Zachariasz ukontentowany rozwalił się za stołem. Wodził po kompanach triumfalnym wzrokiem, jakby mówiąc: I co? Miałem rację ściągając Was tutaj? Możecie ufać Zachariaszowemu nosowi w takich sytuacjach!
Na początek wybrał tłusty kawał mięsa, który zagryzł pajdą chleba. - Dobra metoda: wypij rosół przed wszystkimi, jak śpiewał bard Casimir - mruknął. - A skoro rosołu nie staje, to inaczej sobie radzić trzeba. Potem zabrał się za piwo. I znów się uśmiechnął. Trunek był niezły, słodowy - taki jaki lubiał, więc podejrzewał, że na jednym się nie skończy.
- Prosim, prosim - Zachariasz przesunął się, robiąc miejsce dwójce nieznajomych. - Grać się lepiej będzie, bo we własnym gronie już wszystkie sztuczki znamy i nie ma się jak oszukiwać wzajemnie. Ale wypadałoby się najpierw przedstawić, bo jak mawiał mój stary przyjaciel Marceli: Hovood dra, Boguus maa. A to w jego języku ojczystym znaczyło tyle, co: Bezimienny to wróg, do czasu aż się przedstawi.