Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2017, 08:37   #13
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
o jakiś czas w sklepiku pojawiali się nowi klienci, jednak Rylee nie potrafiła się skupić na niczym innym, jak na słowach Cerys Hastings, które zburzyły jej wewnętrzny spokój i wytrąciły z równowagi. Ostatecznie przed trzecią po południu zamknęła "Baba Yaga's Broom" i ruszyła w stronę domu staruszki na Barker Street. Pogoda była całkiem niezła, więc zdecydowała, że się przejdzie, zwłaszcza, że nie miała daleko. Wystarczyło przejść przez główną ulicę, skręcić na końcu w lewo i po dwustu metrach takiego spaceru, oczom Rylee ukazał się ponury, niewielki dom Cerys.


Kobieta przez chwilę się wahała, jednak ostatecznie nacisnęła na klamkę niewielkich, zardzewiałych, metalowych drzwiczek spajających drewniane ogrodzenie wokół domu. Te zaskrzypiały przeraźliwie, aż blondynka się skrzywiła. Przeszła wąską ścieżką do drzwi, weszła na małą werandę i zapukała. Najpierw dość nieśmiało, jednak gdy nikt nie odpowiedział, powtórzyła czynność, pukając mocniej i pewniej. Miała wrażenie, że za koronkową zasłoną w niewielkim okienku obok drzwi ktoś się poruszył, ale nie mogła być tego całkiem pewna, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Zapukała po raz trzeci, gdy z lewej strony usłyszała nagle paskudny warkot. Odwróciła głowę i zamarła. W jej stronę zbliżał się wielki owczarek z obnażonymi zębiskami.


Rylee nie zastanawiając się, zbiegła z werandy a pies, warcząc i szczekając, zaciekle ruszył za nią. Na szczęście udało jej się dopaść do bramy i zatrzasnąć ją za sobą, akurat w momencie, gdy rozwścieczony zwierzak skoczył na nią, odbijając się od metalowych elementów drzwiczek. Wciąż ujadał, aż z pyska parskała mu piana. Dysząc ciężko, kobieta ruszyła w drogę powrotną na miękkich nogach.

Ledwo wyszła na główną ulicę miasteczka a pogoda zaczęła się psuć. Nad okolicą zawisły ciężkie, deszczowe chmury, z których uderzyły pierwsze, zimne krople. Zerwał się silny wiatr, przez który Rylee musiała włożyć sporo siły w każdy kolejny krok. Na domiar złego, gdy się rozejrzała, dostrzegła, że na ulicy jest zupełnie sama. Prawie sama, bo w uliczce między piekarnią a salonem fryzjerskim dojrzała jakiś ruch. Przyspieszyła i gdy po chwili odwróciła się, serce aż podskoczyło jej do gardła - szedł za nią jakiś nienaturalnie wysoki mężczyzna w starym prochowcu i kapeluszu. To nie mógł być przypadek, że znalazł się akurat kilkanaście metrów za nią i spokojnym krokiem podążał w jej stronę. Nie widziała jego twarzy, skrytej pod szerokim rondem kapelusza, ale i chyba nie chciała jej dojrzeć.

Z ciężko bijącym sercem dopadła do swojego wiśniowego Fiata i odblokowała przyciskiem zabezpieczenie drzwi. Stojąc w strugach deszczu spojrzała raz jeszcze w stronę nieznajomego, ale jego już tam nie było. Ulica była pusta. Zupełnie, jakby rozpłynął się w powietrzu. A może Rylee tylko się wydawało, że ktoś za nią szedł? Ostatecznie nie chciała tego rozstrzygać, stojąc na zimnym, zacinającym deszczu. Wsiadła do samochodu, odpaliła silnik i odjechała w stronę domu babci.

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline