Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2017, 19:56   #12
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Została całkiem sama. Skuliwszy się przy ścianie podciągnęła kolana pod brodę i schowała w nich twarz. Tak przesiedziała długo, sama nie wiedziała ile, aż zobaczyła Alexandra idącego ścieżka między domostwami na której krańcu spotkała się z jego orszakiem. Szedł zbliżając się do drewutni i wypatrywał czegoś… Kogoś?
Szybko oczy rękawem sukni przetarła i włosy ugładziła, po czym wstała by ruszyć niespiesznie, jakby do kościółka zmierzała i go jeszcze nie zauważyła.
- Ailo! - wyrzekł z ulgą gdy ją zobaczył, choć na twarzy miał jakieś napięcie. - Długo Ci nie było, zamartwiałem się. - Szedł ku niej.
Uśmiechnęła się lekko.
- Sam wczoraj mówiłeś, że mieszkańców wsi trzeba ośmielić, by więcej mówić zaczęli. Tedy ich poznawałam - odparła pozornie niefrasobliwie.
- Bernard mówił, że ich spotkałaś… - Spojrzał jej w oczy.
- Ano. Wydoroślał i zmężniał przez ten czas. To samo Noel.
- Pozostali dwaj to Jiri i Otto, na Śląsku na służbę ich wziąłem. Dobrzy, solidni.
- Mhm - skomentowała tylko, idąc obok i patrząc pod nogi.
- Nigdy przez te pięć lat nikt nawet nie zbliżył się do zamieszkania w mym sercu obok Ciebie - rzekł cicho.

Chwilę szła w milczeniu.
- Nie mam pretensji, żeś wierności małżeńskiej nie dochował... ciężki to był czas... a myśmy kontakt całkiem stracili, ale... ale... po tym wszystkim akurat ona? Naprawdę nie wiedziałeś, że to zaboli mnie bardziej niż jakbyś nawet mi oświadczył, że gdzie bękarta masz... a może i masz? Może z nią?! - sama nie wiedziała kiedy zaczęła krzyczeć.
On zaś szedł potulnie ze spuszczoną głową.
- Właśnie dlatego, że z nią… - powiedział stając przed nią i blokując drogę, mówił cicho - wiem że nie mam żadnych bękartów. Ailo… pięć lat… lepiej by ci było, gdybym jak Ty w klasztorze z mężem jakim legł nie z niewiastą?
- Każdy byłby lepszy niż ona! - Spojrzała na niego wściekle, a z jej oczu pociekły łzy. - I śmiałeś mnie oceniać. Boczyć się na mnie.. wzgardzać mną, bo zgodziłam się związać z wampirem, by życiu swemu nadać jakiś sens, gdy ty... ty... rżnąłeś ją. - Zatrzymała się, trzęsąc cała. - Zostaw mnie Alexandrze. Zostaw mnie teraz, skoro wcześniej nie było czasu mi powiedzieć. Muszę się... oswoić.
- Nie - rzekł pewnie - bo oceniasz nie wiedząc wszystkiego, a oddanie się w więzy krwi, com przecież wybaczył i sam ruszyłem by go ratować, przyrównujesz do zwykłego legnięcia ze sobą. Tu - jak w klasztorze pokazał na lewą pierś, ale tym razem swoją - i tu - tym razem na skroń - nigdy jej nie było.
- Więc i ja tak mogę? - zapytała zimno. - I nie będzie to problemem? Może Heinrich? Wydawał się mało przyszłą małżonką zajęty... a mną wręcz przeciwnie - sączyła jad.
- Teraz gdyśmy się odnaleźli - rzekł z bólem - chcesz z innym? Wszak gdyśmy rozdzieleni byli, z niewiastami igrałaś. Powtórzę, miałbym z mężem iść w łoża? Za to baty, stos, wywołanie kościelne.
- I ja powtórzę: każdy, KAŻDY, nawet podwórkowy pies byłby lepszy niż ona - wysyczała nienawistnie. - A teraz odejdź, bo mnie...
- Bezpłodna - warknął przerywając jej. - Zaszła gdyśmy w drodze byli po Rzeszy, ale nic nie rzekła bym jej nie odprawił. Ukrywała swój stan, aż raz z siodła spadła. Medyk we Frankfurcie orzekł, że dzieci mieć nie będzie już nigdy. Chciała się wieszać. - Bękart mówił ponuro. - Jam wcześniej ze dwa razy po pijaństwie ledwo się strzymał by z jaką w karczmie dziewkę wziąć gdy nosiło. Nie tylko o to szło, że wierności dochować, ot sam bękartem będąc nie chciałem ich siać po świecie, a pięć lat strzymać?! Kiedym nawet nie wiedział czy to pięć czy dziesięć, albo czy w ogóle się odnajdziemy?! Cały czas w drodze, i ona jedna co ci nie przysporzy zniewagi, że bękarta spłodziłem z inną.
- Z kim ona zaszła? - zapytała podejrzanie spokojnie Aila.
- Pojęcia nie mam Ailo, przyrzekam.
- Mogło być, że z tobą?
- Wtedym jeszcze trzymał sie niczym mnich w celibacie. Nie taki jednak jak w klasztorze przy Wilczych Dołach.

Nie skomentowała tego.
Po prostu ruszyła dalej.
Krzyków jednak z jej strony więcej nie było.
- Czym to gorsze przy klasztorze gdy o ciało idzie, albo przy krwi więzach? - spytał cicho ruszając za nią.
- Choćby tym, że ona tu teraz jest, a przez to co powiedziałeś, nawet jej pogardy nie mogę okazać, odprawić ze spokojem sumienia... I tak mnie zniszczyłeś, Alexandrze, bo pracować... też z nią nie będę.
- Gdy słałem do Sion kazałem ją zostawić.
- Jeszcze lepiej. Naprawdę myślisz, że ci wolno? A może ty kobietami gardzisz po prostu? Mnie też z Kocich Łbów odprawiałeś, potem chciałeś bym została, teraz gdy mnie zabrakło, tą dziewką rządzisz. Ma być tam, gdzie ty chcesz, ma jeść pewnie co chcesz i ma legnąć z tobą, gdy ty zachcesz, co? - Znów krew w Aili zawrzała.
- Wolną jest, uczyniła co chciała. Kocham Cię i nie przestanę… idź jeśli chcesz legnij z kim ci wola by ból mi sprawić - rzekł zrezygnowany i odwrócił się odchodząc powoli ze spuszczoną głową.
- Nie jestem tobą. Mi jeno na oswobodzeniu Merlina zależy teraz - odparła, nie ruszając się.
Stanął i odwrócił się powoli.
- Jeno? - Spojrzał jej w oczy. - A co później miła ma?
Uśmiechnęła się gorzko.
- Już nie odchodzisz? - spytała, po czym dodała :- Nie muszę z nikim się pokładać, wiem co cię zranić może. Dlatego nie zniosę więcej takich tajemnic Alexandrze d’Eu. Następnym razem wszak... nie będziesz miał mnie po co szukać.

Zbliżył się do niej na powrót.
- Wybaczyłem Ci, żeś mnie zostawiła samego z Elijahą, gdy ramię w ramię stanąć mogliśmy, a odejść ze mną z Kocich Łbów odmówiłaś. Wybaczyłem, żeś ciało oddawała do igrania innym niewiastom w klasztorze. Wybaczyłem, żeś wiedząc czym są więzy i nie dość pewna swej woli, oddała się z własnej woli wampirowi tymiż więzami. Wybaczyłbym Ci i to co prawie w Paryżu się stało. Bo Cię kocham Ailo. Jeśli Ty mi tego o czym rzekłem wybaczyć niezdolna… to … - Nie potrafił rzec nie więcej.

Odwrócił się i odszedł szybkim krokiem.


Alina ślicznie wyglądała w sukni przeszytej z klasztornego habitu. Druhny miały tylko jedna noc, ale sprawiły się wyśmienicie i jej strój nie przypominał klasztornego odzienia mniszki prawie wcale, jedynie Aili mógł się kojarzyć, ale nie postronnym spoglądającym na panne młodą z podziwem. Starsza z córek karczmarza krasniała z dumy idąc z rozpuszczonymi włosami, czyli w pełnej swej krasie. Jako panna - warkocz, jako żona - czepiec. Tak, w pełni urody mogła pokazać się jeno w dzień ślubu.
Heinrich wyglądał o wiele mniej strojnie. wprawdzie odcinał się ubiorem od reszty wieśniaków, ale wciąż był to jedynie chłopski ubiór. Mimo to jakoś dostojnie wyglądał… Nowa, biała, wyszywana koszula, buty wysokie zamiast łapci. Lepsze spodnie niż zwykłe portki, kubrak czerwony, szeroki pas, zdobiona czapka wyróżniały go spośród innych, ale nie można było oprzeć się wrażeniu, że więcej splendoru czynił samym sobą, nie ubiorem. W ręku trzymał rózge weselną wykupioną od druhen.

Najpierw Heinrich z druhami, potem Alina z druhnami, dalej dopiero reszta, tak przedefilowali od karczmy pod kościół, gdzie czekał ksiądz Adrian.
Młodzi stanęli przed nim, a duchowny wziął oboje za prawe ręce i kazał powtarzać za sobą, najpierw Heinrichowi:

Biorę cię za moją małżonkę i życia towarzyszkę i przysięgam, że będę ci wierny i lojalny ciałem i dorobkiem. Będę cię trzymał przy sobie w chorobie, zdrowiu i czymkolwiek los Cię naznaczy i że nie wymienię Cię na lepszą lub gorszą aż do końca. Dopomóż w tym Panie.
Alina powtórzyła po Adrianie te słowa, a ksiądz tylko związał ich ręce stułą, wymienili się wiankami weselnymi… i było po wszystkim.
Podczas tej krótkiej cermoni Alexander i Aila stali razem, choć… jakby osobno. Podobnie gdy radosny korowód wracał pod karczmę nie byli zbyt blisko siebie, nawet gdy szli ramię w ramię. Kilka osób zauważyło to i szeptać poczęto.

Powrót pod karczmę dziwnym był, bo po przedślubnej zabawie pod domostwem panny młodej i po ślubie, wszyscy winni iść pod dom pana młodego i tam bawić się do świtu. Heinrich jednak nie był stąd i domostwa własnego nie miał. Przygarnięty przez Filipa jako parobek gdy pojawił się tu rok temu, mieszkał w podstryszu nad oborą. Tak tedy gdzie korowód iść miał jak nie z powrotem pod karczmę?

Gdy tak szli, przed Ailą smyrgnęła szara suknia i szlachcianka musiała wstrzymać się by nie wejść na kogoś.
Na Giselle, która przyklęknąwszy przed szlachcianką pochyliła głowę.
- Pani, łaski proszę… pomówić chcę.
Aila spojrzała na nią bardziej ze smutkiem niż ze złością.
- Wielkiego wyboru mi nie dajesz, bym całkiem się nie ośmieszyła przed ludźmi. Już i tak co podejrzewają. Prowadź tedy - rzekła.
Alexander widzac to w pierwszej chwili chciał zareagować, wejść pomiędzy nie i nie dopuścić do planowanej przez Giselle konfrontacji, ale zachowanie Aili przez ostatnią godzinę, oraz jej wzrok wstrzymał go. Poczuł, że naprawdę musi się napić.
Kruczowłosa wstała i cofnęła się by głową potok wskazać blondynce, ale sama nie ruszyła pierwsza. Aila spojrzała jeszcze z niemym wyrzutem na Alexandra i ruszyła w tamtą stronę, a Giselle ruszyła za nią i zatrzymała się dopiero nad brzegiem rwącej strugi.
- Ukarz Pani jak zechcesz, mocno przewiniłam.
Aila zmarszczyła brwi.
- Daj mi spokój dziewczyno, jeśli zechcę cię ukarać, to to zrobię. Po toś mnie tu przywiodła?
- By Cię o wybaczenie prosić. - Opadła na kolana. - Bóg za me czyny mnie już pokarał, ale może wybaczy, bo miłosierny… Ty też ukarz, ale i wybacz, proszę.
- Nie mam ci czego wybaczać, bo nie ty zaślubiona byłaś. Jedynie mogę cię nie lubić za to, jak męża próbowałaś mojego omotać... co czynię. Więcej mnie nie obchodzi - powiedziała chłodno Aila.
- Zabić go chciałam - rzekła ze łzami w oczach. - Przegryźć choćby gardło, gdy mnie z Kocich Łbów związaną zabrał.
Szlachcianka spojrzała na nią jedynie ze znużeniem i obróciła się na pięcie, by do weselników dołączyć.
- Niegodnaś go - usłyszała ciche i przerywane szlochem.

To zabolało.
Bardziej niż wszystkie słowa, które padły między nią a mężem, czy między nią a Giselle. Jedno zdanie starczyło, by Aila zacisnęła pięści tak, że kłykcie jej pobielały. Zamiast do weselników jednak, w pobliże kościoła się udała. Tam za uskokiem skalnym rzeczy swoje do jazdy miała schowane i miecz. Bez słowa ni jednej łzy zaczęła się przebierać, więcej nie mając w planie na zabawę zachodzić.


Podczas przedślubnej zabawy tylko tańczono, rozmawiano, weselono sie na małżeństwo. Po powrocie gdy ludzie zasiedli przy zbitych prostych stołach, albo i na ziemi na rozłożonych obrusach, kobiety zaczęły znosić strawę. Chleby, kołacze, sery, polewki, kosze jaj… Każda z gospodyń w Wygódkach przyniosła coś swojego, a na rożnach nad ogniskami piekły się trzy barany. Jak na dietę chłopską różnych mięsiw było bardzo dużo, choć królowała rzecz jasna inna strawa. Wieśniacy nawet z tak zamożnej wsi nie jadali często, weselisko było powodem do raz na jakiś czas pofolgowania sobie, a za większośc i tak bulił Filip. Nic dziwnego, że weselnicy weselili się z weseliska zawsze, nie ważne kto z kim ślub brał. Byle w wiosce.

Sporo piwa karczmarz na tę zabawe przeznaczył, ale i trochę wina się znalazło. Kaspar “Jagódka” przyniósł kilka gąsiorków swojego specyfiku… z jagód, skąd wziął przezwisko. Jeden z takich gąsiorków przytulił “Niedzielnik” i nikomu nie dał póki sam nie wydudnił zwalając się na ziemię po skończeniu. Ot przezwiska nie brały się tu z nikąd.
Gdy zmierzchło więcej ognisk rozpalono między którymi kto mógł i w stanie był - tańcował.
Gdy okazało się, że Aila nie dotarła na weselisko, Alexander szukał jej z początku po całej wsi, aż przed zmierzchem zrezygnowany wrócił do stołów gdzie zaczął pić. Z początku chłopi rozochoceni piwem chcieli przepijać do niego niepewnie jak wyżej urodzony na to zareaguje, ale jego reakcja prędko ich zapędy ostudziła. Był zły i rozgoryczony, warknął kilka razy i starczyło. Siedział na uboczu i wlewał w siebie piwo jakby miał zamiar do nieprzytomności się doprowadzić.

Nikt nie myślał, że szlachcianka jest ledwo kilkadziesiąt metrów dalej, ukryta w zagajniku kilku drzew i krzewów pomiędzy gospodarstwami rosnącego, toteż Bernard bardzo się zdziwił, gdy sam podczas szukania miejsca na siknięcie na nią natrafił. Jeszcze bardziej zdziwiony był, kiedy strój Pani zobaczył i miecz w jej ręce, który ostrzeżona odgłosami jego kroków, obnażyła.
- Pani?! - Giermek Alexandra aż podskoczył. - Na rany Krysta, myślelim, że wampir Cię złapał!!!
- Ciszej! - warknęła na niego Aila, po czym miecz schowała. - Tak myślałam, że wyście wtajemniczeni. Dobrze więc. Z tego co widzę, Alexander już wami nie dowodzi? - Miała okazję zobaczyć jak szanowny małżonek wlewa w siebie ogromne ilości piwa, wina i cokolwiek mu podsunięto.
- Jak to nie dowodzi? - Zdziwił się Bernard. - Nie wiemy co się dzieje… najpierw przestrzegł, że wampir może uderzyć i byśmy czujni byli jak pod Breslau. Potem chodził i Pani szukał, w końcu zaczął pić, ale strasznie, mówiąc że mu wszystko jedno. Nikt nie wie co się dzieje.
- Tak myślałam. - Pokiwała głową Aila - Posłuchaj mnie tedy. Wampir ma jeńca. Może i kilku, nie możemy go zabić od razu, w tym cała trudność, musimy jego leże odnaleźć. Tedy... - przełknęła ślinę. - Pozwolimy mu zaatakować i przerwiemy jeno wtedy, gdy będzie wiadomo, że zabić chce ofiarę. Jeśli jednak do leża będzie ją chciał zabrać... mamy go śledzić, rozumiesz?
- Mówił by chronić ludzi i spróbować ustrzelić… Jiri srogo z kuszy celnie strzela. Bełt w serce i po ptokach…
- A jeńcy wymrą z głodu, bo nigdy ich nie odnajdziemy. - rzekła na to Aila ostro - Ja tu dłużej jestem, wiem, co trzeba robić. Pytanie czy macie zamiar słuchać kogoś, komu i tak wszystko jedno, czy kogoś, z kim ocalić możecie wcześniejsze ofiary... bo oni wciąż mogą żyć - kłamała w żywe oczy, jednak więzy krwi z Merlinem sprawiały, że czuła, iż robi to dla większego dobra.
Bernard pokręcił głową.
- Żal każdego Pani, ale tutejsi to ni braty mi ni swaty. Śledzić nieumarłego po nocy w lesie... Oj, raz Pan w pysk dał gdyśmy o tym mówili. Toć wąpierz po prostu odwróci się i zabije. Tam gdzie jasno i w kupie z nim stawać.
- I co teraz ten twój pan robi? - zapytała Aila z wzgardą w głosie - Róbcie co chcecie, lecz mi w drogę nie wchodźcie - powiedziała.
Pochylił głowę.
- Pani… na rany Krysta, myśmy Cię tyle szukali, a tu niebezpiecznie. Chodź ze mną do ludzi…

Nie rzekł nic więcej, bo miecz obnażyła i w jego stronę skierowała ostrze.
- Mam ja własne zatargi z tym wampirem. Jeśli Alexander nie chce mi pomóc, trudno, ale nie pozwolę Wam sobie przeszkadzać - mówiła, wycofując się w mrok.
- Pani… - Bernard ledwo wyduszał z siebie słowa w przerażeniu. - Tyś oszalała…
- Może, skoro normalny człek wiedząc o niebezpieczeństwie zapija teraz mordę. - odpowiedziała. - Jeśli chcesz mi pomóc Bernardzie, bądźcie czujni i zostawcie mnie samą. - Po chwili była już tylko głosem wśród cieni drzew.
- On chyba chce sam wystawić się wampirowi… - Bernard odwrócił się ze smutkiem. - Może zginąć, a my go nie zostawimy Pani, jak Ty na Kocich Łbach. - Ruszył w kierunku weselących się ludzi.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline