Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2017, 14:31   #13
Mimi
 
Mimi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputacjęMimi ma wspaniałą reputację
Tretogor
8 lat temu
Przeddzień aresztowania Harkena


Filianore w milczeniu obserwowała płomienie tańczące w palenisku.
- „Jedyne, co udało mi się do tej pory ustalić to fakt, że zostałeś zdradzony. Z bólem serca informuję, że osobą za to odpowiedzialną była Filianore...”
Mężczyzna siedzący przy misternie inkrustowanym biurku z ciemnego drewna czytał na głos, co pieczołowicie kaligrafował gęsim piórem.
Elfka uśmiechała się szeroko. Blask płomieni odbijający się od rządka jej drobnych zębów nadawał uśmiechowi makabrycznego wyglądu. Efekt potęgował rozcięty łuk brwiowy i napuchnięta zsiniała powieka. Splunęła ze wzgardą.
- Bloede Dh’oine... Harken nigdy nie uwierzy w te brednie.
- „Zrobię jednak wszystko, żeby wyciągnąć Cię z lochów Cidaris, gdy sprawa ucichnie i wszyscy o Tobie zapomną. Ale nie ja, Harken. Nie ja.”
– skończył czytać. Wydawał się nie słyszeć Filianore.
Odłożył białe pióro do kałamarza, dmuchnął parę razy na mokry jeszcze inkaust, pomachał pergaminem, po czym złożył go wpół. Osunął się na welurowe oparcie fotela.
- Fredrik.
Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł mężczyzna o krótkich blond włosach. Ukłonił się z szacunkiem. Rzucił okiem na siedzącą na podłodze związaną elfkę.
- Panie Ingward.
- Dasz to jednemu z twoich wojskowych popychli po udanej akcji w Rinde. Upewnij się, że będzie pamiętał, żeby spalić list po pokazaniu go Harkenowi.
- Tak jest, panie
– odrzekł cichym głosem mężczyzna. Ukłonił się ponownie i cicho wyszedł z pokoju, zamykając za sobą ciężkie mahoniowe drzwi.

Ingward odwrócił się w stronę dziewczyny. Lustrował ją przez chwilę beznamiętnym spojrzeniem. Filianore nie odwróciła wzroku. Harken nieraz opowiadał jej o swoim pracodawcy. Nie spodziewała się, że jego nad wyraz obrazowe opisy o żmiji przybierającej ludzki wygląd były tak bardzo zgodne z prawdą.
- Moja droga Filianore... Moja piękna Filianore – ton Ingwarda brzmiał jakby lubował się w słyszeniu swojego własnego głosu.
Podniósł się ze swojego fotela i przysiadł na podnóżku przy kominku. Złapał podbródek elfki dwoma palcami i delikatnie uniósł jej głowę. Jego dłonie były lodowato zimne.
- Twój ukochany Harken uwierzy we wszystko, co mu powiem, nie ma najmniejszego powodu, żeby we mnie wątpić. Wszak byłem mu dobrym pryncypałem przez wiele lat. Przez wiele długich lat, dopóki nie zjawiłaś się ty. I swoją... – na krótką chwilę na jego wargi wpełzło obrzydzenie - ... Osobą zaczęłaś ściągać niepotrzebną uwagę na Harkena, mojego najlepszego człowieka.
Twarz Filianore wykrzywiła się w grymasie złości. Chciała wyszarpnąć głowę, Ingward jednak ścisnął palce mocniej, jego kłykcie zbielały i upodobniły się kolorem do bladej cery elfki.
- Wysłuchasz wszystkiego, co mam ci do powiedzenia, niegdyś wolna Aen Seidhe z Gór Sinych. I będziesz słuchała przez resztę swojego marnego żywota. Dlaczego, mogłabyś spytać?
Ingward nachylił się i przyłożył dłoń do jej brzucha. Filianore szarpnęła się rozpaczliwie, oplatające ją więzy zaabsorbowały jednak całą jej siłę.
- Ponieważ w przeciwieństwie do ojca tego dziecka, ja wiem o jego istnieniu – pogładził delikatnie jej podbrzusze - Wiem też, że ponad wszystko na tym świecie, będziesz chciała bezpieczeństwa dla jedynej rzeczy, która została ci po Harkenie. Prawda, elfko?


