa, zastał wypalony do gołej ziemi plac w kształcie koła o średnicy mniej więcej trzydziestu kroków. Drzewa, które tam rosły po prostu zniknęły. Nie było trawy, mchu, paproci, żadnych roślin. Szlak wtopił się w grunt, który stał się niemal idealnie płaski.

Na samym środku stała odwrócona tyłem do Hamdira postać. Laerten nie miał żadnych wątpliwości kto to był. Nietrudno było rozpoznać długą fioletową szatę z szerokimi rękawami, przetkaną licznymi złotymi nićmi.

- Proszę, proszę – odezwał się swoim nudnym głosem Drithelm, który nawet nie obejrzał się za siebie. - Ciebie się tutaj nie spodziewałem, muszę przyznać.

Hamdir milczał.

- Gdzie twoi konfratrzy? - kontynuował czarodziej. - Zapewne pochowani gdzieś w krzakach. Wyjdź spomiędzy drzew, bo to śmieszne, żebyś tam tkwił. Chyba nie chcesz, po tym co tu widzisz, wciąż na mnie napaść? Jednej zasadzki dziś uniknąłem i to zasadzki zastawionej przez kogoś o wiele lepszego od waszej bandy. Przez czarodzieja. Mogę więc uniknąć również tej waszej.

Hamdir wciąż milczał, ale posłusznie wyszedł spomiędzy drzew, które znalazły się poza zasięgiem bitwy magów.

- Dam ci ostatnią szansę Hamdirze, synu Hamdana. Zabierz swoich ludzi i odejdźcie stąd. Jeśli jeszcze kiedyś zobaczę któregokolwiek z was w Kovirze skończycie jak nieszczęsny Tretobon. Pewnie tego nie widzisz, ale jego spopielone szczątki walają się tam, tam i tam – wskazał ręką miejsca przerażająco mocno od siebie oddalone.


karczma W gardzieli Krakena, Vildheim, dzień obecny

Brodacz wyrwał się z zamyślenia. Znów był w karczmie, znów pił w towarzystwie Smolnika, Wopka i Edana. Za oknami zrobiło się jakby jaśniej. Ucieszył się na myśl, że dzisiaj na połów raczej nie wypłyną. W stanie, w którym się znajdowali, większość z nich skończyłaby jak ten, którego jeszcze niedawno musieli wyciągać z wody, a który teraz siedział tu uśmiechnięty od ucha do ucha. Tylko czy oni też mieliby tyle szczęścia, żeby trafić na jakichś życzliwych ludzi w łodzi?
 
Col Frost jest offline