Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2017, 21:41   #167
Zaalaos
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=LbpHB9wbDhY[/media]

Złoty z zdecydowaną ulgą przyjął dotarcie Deana. Niby była to tylko jedna dodatkowa osoba, ale wyraźnie czuł że szale się wyrównały. Zresztą jego moc… Zdawała się Theodorowi dziwnie znajoma. Nie był wstanie uchwycić skąd, ale kiedyś już ją widział. I czuł że jej potencjał niszczący Obdarzonych jest absolutnie nieograniczony. Musieli zrobić wszystko by zmaksymalizować potencjał Swifta, był ich jedyną nadzieją.

~ Słoneczko zaraz przestanie się bawić. ~ pomyślał Goldar i znalazł sobie osłonę w postaci na wpół obalonej ściany.
- Musimy zapewnić Swiftowi trafienie, pakuj kule. - zwrócił się do Coopera i wytworzył kilka tuneli aerodynamicznych, ale żaden z nich nie biegł do wrogiej piątki. Raczej na jego boki i ponad niego, tak aby ograniczyć mu pole manewru. - Jak walczyliśmy kontrolowałeś metal, możesz unieść samochody i zrobić z nich ścianę ograniczającą widoczność? - spytał dużo ciszej - Czwórka miała ciekawą moc, chyba mógłbym… Wymusić na nim jej użycie, tylko muszę go dotykać.
Cooper skinął głową i wyciągnął ręce. Z jednej wystrzelił kule ogniste, drugą podniósł po kolei cztery samochody. Złoty utrzymał tunele, sam zaś zaczął przemykać w kierunku powalnego Paskuda, jak zaczął nazywać w myślach wrażą czwórkę. W biegu rzucił okiem w przód, tak aby wybrać możliwie najbezpieczniejszą trasę.

Cytat:
Kule ognia wybuchały dookoła wrogiej Obdarzonej, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Jej uwaga w zupełności była skupiona na McWolfie.
- TY! - ryknęła i machnęła rękami. Jej nicie chwyciły Deana za ręce i rozrzuciły je na boki, przerywając mu tworzenie kolejnej kuli energii. Pozostałe z działających tarcz wycelowały i strzeliła w odsłoniętego Swifta.
Goldar nagle wrócił do teraźniejszości i stanął w miejscu, nie mógł pozwolić na śmierć przyjaciela. Zrobił coś czego jeszcze do tej pory nie próbował. Uniósł dłonie, jakby podnosił coś niewyobrażalnie ciężkiego i skupił swoją moc, swoją energię na otaczającym go świecie. Wszystko przesuwało się ku przodowi, w równiutkich Planckach, najmniejszych jednostkach czasu, które były dla normalnego człowieka niezauważalne. Dla niego też nie. Ale gdzieś z tyłu świadomości je czuł. W myślach wyznaczył fragment materii, zwykłe powietrze pomiędzy Deanem, a nadlatującymi pociskami i na moment wyrwał je z upływu czasu.

Poczuł nagły odpływ sił... Ale udało mu się. Salwa pocisków zatrzymała się w miejscu i czasie. Na kilka sekund. To jednak wystarczyło. McWolf szarpnął się, podciągnął nogi i zdążył przywołać nimi swoją tarczę. Gdy wytworzona przez Theo osobliwość przestała działać, pociski ponownie przyspieszyły i rozbiły się o jego ochronę. Wroga Obdarzona nie przestawała jednak strzelać, odłupując kolejne fragmenty tarczy. Wtedy do walki włączył się też Hammer. Skrócił maksymalnie dystans i zaczął pruć ze swoich dział w odsłonięte plecy ich przeciwnika. Z ziemi ostrzał prowadzili także pozostali członkowie Światła.
Złoty westchnął delikatnie i powlókł się w stronę Paskuda. Zrobił co mógł, teraz reszta zespołu musiała kupić mu nieco czasu. Nie był tylko pewien czy po swoim najnowszym wyczynie będzie miał dość siły by doprowadzić swój plan do końca...

Kiedy Theo powoli przemieszczał się w kierunku stawu za ruinami ratusza, walka w powietrzu trwała nadal. Wroga Obdarzona przyjmowała coraz więcej trafień. Nagle rozrzuciła ręce na boki, zupełnie pozbywając się gardy. Nicie wystrzeliły i oplotły każdego z jej przeciwników. Do tej pory używała ich na maksymalnie dwóch Obdarzonych, więc teraz gdy musiała je rozdzielić zdołała pochwycić każdego tylko za jedną z kończyn, nogę lub rękę. Był też problem, żeby zrobić coś więcej. Dlatego członkowie Światła dalej prowadzili ostrzał. W tym momencie latająca Obdarzona pokazała czwartą ze swoich Mocy. Gwałtowne wyładowania elektryczne rozeszły się po jej niciach i uderzyły w każdego z oplątanych. Po trzech sekundach walka była praktycznie skończona. Velvet i Hammer spadali kopcąc się z poczerniałych pancerzy. Cooper zwalił się na plecy i znieruchomiał. Jedynie Dean był w stanie się utrzymać w powietrzu, choć też było z nim kiepsko.

To mogła być Elektryczność. I teraz kiedy był już tak blisko celu zerwał się do biegu. Niemal rozszczepił swoją jaźń, zmuszając część swojego umysłu do analizowania najbliższej przeszłości. Nie patrzył na sekundę, czy dwie w przód, lecz na ćwiartkę, czy może nawet mniej. Wytworzył tunel aerodynamiczny od niego do leżącego w stawie Paskuda. Był gotowy do być może ostatniego wysiłku tego dnia, a być może ostatniego wysiłku jego życia. Otoczył Czasem staw, po czym zawęził go do leżącego w nim Obdarzonego i “wyszukał” moment w którym ten zaczął wibrować. Niemal ślizgiem wpadł do wody, chwycił warczącą coraz ciszej czwórkę i podniósł go na nogi. Przypomniał sobie jak ten wbił się w wiszącego w powietrzu Dozera. To była niemal identyczna sytuacja, tylko rozmiar wroga nieco większy. To była jego szansa, póki oponentka była odsłonięta. Skoncentrował się i “pchnął” wroga w moment w którym ten uruchomił swoją moc, równocześnie tworząc tunel biegnący prosto od niego, do klatki piersiowej wiszącej nad nimi piątki.

Zobaczył też jak wygląda sytuacja w powietrzu. Dean miał przebite niciami stopy oraz dłonie. Wroga Obdarzona rozciągnęła go na odkrywając jego pierś. W jej ręce zmaterializowała się włócznia, którą chwyciła oburącz i wzięła zamach by wbić ją w Swifta.

Theo momentalnie zmienił plan. Tunel aerodynamiczny delikatnie zmienił trajektorię, Paskud natomiast zaczął wibrować, coraz szybciej i szybciej, by w końcu wystrzelić z rąk Theo niczym korek od szampana. Czwórka poleciała po linii prostej, centralnie w opadającą włócznię, po drodze rozrywając nici którymi pochwycony został Dean i wyrywając broń z dłoni właścicielki, ale nie zatrzymując się na jej drzewcu, tylko przechodząc przez nie jak gorący nóż przez masło. Rycząc i bogato lejąc krwią Paskud poleciał gdzieś daleko poza pole widzenia walczących.

Wroga Obdarzona zatrzymała się i skierowała wzrok na Goldara. Musiała być strasznie wściekła, głowę miała lekko pochyloną, a ręce opuszczone wzdłuż ciała w pozycji przypominającej na myśl drapieżnika gotowego do skoku. Dean się szybko pozbierał korzystając z tej chwili nieuwagi i wystawił ręce przed siebie tworząc kulę.
- Mam już tego dość - odezwała się członkini Mroku. Machnęła ręką i obwiązała niciami głowę Swifta. Szarpnęła nim całym, rozpraszając kulę, i posłała go w kierunku Theo, doprawiając po drodze młodego dwoma pociskami z swoich lewitujących tarcz. Goldar rzucił się w bok i spróbował “złapać” wystrzelone pociski, tak aby Swift zdążył się pozbierać. Nie udało mu się. Dean z impetem dostał w skrzydła i spadł na ziemię, niczym Ikar który porwał się na słońce. Wroga Obdarzona uniosła się i odleciała spokojnie, w kierunku w którym wcześniej poleciał Paskud.

Złoty podniósł się z ziemi i podbiegł do Deana, by zobaczyć w jakim stanie ten się znajduje.
Chłopak powoli się podnosił i od razu spojrzał w kierunku odlatującej. Przez chwilę próbował ogarnąć co się dzieje. Miał kilka ran, najgorsze to zniszczone jedno skrzydło, poza tym nie było żadnych witalnych trafień.
- Jesteś cały? Mamy problem jeśli wróci. - stwierdził Goldar kucając przy powalonym. - Z takimi mieszaninami mocy nie damy jej rady.

- Dlaczego odleciała? Co się stało? - rozejrzał się dookoła. Spośród pozostałych członków Światła w postaci zbroi pozostali jedynie Velvet i Sly. Hammer leżał rozciągnięty w ludzkiej postaci na połamanym drzewie obok o dziwo nietkniętej fontanny przed ratuszem.

- Wygląda na to że jest umiarkowanie przejęta jego stanem. Jak stanem ulubionego psa, i chyba poleciała zobaczyć co z nim jest. Mamy kilka chwil, Paskud musiał daleko polecieć. - westchnął i podniósł się. Podał Deanowi dłoń by pomóc mu wstać. - Sly, Velvet? Dychacie jeszcze? - spytał zbliżając się do nich.

- Mam problem żeby się podnieść, ale jestem przytomny - usłyszeli głos Coopera, który nadal leżał w kamienicy w którą wpadł już dobrą chwilę temu.- Kurwa mać - wyrwało się Catherine. Podniosła się trzymając za rękę, gdzie miała kikut zamiast dłoni. - Chyba poznaję tą sukę…

- Poczekaj. Nie ruszaj się. - zwrócił się do Velvet i sięgnął ku jej kikutowi przez Czas. - Może szczypać. I boleć. - dodał i zaczął go powolutku cofać, liczył że starczy mu sił. - Mów co wiesz.

- Co robisz? - spojrzała ze zdziwieniem. Obszar rzeczywistości przy jej ręce zrobił się zamazany. - A ta... Ksywa Weaver. Walczyła w Paryżu. Tylko ona zamanifestowała te niewidzialne nicie. Mógł to ktoś przejąć, ale wtedy miała też te latające tarcze. Możemy z dużą dozą założyć, żę to ona. - W miarę jak mówiła, Theo czuł jak nogi się pod nim uginają. Tymczasem rzeczywistość wokół ręki nie była tyle zamazana co przewijała się w tył. Wreszcie jej ręka wróciła na miejsce, a Goldar miał ochotę zwymiotować z zmęczenia.
- Kurwa. Mać. - wydusił tyko z siebie i upadł na kolana. - Czyli mamy... Kogoś doświadczonego... Szanse na wsparcie? - rzucił w kierunku Coopera - Tak jej nie damy rady... Jesteśmy za słabi.

- Smaug jest pewnie już w Argentynie... Nie mamy innej piątki w Stanach... Oprócz Swifta. Dean podniósł się. Był obity, pancerz miał w krwi, ale stał prosto.
- Lecę ją gonić. Jeśli trafię, to ją ściągnę na raz - oświadczył.

- Gówno. Miałeś dwa solidne otwarcia, za żadnym razem się nie wyrobiłeś, teraz nie będzie lepiej. Tym bardziej że ona wie że to jedyna rzecz jaka jej grozi. Ta kula... To twoja podstawa? - spytał retorycznie - Powiedz mi jak ją manifestujesz. Wcześniej miałeś problemy, prawda?

- Załapałem podczas walki w Chicago. Mniejsza o szczegóły... - warknął. Był bardzo zły.

Goldar uważnie przyjrzał się Deanowi. Znał tą moc... Ten gniew. Czy należała do Niej?
- Jeśli mogę się wtrącić... Zażądaj końca tej drugiej osoby. Nie "twórz", nie pośrednicz. Wyobraź sobie rzeczywistość w której wroga nie ma... I wymuś na niej poddanie się twojej woli. I nigdzie nie idziesz sam. Jeśli już to robimy to razem. - stwierdził i podniósł się z klęczek. Zachwiał się, ale ostatecznie utrzymał równowagę. - Mogę cię nieco przyspieszyć.

Dean odwrócił głowę w jego kierunku, ale nic nie mówił. Jedynie się mu przyglądał.Wtedy usłyszeli dźwięk wirników nadlatującego śmigłowca. Po kilkunastu sekundach przeleciał nad nimi Apache z oznaczeniami SPdO.
- Niech podadzą nam info o obecności wroga - rozkazał Cooper. Dean skinął głową, podniósł ręce i wykonał nimi odpowiedni gest. Pilot śmigłowca odpowiedział przez głośnik.
- Jednostka oznaczona jako Bandyta-2 oddala się w kierunku północnym. Amerykańskie informuje o gotowości użycia rakiet ziemia-powietrze.

- To byłby nie najgorszy pomysł. Rakiety pewnie nie będą wystarczające by ją zdjąć, ale kilka dobrych salw mogłoby ją zaabsorbować na wystarczająco długo żeby dać nam otwarcie. - Theo powiedział do Coopera - Zresztą nie mamy chyba lepszego pomysłu, prawda?

- Zgadzam się, przekaż to Swift. - McWolf bez słowa wydał rozkaz.
- Przyjąłem - odparł pilot śmigłowca. - Pomoc medyczna w drodze.

- Jeszcze moment. - dodał Złoty i zamknął oczy. Skupił Czas i spojrzał w przyszłość. Tym razem przekaz był bardzo jasny. We wszystkich przyszłościach wroga Obdarzona nie wróciła w najbliższym czasie. - Mamy niemal godzinę zanim wróci. - oznajmił - I Paskud chyba to przeżył. Koleś jest niezniszczalny. - mruknął pod nosem, bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. W końcu nie zobaczył w żadnej przyszłości charakterystycznej mgiełki uderzającej o jego pierś...
- Proponuję wrócić na ten czas do ludzkiej, zjeść coś i odpocząć. - dodał i rozsiadł się na ziemi. Pozostało mu czekać na rozwój wydarzeń.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 17-10-2017 o 22:26.
Zaalaos jest offline