Obecnie
Vildheim
„W Gardzieli Krakena”


- Przyjdę rankiem na śniadanie. Oczekuję świeżych owoców morza, nie jakichś starych, którymi pewnie raczycie codziennych gości. Ten sam stolik, tyle że wypucowany, bym nie musiała mocować się z przyklejonym doń kielichem.
Yorshka sposępniał słysząc słowa czarodziejki. Nie śmiał jednak się odezwać i sprzeciwiać. Ponadto, mieszek lądujący na blacie przed nim wynagrodził mu niepochlebną opinię Moiry. Wykonał głęboki ukłon i z miejsca ruszył wyczyścić wskazany stół. W pocie czoła szorował go dobre dziesięć minut. W końcu, zadowolony z efektu, wyprostował się i oparł dłonie o pas.
- Żeby mię tu nikt z dupą nie siadał! To dla pani czarodziejki stół na śniadanie przyszykowany jest, słyszą wszyscy? – krzyknął do obecnych w karczmie gości i zarzuciwszy szmatę przez ramię, powrócił za kontuar.

Przez pewien czas od opuszczenia przez czarodziejkę karczmy, rybacy miny mieli nietęgie. Zwłaszcza Hamdir, który miał na swoim koncie niespełna pozytywne doświadczenia z magami. Niepokojące pożegnanie czarodziejki jeszcze przez jakiś czas odbijało się echem w jego blondwłosej głowie. Niesłychana pogoda ducha uratowanego rozbitka, Edana, pozwoliła jednak chybko zapomnieć o zaszłym ambarasie.

Dzban pustoszał i napełniał się z powrotem, księżyc wędrował po nieboskłonie, aż w końcu dołączyło doń słońce, zwiastujące swoje przyjście barwiąc horyzont czerwienią.
Widok ten, zgoła piękny, uszedł uwadze rudowłosej czarodziejce, błogo śniącej w wynajmowanym pokoju. Nie zauważyli go również goście wypełnionej gwarą karczmy, w najlepsze spędzający czas przy kuflach i opowieściach.

Wkrótce do Krakena przybyli kolejni wędrowcy. Po wymienieniu się uprzejmościami i nowinkami zabrali się do spożycia śniadania i degustacji sławetnej dumy winiarza Yorshki – vildheimskiego amarone.
Trójka nowoprzybyłych podróżnych wydawała się żywo zainteresowana latarnią i starym czarodziejem, tudzież czarodziejką, z którą musieli się minąć o parę godzin, co krzytnę zasmuciło Irys, chcącą jak najszybciej rozwikłać zagadkę dręczącej ją przepowiedni. Po napełnieniu brzuchów wcale smaczną strawą, każde z trójki ruszyło w swoją drogę.

Rybacy zdawali się z ulgą witać dzień, którego nie będą musieli spędzać na kutrze – z należytym więc szacunkiem opijali wolny od morza dzionek. Może potem sprawdzą czy sieci całe, wyszorują pokład i pozwijają parę lin. Ale nie teraz.

Wszyscy w duchu czuli idylliczność dzisiejszego poranka i chcieliby, żeby ten trwał wiecznie. Jednak, jako że żaden z tu obecnych zatrzymać słońca nie mógł, to wznosiło się coraz wyżej i wyżej, za nic sobie mając zbożne życzenia maluczkich.

Edan zdawał się być w pełni ukontentowany miejscem, w którym, prawie dosłownie, morze wyrzuciło go na brzeg. Swoim bystrym wzrokiem poddawał analizie każdego osobnika, jakiego napotkał. Wiedza ta, jak wkrótce miało się okazać, mogła być bardzo przydatna młodemu drapichrustowi.

Yorshka zajęty smażeniem krewetek odwrócił się w stronę Edana.
- Gdzie jest miejsce, w którym można pozostawić nadmiar płynów z organizmu? Wychodek znaczy się – zapytał, a Yorshka wybuchnął szczerym śmiechem.
- Panie, wy to chyba uczeni jesteście. Albo nie wszystko równo macie, o tutaj – popukał się w głowę, był to jednak sympatyczny gest – Do wygódki łatwo to trafić, wyjdziecie z karczmy i na prawo, za ścianą.
Zawsze to dobrze pociesznych gości spotkać, pomyśłał karczmarz kiwając głową.

Edan rześkim krokiem wyszedł z karczmy i skierował się do wychodka. Drzwi drewnianej budki ozdobione były wyciętym weń serduszkiem. Podczas opróżniania organizmu z nadmiaru płynów Edan mógł się zastanowiać, dlaczego w ogóle wygódki zwane są wygódkami. Wszakże, z wygodą nie mają nic wspólnego.
Wychodząc z wychodka, Edan zauważył przechodzącą przez majdan rudowłosą elfkę, która wcześniej przykuła jego uwagę. Jej prawa dłoń owinięta była lnianym bandażem. Zmierzała w stronę portu, samotnie.


Ślepy Pies

Udawszy się na piętro, Ślepy zaczerpnął kąpieli. W całkiem przednim humorze zszedł na dół, zabrał prowiant od karczmarza i ruszył w stronę portu, aby przysłuchiwać się tętniącemu tam życiu nadmorskiej wioski. Kila czekała na niego przed budynkiem gospody i uradowana na jego widok ruszyła za nim, machając kudłatym ogonem.
Znalazłszy sobie miejsce na drewnianej skrzyni, spędzał poranek wtopiony w portowe rutyny dziejące się dokoła niego. Co niektórzy rybacy i marynarze przewijający się przez port pozdrawiali go i częstowali piwem i chlebem, dwóch przechodniów zatrzymało się nawet i wręczyło mu do ręki monetę. Dla reszty pozostawał niewidoczny, tak jak lubił najbardziej. Siedział, wtopiony w przyportowy krajobraz, jak krążące nad nimi mewy.


Nagle wyczuł cichą obecność blisko siebie.
- Jak to zrobiliście, dziadku? Odkąd jestem w wiosce nie widziałam jeszcze, żeby ten kundel się zbliżył do kogokolwiek. Zawsze ucieka, nawet jak go częstować jedzeniem.

Ślepy Pies uniósł lekko głowę i odwrócił twarz w stronę, z którego dobiegał miękki głos. Poczuł delikatny zapach jakiegoś kwiatu, nie mógł sobie przypomnieć jakiego. Był pewien, że poczuł go już gdzieś wcześniej. Usłyszał szelest sukni, gdy kobieta podeszła bliżej. Z tej odległości wyczuwał nawet subtelny słodki zapach jej potu.


