Niziołek już nieraz wplątywał ich w kłopoty. Teraz też zaufał cycatej naciągaczce. Zabójca, były łowca nagród, poszedł zatem za resztą do Głowy Goblina.
W środku Emmerich usiadł tyłem do ściany, a przodem do drzwi. W jego fachu paranoja była chorobą zawodową. Mawiano, że jeśli łowca nagród jest zmęczony szukaniem tłuczonego szkła w jedzeniu, jest zmęczony życiem. A gdy jakiś siadał pozwalając by za plecami byli nieznajomi i ginął, w papiery, jako przyczynę śmierci, wpisywano samobójstwo. Nie lubił mieć ludzi i okien za plecami. Zresztą, samych ludzi też nie lubił. Ani im nie ufał.
Nawet tu, w karczmie, nie zdjął kolczugi, nie pozostał w samym skórzanym kaftanie. Tarcza i sakwa podróżna były w zasięgu ręki. A ręka co jakiś czas "sama" szła w kierunku samopowtarzalnej kuszy ukrytej pod płaszczem.
Gadanie pozostawił towarzyszom. Pokręcił głową na propozycję Albrechta, nie wyraził też zainteresowania dziewkami wszetecznymi, źródłami niekoniecznej przyjemności a pewnej rzeżączki. Kobietom zresztą też nie ufał. Miał powody.
Studiował twarze bywalców karczmy, szukając oznak nadchodzących problemów. Był pewien, że te przyjdą.