Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2017, 17:17   #18
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Ocknęła się w czyichś ramionach, niesiona przez ciemny zagajnik porastający skraj doliny.
Przypomniała sobie swój skok, lot ku skałom, ogromnego nietoperza i upadek w górskie krzewy o wiele mniej intensywny niż z wielkiej wysokości.
- Może Lukrecja się myliła? - usłyszała głos niosącego ją wampira. - Może masz w sobie jednak ducha?
- Nawet jeśli... wy go nie macie - powiedziała z pogardą. Nawet umrzeć nie było tak łatwo... Coś jednak w niej pękło, gdy skoczyła. Przestała się bać tych potworów. Jedynym strachem w niej była myśl o uczuciach Alexandra, które już straciła lub niedługo utraci na zawsze.
Nie odpowiedział jej.

Szedł jakiś czas w milczeniu.
- Przekonaj małżonka by Cię stąd zabrał - rzekł po długich minutach. - Puścić was z wiedzą o nas i naszej kryjówce to tyle co nic. Jeszcze tej nocy wszak ja i me córki opuścimy dolinę. Wiedza o nas nic wam nie da.
- Nie zamierzam spełniać waszych poleceń. Sama Lukrecja chciała mi język ucinać i kalekę ze mnie uczynić, tedy może już teraz ją wyręczę? Moje życie zrujnowane... przez was... i przeze mnie samą. - Była przepełniona dziwnym spokojem, jak człowiek, który pogodził się, że zaraz ocean zaleje jego wieś.
- To nie polecenie. To rada dziewko. - Wampir ton głosu miał beznamiętny, prawie że znudzony. - Przekonasz go byście wyjechali, to będziecie żyć, jeżeli zaś łowca będzie koniecznie chciał nas dalej ścigać, umrze. Zrobisz co uważasz. - Poczuła jak gorejące w ciemności oczy zwróciły się na nią. - A życie zrujnowane będzie mieć każden, kto targa się na bogów. Bo dla was, śmiertelnych, tym właśnie jesteśmy. Hm, raczej będziemy. Jak spacyfikuje się takich kretynów jak Merlin. Do ostatniego.
Uśmiechnęła się krzywo.
- Elijah też tak mówił. I ta pewność łeb go kosztowała. Tym właśnie sami na siebie bicz kręcicie... pychą.
- Słaby szaleniec opętany nostalgią do ludzi… - w tonie usłyszała pogardę - i przywiązany do swych ghuli. Zniżający się by interesowały go uczucia śmiertelnych. Jak chłop w zagrodzie zafascynowany bydłem. Ot i zginął, bo był głupi. Nie wszyscy my tacy.
- A jednak to ty licytujesz się ze śmiertelniczką. - zauważyła z ironią kasztelanka.

Z oddali dobiegł ich łoskot kopyt. W cichej nocy dźwięki niosły się daleko. Między drzewami w oddali zamigotały pochodnie, ale nie dało się rozróżnić skąd i dokąd jeźdźcy jechali, ani ilu ich było.
- Twój mąż obstawia teren… - Księżyc ukazał Aili uśmiech na twarzy wampira. - Nie umknąć nam po wymianie, my biedni nieumarli… nie umknąć. - Westchnął udawanie. - Niczego się nie uczycie. Lukrecja będzie miała trochę zabawy, a twój mąż w swej pysze zabił właśnie kilku ludzi. Jesteście żałośni… - Nawet nie zmienił tempa marszu.
Aila nie odpowiedziała, zawieszona pomiędzy racjami nieumarłych i żywych. Wiedziała, że wampir ma rację, jak również wiedziała, że Alexander nie mógł po prostu siedzieć z założonymi rękoma.


Docierając nad potok w umówione miejsce już z oddali widzieli pochodnie trzymane przez dwóch rycerzy siedzących na rumakach. Jednym był Alexander, bez hełmu. Aila po raz pierwszy widziała go w pełnej zbroi, dużo lepszej niż tej na Kocich Łbach. Drugi rycerz pancerz miał niewiele gorszy, też z gatunku pełnej płyty, ale strasznie zapuszczony jakby dawno nikt się nim nie zajmował. Miał na sobie hełm, a na piersi jakę z wyszytym herbem czarnych skrzydeł w złotym polu.

[MEDIA]https://i.imgur.com/q2SYdZl.png[/MEDIA]

Pomiędzy rycerzami, a właściwie to pomiędzy ich wierzchowcami, stały dyby, a w nich zakuta była kobieta, lecz Aila nie potrafiła jej rozpoznać, bo długie ciemne włosy opuszczonej głowy osłaniały twarz.
Wampir stał chwilę trzymając szlachciankę w żelaznym uścisku.
- Jednak wymiana… - Powiedział wciąż bez emocji.
Do Alexandra podjechał Noel cichcem coś tłumaczył.
- “Ludzie na miejscach panie” - rzekł cicho nieumarły jakby czytał z ruchu warg.
Aila zdała sobie sprawę, że ci ludzie już zapewne nie żyją. Znów ta twarz Czecha, ostatnim razem jak go widziała patrzył na nią z pogardą. Teraz jednak nie czuła w tym swojej krzywdy a jego. Obserwowała to wszystko ze smutkiem, nie mówiąc nic, nie mogąc zrobić... ot, piękna lalka - do której to roli zawsze ją chowano.

Nieumarły postawił ją na ziemi i wyszli w obręb światła, ona delikatnie przy tym utykając. Wampir przystanął ze dwadzieścia kroków od obu rycerzy. Puścił dziewczynę spoglądając na Alexandra. Tymczasem Noel podjechał z jucznym koniem na którym było owinięte w koc ciało. Zdjął je i ułożył pod dybami.
- Zgadzam się na podwójną wymianę - powiedział Alexander i wskazał ruchem głowy ciało obok Donatelli. - Pokaż mi Bernarda.
Wampir kiwnął głową.
- Przywiedź go Lukrecjo - rzucił w mrok nie odwracając nawet głowy.
Chwilę czekali ale nie wydarzyło się nic.
- Lukrecjo - powtórzył.
Odpowiedziała mu cisza.

Noel odwinął część koca i w świetle pochodni zamigotało złoto włosów, zajaśniała trupioblada skóra.
- Uciekaj Ailo! - krzyknął Alexander ruszając do szarży, tak jak i drugi rycerz. Noel podniósł zza dyb Donatelli napięta kuszę. Spomiędzy drzew zaczęli wylatywać jacyś ludzie..
Szlachcianka posłuchała, choć nie wierzyła, by mieli jakieś szanse, ale sama wolała zginąć walcząc. Spaliła więc kolejną porcję vitae, którą karmiła ją wampirzyca i z nadludzką zwinnością rzuciła się do ucieczki. Wampir już miał ruszyć za nią i ją pochwycić, gdy dwa bełty przebiły jego ciało. Nawet nie zawył. Po prostu spojrzał zdziwiony, a potem podniósł oczy na Alexandra. Był w nich nadal ten sam niezmącony spokój, choć brwi zmarszczyły się gniewnie.
- Jeszcze się spotkamy, łowco - powiedział i nim pierwszy człek do niego dobiegł, rozwiał się w mgłę.
Zniknął.

[MEDIA]http://i137.photobucket.com/albums/q217/Taliesin_ttlg/son%20of%20dracula/sonofdracula_mistform.jpg[/MEDIA]