Irys

Zgodnie z sugestią udzieloną przez Olgierda, Irys udała się do zamtuza. Nie wiedziała, czy powinna zapukać, czy po prostu wejść. Stała tak przez chwilę, poprawiając swą sukienkę i pasy jej torby parokrotnie. W końcu drzwi przed nią otworzyły się same.
- Witamy panienkę w "Mokrych Muszelkach". Panienka pracy szuka, czy przyjemności? A może... – witająca ją kobieta uśmiechnęła się słodko – Jednego i drugiego? Rozumie panienka, przyjemne wraz z pożytecznym?
Irys skinęła tylko, rumieniec oblał jej policzki.
- Chciałam się spytać, czy panie tutaj pracujące nie potrzebują może jakich ziół? Na choroby wszeteczne mam rącznik, w formie suszonej i olejku, na nieżyt dróg moczowych mam skorocel, na potencję dla nieśmiałych klientów - lukrecję i jagody jałowca... – zaczęła przedstawiać swoją ofertę, a słuchająca jej kobieta w zrozumieniu kiwała głową.
- To wszystko się przyda, panienko, po trochu wszystko! Najbardziej jednak mnie ciekawi... Czy panienka zielarka ma co na przerwanie brzemienności?
Irys smutnie skinęła głową. Domyślała się, że pytanie to może paść.
- Mam olejek z wrotyczu, skutecznie powinien spędzić płód. Jednakoż, w zbyt dużej ilości i dla matki będzie szkodliwy...

Kobieta, jak się Irys wkrótce dowiedziała, nazywała się Kokardka i była jedną ze starszych pracownic Muszelek. Zamtuz o tej porze dnia był opustoszały, kobiety mogły więc ze spokojem raczyć się herbatką i dyskutować nad zbawiennym wpływem maści z żywokostu na cerę.


Olgierd

Mężczyzna wyruszył na spotkanie z tutejszym wójtem. Ucieszyłby się niezmiernie, wiedząc, że właśnie w tym momencie ich niewidomy współtowarzysz zażywa kąpieli na poddaszu karczmy.
Dotarłszy przed drzwi domu wójta, zapukał energicznie i wprosił się do środka.
- Powitać! Zastałem wójta? Jestem Olgierd z Gryfenbergu, dobrzy ludzie.
- Jacy tam dobrzy, od razu! Ja zwykły człowiek jestem! Lorenc Salzman! – dobiegł go głos z pokoju za sienią. Olgierd ruszył w tym kierunku pewnym krokiem.
Za biurkiem ujrzał osobę, na którą patrzenie było tym samym, czym było wąchanie Ślepego Psa. Wątpliwą przyjemnością.
- Czego dusza pragnie, panie Olgierdzie z... Gutenbergu?
Olgierd uprzejmie poprawił wójta i od razu przeszedł do rzeczy. Zadał kilka pytań na temat miejscowego czarodzieja i latarni morskiej; wójt jednak udzielał wymijających odpowiedzi. Nie był także skory do wydawania jakiegokolwiek złota.

Zawiedziony Olgierd opuścił więc dom Salzmana i udał się na poszukiwanie Irys, coś stanęło jednak na przeszkodzie.


Moira

Czarodziejka obudziła się rześka i we wspaniałym humorze. Morskie powietrze i wygodny materac zamiast zwykłego siennika mogły zdziałać cuda i bez magii. Pierwsza próba jej dobrego nastroju czekała na nią już za drzwiami. Był to Fredrik we własnej osobie, jedną nogą opierający się o ścianę tuż obok jej drzwi. Ze skrzyżowanymi rękoma i głupowym uśmieszkiem wpatrywał się w Moirę.
- Dzień dobry, Cytrusku. Śniłaś mi się. Ale bez tego... – wskazał na lekką szkarłatną suknię, jaką na siebie dziś założyła – wszystkiego na sobie. Wyglądałaś dużo ładniej, muszę przyznać. Może wstąpimy jeszcze do twojego pokoju i skonfrontujemy mój sen z rzeczywistością? – Zapytał półszeptem, nachylając się w stronę czarodziejki. Na twarzy miał frywolny uśmieszek, który przygasł jednak pod groźnym spojrzeniem niebiesko zielonych oczu Moiry.
Fredrik westchnął i wskazał dłonią przed siebie.
- Chodźmy więc uraczyć Twoje szlachetne i jakże wybredne podniebienie śniadaniem.
Nie dane im jednak było zjeść śniadania, lub chociaż przejść przez plac główny.


Plac główny


Zaburzając sielankowy nastrój Vildheim, na majdan wkroczyło trzech krasnoludzkich wojowników. Jeden z nich zaczął z całej swojej siły (a miał jej bardzo dużo, nawet jak na krasnoluda), uderzać obuchem topora w żelazną tarczę.
Huk, który się rozległ, był niemiłosierny i mogła go usłyszeć każda osoba przebywająca w wiosce i na jej obrzeżach.
Wójt pobladł, wyglądnąwszy za okno i zasunął zasłony.
Fredrik przystanął na widok krasnoludów. Moira po raz pierwszy, odkąd wpadła do jego drewnianej balii, miała szansę zaobserwować poważny wyraz na jego przystojnej twarzy.
Filianore, siedząca na drewnianym pomoście zerknęła w stronę majdanu. Uśmiechnęła się tylko i kontynuowała rzucanie kamykami w metalowy poler oddalony od niej o dwadzieścia metrów. Każdy kamień trafiał dokładnie w małą rysę na środku pachołka.

- Teraz, jak już mam waszą uwagę – wykrzyknął przed siebie czarnobrody krasnolud donośnym basem – Gdzie są, do kurwy nędzy, nasze podkowy? Gdzie ta lisia złodziejka? Gdzie Fredrik... – rudowłosy krasnolud stojący obok szepnął mu coś do ucha. Ten odwrócił głowę w bok i klepnął się w kolana.
- Witam cię, Fredriku! I witam piękną panią. Jestem Dulmor, syn Dilmora – czarnobrody skinął na Moirę.
- Zdaje mnie się, że mamy parę spraw do przegadania, Fredrik. Mój szef miał pogadankę z twoim i parę rzeczy jest do wyjaśnienia, tak czy nie? Potrzebować będziem też wójta i tę rudą lisicę... rudy krasnolud ponownie się nachylił do ucha Dulmora i wskazał w kierunku portu.

Na plac właśnie weszła Filianore, ubrana w białą sukienkę z naszytymi na nią zielonymi liśćmi. Dygnęła z pochyloną głową, przeszła przez plac i stanęła między Fredrikiem, a Moirą, mierząc ją z góry na dół.

- Co panownie na to, że złożymy wizytę wójtowi Salzmanowi? – odrzekła miękkim głosem i pytająco spojrzała na Fredrika i Dulmora.
Krasnolud uniósł przed siebie topór i skinął głową.
- Prowadź, złodziejko.



Wszyscy w okolicy domu wójta mogli słyszeć, o czym się rozprawia w środku. Dźwięki temperamentnej dyskusji i głośniejszych huków docierały nawet do portu.
- Napadła, mówię jeszcze raz! Z twojego plugawego polecenia! Prawie mi dwóch mężnych chłopów do grobu złożyła! – krzyknął Dulmor i ponownie huknął pięścią w drewniany blat, wlepiając wściekłe spojrzenie w Salzmana.
- A ja panom krasnoludom jasno mówię, że mnie Fredrik do takowej akcji przedsięwzięcia namówił!
- To było zlecenia od Ingwarda, które wypełniłam zgodnie ze wszystkimi instrukcjami – odparła elfka, dostrzegalnie poirytowana.
Dulmor żachnął się i złapał za topór. Fredrik zauważalnie wystąpił przed Filianore.
- A ja mówię, że pan Ingward to dawny przyjaciel Jorriga i nic o tym nie wiedział! My, krasnoludy, cenimy honor i prawdę, wiemy jak pobratymstwa dotrzymać i kto jest go wart!

Do tej pory, Fredrik jako jedyny nie zabrał głosu. W końcu spojrzał na Filianore.
- To zlecenie nie wyszło od Ingwarda, Fiołeczku.
Wszyscy zebrani w biurze wójta spojrzeli pytająco na Fredrika. Ten westchnął przeciągle i przeczesał włosy palcami.
- Potrzebowałem złota. Okłamałem Filianore i ciebie, Salzman. Zgarnąłem złoto za wykonanie zlecenia, a podkowy zostawiłem tobie. I tak pewnie nie znalazłeś na nie kupca. Były sygnowane znakiem cechowym Jorriga Brumbera. Powiedz miłym panom krasnoludom, gdzie jest kupa tego eleganckiego żelastwa i po sprawie.

Spojrzenia z Frederika powędrowały na milczącego wójta, wpatrującego się w swoje przypominajace kiełbaski palce. Kropelki potu wstąpiły na jego czoło.
- Salzman? – ostrożnie zagaił Dulmor.
- Bo... Ja żem znalazł kupca... – wymamrotał pod nosem i przetrał wąsa wiechrzem dłoni.
- Psubrat jebany! Kupiec od siedmiu boleści! Trzymajcie mnie, bo rozpłatam jak świniaka! - Krasnolud nie wytrzymał i z rozmachem wbił topór w sam środek dębowego biurka, tuż przed nosem wójta.

Z tym gestem widać, musiała ulecieć większość krasnoludzkiej złości. Szarpnięciem wyciągnął toporek z drewnianego blatu i włożył go z powrotem za pas. Na podłogę spadła garść drzazg. Dulmor odchrząknął.
- Komuś sprzedał te podkowy, Salzman?
- No... Był tu taki marynarz, kupiec, psie licho, nie wiem, kto to był. Jak usłyszał, że pozłacane, to się zainteresował bardzo. Załadował od razu całą skrzynię na statek i odpłynął. Ot co, go widziałem.
- Ileś za nie wziął?
- Dwa mieszki po tysiąc orenów, widzi mię się.

Krasnolud pobladł. Trzeci z krasnoludów, z jasną brodą, położył rękę na ramieniu Dulmora.
- Dwa tysiące orenów. Za ręcznie inkrustowane pozłacane podkowy dla wyzimskiego barona... za pierdolone dwa tysiące orenów?! Czy ty sobie, kurwa, żarty stroisz? Myśmy mieli od barona osiem dostać! Osiem tysięcy orenów, miarkujesz, ile to jest?! – popluł się ze złości w swoją czarną brodę i doskoczył do wójta, łapiąc go za koszulę.
- Nie wiem, jak to zrobisz, ale podkowy mają się znaleźć. Zatrudnij ludzi, wydaj listy gończe. Nam wnet trzeba na trakt wracać – wypuścił oddychającego ciężko wójta i spojrzał na Fredrika i elfkę.
- A wy... jeno przez dobrą znajomość pana Ingwarda wam daruję. Ale macie pilnować tę łajzę, z oka nie spuszczać, podkowy mają się znaleźć. Takie są słowa Jorriga Brumbera, a pan Ingward dał mu nad wami zwierzchność. Czyli, widzi mi się, nam też dał. Rozumiemy się? Wszyscy?
Cała trójka skinęła głowami. Krasnoludzi wyszli.

Filianore w milczeniu kipiała złością, w jej zielonych oczach tańczyły ogniki.
- Potem sobie pogadamy, Fredrik – syknęła i wybiegła z domu wójta trzaskając bogom ducha winnymi drzwiami.

Fredrik klasnął w dłonie, przerywając nagle zapadłą ciszę i spojrzał na Salzmana. Resztki włosów przykleiły mu się do czoła, pyzata twarz przypominała dojrzałego pomidora.
- Ja się wszystkim zajmę, panie kochany wójcie. Co by się za... zainstniały kłopot odsłużyć. Znajdę nam chętnych złota i przygody, ale oczywiście będę potrzebował twojego pieniężnego wsparcia. Tych, o których myślę, nie zadowoli byle grosz.
To mówiąc ukłonił się i wyszedł z wójtowego przybytku, kierując się w stronę karczmy.

 

Ostatnio edytowane przez Mimi : 11-10-2017 o 18:26.
Mimi jest offline