Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2017, 21:14   #16
Pan Elf
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację


Woda chlusnęła na drewnianą podłogę, kiedy naga postać zaczęła powoli i zgrabnie wychodzić z balii. Liczne krople spływały jeszcze po okrągłych, ładnych piersiach zwieńczonych różowymi sutkami, po płaskim brzuchu z zarysowanymi liniami mięśni, po kształtnych biodrach i długich nogach, kiedy kobieta owinęła się białym, miękkim ręcznikiem, zasłaniając wszystkie te wdzięki. Mokre, lekko falujące się włosy w kolorze rdzy również skryła pod turbanem z drugiego ręcznika, po czym machnęła niedbale dłonią, a płomienie leniwie tlące się na kilku świecach od razu zgasły.

Moira zamknęła za sobą drzwi wynajmowanego pokoju w “Szmaragdowej Przystani”, po czym usiadła na krześle przy toaletce. Przez chwilę wpatrywała się w rozciągający się za oknem krajobraz, wsłuchując się w szum morza. Oparła się wygodniej, a krzesło cicho zaskrzypiało. Wciąż wpatrując się w horyzont, rozplotła turban, a spod niego rozsypały się kaskadą wilgotne jeszcze fale płomiennorudych włosów. Opadły na nagie ramiona, na plecy, sięgając za odkryte łopatki.

Czarodziejka westchnęła z cichym zachwytem, przyglądając się mewie, która usiadła na drewnianej balustradzie. Uwielbiała morze. Woda miała niesamowite właściwości uspokajające. Szum fal morskich pozwalał się odprężyć i zapomnieć choć na chwilę o otaczających świat troskach.
Sięgnęła po grzebień i skropiła go zawartością jednego z flakoników. Zaczęła powoli i starannie rozczesywać fale, które pod naporem prostowały się, tylko po to, by po chwili znów powrócić do swojego pierwotnego kształtu. Kiedy skończyła, burza płomienistych loków była już całkowicie sucha, jak gdyby grzebień był magicznie zaklęty i miał właściwości suszące. Po pokoju rozniósł się również słodki, cytrusowy zapach.

Później przyszedł czas na makijaż. Moira nachyliła się bliżej lustra i spojrzała swojemu odbiciu w oczy. Lewe było zielone, przypominało barwą eleganckie szmaragdy. Prawe natomiast było niebieskie, zupełnie jak kamienie szafiru. “Oczy potwora, kto taką pokocha”, słowa te zadudniły echem w głowie czarodziejki. Nigdy o nich nie zapomniała. Prychnęła cicho z pogardą i sięgnęła po duży pędzelek, którym popudrowała sobie twarz. Powieki musnęła cieniem, delikatnie roztarła. Górną obrysowała jeszcze cienko kredką. Węgielkiem zaś podkreśliła brwi, a rzęsy henną. Na koniec wydęła usta i przyozdobiła je szkarłatnym kolorem pomadki.

Moira wstała, zasuwając starannie krzesło pod blat toaletki i zsunęła z siebie ręcznik. Przeszła przez pokój, w stronę kufra, a nagie piersi zafalowały w rytm jej kroków. Zastanowiła się chwilę, opierając ręce o biodra, po czym falującym gestem musnęła dłonią po swojej szyi, piersiach i brzuchu. Ciało jej na krótki moment zaczęło jaśnieć magicznym blaskiem, by zaraz później na jego miejscu pojawiła się wytworna szkarłatna sukienka z pokaźnym dekoltem i odkrytymi plecami. Sukienka miała tylko jeden krótki rękawek, cały wysadzany cekinami i rubinami. Wcięcie w dekolcie przypominało swym kształtem języki ognia. Lejący się materiał doskonale dopasował się kształtów czarodziejki. Na stopach natomiast pojawiły się rubinowe pantofelki.
Burza rdzawych włosów upięta została na wysokości karku złotawą siateczką, spod której ani jeden kosmyk nie śmiał wystawać. Jedynie z przodu, wzdłuż policzków, puszczone zostały swobodnie loki, okalając blade lico czarodziejki.


Moira, po zakończonym przedstawieniu, które swój początek miało na placu, a koniec w gabinecie wójta, udała się do karczmy, gdzie przecież zapowiedziała swoją wizytę. Po raz kolejny została zostawiona przez Fredrika z pytaniami cisnącymi się na usta. Tym razem jednak nie była już wściekła. Całkowicie jej przypasowało, że tak prędko pozbyła się niechcianego towarzystwa, a myśl o zjedzonym w spokoju śniadaniu na nowo wprawiła ją w doskonały nastrój.
Wszedłszy do karczmy, posłała powitalny uśmiech w stronę karczmarza Yorshki i od razu udała się do stolika, który zarezerwowała poprzedniego wieczora. Z radością stwierdziła, że blat wyczyszczony był do połysku, tak jak sobie tego zażyczyła.

- Dzień dobry, pani czarodziejko! Mam dla pani świeżo upieczone krewetki w sosie limonkowym, z dodatkiem kolendry i czosnku! Czy życzy sobie pani czarodziejka spróbować? – Zawołał zza szynkwasu Yorshka, z niepokojem patrząc to na stół, to na Moirę – Rozumiem, że wszystko ze stołem w porządku najlepszym?

Czarodziejka posłała karczmarzowi serdeczny uśmiech, choć spojrzenie jej zielono-niebieskich oczu wciąż było niepokojące. Nie wiadomo więc było czy uśmiech miał tylko załagodzić nadciągającą burzę, czy może faktycznie krył szczerą sympatię.
- Tak, świetnie się spisaliście, drogi panie Yorshka - odparła wesoło Moira. - I z chęcią spróbuję tych waszych krewetek, skoro taką reklamę im zrobiliście!
Oparła się łokciami o blat stolika, a brodę wsparła na splecionych palcach dłoni, przyglądając się krzątającemu się karczmarzowi. Humor faktycznie miała dobry.

Yorshka rozpromienił się na te słowa. Zniknął na chwilę na zapleczu, gdzie było słychać podniecone szepty jego i kobiety, niechybnie Petry, jego małżonki.
- Toć daj mię zanieść, ja też chcę czarodziejkę zobaczyć, a nie tylko zza węgła wyglądać!

Po upłynięciu paru minut, z zaplecza wyszła kobieta w średnim wieku. Zaczęła się kłaniać już w drodze do stołu czarodziejki, a gdy do niego dotarła, postawiła przed nią talerz i wykonała jeszcze głębszy ukłon.
- Bardzom jest zaszczycona, pani mości droga czarodziejko, że mogę panią poznać. Dodałam do krewetek kawałki pieczonego na ogniu chleba, żeby co do chrupania było, a i z krewetkami to idzie dobrze w parze – głos Petry nieco się trząsł, uśmiechała się jednak ciepło; skóra dokoła jej oczu i ust tworzyła drobne zmarszczki dodające kobiecie uroku i autentyczności.
- Smacznego życzę. A! I proszę się nie przejmować tymi, co spokój nam we wiosce zakłócają... – pokiwała z dezaprobatą głową – Tak od rana ambarasy powodować…

Moira sięgnęła po kawałek świeżego, pieczonego chleba i ułamała go na jeszcze mniejszy kawałek. Potem zmierzyła kobietę od stóp do głowy, aby w końcu uśmiechnąć się do niej łagodnie. Bez krzywych spojrzeń, bez ukrytych emocji.
- Dziękuję. Wydaje się pani być bardzo zapracowana - stwierdziła czarodziejka, przyglądając się fartuchowi umorusanemu w mące. - Proszę spocząć na krótką chwilę i uraczyć mą osobę rozmową. Obiecuję nie zająć więcej niż kilka minut. Wszak każda kobieta, nawet ciężko pracująca przy piecu, zasługuje na chwilę wytchnienia.
Moira nie zamierzała przyjmować odmowy. Gestem wskazała na puste krzesło, wciąż uśmiechając się bardzo miło.

Petra w niedowierzaniu nabrała powietrza w płuca, ile zdołała pomieścić i wypuściła je chichocząc jak młódka. Usiadła na wskazanym przez Moirę krześle. Z nerwów nie wiedziała, co zrobić z rękoma. Wpierw ułożyła je na podołku, wtedy zauważyła mąkę na swym fartuchu i szybko ją strzepała, śmiejąc się zawstydzona. Ponownie splotła dłonie na udach.
Wpatrywała się w Moirę jak w obrazek.
- Wybaczy pani droga czarodziejka, mą śmiałość. Ale zaprawdę, piękna pani jest... Jak malowana królowa jaka z portretu…

Moira uśmiechnęła się. Jak każda kobieta, tak i ona lubiła komplementy. Oczywiście, przed kimś takim jak Fredrik nigdy by się do tego nie przyznała, teraz jednak mogła pozwolić sobie na nieco więcej frywolności. Piekarka nie powiedziała nic, czego Moira wcześniej nie usłyszała, jednak mimo tego z jej ust te komplementy brzmiały nad wyraz szczerze. To było przyjemne uczucie.

Wsunęła wcześniej ułamany kawałek pieczywa do ust muśniętych szkarłatną pomadką, przeżuła kęs i połknęła. Tak, chleb był faktycznie smaczny. Petra miała prawdziwy talent.
- Wybaczam. Yorshka ma naprawdę szczęście mając taką kobietę u boku. Żadne piękno tego świata nie byłoby w stanie tego zastąpić - rzekła czarodziejka, puszczając oczko do Petry.

Petra zaczerwieniła się i machnęła na czarodziejkę ręką.
- Pani droga czarodziejko, pani przestanie, bo za siebie nie mogę. Jakie to szczęście słyszeć takie miłe słowa od czarodziejki najprawdziwszej!

- Powiedz mi, moja droga, bo zapewne jako kobieta całkiem rezolutna, jesteś obyta w towarzystwie, które kręci się po okolicy - zaczęła Moira, sięgając po sztućce. Nie zamierzała bowiem jeść krewetek rękami, jak zwykły chłop z pola. Spojrzała na okrągłą buzię Petry, prosto w jej orzechowe oczy. - Fredrik Elkhorne i ta rudowłosa elfka, Filianore. Kim oni są?
Moira nadziała krewetkę na widelec i delikatnie odgryzła kawałek lekkiego, miękkiego mięsa.

- A to sobie pani czarodziejka upatrzyła tajemniczą parę – zasępiła się Petra. – Od jakichś... sześciu, siedmiu lat, bodajże, tu zawitają raz na rok, raz na pół, czasem częściej... – pokiwała głową, w zamyśleniu patrząc się w nicość, dla lepszego przypomnienia.
- Nigdy nie przyjeżdżają razem, zawsze albo jedno pierwsze, albo drugie, osobno też odjeżdżają. Parę dni tu zabawiają, tydzień najwyżej. Pan Elkhorne to bard niby, ale gra tylko. Raz się zdarzyło... w zimę którą, chyba ze trzy lata temu… – Petra zmrużyła oczy i zniżyła głos – że panienka Filianore śpiewała, a pan Elkhorne lutnią akopań... amkopaniował... Cała sala była pełna, wieczór był jak diabli mroźny. I nawet największe chłopy się odwracały i łzy wycierały ukradkiem, mówię pani drogiej czarodziejce.

- Nigdy nie śpiewa… - powiedziała pod nosem Moira, robiąc minę, jakby się nad czymś zastanawiała. Po chwili jednak wróciła myślami do tu i teraz, na nowo przyglądając się swojej rozmówczyni. - Tak, rzeczywiście, brzmi tajemniczo. Rozumiem, że to wszystko, co o nich wiecie? Krążą może jakieś plotki na ich temat? Ciekawa jestem, co ich właściwie tutaj sprowadza, dlaczego wciąż tu wracają…

- Wiem jeszcze jeno, że panienka Filianore trochę dziwniejsza jest... Czasem burdy takie nam wyprawia, że banda typów spod najciemniejszej gwiazdy by się nie powstydziła. Czasem siedzi sama cały dzień w porcie, czasem tutaj. Ludzie gadają, że nie po kolei ma w głowie. Tyle wiem jeno. No, a pan Elkhorne to zawsze jej, jakby pilnuje, rozumie pani czarodziejka droga. Ale, żeby oni się lubili... Co to, to nie – Petra pokręciła głową. - Kochankami są, a i owszem, nadzwyczaj głośnymi, wiele uszu to potwierdza – Petra wyraźnie się ożywiła, zamilkła jednak, zdając sobie sprawę, że nie godzi się czarodziejce o takich plotkach rozpowiadać.
- Myślę, że dla naszego wójta Salzmana pracują. Czasem tam zachodzą i znikają na godziny – wzruszyła szczerze ramionami. – Chyba to wszystko, co wiem. Oh!– Prawie podskoczyła na krześle.
O panu Fredriku może pani droga czarodziejka w zamtuzie wypytać, ale nie wiem, czy padną jakieś interesujące dla pani informacje, jeno same ohy i ahy, jak miarkuję.

- Mhm… - mruknęła w odpowiedzi Moira, znów pogrążając się w zamyśleniu.
Odłożyła widelec na talerz i sięgnęła po kubek wody i popiła. Kiedy zaś odstawiła naczynie na stół, spojrzała na Petrę i znów się uśmiechnęła, wracając myślami do “Gardzieli Krakena”.
- Nie, aż tak mnie ta dwójka nie interesuje, bym musiała fatygować się w tamto miejsce - oznajmiła, po czym spojrzała na swój talerz. Wciąż było na nim ponad połowę porcji, jaką dostała. - Dziękuję za posiłek. Było naprawdę pyszne, godne polecenia.

Petra ukłoniła się i wstała z krzesła.
- Bardzom radzi z Yorshką, że pani droga czarodziejka raczyła się u nas posilić, w naszym skromnym przybytku. I duma mnie rozpiera, że pani smakowało, doprawdy… – pocziwa Petra wyglądała na szczerze wzruszoną. Skłoniła się ponownie i wskazała na talerz.
- Czyli nie będzie pani czarodziejka już jadła, mogę zabrać?

Moira uśmiechnęła się. Tak zwyczajnie. Nie po czarodziejsku. Nie tajemniczo. Nie łobuzersko, ani nawet uroczo. Uśmiechnęła się po ludzku. Pokręciła powoli głową.
- Nie, już nie będę. Dbam o linię - powiedziała spokojnie, jakby to była oczywistość. - Proszę jednak nie wyrzucać, a oddać jakiemuś poczciwemu biedakowi, którego nie stać na taką strawę. Wszak każdy zasługuje, by choć raz spróbować takich pyszności.

- A, tak. Może pan Ślepy będzie chciał skosztować, jak wróci z portu. Dobry z niego chłop, a tak go życie potraktowało… – westchnęła smutno. - Poznała go pani czarodziejka?
Petra odwzajemniła uśmiech, który zawsze był szczery, teraz jednak jakby bardziej. Być może prostolinijna kobieta dostrzegła i doceniła autentyczność uśmiechu czarodziejki.

- Nie miałam takiej okazji - odparła obojętnie Moira, wzruszając ramionami.
Petra skinęła czarodziejce na pożegnanie i wróciła na zaplecze.


Okazję tę zyskała niedługo później, bo ów Ślepy zaszczycił Krakena swoją obecnością. Nie mogła powiedzieć, że zachwyciła się tą wizytą. Do wszędobylskiego zapachu ryb już zdążyła się przyzwyczaić, a właściwie zdołała go zaledwie tolerować, jednak smrodu mokrego psa wymieszanego z zatęchłymi, przepoconymi szmatami, którymi owinął się niewidomy starzec, tolerować nie zdołała.

Z większą przyjemnością przywitała więc przy swoim stoliku młodą dziewczynę, prostą zielarkę, która bardzo zainteresowana była przepowiedniami. Moira nie dopytywała o powody tej ciekawości, bo właściwie niewiele ją to obchodziło. Wygłosiła jednak krótki wykład na temat przeznaczenia, wieszczów i tajemnej sztuki wróżenia. Nie była to jej specjalność, jednak coś na ten temat wiedziała - wszak zdała egzaminy z wiedzy tajemnej, i to wcale nie najgorzej.

Wkrótce do rozmowy dołączył towarzysz prostej zielarki, która na imię miała Irys. Olgierd z Gryfenbergu wzbudził w Moirze niemałe zainteresowanie, jednak postarała się o to, by tego nie okazać.
Jak każda osoba parająca się magią, tak i ona była wyczulona na magiczne impulsy. W Olgierdzie coś było. Wyczuła to. Nie był on magikiem, tego była pewna. To było coś innego. Coś, czego nie potrafiła zidentyfikować. Wiedziała, że jeszcze długo jej nie da to spokoju.

W końcu jednak uprzykrzyła jej się rozmowa z Olgierdem i Irys, do której też dołączył się niewidomy i niezbyt przyjemnie pachnący starzec. Podziękowała więc im za towarzystwo i wstała od stolika. Wygładziła fałdy swojej sukni i udała się w stronę wyjścia. Zbyt długo już zwlekała z wizytą w miejscowej latarni, siedzibie maga rezydenta Vildheim. Nadszedł czas, by rozwiązać zagadkę jego nieobecności i być może dowiedzieć się, jakie ciekawe badania prowadził.

 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 13-10-2017 o 21:24.
Pan Elf jest offline