Obaj jeźdźcy wstrzymali konie, aż kwiknęły.
Alexander zeskoczył na ziemię chcąc jak najszybciej dobiec do Aili, czego nie powinien tak zuchwale robić ubrany w pancerz. Przewrócił się i nieporadnie zaczął wstawać.
Ona zaś zatrzymała się kilka kroków przed nim. Nie podeszła jednak. Jej dłonie drżały, zaciśnięte w pięści. Z oczu płynęły łzy, gdy patrzyła na małżonka.
Wstał i podbiegł do niej z łomotem blach, po czym opadł na kolana i objął jej nogi.
- Ailo…. - oczy mu się zaszkliły, na twarzy miał bezmiar ulgi.
Nie wiedział, że objął jej uda tak, że niezagojone całkiem jeszcze piętno zapiekło, przypominając o sobie i wstydzie, którego doświadczyła szlachcianka w niewoli i który sprowadziła na swego małżonka, choć ten o tym jeszcze nie wiedział. Wciąż milcząc stała jak słup soli. I tylko jej dłoń niepewnie wysunęła się do przodu, by pogładzić Alexandra po głowie. On jednak przylgnął do tej dłoni ustami całując ją. Drugi z rycerzy wydawał polecenia ludziom.
- Jesteś bezpieczna… - bękart szeptał pomiędzy pocałunkami składanymi na smukłych palcach.
Ona jednak wciąż stała przed nim tak samo i milczała. Gdyby nie łzy płynące z oczu, mógłby kto ją za rzeźbę wziąć raczej niż żywą istotę.
Wstał i wziął ją w objęcia.
- Ailo…? - Chyba źle interpretował jej brak reakcji. Na jego twarzy wykwitła rozpacz. Odzyskał ją, ale ona już go nie chciała…
- Znów ratujesz wszystkich... podczas gdy przeze mnie giną... jesteś niesamowity. - powiedziała, lecz głosem pozbawionym radości.
- To nie ja w większości. Jiri, Hans, im dziękować - odrzekł patrząc uważnie w jej oczy. - Kochana, cóż oni Ci zrobili? Nie cieszysz się, Ty już mnie nie… - Urwał przybity własnymi słowami.
Uśmiechnęła się smutno, czule dotykając jego twarzy.
- Oni nas zniszczyli... moje ci...ciało... - tylko tyle udało jej się powiedzieć, nim podjechał do nich drugi rycerz.
- Wrócić może - zadudnił spod hełmu, głos Aili wydał się znajomy skądś. - Byle do świtu…
Alexander nie słuchał go, tylko kiwnął głową.
- Zni… zniszczyli? - szepnął do małżonki.
Spojrzała na niego z bólem.
- Cofam swoje słowa Alexandrze. Nie musisz odwoływać Giselle. Możesz... możesz z nią sobie życie ułożyć, o mnie się więcej nie troszcząc. Bezpieczna jestem teraz - mówiła z trudem, bardzo cicho.
Rycerz ze skrzydłami w herbie odjechał, ludzie zaczęli ciągnąć dyby z Donatellą, ale szło im nieskładnie. Ciężkie było cholerstwo, a ci zbrojni wymizerowani i słabi. Noel, Bernard i Jiri stali niedaleko w pogotowiu, choć ten drugi ledwo na nogach się trzymał i kuszy nie potrafił unieść do poziomu.

Alexander milczał za to, był zdruzgotany.
- Kochana, cóż Ty mówisz? - szeptał nie wypuszczając jej z objęć - Chcę Ciebie. Z Tobą układać życie. Pal licho rytuały!
- Chcesz, bo jeszcze nie wiesz... - odpowiedziała z goryczą, po czym odetchnęła zbierając się na odwagę. - Coś mi zrobili... pokażę ci, ale musimy w bardziej ustronne miejsce się udać. Potem powiesz, czy faktycznie mnie chcesz.
Skinął głową powoli nie bardzo rozumiejąc o co może jej chodzić.
- Pójdźmy. Tej nocy musimy czujni być, lepiej nam nie zostawać tu dłużej.
Blaszaną rekawicą ujął jej dłoń. Metal był chłodny jak dotyk... innych rąk. Wzdrygnęła się cofając palce. Dopiero po chwili, gdy spojrzał na nią zdziwiony, chwyciła go niepewnie za rękę.


Był wczesny wieczór i normalnie powinny trwać poprawiny… ale nie trwały. W namiocie Aleksandra, przy wozie, oraz na placyku przed karczmą siedziało, lub leżało wielu ludzi. Kilkudziesięciu na pierwszy rzut oka. Brudni, wymizerowani, bladzi wielu krańcowo umęczonych. Wiele kobiet ze wsi nosiło im strawę. Donatellę wyciągnięto z dyb i też owinięto w koc. Obie ‘siostrzyczki’ złożono w alkierzu, a Noel i Jiri stanęli na straży. Rycerz ze skrzydłami w złotym polu w herbie nie zsiadał z konia, a raptem kilku wymizerowanych zbrojnych nie odłożyło improwizowanej broni z cepów siekier i wideł.
Część wieśniaków też przy broni była, gdzieś zalśniła kosa. Kilka ognisk, wiele pochodni… oj dziwne to były poprawiny w Wygódkach.

Alexander wprowadził Ailę do alkierza i zamknął drzwi.
Zaczął rozplątywać rzemyki by pozbyć się zbroi gdy ona patrzyła na męża chwilę, po czym sama zaczęła mu pomagać zbroję zdejmować. Nic jednak przy tym nie mówiła, a jej twarz jakby wykuta z kamienia była. Gdy opadła ostatnia blacha bękart odwrócił się do małżonki i znów wziął w objęcia.
- Przecież wiesz, że cokolwiek to jest… i tak będę Cię chciał - powiedział z przekonaniem. - Oszpecenie mi furda, gdy nie piękne ciało jeno w Tobie ubóstwiam.
- To nie tylko ciało... -odrzekła wysuwając się z jego objęć. Oczy miała zaszklone a przez drżący podbródek z trudem mówiła wyraźnie. - Oni... złamali mnie.
Powoli zaczęła rozsznurowywać swoje spodnie.
On nie pytał więcej.
Tylko patrzył czekając na odkrycie, o co jej chodzi.
Zdjąwszy z trudem skórzane nogawice Aila przysiadła na łóżku i nie patrząc na niego, rozchyliła uda, prezentując piętno z inicjałem imienia wampira.


- Nie tknął mnie, ale mówili, że i tak mi nie uwierzysz - tłumaczyła przy tym cicho, jakby bez wiary, że to coś może dać. - Ona jednak... piła ze mnie, a jak sama mówiła, lubi pić z ludzi w największym momencie ich uniesienia... - Przełknęła nerwowo ślinę. - Tako i ze mną było. Opierałam się, lecz... rady nie dałam, tedy pogardy jestem godna. Rozumiesz zatem, że... z inną lepiej ci będzie. A ja... ja wam jak najlepiej życzyć będę... - mówiła z rosnącym trudem, bo znów szloch rwał się z jej piersi.
- Nie tknął mówisz… Alex rzekł grobowym głosem odchylając lekko jej udo by lepiej widzieć literę. Znamię było zaleczone, ale vitae nie mogła rugować tej skazy z jasnej skóry dziewczyny. Paradoksalnie wyglądało to… ładnie i pobudzająco w takim miejscu, tuż przy… No ale fakt skąd się to wzięło to zupełnie co innego.
- Nie tknął… a naznaczył jak by to uczynił, picie w momencie uniesienia… - szeptał jakby nie do końca wszystko rozumiał. Dotyk miał jednak delikatny, nie cofał się, nie patrzył z obrzydzeniem ani pogardą, a ona czekała, nie dopuszczając jednak w sercu nadziei. Czekała na wyrok.
Na jego twarzy zobaczyła, że Lukrecja chyba miała rację. Chyba nie uwierzył, że wampir jej nie posiadł skoro zostawił w tym miejscu stygmat, a swej córce dał pić z naznaczonej branki doprowadzonej do uniesienia.
- Powiedz mi tylko jedno… - rzekł cicho wpatrując się w wypalone znamię. - Naprawdę się opierałaś i co ci uczynili, to gwałtem? - Nakrył dłonią ten znak tuż przy pachwinie. Z pewnym napięciem wpatrywał się teraz w jej naznaczoną wstydem twarz. Widziała w jego wzroku ból, i napięcie.
To spojrzenie łamało jej serce na nowe miliony kawałków. Zamknęła na chwilę oczy.
- Wyzywałam ją, chciałam by mnie biła, lecz ona... ona robiła swoje. Po prostu... po prostu wiedziała, że jej ulegnę. Mogłam krzyczeć, mogłam płakać, mogłam grozić... Choć nie błagałam. Teraz sama nie wiem czemu, wydawało mi się, że resztki godności w ten sposób zachowam... jak i przez to, że gdy już... już nie mogłam się powstrzymywać, jeno o tobie myślałam, o naszych wspólnych chwilach. To też może i dla mnie zgubne było, lecz... nie chciałam... nie chciałam myśleć o tych trupach.

Milczał przez jakiś czas może nie do końca świadom, jak każda chwila tego milczenia rozkrusza jej serce.
W końcu zabrał dłoń.
Pochylił się i czule ucałował jej skórę w miejscu naznaczenia.
- Jako mówiłem - słyszała ciche słowa, nie widząc teraz twarzy małżonka. - Jam nie o ciało Twe tak zazdrosny jak o myśli i serce… jako i to, że kto mógłby cię posiąść… we władzę wziąć… - Całował, a na skórze poczuła jego łzy. - Jak Roderick, jak oni. To… ten znak to ma wina jeno. Tylko ma. Wybacz mi… błagam, zrobię co zechcesz, ale wybacz… - szlochał. - Mogliśmy z klasztoru Merlin po prostu odjechać… alem chciał więcej, zdjęcia więzów... To co Ci zrobili, to za mało, by Cię odtrącić, czy wstrętem na znamię patrzeć. Ty mnie nie odtrącaj za to com uczynił, proszę…
Ona znów pogładziła jego włosy delikatnie. Głaskała go tak, pozwalając się wyszlochać. Dopiero gdy opanował nieco emocje, odezwała się.
- Nie mam co ci wybaczać. Obojeśmy winni... wielu, wielu przewinień. A największym chyba to, żeśmy się szczerze pokochali, choć mieliśmy być marionetkami w teatrze nieumarłego. Psem i kotem trzymanymi razem tylko po to, by dostarczać panu perwersyjnej radości, gdy patrzył będzie, jak walczą o jego uwagę.
Westchnęła.
- Nie wiem jak po tym wszystkim mamy żyć razem, jak się kochać... może czas zaleczy rany, lecz teraz niemożliwe mi się to wydaje z tym... - spojrzała z obrzydzeniem na swoje udo - Nie wiem co robić Alexandrze. Nie wiem co teraz...
- Taki miał cel? By nas tym stygmatem rozdzielić? - Zaczął powoli obrysowywać wskazującym palcem znamię. - Elijaha w zamiarze miał byśmy walczyli ze sobą o niego i byś była narzędziem mego upadku. Wyszło z tego, żesmy się pokochali i wolność nam przywróciłaś. Raz już zatem przeciwnie nieumarłemu wyszło niż zamierzał, teraz też takbyć może… - Wodził palcem po hanbiącym znaku. - Chcę Cię, kocham i pragnę, to znamię jak najczęściej chciałbym widzieć. Nie symbol upokorzenia twego i naszego rozłamu w nim znajdować, a twej siły i tego, żeśmy nawet temu się oparli trwając w miłości. - Znów ucałował jej skórę.
- Tako i ja im mówiłam... - powiedziała na to z nadzieją, ale po chwili wróciła gorycz do jej głosu. - Lecz wyśmiała mnie i złamała, wizje snuła naszego upadku... mówiła, że jeśli siostrę jej ubijesz, to też mnie puszczą, lecz okaleczoną... byś czuł się winny, byś sam chciał w cierpienie się wpędzić i mną zajmować patrząc każdego dnia na me kalekie ciało, nie mogąc się porozumieć, gdyby mi język wyrwali... - Głos jej się załamał. Zaczęła płakać rozpaczliwie.

Przemieścił się natychmiast wyżej i legł na niej obsypując twarz pocałunkami. gładził po włosach i policzkach.
- I gdzie jej groźby? Gdzie? Nie zabiłbym jej żeby co Ci groziło, a one teraz tu. - Zerknął wymownie pod ścianę. - Pal się wbije przed ranem na placu. Przywiążemy ją, obudzimy. Tuż przed promieniami słońca ujrzy nas razem. Ciebie niezłamaną z kochającym mężem u boku. Ni znamię ni nic jej przepowiedni nie spełni.
- Alex... - Oplotła mu ramionami szyję i wtuliła z tęsknotą ściskając tak, że nawet z niego dech uszedł, całe swe uczucie w tym uścisku odzwierciadlając.
Pocałował ją mocno.
- Nie wypuszczę cię już - w oczach zagrały mu figlarne ogniki - a byś nie myślała, że jeno tak mówię, iż mi on nie wadzi i nie odraża - dotknął palcem znamienia. - to kochać się z Tobą chcę nigdy po ciemku, nigdy pod pierzyną - zażartował by rozweselić trochę tak zdruzgotaną ostatnimi wydarzeniami dziewczynę, a ona uśmiechnęła się przez łzy. Na początku niepewnie, drżącymi jeszcze ustami, z każdą chwilą jednak jakby słońce zza chmur wychodziło.
Uniosła głowę, by pocałunek powtórzyć, lecz wstrzymała się. Mrok wciąż był w jej duszy, dopóki Lukrecja żyła. Odruchowo spojrzała na dwa ciała w kącie.
- Sama chcesz ją przywiązać? - spytał gładząc jej włosy uspokajającym gestem. - Przed świtem?
Przestraszyła się.
- Nie... ja... ja chyba nie dałabym rady... - powiedziała zaszczutym głosem. To było coś, czego u Aili nikt nigdy by się nie spodziewał.
- A Theresa?
- To nie to samo... boje się, że ucieknę, gdy ona zacznie... mówić znów... wizje roztaczać... - Westchnęła. - Nie mam siły Alexandrze, nie dziś... więcej nie wiem czy zniosę bez pomieszania zmysłów...
- Jak zechcesz, ale o świcie trzeba. Odkładać tego nie ma co, bo ryzyko, że tamten odbić zechce. Nawet tej nocy… Z drugą co czynimy? Też na słońce?
- Źle mnie zrozumiałeś, ja by i teraz ja ubić chciała - rzekła szlachcianka odzyskując nieco dawnego tonu, gdy strategicznie myśleć zaczęła. - Dwa razy z niej piłam, bo mnie przymusiła, tedy trzeci... sam wiesz. Jednak wizja, by nas zobaczyła razem w promieniach wschodzącego słońca kusząca jest. Nie będziemy jednak całkiem okrutni, niech umrą razem. To ich pan zostanie samotny... przegrany. - Odetchnęła, coś sobie uświadamiając - Lecz niecałkiem...
- Niecałkiem? - Alexander nie zrozumiał. - Dzieci krwi straci, w tym miejscu już nie będzie mógł się ukrywać. Z niczym zostaje. Tylko z bólem.
Dziewczyna odgarnęła włosy za ucho, wyraźnie strapiona.
- Jest jeszcze jedno... On... on związał krwią Merlina. Dlatego go puścili.
Alexander zatrzymał dłoń.
- Ten… wampir, stał się… sire Twojego sire? - Włosy stanęły mu dęba.
- Tak mi powiedziała... może to kłamstwo, ale... ale chyba sprawdzić to trzeba.
- Donatella mówiła mi, że Merlin w klasztorze. - Bękart przekręcił ciało ześlizgując się z Aili. Położył się teraz na boku przy niej. - Pomyślałem, że to jego intryga jakaś, że śmieje się wpuszczając nas w fałszywe pójście mu na ratunek. Jeżeli związali go… to noc wesela była trzecią…

Widział ile ją to kosztuje... sama związana więzami była, choć nie tylko z przymusu, ale i własnej woli. Wydawało się, że Aila szczerze wierzy w mądrość Merlina, tedy jego los tym bardziej ją bolał.
- Musimy sprawdzić... gdy wracać będziemy... - wyszeptała.
Skinął głowa w zamyśleniu.
- A jeżeli ten wampir wie, żeś jego służką i przykaże Merlinowi… - Nie dokończył.
Zrozumiała.
- Tedy lepiej, bym się w klasztorze nie zjawiła... - dokończyła. Po chwili coś jej zaświtało. - A ten drugi rycerz? Kto to?
- Hans von Hallwyl. - Alexander uśmiechnął się. - Ród to jeden ze szlacheckich, szwajcarskich. Nie tak znaczny, niepotężny, szczególnie, że tu w Szwajcarii mieszczanie raczej u władzy. Ojciec jego od dwóch lat niemocą złożon… a młodszy brat mu nienawistny, z innej matki zrodzony, nad ojcem opiekę przeją,ł a na starszego brata, Hansa, morderców nasłał. Póki żyje ojciec Hansa pod opieką młodszego brata zarządzającego wszystkim, ten ukrywać się musi.
- Jak tyś go znalazł? I on nam pomógł tak sam z siebie? - Zdziwiła się Aila, łzy ocierając rękawem.
- Sama go spytaj. Chciał ci za coś podziękować... - Zrobił udawanie gniewną minę. - Ale tak, to Cie do niego nie puszczę. - Tknął jej biodro, wszak nadal była tak jak okazując mu znamie położyła się na łożu.
- Ach... - dopiero teraz się zorientowała, że ma na sobie jeno spodnią bieliznę. Wstała, by przebrac się w suknie, która tak ranić jej uda nie będzie, a i bardziej obyczajna się zdawała. Nim jednak podeszła do pakunków, dłoń Alexandra chwyciła lekko i w oczy mu spojrzała.
- Kocham Cię... - szepnęła.
- Ja Ciebie też - odpowiedział z uśmiechem i pocałował ją w czoło.
- Albo nie trafiłeś, albo się mnie jednak brzydzisz... - rzekła z udawaną rozpaczą. Widać szlachcianka wracała do siebie, znów odnajdując w sercu wiarę w ich uczucie.
- Zawsze trafiam gdzie celuję! - Uniósł się żartobliwą pychą i klepnął w pośladek. - Nooo… prawie zawsze. Przebierz się, ja poczekam, nie chcę samej Cię zostawiać.
- Dziękuję - powiedziała i sama go w usta pocałowała, choć lekko i szybko. Potem zaczęła się przebierać w suknię, którą nosić miała na weselu, lecz że na nim nie była - wciąż więc świeżą i czystą.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline