LILY CAGE
Były kapłan, jeszcze niedawno ślubujący czystość, próbował odnaleźć się w ciele kobiety. Pięknej kobiety. Ukradkiem włożył rękę pod bluzkę, po czym szybko cofnął. Jego twarz płonęła żywym ogniem. Ogniem wstydu. W głowie pobrzmiewał fragment Pieśni nad Pieśniami:
Gdy król wśród biesiadników przebywa,
nard mój rozsiewa woń swoją.
Mój miły jest mi woreczkiem mirry
wśród piersi mych położonym.
Gronem henny jest mi umiłowany mój
w winnicach Engaddi.
Teo otrząsnął się, kierując myśli, ku czekającym ekipę agentów zadaniu. Zaczął przeszukiwać kieszenie, torebkę, cokolwiek w poszukiwaniu jakiegoś ówczesnego urządzenia, w którym Lily mogła robić notatki, prowadzić kalendarz i temu podobne. Chciał sprawdzić, czy na najbliższe cztery godziny nie miała zaplanowanych jakichś spotkań (może trzeba będzie odwołać a może wręcz przeciwnie, jeśli temat spotkania będzie sugerowały jakiś związek z zadaniem). No i - przede wszystkim - czy posiada jakąkolwiek wiedzę na temat wirusa. Może sama jest jego twórcą?
Na to wszystko Teo planował poświęcić maksymalnie 20 minut, chyba że znajdzie coś, co przykuje jego uwagę i będzie warte pogłębionych dociekań. Pozostałych agentów na razie nie zamierzał zagadywać, przynajmniej dopóki na sali obecny był Tucker.