Penetrowanie kopalni zakończyło się sukcesem - wrócili cało i zdrowo. Nikt nic sobie nie złamał, nikt się nie zgubił. I tylko tyle było z tego dobrego. Stracili jedynie czas. A potem trzeba było jeszcze spalić dziewczynkę-gigantkę.
Żeby więc nadrobić ów czas, postanowili się rozdzielić...
* * *
Po nitce do kłębka...
Skąd się takie powiedzenie wzięło, tudzież kto był jego autorem, tego Kaspar nie wiedział, za to sens rozumiał całkiem dokładnie. I dość dobrze odpowiadało temu, co chcą zrobić - jeśli odpowiednio długo i wytrwale będą szli wzdłuż niosącej czarne plamki wody, to wreszcie dotrą do miejsca, gdzie znajdowało się źródło tej zarazy.
Bo w klątwę Kaspar jakoś nie wierzył.
Wnet okazało się, że sama wytrwałość i spostrzegawczość to może być za mało. Ich działalność zainteresowała jakiegoś orka, a przecież każdy wiedział, że gdzie jest jeden, tam może być ich o wiele więcej. Niestety podglądacza nie udało się złapać, co Kaspara wcale nie ucieszyło. Wszak mógł wrócić, i to na dodatek nie sam. I trudno było sądzić, że jeśli tu przyjdą to po to, by się napić zatrutej wody.
Co prawda krasnolud miał bardzo zadowoloną minę, gdy zapoznał się z przewidywaniami Kaspara, ale ten ostatni wcale nie tęsknił do bójki z przeważającymi siłami zielonoskórych. Dlatego też bez chwili namysłu poparł pomysł znalezienia jakiejś jaskini, bądź miejsca, gdzie ewentualni napastnicy nie mogliby zaatakować ze wszystkich stron.
- W takim razie wezmę ostatnią wartę - zadeklarował.
Arno-Grimm, chociaż krasnoludy były twardą rasą, nie mógł przecież czuwać przez całą noc.
Teraz trzeba było tylko znaleźć odpowiednie miejsce.