Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2017, 21:44   #17
Cattus
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
"W gardzieli krakena"
Moira, Olgierd i Irys

Olgierd minął się w wejściu do karczmy z grupką pijanych w sztok marynarzy . Dobrze że nie trafił ich drzwiami bo z pewnością trzeba by ich zbierać z podłogi. - Uważajta chłopy, bo ktoś was jeszcze drzwiami zamiecie. Sztorm widzę na całego, że wami tak po pokładzie miota. Zaśmiał się i rozejrzał po sali. Na dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na kobiecie w wyszukanej szkarłatnej sukience, która również na niego spojrzała.
- Powitać. Skinął jej głową, unosząc kącik ust i ruszył do szynkwasu. - Karczmarzu, nalejcie no piwa bo aż mi w gardle zaschło. Ten wasz wójt, psia jego mać, to zawsze taki gbur, czy tylko dzisiaj? Ciężko się z nim dogadać. Przynajmniej te krasnoludy nieco go rozruszały z tego com dosłyszał. Parsknął rozbawiony. - No ale nic to. Zagadka zaginionego maga będzie musiała pozostać nierozwikłana… Dodał tajemniczo.

Yorshka rozejrzał się na wszystkie strony, wycierajac kufel i pochylił się w kierunku Olgierda.
- Panie drogi... Jedyna rzecz, jaka do naszego Vildheim nie pasuje, to tenże wójt właśnie – szepnął – Zawsze gbur, zawsze przetraca złoto, interesy ponoć robi takie, co się światła dziennego ujrzeć trwożą…

- To parszywiec! A na mnie nieco tego złota pożałował. Pożalił się Olgierd.

- Ano - odparł Yorshka - Swoim żałuje, to co dopiero obcym. I jeszcze do tego na sprawę czarodzieja w latarni? Mię się wydaje, że wójta Salzmana to mniej obchodzi niż zeszłoroczny śnieg w Mahakamskich Górach.

- Więc może plotki się sprawdzą. Stary zniknął, ale nikt dupy tam nie ruszy. Kiedyś wam ta latarnia zgaśnie, rozbije się jeden statek, drugi, a trzeci już nie przypłynie.

Yorshka machnął ręką, pewny swego.
- Panie, ogień magiczny jest, od zawsze nam świeci. Żadnych rozbić statków nie było - zamyślił się - [/i]No, poza tym wczorajszym rozbitkiem, co go nasi rybacy wnieśli. Ale to nie wina latarni, bynajmniej![/i]

- Może i racja. Pewnie lepiej wiecie niż ja. Olgierd napił się piwa opierając się plecami o kontuar i ponownie rozglądając po sali, jedynie na krótką chwilę zerkając na kobietę w czerwieni. - Irys, dziewczyna która ze mną była jeszcze się nie zjawiła? Zapytał karczmarza.

- Nie, nie widzielim panienki Irys - odrzekł karczmarz.


Na te słowa do karczmy weszła Irys we własnej osobie. Od razu dostrzegła swojego towarzysza stojącego przy szynkwasie.
- Olgierd, w Muszelkach sprzedałam więcej ziół, niż przez cały zeszły miesiąc! - Pocałowała mężczyznę w policzek, ucieszona jak mała dziewczynka. - Ale prawie zupełnie skończył mi się skorocel i wrotycz, no i jak się okazuje, dziewczynom z Muszelek bardzo przydatny jest rumianek i melisa, widocznie nerwowe biedne… Co znaczy, że będziemy musieli się udać na ziołobranie, póki jeszcze ciepła jesień.
Zastanowiła się, patrząc niewidomym wzrokiem przed siebie.
- Nie ma co nam do Novigradu iść, raczej w głąb Temerii, myślę… Ale ty mi lepiej powiedz, o co się tym krasnoludom rozchodziło, co z tymi podkowami? Dowiedziałeś się czegoś u wójta?

Zerknęła w głąb sali i od razu rozpoznała w siedzącej przy stole kobiecie czarodziejkę. Jej piękna szkarłatna suknia kontrastowała ze skromnym, acz przytulnym wystrojem karczmy. Nagle sukienka, którą nosiła na sobie wydała jej się kupką szmat. Nerwowo przygładziła włosy, które w porównaniu z włosami czarodziejki wyglądały jak kawałek strzechy.

- To wspaniale. Olgierd skomentował sprzedaż ziół i objął jedną ręką Irys, w drugiej ciągle trzymając kufel. - A czy ja się czegoś dowiedziałem? Oczywiście. Przykładowo wiem już że wójt to gbur i skąpa świnia. Parsknął rozbawiony. - A z podkowami to chyba sprzedał coś co nie do końca było jego, albo co. Niech ginie. Krasnoludy może i krótkawe, ale zawzięte jak diabli. I tak nikt go tu nie lubił.

Irys zamyśliła się. Oderwała wzrok od czarodziejki i przybliżyła usta do ucha Olgierda.
- Wiem, że nie podzielasz mojej opinii, ale porozmawiam teraz z czarodziejką, dopóki tu siedzi - szepnęła i spojrzała na niego słodko. - O tej przepowiedni. Teraz, kiedy doszły do tego podkowy, nie możesz już być taki sceptyczny.

- Rozmawiaj, rozmawiaj - Olgierd zerknął na kobietę w czerwieni. - A na zioła weźmiemy dodatkowe torby. Może na wiosnę udałoby się kupić jakieś przyrządy alchemiczne? Do twoich leków. Takie, żeby ze sobą wozić.- Dokończył piwo i odstawił kufel.

Ucieszona Irys pokiwała głową.
- Takie szkła kosztują majątek, w chwili obecnej stać nas co najwyżej na korek od alembika.
To mówiąc, ruszyła w kierunku stołu czarodziejki. Stanęła przed nią, z nerwów gniotąc rąbek sukni w obu dłoniach. Olgierd w tym czasie zamówił u karczmarza dzbanek jego słynnego na okolicę wina i trzy kieliszki.


***


Kiedy Olgierd był zajęty zamawianiem wina, a Irys wraz z czarodziejką zaczynały swoją rozmowę, do karczmy ponownie zawitał Ślepy Pies. Za progiem mignęła sylwetka kundla, który wcześniej kręcił się za niewidomym, ale ten zaraz też zamknął za sobą drzwi, zostawiając czworonoga na zewnątrz. Wsparty na kosturze i sprawdzając przed sobą nim drogę, ruszył w głąb sali.
- Pozdrawiam tych, których pozdrowić jeszcze nie miałem przyjemności. Słyszałem wcześniej jakieś podniesione głosy, toteż przyszedłem sprawdzić, czy wszyscy w zdrowiu i swobodzie - odezwał się, kręcąc wokół siebie głową i poruszając nosem niczym wąchający szczur.

- A nic takiego. Ot chcieli wypatroszyć wójta. Poszło o jakieś interesy, a co dalej to wójt jeden wie. Odpowiedział Olgierd machnąwszy ręką.
Na widok Ślepego Psa wchodzącego do karczmy, Yorshka pospieszył na zaplecze. Wrócił po chwili, trzymając drewniany talerz przykryty kawałkiem cienkiej, lnianej tkaniny.
- Panie Ślepy, Petra mi kazała przekazać, że tu dla pana talerz krewetek mamy, ciepłe jeszcze – podszedł wolno do niewidomego. – Jeśli komu dziękować chcecie, to tamoj, wielmożnej pani czarodziejce.

Starszy mężczyzna wyciągnął wolną rękę, by przyjąć podarek na talerzu.
- Podziękować nie omieszkam! - odparł ochoczo. - Ta dobrodziejka pachnie cytrusami? - dopytał karczmarza ściszonym głosem.

- Tak, to właśnie ona. Przy stole przy oknie siadła - powiedział poufale Yorshka. - Muszę przyznać, panie Ślepy, że po czarodziejach to się większej zgryźliwości spodziewałem. Ta nasza pani czarodziejka to naprawdę przemiła. O, nawet z Petrusią moją sobie poplotkowała - zaśmiał się ciepło karczmarz. - Piwka na koszt Krakena podać?

Starzec wysłuchał mężczyzny z pełną uwagą, co jakiś czas kiwając głową w geście zrozumienia.
- Może młoda jeszcze, to i zgryźliwości w sobie nie odkryła - odparł z uśmiechem i mrugnął do karczmarza, co z jego brakiem utrzymywania kontaktu wzrokowego wyszło co najmniej dziwnie.
- Dobry panie… królu złoty… ja alkoholu nie potrafię odmówić! - zagaił z jeszcze szerszym uśmiechem, a wręcz zaśmiał się cicho.

Yorshka z uśmiechem napełnił drewniany kufel i podał go niewidomemu. Zamyślił się jednak i miast tego grzmotnął kuflem o blat.
- No to smacznego życzę i powodzenia, panie Ślepy!

Ślepy Pies zajął potulnie miejsce za ladę i pochylił się nad potrawką z krewetek. Jakiś czas to potrwało, nim opanował, jak powinno się otwierać te skorupiaki, ale popychany głodem i niestrudzonym zapałem, konsumował je ze smakiem, co chwilę oblizując palce bądź popijając piwem.


***


- Pani czarodziejko, mogłabym zabrać chwilkę pani cennego czasu? - zapytała nieśmiało Irys, patrząc na Moirę spod rzęs.

Czarodziejka zaś zmierzyła Irys wzrokiem. Przyglądała jej się chwilę, jakby oceniając, mrużąc powieki, ukrywając swoje zielono-niebieskie oczy za długimi rzęsami. Wyprostowała się na krześle, dłonie splotła i położyła na blacie stolika.
- Dobrze, niech zatem będzie chwilka - przystanęła na propozycję, nie odrywając wzroku od Irys.

Irys ostrożnie odsunęła krzesło, jakby spodziewając się protestu ze strony czarodziejki, po czym usiadła naprzeciwko niej i przez chwilę patrzyła na nią oniemiała.
- Umm… Nasz współtowarzysz… Czytał mi z ręki, i… - z nerwów nie mogła znaleźć żadnych słów w swojej głowie. - Miał wizję, pani czarodziejko. Miał wizję, w której zobaczył morze, latarnię morską, żelazny symbol szczęścia, który rozumiem jako podkowy… - Irys zamyśliła się, przeszukując pamięć. - I skorupy morskie, miarkuję - muszelki. Ostatnią częścią był sztylet łaknący krwi. Mój Olgierd, tam stojący - wskazała głową kontuar - nie wierzy, zwie to bredniami. Ale ten staruszek, niewidomy jest, a wtedy jakby widział. Jakby w trans zapadł. Co pani czarodziejka myśli? Prawda to może być? Coś nam grozi?

Przysłuchując się toczącej nieopodal rozmowie, Ślepy Pies zamarł z krewetką w dłoni. Przesunął językiem po górnej wardze i odczekał jeszcze chwilę, po czym kontynuował spożywanie posiłku. Tym razem już mniej łapczywie, niż wcześniej.

Moira siedziała nieruchomo, jak posąg, wsłuchując się w słowa dziewczyny siedzącej naprzeciwko. Cały czas wpatrywała się w nią, nie odwracając wzroku nawet wtedy, kiedy wskazała swojego towarzysza.
- Wieszczenie - odezwała się w końcu, poprawiając jednocześnie rdzawy lok, który połaskotał jej na policzek - to niezwykły dar. To jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo, sama pewnie doskonale potrafisz sobie odpowiedzieć na pytanie “dlaczego?”.
Czarodziejka oparła się łokciami o blat stolika, wspierając brodę na splecionych palcach. W jej oczach błysnęło.
- Wizje, które zsyłane są wieszczom, są zwykle niestabilne - kontynuowała, mówiąc powoli, jakby każde wypowiedziane słowo było starannie dobrane, przemyślane. - To znaczy, że nie są jednoznaczne, zupełnie jak przyszłość, której dotyczą. Na nasze losy wpływa wiele czynników. Jest to nieustannie zmieniający się proces, którego nie można przewidzieć w zupełności.
Moira westchnęła cicho, ponownie wyprostowała się na krześle i podjęła się dalszego wykładu.
- Wizje to wskazówki, które należy poddać interpretacji, znaleźć jakiś kontekst. Inaczej to zwykły bełkot, brednie jak to nazwał twój przyjaciel.

- Interpretacji? Jak mogę znaleźć kontekst? - Irys wydawała się nie rozumieć. - Myślałam, że… Myślałam, że przybycie do Vildheim było nam przeznaczone. Dlatego wszystkie elementy w wizji są tu obecne. Czyż nie tak? - Zapytała zmartwiona i spuściła wzrok na stół.
- Najmocniej przepraszam, pani czarodziejko, jestem tylko prostą zielarką, ciężko mi zrozumieć wielkie rzeczy, o których rozprawiają magowie.

- Przeznaczenie, moja droga, to bardzo zagadkowa sprawa. Nawet dla nas, czarodziejów, nie jest do końca jasna jego istota - odparła spokojnie czarodziejka. - Nie powinno się z nim igrać. Jak mówiłam, wizje zsyłane na wieszczów są wskazówkami. Dotyczą właśnie przeznaczenia, bo przeznaczenie zapisane jest w przyszłości lub na odwrót… zależy jak na to spojrzeć. Jeśli więc kontekstem będzie Vildheim, interpretacja nie powinna być taka trudna, nawet dla prostej zielarki.

Stojący nieopodal Olgierd podszedł do stolika gdzie siedziały dwie kobiety i postawił między nimi dzbanek z winem i trzy kieliszki. Skinął głową czarodziejce i przystawił sobie trzecie krzesło, zajmując miejsce obok Irys.
- Olgierd z Gryfenbergu. Przedstawił sie. - Napije się pani? Zaczął nalewać.

Czarodziejka odwróciła swoje spojrzenie na Olgierda. Przez chwilę mógł mieć wrażenie, że jej zielono-niebieskie oczy przeszywają go na wskroś, zaglądając w głąb jego umysłu, czytając każdą, nawet tę najskrytszą tajemnicę. Czy tak było? A może były to kolejne…
- Bzdury - powiedziała spokojnie, a jej usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. - Czyżby jednak ciekawiło was, drogi Olgierdzie z Gryfenbergu, co ma do powiedzenia czarodziejka na temat rzekomych bzdur wypowiedzianych przez ślepego wieszcza? Skrycie obawiacie się, że mogą być wszystkim innym, tylko nie bzdurami, a wasz los niechybnie został już spisany i brniecie jedynie ślepo ku waszemu przeznaczeniu? Nie, nie napiję się. Wino piję jedynie do kolacji.

- Bzdury? Pierwsze słyszę abym rzekł coś podobnego. Olgierd zatrzymał się po nalaniu drugiego kieliszka i odstawił dzbanek. - Twierdziłem jedynie że w podobnych wieszczeniach pokładam małą wiarę, bo za dużo w nich oczywistych ogólników. Nie wiem jak często droga pani bywa na szlaku, ale mnie się zdarzyło raz czy dwa i wieszcza można spotkać w co drugiej, ludniejszej karczmie. Zwykle każą sobie płacić za swoje wieszczenia piwem i monetą. Odwzajemnił spojrzenie czarodziejki z nieco obojętną miną. - Ot, dla równowagi nieco krytyczniej patrzę na pewne sprawy. Uśmiechnął się posyłając Irys zadziorne spojrzenie.

Czarodziejka uniosła jedynie kącik ust na słowa Olgierda.
- A ten, którego mieliście niebywałą przyjemność spotkać na swojej drodze, również chciał coś w zamian za swoją wróżbę? - spytała, unosząc jedną brew w geście zaciekawienia.

Irys spojrzała się na Olgierda spode łba i odwróciła głowę w przeciwnym kierunku. Wtedy ujrzała Ślepego Psa zajadającego się krewetkami przy szynkwasie.
- Panie Ślepy, powiedzcieże pani czarodziejce, że Olgierd bliski był wyśmiania pańskiej wizji! - rzuciła przez ramię i obdarzyła swojego towarzysza uniesieniem brwi.

- Nawyki. Olgierd rozłożył ręce zerkając to na Irys, to na czarodziejkę. Po chwili sięgnął po kieliszek i napił się wina. - Nie. Nie chciał. Nie twierdzę że wszystkie takie wieszczenia to bujdy, jednak trafić na prawdziwą to rzadkość w najlepszym razie.

Ślepy Pies dokończył ostatnią krewetkę, oblizał palce oraz popił piwem, po czym odchrząknął, poprawiając się na siedzeniu.
- To nic takiego, panienko Irys. Nie moim zadaniem jest przekonywanie do prawdziwości wizji. Poza tym… zawsze mogłem coś źle zobaczyć - odparł pogodnie, odwracając głowę w stronę stołu, przy którym siedziała cała trójka.

- Doceniam pańskie podejście, Olgierdzie z Gryfenbergu - odparła czarodziejka, wygładzając fałdę na swojej sukience. - Zbyt wielu jest takich, którzy ślepo wierzą w los, jaki przewidują im fałszywi wieszcze, tak zwani hochsztaplerzy, za jakich też nierzadko uważa się czarodziejów.
Odwróciła wzrok w stronę niewidomego starca i lekko się skrzywiła, przysłaniając nos dłonią.
- Prawdziwym wyczynem jest odróżnić oszusta od utalentowanego wróżbity, bez odpowiednich umiejętności. Czas jednak pozwala zweryfikować prawdziwość wróżby, nawet osobom, które takowych zdolności nie posiadają.
Czarodziejka spojrzała na Irys.
- Wizja jest niechybnie prawdziwa, jeśli jej elementy już zaczęły pojawiać się na waszej drodze. Przyszłość jednak nie jest niezmienna. To, jak potoczą się wasze losy, nie zależy od wizji wróżbity.

- Ano. Pożyjemy, zobaczymy. Uśmiechnął się Olgierd. - A pani czarodziejka przybyła może odwiedzić swego konfratra z latarni? Chciałem za drobną opłatą sprawdzić pogłoski o jego zniknięciu, ale skąpiec wójt ma to wszystko gdzieś. Pewnie do czasu aż statki nie zaczną się rozbijać o wybrzeże kiedy światło zgaśnie.
- Czyli nieprędko. - Czarodziejka spojrzała przez okno. - Ogień nie zgaśnie dopóki, dopóty stoi latarnia. Tak, planowałam się tam wybrać, zaraz po śniadaniu, jednak moje plany skutecznie są niweczone.
Uśmiechnęła się, nie odwracając wzroku od widoku z okna rozpościerającego się na główny plac.

- Dzień jeszcze młody. Olgierd dolał sobie wina i zrelaksowany rozsiadł się na swoim krześle. - Irys, a czy na takiej wyspie nie rosną czasem jakieś przydatne zioła? Jakbyś udała się tam z czarodziejką to błyskawice maga nie powinny stanowić problemu. Wydaje mi się również że zgraja chłopów podchodząca pod jego dom mogła nie wyglądać zgoła przyjaźnie, stąd też ich przywitanie które pewnie do dziś ubarwiają z opowieści na opowieść.

Irys rzuciła niepewne spojrzenie czarodziejce.
- Mogłaby pani nas osłaniać w razie magicznego ataku? - spytała podekscytowana. - W odosobnionym ekosystemie, nieuczęszczanym przez ludzi… - oczy jej się zaszkliły. - Sama nie wiem, jakie zioła mogłabym tam znaleźć! - krzyknęła z zachwytem, prawie podrywając się z krzesła.

- Nie mam w tym żadnego interesu, zielarko - odparła sucho czarodziejka. - Nie zabronię jednak nikomu iść tam na własną odpowiedzialność - dodała, po czym ostrożnie odsunęła krzesło i wstała od stolika. Skinęła delikatnie głową w stronę Olgierda i Irys. - Dziękuję za towarzystwo.

- Ano. - Skomentował Olgierd. - Za darmo to i dzisiaj w morde nie można dostać. Wstał zabierając dwa kieliszki i dzbanek wina. - Chodź Irys, napijmy się ze Ślepym. Jemu przynajmniej przypadliśmy do gustu.

Irys dygnęła nieznacznie, onieśmielona chłodem czarodziejki. W drodze do kontuaru nachyliła się nad ramieniem Olgierda.
- Pójdziemy sami do latarni? Myślisz, że rybacy, których poznaliśmy przy śniadaniu, przewieźli by nas na wyspę swoją łodzią?
- Wolałbym nie, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne. W końcu mag nie cieszył się opinią przyjaznego. Nie ma co ryzykować dla paru ziół. Odpowiedział łagodnie Olgierd.

Od początku nie spodziewał się więcej po magiczce i koniec końców ta nie zawiodła jego oczekiwań. Ze wzruszeniem ramion ruszył z winem do Ślepego. Może zapach miał niedzisiejszy, choć wyglądał porządniej niż ostatnio (skorzystał z propozycji kąpieli?!) i z pewnością wyglądem nawet nie zbliżał się do czegokolwiek związanego z czarodziejką, ale przynajmniej dało się z nim po ludzku pogadać.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline