Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2017, 19:53   #35
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Spokojnie obserwował Gerona. Człowiek przed nim był więcej niż zasłużony, kiedyś stanowił wręcz dodatkową parę oczu dla mistrza. Udając zwykłego robola, obserwował ulicę i werbował co lepiej rokujących gówniarzy do bandy Agatone’a. Teraz jego oddany sługa leżał półprzytomny, a w dodatku bardzo możliwe, że do jego dupy zaczęła dobierać się morfa. Biedny dureń.
Szybko domyślił się, co planuje Decato (nazwał ją tak w myślach podług symbolu na szacie). W pewien sposób imponowała mu konsekwencja tejże. Nie zadawała głupich pytań, nie pieprzyła głupot - kiedy było trzeba po prostu wyciągała ten swój dziwaczny nóż i robiła swoje. Jak na ironię, takich ludzi sam poszukiwał przez większość swojego życia. Wyobraził sobie ją przez chwilę w barwach klefistów, która nocą wskakuje przez okna jakiegoś watażki i podcina mu we śnie gardło. To było rzecz jasna nierealne, zakon miał ściśle określone zasady i podejmował jedynie temat spaczonych. Mimo to, Brown zaśmiał się do tej myśli. Bo tak naprawdę nie czuł już żalu. Jego skromny zakres empatii wyczerpał się jakiś czas temu. Umierał jego zaufany człowiek, a on się głupio recholił. Bywa.
- Zamknij oczy. Zaraz będzie po wszystkim - powiedział tylko i spoważniał nagle, czekając aż tamta zrobi swoje.
Mężczyzna kaszlnął. Krew zabarwiła mu zęby na rubinowo.
- Brown, nie... nic mi nie jest... ja... tylko odpocznę... to nic…
W rozszerzonych oczach Gerona pojawił się strach przed nieuniknionym. Brown jednak wcale się nie wahał. Stawka była zbyt wysoka. Jeśli facet miał mu nanieść tego cholerstwa do gildii, to nie mógł ryzykować. Po prostu stał i obserwował.
Decato była bardzo precyzyjna. Wykonała jedno, szybkie cięcie. Mistrz mimowolnie podpatrywał jej technikę: to jak ostrze tylko przez chwilę szuka właściwego nachylenia, aby przeciąć tchawicę i wylać morze czerwieni. Geron coś jeszcze wybełkotał, lecz wnet umilkł. Śmierć odnalazła go bardzo szybko.
Dla Browna była to rzecz jasna wielce powszednia rzecz. A jednak. Widok zdychającego Gerona nieoczekiwanie wywołał w nim reakcję, której się nie spodziewał. W jednej chwili zaschło mu w ustach i zrobiło się nieprzyjemnie duszno. Zimny pot zlał mu plecy i skroplił czoło. Siłą woli powstrzymał się, by zetrzeć spływającą po nim, drażniącą kroplę. Nagły zawrót głowy spowodował, że musiał oprzeć się o śliski, zimny, kamienny mur. Poprzez szum krwi w uszach przebijał się jakiś cichy szeleszczący dźwięk, niby szept, którego znaczenia jednak nie potrafił zrozumieć.


Stary z trudem utrzymywał równowagę. Nie wiedział co się z nim dzieje. Nic nie powodowało w nim takiej wściekłości jak brak kontroli - czy to w ogóle, jak i nad własnym ciałem. Oparł się o ścianę. Jednooka coś mówiła, jednak jej słowa zdawały dochodzić do niego z daleka. Pomiędzy nie wpełzały zaś szepty. Wiedział, że głosy które czasem słyszy nie są prawdziwe. Lecz teraz to było coś innego, zdającego się posiadać własną inteligencję.
Upuścił na ziemię ciężką plwocinę. Żeby tak się upokorzyć. Nie móc postąpić kroku we własnym domu. Uderzył pięścią o kamienie, zdzierając z knykci skórę. Ból na chwile przywrócił go do rzeczywistości.
Kobieta chyba kazała mu gdzieś iść. Tyle do niego przynajmniej dotarło.
- Bro… prowa-ać - wybełkotał, próbując zogniskować wzrok na tamtej i choć trochę zamaskować swoją niemoc.
Szli więc, a kolejne przejścia zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Czasem miał nawet wrażenie, iż robią to specjalnie, prowadzą go do ślepych uliczek lub wręcz przeciwnie - zawracają w stronę, z której przybyli. Parę razy, dałby sobie łeb uciąć, po prostu kręcili się w kółko. Własne królestwo naigrywało się z niego.
Przystanął. Wejście musiało być gdzieś tutaj. Znał przecież te korytarze jak własną kieszeń. Może ktoś zasunął właz? I ten szum w uszach.
ssssśmierć... sssssśmierć... sssstarca, zabić sssstarca…
Odwrócił się do zakonniczki, gotów zareagować. Lecz w tym samym momencie coś wrzasnęło przeraźliwie z korytarza, który pozostawili za sobą. Jak ranione zwierzę i wtedy… ostry snop światła poraził ich w oczy.
- Mistrzu! To ty?
Spojrzał w górę i dopiero teraz zdał sobie sprawę, gdzie trafili. Znajdowali się tuż pod wejściem, z którego ciągle zwisała sznurowa drabinka.
- Ki licho - mruknął do siebie, jeszcze chwilę temu będąc pewnym, że znajdowali się w zupełnie innej części podziemi.
Chciał zareagować, niemniej każda decyzja była cholernie trudna i przychodziła wyjątkowo powoli. Pole widzenia starego było niemal całkowicie rozmyte. Czuł się jakby brodził w gęstej cieczy, której wzrok nie mógł w żaden sposób zmierzyć. Najgorsze były jednak wwiercające się w uszy słowa. Szeleszczące wyrazy kojarzyły mu się z jakimś wężowym językiem.
Przez chwilę znów pomyślał, że to sprawka tej wiedźmy. Zagoniła go tutaj, gdzie bez świadków mogła się łatwo go pozbyć, wcześniej zatruwając umysł plugawą magią. Co on sobie wyobrażał; że czarownica wyciągnie do niego pomocną dłoń!
Zaraz - skonkludował jednak, to było bez sensu. Gdyby padł na niego choć cień podejrzenia, jakoby został zainfekowany, kobieta mogła zabić go i tak. Nie miała powodu robić tego inaczej.
Zrozumiał tyle, iż mówiła mu, aby szedł tuż przed nią. Próbował coś odpowiedzieć, lecz kiedy otworzył usta wydobyło się z nich tylko dziwne stęknięcie. Pamiętał jak chwycił się drabinki i powoli dźwignął do góry. Chwiał się, głowa mu ciążyła, lecz konsekwentnie wchodził coraz wyżej. Wydawało się trwać to całą wieczność.
Wzrok go zawodził. Jasne światło padające z góry tworzyło ruchome cienie, które zdawały się oplatać drabinę i razem z nim wspinać się do góry. Dlatego też przymknął oczy i wyszukując kolejnego oparcia po omacku, piął się powoli acz jednostajnie wsłuchując się w szepty...
zzzabić sssstarca, zzzabić sssstarca
...powtarzały niezmiennie z uporem. Drabinka zdawała się nie mieć końca a za sobą ciągle słyszał te nienawisssstne szeptania. Czyżby to ona? Wiedźma tak mu groziła? Drwiła z niego? Omamiła go czarami?
Zatrzymał się. Wróci i się z nią rozprawi. Spojrzał w dół. Mógł na nią skoczyć, przygnieść ją swym ciężarem nim zdąży rzucić na niego swą plugawą magię. Jedną ręką puścił drabinkę, palce drugiej zaczęły się rozluźniać, gdy nagle coś złapało go za łachy i zaczęło ciągnąć.
Katapensis, opasły rudzielec z podpuchniętymi świńskimi oczkami bezceremonialnie wyciągnął Agatone z kanałów, łapiąc go silnymi, grubymi łapskami za szaty, rozrywając przy tym lewy rękaw.
- Co wam? - sapnął gdy Brown siedział już w pokoju. - Krew macie na twarzy.
- Zamknij się. Wody daj - odburknął mu i na dobre starł symbol niczym niechciane piętno.
Twarz mistrza rzeczywiście wyglądała jakby stoczył właśnie jakiś pojedynek, w którym polała się krew. Runa zostawiona na czole przez diatrysa rozmyła się na spoconym, bladym czole. Brown złapał głęboki oddech. Świeże powietrze pomieszczenia było jak orzeźwiający haust po wypłynięciu z mętnej wody. Szepty ustały. Umysł się rozjaśnił, choć pozostało lekkie zachwianie równowagi.
Patrzył w głąb przejścia. Jeszcze chwila i rzuciłby się na nią. Póki jednak mógł, powstrzymywał własne dłonie, choć te dosłownie mu drżały, a na krótką chwilę cała jaźń wypełniła wizja ataku. W przypadku jakiejkolwiek, innej osoby - nie myślałby dwa razy. Nawet biorąc pod uwagę scenariusz zabicia niewinnego człowieka, oznaczało to lichą cenę za odzyskanie spokoju. Lecz trup diatrysa był teraz ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował.
Decato wyszła o własnych siłach, co grubas przyjął z rozdziawioną gębą i wyglądał teraz jak karp wyciągnięty z wody. Tamta swoim zwyczajem nie powiedziała zbyt wiele. Zechciała, całkiem słusznie z resztą, aby zamknąć przejście. Brown skinął na Katapensisa, aby pomógł mu je zabezpieczyć. Spieszył się, lecz nie okazywał tego specjalnie ostentacyjnie. Prawda jednak była taka, że patrzenie w otchłań uruchamiało w nim procesy, których nie rozumiał. Czy się bał? Sam szukał odpowiedzi na to pytanie.
Wreszcie uderzył plecami o ścianę, ciężko sapiąc. Ledwo, ale wciąż dychał, a to było najważniejsze. Tymczasem kobieta zadała mu pytanie. O domniemane ryzykowanie własnym życiem.
On zaś po prostu uśmiechnął się. Był to rzadki widok, niemniej pytanie diatryski realnie go rozbawiło, mimo bliskiej obecności niezidentyfikowanego terroru.
- Życie? A co tu lubić. Wszystko to kupa gówna, po prostu jedni brodzą w niej trochę wyżej nad drugimi - skwitował. - Jeśli jednak pytasz o to, co działo się na dole, nie wytłumaczę ci tego. Coś miesza mi w głowie. Właściwie, ty powinnaś lepiej się na tym znać. Ale to za chwilę. Teraz ja mam pytanie. Jakie mamy szanse w bezpośrednim starciu?
Owego pytania wcale nie chciał zadawać, gdyż ocierało się o przyznanie do braku rozwiązań. Z drugiej strony, tylko skończony imbecyl wchodził na obcy teren, nie wiedząc czego się na nim spodziewać oraz jakimi możliwościami operuje.
Odpowiedzi były mniej więcej takie, jakich się spodziewał. Niewiele mogli zrobić i sam zdawał sobie z tego sprawę. Szajba nie odbiła mu jeszcze na tyle, aby lekceważyć siły morfy.
- Kurwa…
Uważał się za człowieka, który widział w życiu niejedno. Jednakże zmorfieńcy stanowiły zagrożenie, na które trudno było pozostać przygotowanym. Skoro już nawet diatryska twierdziła, że jest źle, to rzeczywiście siedzieli w ciemnej dupie.
Wspomniana może i była cokolwiek osobliwa, lecz myślała bardzo praktycznie. Zaczęła sugerować wybranie innych dróg, acz wtem do głosu znów doszedł grubas.
- Inne przejścia… - bąknął w pewnym momencie Katapensis i jakby zaskoczony tym, że usłyszał własne słowa, wzdrygnął się wprawiając w drżenie tłuste poliki. - Mistrzu, musimy porozmawiać - strzelił oczami na Diatryskę, wyraźnie dając znać, że informacja, którą chce przekazać nie nadaje się dla uszu zakonnika.
Zacisnął dłoń. Nie lubił kiedy ktoś wchodził mu w słowo. Wskazał jednak palcem, aby kobieta chwilę zaczekała i pociągnął swojego człowieka ze sobą. Czy jednooka mogła go usłyszeć? Na ile jej zmysły były czułe? Tego nie wiedział nikt. Przeszli do rogu pomieszczenia. Dawało to nikłe szanse na prywatną rozmowę, lecz Browna przestawało to już interesować. Po prostu spojrzał złym okiem na Karpia.
- Więc? O co chodzi?
Grubas skrzywił się, jakby właśnie przełknął kwaśny owoc. Od razu było widać, że nie czuł się komfortowo w takich warunkach. Westchnął jednak i stojąc tyłem do diatrysa powiedział półszeptem.
- Dużo się działo w nocy. Od czego zacząć… - poskrobał sztywną czuprynę. - Kanały nie są już bezpieczne. Nikt poza Grubą Etą nie wyszedł dzisiaj żywy z podziemi. - Mężczyzna zagryzł wargi. Agatone pamiętał, że Etę i Katapensisa łączył nie tylko wspólny zawód.
- Kurwa - syknął tymczasem Brown - KURWA MAĆ - teraz już zwyczajnie krzyknął.
Wielu ludzi miało starego za nihilistycznego skurwysyna i było w tym wiele racji. Ale Klefiści byli dla niego wszystkim i faktycznie uznawał podziemną społeczność za swego rodzaju rodzinę. A teraz pojawiało się podejrzenie, że stracił ją na dobre.
- Nie zostawię ich, rozumiesz? - powiedział z obłędem w oczach, mimo świadomości jak mało realne było ponowne zejście na dół - Eta… co widziała?
- Eta nie jest już sobą - szepnął tak cicho, że Brown ledwie zrozumiał znaczenie słów, podkreślone przygryzioną wargą i przerażeniem w oczach. - Musisz to sam zobaczyć. Musisz... sam - podkreślił wpatrując się natarczywie w mistrza. - Wielu naszych nie wróciło dzisiaj z kanałów. Ona, ktoś ją okaleczył... musisz to zobaczyć. Kazałem ją zamknąć. Dwie ulice stąd. Pod strażą.
Złapał się za boki i odwrócił przez ramię. Zdążył już lekko ochłonąć, mimo że cała czaszka pulsowała mu pod wpływem niedawnego wybuchu.
- Okoliczności uległy zmianie. Teraz musimy liczyć się także z nią - skierował kościsty palec na diatryskę. - Chyba nie muszę ci mówić, żebyś trzymał język za zębami i dwa razy pomyślał, kiedy coś powiesz w jej towarzystwie.
Podszedł do wspomnianej. Kobieta kreśliła właśnie jakieś symbole, których znaczenia nie chciał nawet znać.
- Na dół zejść nie sposób. Ruchawka się zrobiła i sami nie damy rady - mówił do niej powoli, cały czas patrząc w zdrowe oko - Mamy jedną, co wróciła. Pod kluczem siedzi. Chcemy najpierw pójść i porozmawiać. Myślę, że i ty mogłabyś z niej wiele wyczytać. W najgorszym przypadku po prostu ją zabijemy. Prawda, Katapensisie? - uśmiechnął się perfidnie, musiał bowiem wiedzieć, że lojalność wobec niego była ważniejsza niż czcze miłostki. - Potem zechcę zejść jeszcze niżej niż dotychczas. Znajdę sposób. Myślę, że przyświeca nam wspólny cel, co możemy obydwoje wykorzystać. Ty, zdaje się, szukasz źródła problemu, a ja zamierzam się przezeń wbić jako wyjątkowo uciążliwy klin.
Rzecz jasna plany Browna były o wiele szersze oraz bardziej złożone i nie krył sam przed sobą, że dotyczyły czegoś tak trywialnego, jak władza. Lecz diatryska nie musiała o tym wiedzieć.
Jednocześnie odniósł wrażenie, że choć ta była oszczędna w słowach, to kiedy go słuchała, zdawała się analizować znacznie więcej, niż na to wyglądało. Na swój sposób chyba rachowała sytuację i kiedy ostatecznie się zgodziła, wiedział że jego słowa przeszły przez sito, którego nie szło mierzyć poprzez logikę.
Skinął głową z aprobatą. Mimo wszystko, poszło lepiej, niż sądził. Może ci diatrysi nie byli do szczętu tak pieprznięci, jak uważał?
I tylko jedna, natarczywa myśl nie dawała mu spokoju. Przypominała mu, iż dawno wyczerpał limit ratowania rzyci przez osoby trzecie. A to oznaczało jeden, klarowny fakt: musiał wreszcie zebrać się do kupy. Był wszakże władcą podziemia i nadszedł czas, aby zachowywać się zgodnie ze swoim tytułem.

 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 17-10-2017 o 20:01.
Caleb jest offline