Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2017, 21:11   #20
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Tarthis, Królestwo Nithii
Południe, Klimat Zwrotnikowy

Pierwsze godziny spędzone w nowym świecie przyniosły więcej pytań niż odpowiedzi. Awanturnicy zupełnie przypadkowo natknęli się zbrojny oddział szarych elfów, dosiadających wielkie uskrzydlone gady, które nazywano pteranodonami. Wbrew woli przetrzymywali oni czarnoskórą kobietę, która później okazała się być księżniczką Królestwa Nithii - prawdopodobnie najpotężniejszego państwa, jakie kiedykolwiek zbudowały ludzkie dłonie w tym egzotycznym świecie. Nawet obeznany w arkanach magii Laran nie znał w pełni natury zaklęcia, które odesłało ich do innego wymiaru, ale nawet jemu dziwna wydawała się być zbieżność tych wszystkich wydarzeń. Zupełnie tak, jakby od samego początku ich losem mieli manipulować bogowie, a to zawsze było obietnicą ciekawych wydarzeń.
Awanturnicy pojawili się na jałowych wzgórzach, dosłownie na chwilę przed tym jak przeleciał ponad nimi oddział szarych elfów i może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie widok spadającej z niebios kobiety, która dostrzegając dla siebie okazję, postanowiła wyskoczyć z grzbietu ogromnego pteranodona i wylądować w koronach gęsto rosnących drzew. Bohaterowie czym prędzej rzucili się w tym kierunku, chcąc bliżej przyjrzeć się sprawie i jak można było się po nich spodziewać; postanowili uratować niewiastę w opałach. Ocalona przedstawiła się im jako Zorena, księżniczka Nithii i jej przyszła królowa…

Córka faraona Ramosa nie była jedynym łupem awanturników, którzy za swój priorytet uznali doprowadzenie Zoreny przed oblicze jej potężnego ojca. Uciekające w popłochu szare elfy, zostawiły po sobie sześć uskrzydlonych gadów, które postanowiono zagarnąć dla siebie i wykorzystać w transporcie królewskiej osobistości. Księżniczka nauczyła ich jak właściwie ujeżdżać te egzotyczne wierzchowce i po godzinie spędzonej w obozie elfów, awanturnicy postanowili udać się w dalszą podróż, tym razem w stronę oddalonego o cztery dni marszu Tarthis - stolicy Królestwa Nithii.


Przez długi czas awanturnicy lecieli ponad Księżycowymi Wzgórzami, które porastał gęsty, tropikalny las. Nie wiedzieli ile godzin upłynęło od chwili opuszczenia obozu, albowiem słońce w tym świecie nigdy nie zachodziło i zawsze utkwione było w tym samym punkcie. Jedynym w miarę skutecznym sposobem na obliczenie czasu było dokładnie śledzenie unoszących się ponad głowami wysp i kontynentów, a to z grzbietu latającego wierzchowca było niezwykle trudnym zajęciem. Wbrew ich oczekiwaniom, podróż okazała się być zdumiewająco nużąca; początkowy zachwyt lotem wśród chmur szybko zastąpiło zmęcznie oglądaniem tego samego krajobrazu, dlatego awanturnicy tak ochoczo przywitali widok pustyni, która choć była stosunkowo monotonna, to w dole dało się dostrzec podróżujących po jej wydmach ludzi. Ciągnące się w nieskończoność kupieckie karawany przemierzały piaszczyste tereny na grzbietach gigantycznych, czworonożnych wierzchowcach, wyglądem przypominających skrzyżowanie ogromnego gada z wielbłądem oraz na znacznie większych od człowieka, szybko poruszających się strusiowatych ptakach, które bez trudu pokonywały nawet najbardziej strome przeszkody terenowe.

Na środku pustyni; wśród wydm, wysokich skał i głośno zawodzącego wiatru, awanturnicy rozbili obóz, gdzie też spędzili swoją pierwszą “noc”, choć tak naprawdę żadne z nich nie wypoczęło wystarczająco dobrze, aby nazwać ją udaną, albowiem byli jeszcze zupełnie nieprzyzwyczajeni do nieustannego blasku słońca, które o każdej porze wydawało się świecić pod kątem 90 stopni, uniemożliwiając znalezienie chłodnego cienia. Po długim i męczącym odpoczynku, ruszyli dalej w drogę, by po kilku godzinach lotu wylecieć z pustynnego pasa jałowych ziem i trafić do bardzo urodzajnego rejonu wielkiej rzeki Nithii - krainy tysięcy pól, często oddalonych o wiele kilometrów od najbliższego zbiornika wodnego, ale dzięki zdumiewająco pomysłowemu systemu nawadniania, ziemia w miejscu tym wydawała się nieprzerwanie dawać coraz to bujniejsze plony.


Musiało upłynąć wiele kolejnych, monotonnych godzin lotu nim Tarthis przestało być zaledwie błyszczącym w oddali klejnotem. Pteranodony, które dosiadali awanturnicy, miały tak wielką rozpiętość skrzydeł, że lot nimi przypominał podróż szybowcem, albowiem rzadko kiedy zwierzęta te musiały nimi trzepotać, aby utrzymać stałą wysokość, dzięki czemu przez znaczną część lotu jedynym odgłosem jaki docierał uszu podróżników był szum dźwięczącego w uszach wiatru. Mogli przez to dość swobodnie rozmawiać ze sobą, pod warunkiem, że lecieli w zwartym szyku. Kiedy zaś stolica Nithii stała się widoczna gołym okiem i można było odróżnić poszczególne budowle, odezwała się Zorena, podnosząc głos:
- Powinniśmy wylądować przed bramami miasta! Strażnicy nie przepadają za latającymi pterozaurami ponad domem faraonów, więc sugerowałabym się przywitać nim zaczną do nas strzelać!
- Czyli jednak latające gady nie są tu powszechnym środkiem lokomocji? - Odezwał się Kaedwynn, który wciąż nie mógł się nadziwić cudom tego świata.
- Dokładnie! W Nithii latające wierzchowce to luksus, na który mogą pozwolić sobie tylko wysoko urodzeni. Nie mniej jednak pterozaury kojarzą się tu wyłącznie z szarymi elfami, a te zwykle wita się mieczem i strzałami!
- Dobrze wiedzieć! - Odparł wojownik, któremu zupełnie niespodziewanie zrobiło się niedobrze. Dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo bolesny mógł być upadek z tej wysokości, więc zmusił swojego wierzchowca do obniżenia lotu, a w jego ślady poszła reszta awanturników. Jakiś czas później wylądowali przed główną bramą prowadzącą do miasta, po drodze nie napotkawszy żadnych problemów.

Tarthis było ogromną, liczącym setki tysięcy mieszkańców metropolią, której krajobraz zdobiły ogromne świątynie, pałace, piramidy i monumenty. Przepych i rozmach tego miejsca sprawił, że awanturnicy nagle poczuli się bardzo mali i niewiele znaczący. Nie potrafili sobie wyobrazić ile pracy i bogactw musiała pochłonąć budowa stolicy Nithii oraz wszystkich tych majestatycznych budowli, ale jednocześnie, zbliżając się do bram miasta, nie potrafili myśleć o niczym innym. Prowadzące do Tarthis wrota były ogromne, zdolne przepuścić pozbawionego skrzydeł smoka, na którego Auriel i Kaedwynn natknęli się w dżungli, a i pewnie starczyłoby jeszcze miejsca dla dwóch wzgórzowych olbrzymów. Do miasta ustawiona była długa kolejka kupców; przechodząc obok niej awanturnicy mogli podziwiać coraz to bardziej egzotyczne wierzchowce, a niektóre z nich były tak ogromne, że w swoich jukach mogły pomieścić zawartość niejednego portowego magazynu z doków Blackmoor. Zaiste zdumiewający był to świat, a jeszcze bardziej zdumiewający byli jego mieszkańcy…


Wejścia do Tarthis bronił oddział groźnie wyglądających wojowników, prawdopodobnie strażników miejskich, którzy uzbrojeni byli w dziwne, powyginane miecze z brązu oraz tarcze w kształcie niepełnego prostokąta z zaokrąglonym bokiem na szczycie. Każde z tych pawęży przyozdobione zostały symbolem słońca, które zarazem było godłem Tarthis. Awanturnicy zaprowadzili swoje wierzchowce do pobliskiej stajni, gdzie uiścili dość symboliczną opłatę, po czym ruszyli na spotkanie ze strażnikami miejskimi, którzy pobierali cło od każdego kupca chcącego dostać się do miasta wraz ze swoimi towarami. Stając przed zajętym skrobaniem czegoś na papirusie kapitanem, który nosił na głowie charakterystyczną dla Nithijczyków chustę, Zorena odrzuciła kaptur, ukazując swe prawdziwe, królewskie oblicze. Następnie wypowiedziała coś w nieznanym przybyszom języku, na co ten uniósł głowę i na jej widok niemalże wybałuszył oczy w niedowierzaniu. Zaskoczony obecnością Zoreny, kapitan powiódł wzrokiem po stojących za jej plecami awanturnikach, po czym natychmiast, bez słowa wyjaśnienia, zwołał swoich ludzi, którzy otoczyli księżniczkę ciasnym kordonem, odseparowując ją od reszty jej towarzyszy. Kaedwynn oraz Taled jako pierwsi chcieli ruszyć za nią, lecz w ich stronę zostały skierowane miecze i słowa w egzotycznie brzmiącym języku, którego jeszcze nie znali.
- Nie martwcie się! - Krzyknęła Zorena, co rusz podskakując, aby móc nawiązać kontakt wzrokowy ponad ramionami rosłych strażników. - Idźcie do Ramion Rathanosa, poślę po was kogoś! - Mimo próby załagodzenia sytuacji, w głosie księżniczki dało się wyraźnie usłyszeć smutek, a może nawet rozpacz. Awanturnicy nie wiedzieli czy to z powodu jej powrotu, czy też chodziło o coś całkiem innego… Przez dłuższą chwilę przy bramach panowało zamieszanie spowodowane nagłym pojawieniem się Zoreny, ale po pewnym czasie sytuacja uspokoiła się na tyle, że pozwolono strudzonym wędrowcom wejść do miasta, choć bacznie się im przyglądano. Dostrzegając ciekawskie i nieprzychylne spojrzenia, awanturnicy mogli mieć pewność, że podczas ich pobytu w Tarthis będą przebywać pod stałą obserwacją straży miejskiej i jej licznej sieci szpiegów…
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline