Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2017, 21:38   #10
Cattus
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Gardziel Krakena.
Z samego rana do karczmy energicznym krokiem wszedł wysoki wojownik w półpancerzu i z długim mieczem zawieszonym u pasa. Tuż za nim podążała niższa, ładniutka dziewczyna ubrana w prostą, dobrze podkreślającą jej zgrabną figurę, sukienkę i zielony płaszcz. Niosła ze sobą wypchaną torbę i wyraźny, przyjemny zapach ziół.
Mężczyzna przystanął na chwilę, poprawiając niebieski pas i porządny tabard, po czym skinął głową paru zebranym gościom. - Powitać. - Rzekł zdawkowo niskim głosem i zwrócił się cicho do towarzyszki. - Znajdź nam jakieś miejsce, ja zajme się resztą. - Sam ruszył do karczmarza aby złożyć zamówienie. Pogłoski o tutejszym winie i podejrzany napitek Ślepego narobiły mu niezłej ochoty.

Irys rzuciła szybkie spojrzenie na salę i ruszyła w stronę stolika skąpanego w porannym świetle. Usiadła tyłem do słońca i zdjęła z siebie zielony płaszcz. Z podbródkiem opartym o splecione dłonie, obserwowała gości karczmy.

Za plecami młodych, w progu, pojawiła się jeszcze jedna sylwetka. Mężczyzna wyraźnie posunięty w wieku o siwych włosach oraz w gęstej brodzie wspierał się na długiej lasce, skręconej niczym wąż. Podróżny był odziany w bure szaty, które w skomplikowany sposób okrywały całe jego ciało. Na pierwszy rzut oka można było określić, iż jegomość nie należy do majętnych osób, wręcz przeciwnie. Jego ubiór zdobiły plamy, cerę przyciemniał kurz oraz pył, a tłuste włosy gładko przywierały do głowy. Jednym słowem - żebrak z ulicy, do czego nie pozostawiał żadnych wątpliwości również jego gryzący zapach ciała.
- Kila, zostań na zewnątrz - odezwał się do szarego kundla, który pojawił się obok starca, stając na tylnych łapach i wspinając się na niego. Niesforny pies szczeknął cicho i odbiegł kawałek, z nosem przylepionym do ziemi.
Kiedy czworonóg się oddalił, mężczyzna przestąpił ostrożnie przez próg i ruszył w kierunku, skąd dobiegł go głos Olgierda. Drogę sprawdzał sobie kijem, chociaż oczy miał szeroko otwarte. Wodził nimi jednak w prawo i w lewo, nie mogąc ich skupić na żadnym punkcie.
- Pozdrawiam gości tego przybytku jak i jego załogę. Uniżony sługa Ślepy Pies kłania się - powiedział głośniej, tak by w razie czego każdy mógł go usłyszeć. Swoje powitanie zakończył wspomnianym ukłonem, który jak na kogoś w jego stanie, wyszedł mu całkiem zgrabnie.

- Zdrowie! - wzniósł kubek Edan.

Karczmarz podniósł się znad grubego notesu i skinął głową na nowoprzybyłych.
- Witamy, drodzy podróżnicy w naszym skromnym przybytku. Czym mogę raczyć strudzonych wędrowców? Skąd przybywacie?
Zerknął krztynę nieprzychylnie w stronę Ślepego Psa, nie skomentował jednak bijącej od niego woni. Widać było, że mieszkańcy nosy mieli zaprawione od wszechobecnego zapachu ryb. Siedzący przy stole na środku sali rybacy sami nie pachnieli najlepiej.
- Jeśli mogę coś drogim wędrowcom zaproponować - skinął dłonią na zaplecze – Moja żona właśnie skończyła wypiekać pieczywo, w wędzarni mamy soczyste pstrągi, a do popitku – nasze słynne amarone, 50 orenów za małą karafkę, przednia cena – uśmiechnął się życzliwie i sięgnął na półkę po kieliszki.
Rzeczywiście, do nosa podróżników dotarł rozkoszny zapach świeżego chleba.

- Pozdrowić małżonkę. - Odpowiedział Olgierd. -Wiele słyszałem o tym winie. Do karafki weźmiemy parę pstrągów i chleb. - Wskazał na stolik gdzie siedziała Irys. - Będziemy tam. Zabrał karafkę, kieliszki i po chwili siedział już z Irys. - Więc spróbujmy tego cuda. Nalał im do dwóch kieliszków, trzeci pozostawiając pusty.

Irys sięgnęła po jeden z kieliszków i z ciekawością powąchała zawartość. Jej oczy błysnęły z uciechą.
- Wyobrażam sobie, że tak musi pachnieć ciepły letni wieczór zamknięty w butelce – powiedziała do Olgierda i delikatnie stuknęła jego kieliszek swoim. – Na zdrowie, Olgierd, za szczęśliwą podróż i bezpieczną pełnię – szepnęła do niego i ucałowała go w brodaty policzek, obdarzając go ciepłym spojrzeniem kasztanowych oczu.
Rozglądnęła się za Ślepym Psem, nie martwiąc się już, że nie będzie mógł ich znaleźć. Przyzwyczaiła się do jego ponadprzeciętnych zmysłów.
Zauważając rybaków siedzących przy stole nieopodal, wzniosła kieliszek w górę.
- Panów rybaków zdrowie, dziękujemy za złapane pstrągów, którymi raczyć się będziemy przy śniadaniu! – zawołała przyjaźnie i wzięła łyk wina. Z szerokim uśmiechem spojrzała na Olgierda i ponownie skosztowała trunku.
- Zupełnie magiczny, czyż nie?

- Doprawdy przednie. Odpowiedział Olgierd smakując czerwony trunek.

W tym czasie Ślepy Pies stał jeszcze przez chwilę tam, gdzie się zatrzymał. Poruszał gwałtownie głową w różne strony, jakby nasłuchując, jednocześnie zaciągając się dobiegającymi doń zapachami. Ciężko było ocenić, co tak naprawdę robił, ale niektórzy mogli pomyśleć, iż rozeznaje się w terenie, oceniając dźwięki oraz woń.
- Dziękujemy, panie oberżysto za ciepłe przyjęcie - odezwał się grzecznie starszy mężczyzna i ponowił ukłon. Następnie stukając laską o posadzkę, podszedł do stolika, który zajmowali Olgierd ze swoją towarzyszką. Gdyby nie kostur, wpadł by na niego, niechybnie się przy tym przewracając, na szczęście w porę wyczuł przeszkodę. Błądząc dłońmi po omacku, udało mu się zająć miejsce na ławie.
- Jak tu jest, moi przyjaciele? - zapytał pogodnie, opierając się o blat stołu.

- Przytulnie. Odpowiedział po chwili namysłu Olgierd. - I przed chwilą zapach był zupełnie znośny. - Skomentował złośliwie.

Irys szturchnęła łokciem bok Olgierda i przewróciła oczami.
- Olgierd miał na myśli, że jeśli chcielibyście skorzystać z bali z ciepłą wodą i przespać się na miękkim sienniku z przyjemnością służymy złotem – rzekła przyjaźnie i szturchnęła Olgierda ponownie, tym razem głową wskazując na butelkę wina i pusty kieliszek.

Żebrak uśmiechnął się tylko beztrosko i pokiwał głową.
- Przechodząc obok wyczułem delikatną woń cytrusów - zagaił, gładząc dłonią blat. - Być może znajdziesz tu coś godnego twego nosa, mości Olgierdzie - dodał przyjaźnie i odwrócił twarz w stronę Irys.
- Nie chciałbym sprawiać kłopotu. Znam waszą sytuację, złoto wam się bardziej przyda.

- Ciekawe. Mnie owoce umknęły zupełnie… Olgierd urwał pod naporem wzroku Irys. - Niech stracę. Poproś karczmarza o parę wiader wody i zmień te szmaty na ubrania od Irys. Koniec końców i my na tym zyskamy. - Wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko do towarzyszki.

Jeden z mężczyzn siedzących przy stole obok odwrócił się i zagaił do Ślepego.
- Dobrego nosa musicie mieć, panie. Była tu przed jakimś czasem persona wypachniona cytrusami, aż w nosie drapało. Pani czarodziejka. Myślim jeno, żeśmy jej podpadli, bo ten tu – szturchnął Hamdira. – Niedyplomatycznie o magach się wyrażał.

Irys drgnęła na dźwięk słów rybaka.
- Czarodziejka? Jest jeszcze w Vildheim? Coś o niej wiadomo? – rzuciła przez stół do mężczyzny. Widać po niej było żywe zainteresowanie.
- Myślicie, panie Ślepy, że mogłaby coś powiedzieć o wizji, którą mieliście? Wszakże magowie uczeni są w przepowiedniach i tajemniczych arkanach…

Ślepy Pies odchrząknął i podrapał się po brodzie, jakby poruszyli niewygodny temat.
- Hmm… wizja… Tak, czarodziejka z pewnością będzie bardziej obyta w temacie. Nie spodziewałem się zastać tutaj kogoś z jej cechu. Mówicie, że jak się nazywała? - zapytał żebrak, odwracając się do męskiego głosu, który wcześniej go zagaił.

- Jakoś do mnie takie wizje nie trafiają. Za dużo w nich oczywistości, które łatwo ubrać w trudne słowa. Olgierd machnął ręką.

Rybak w zamyśleniu podrapał się po brodzie.
- Nie wydaje mie się, żeby się przedstawiała, co chłopaki? – Rozejrzał się pytająco po pozostałych. - Strasznie zainteresowana była naszą latarnią i czarodziejem rezydentem. Potem wyszła i widzi mie się, że do „Szmaragdowej” poszła, bo inne noclegi tutej to nie nazbyt czarodziejski urok posiadają.

- Czarodziej rezydent? - Zainteresował się Olgierd. - Jakieś ciekawe wieści z okolicy? Może praca by była, ale nie widziałem listów gończych czy innych papierzysk na drzwiach do karczmy.

Edan przypatrywał się sąsiadom z przekrzywioną głową. Wzniósł kubek i odstawił go ze wzniesionym wskazującym palcem oraz promiennym uśmiechem na lekko zarośniętej, choć schludnie utrzymanej twarzy. W oczach tańczyły iskierki.
- Jako się wcześniej rzekło, niepolityczne stwierdzenia odnośnie czarostwa nie były wyłącznym udziałem tegoż męża, ale także moim. Nie wynikały jednak ze złej woli, a jedynie twardego trzymania się faktów i nie dawaniu pola na grząskie spekulacje. Nie wyłączając z tego plotek. Natomiast fakty są następujące. Starszy jegomość, będący mieszkańcem wieży zniknął, natomiast ludzie obawiają się sprawdzić stan faktyczny wewnątrz latarni.

- Boją się bo co? Straszy tam?. Zapytał Olgierd - Jakby sołtys czy kto tam tu rządzi zapłacił to mogę sprawdzić co z tym waszym magiem. Gdzie go szukać?

Edan roześmiał się cicho.
- Bo istnieje obawa, że gospodarz nie zniknął i powitaniem będzie kula ognia. Rozumiecie, szlachetny panie, jeśli jegomość istotnie był czarodziejem, w co wielu wydaje się wierzyć, to kto wie czy owe “zniknięcie” nie jest jedynie izolacją?

- Ale żeby zaraz kulą ognia? Trochę chyba miejscowi histeryzują. Olgierd uniósł brwi. - W takim razie będzie musiał zapłacić więcej jeśli chce wiedzieć co się tam dzieje.

- Z całym szacunkiem do czarodziejów, ich wiedzy, umiejętności, i tak dalej, i tak dalej, kto ich tam wie? Może knują coś potajemnie i w niewłaściwy moment się trafi? Przez wzniosłe ich idee czasem ciężko za nimi trafić. To i może kulą ognia mógłby rzucić? - wzruszył ramionami Edan, po czym machnął lekceważąco ręką. Bynajmniej nie w stronę rozmówcy, co samego tematu.
- Ale kto by się tym przejmował? Przecież wchodzić tam nie musimy. Chyba, że szanowny pan życzy sobie inaczej, ale z tego, co zrozumiałem, nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu, za którego nikt jeszcze nie zapłacił.

- Zjem jeno i przejdę się zobaczyć czy może jednak zapłaci. Olgierd kiwnął głową jakby dla potwierdzenia własnych słów i ciszej zwrócił się do siedzącej naprzeciwko Irys. - Ty w tym czasie mogłabyś sprawdzić czy nie dasz rady sprzedać trochę ziół naprzeciwko, jak proponowałem.

Ślepy Pies przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu. Widać było, że temat rozmowy go zaciekawił i z wystawionym uchem wyłapywał każdej wzmianki o czarodzieju. Skupił też swoją uwagę na samym Edanie, który włączył się do dyskusji. Choć patrzył mniej więcej w jego kierunku, nie mógł go zobaczyć. Być może zamiast twarzy, próbował zapamiętać jego barwę głosu.

- Ślepy! Skosztuj tego wina. - Powiedział Olgierd i przesunął po blacie kielich w stronę towarzysza i nalał do pełna. - W końcu zapowiedziałem że następną butelkę stawiam ja.

Stary żebrak capnął kielich i objął go kurczowo, niczym wymarznięty podróżnik kojące źródło ciepła, przy czym uśmiechnął się szeroko.
- Słownym człekiem jesteście, mości Olgierdzie. Niechaj się tobie i panience Irys darzy! - wzniósł entuzjastyczny toast i bezbłędnym ruchem przystawił naczynie do swoich ust, przechylając go jak spragniony.

- Ano. Zgodził się Olgierd i wypił resztę swojego wina. Na stole zostawił kilka dodatkowych monet i wstał, odruchowo poprawiając miecz. - Ide do tego wójta czy kto tam tu rządzi. Dopijcie karafkę bo aż szkoda zostawiać. Jak coś ustalę to wrócę tutaj. - Położył rękę na ramieniu Irys i uśmiechnął się lekko. - Mogłabyś zobaczyć czy da radę sprzedać nieco ziół, może usłyszysz też jakieś ciekawe plotki? Przez chwilę stał tak i wolnym krokiem ruszył w stronę wyjścia.


***


Gdy Olgierd wyłonił się z karczmy po porannym posiłku, miasteczko wyraźnie ożyło i pogoda jakby nieco się poprawiła. Mieszkańcy gdzieś spieszyli, kupcy krzątali się przy kramach, a dzieci biegały małymi stadkami bez wyraźnego celu. Jak to dzieci.
Miał cichą nadzieję że Ślepy w tym czasie skorzysta z jego propozycji i doprowadzi się do ładu. Może Irys zdoła go jakoś przekonać? Z jednej strony mawiano, że nadzieja jest matką głupich, z drugiej nigdy nie przeszkadzało jej to w byciu uroczą kochanką.

Najemnik nie miał problemu ze znalezieniem domu wójta. Miejscowi skierowali go do jednego z najokazalszych budynków w mieście. Kamiennego, krytego dachówką do którego przylegał mniejszy, drewniany. Pewnie spichrz, albo jakiś skład. Widać było że pomimo niewielkiego rozmiaru mieściny ludziom się tu powodziło. Przynajmniej niektórym. - Dobry znak. - Pomyślał Olgierd, energicznie stukając kołatką i uchylił drzwi.

- Powitać! Zastałem wójta? Powiedział głośno, rozglądając się po obejściu. - Jestem Olgierd z Gryfenbergu dobrzy ludzie. Przedstawił się aby uniknąć potraktowania jak namolnego miejscowego.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline