Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2017, 21:02   #52
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Poprzednia noc (bądź i dwie) w posiadłości wiedźmy wychłodziły towarzystwo pomimo rozpalonego ogniska. Wchodząc do wnętrza karczmy Esmond, Gveir i Ristoff zwrócili uwagę na kupkę śniegu tuż przy drzwiach. Ta też patrzyła przed siebie z zawiniątkiem w rękach skulona. Dla Hektora mężczyzna siedzący u wejścia karczmy pozostał tylko śniegiem.

We wnętrzu zajazdu było ciepło i nieco duszno, ale przede wszystkim przyjemnie. Na raz wszyscy poczuli jak ich ciała odtajają po długiej podróży bez ciepłego posiłku. A zapachy w karczmie tylko nasunęły potrzebę posiłku co rozgrzeje i od wewnątrz. Dwie kelnerki krzątały się po sali obsługując gości. W oczy od razu rzucił się kapłan Pana Śmierci siedzący naprzeciwko kominka. MIał niemal stereotypową długą wytatuowaną twarz i posępne spojrzenie. Ubrany był w zimową wersję szat kapłana śmierci. Na głowie trójkątna narzuta z frędzlami, toga, a pod nią kilka warstw ciepłych ubrań. Popijał właśnie jakiś ciepły napój. Na sali siedziała z daleka od kapłana magini. Ta z kolei była w bardzo charakterystycznych szatach przedstawiciela kolegium. Siedziała przy ławie gdy podniosła spojrzenie na wchodząca grupę jej oczy okazały się mieć różne kolory. Niebieski i piwny. Niemal od razu złapała spojrzeniem Ristoffa, który zdał się być zaskoczony jej obecnością. Kolejnymi gośćmi była grupa pięciu mężczyzn w dalszej części sali. Ci nawet nie podnieśli wzroku znad swoich kufli i tależy.

- Ach, ach. Duża grupa. Niedobrze, niedobrze. Nie wiem czy będę miał miejsce! - w ich stronę wyszedł karczmarz, jak się okazało karzeł. Gładka twarz i nieco groteskowo duży nos wystawały spod czepca. Wypłukane błękitne oczy patrzyły zza okularów w wyrachowany sposób. Na pierwszy rzut oka można było pomyśleć, że ten karczmarz musi sobie radzić z liczeniem pieniędzy.

- Znajghdziecie, znajghdziecie - zabulgotał Hektor szczerząc zęby -Przeghcież nas na śnieg nie wyrzucicie, prawghrda? Strawy naszykujcie. Napitku dajcie. Chłopaka do zwierząt poślighrcie, a złotem urahczymy.

Mina karczmarza wyrażała zdegustowania.
- Em, em, panie rycerzu, pokoje zajęte, em nie róbcie problemów. Jak koniecznie musicie zostać, em, to sami możecie do stodoły pójść spać.

Kapłan siedzący przy kominku odwrócił spojrzenie od ognia na grupę ludzi utopca. Proste linie tatuaży przechodziły mu pionowo przy wszystkich kącikach oczu dzieląc twarz na pięć części.
- Zdaje mi się, że w moim pokoju jest więcej niż jedno łoże.
- Ach! Ależ oczywiście ekscelencjo! Twój pokój twoja wola - karzeł skłonił się nisko.
- Hmm może i ja bym znalazła miejsce obok siebie - mruknęła Iluzjonistka zza swojego stołu uśmiechając się. Nie bardzo było wiadomo do kogo. Grupka w rogu nie zabrała głosu.

Hektor zdjął hełm (z którego momentalnie zaczęło kapać na podłogę) i trzymając go pod pachą skłonił się - wpierw kapłanowi.. dłużej z należytym szacunkiem, a później iluzjonistce, krócej i zdecydowanie płycej.
- Pozostaje mi tylghrko podziękować za waszą hojną ofertę i zapewnić, że przyjghmiemy ją z oghrotą. Zapewniaghrm że nie gryzę pani.
Skierował się do wolnej ławy i położył na niej hełm. Odpasał miecz i oparł go o kant blatu. Ściągnął rękawice, z których wnętrza również pociekła woda. Dopiero wtedy usiadł.
- Czy moghrżemy się odwdzięczyć zaproszeniem do wspólneghro stołu? Raźniej będzie wieghrczerzać.

- Piwa, karczmarzu! - zawołał Gveir rozpromieniony perspektywą poczęstunku i napitku. - I dzięki wam. Przybywamy… z daleka. Podróż dłuży się nam.

Usiadłszy na drewnianej ławie i dostawszy upragnione piwo, Gveir poczekał na mięsiwo, na które przecież zasłużyli - on sam, będąc prawie zabitym przez wiedźmę. Całej reszcie też się dostało podczas walki z bandytami. Zdarzyło się przecież być w gorszych sytuacjach, ale… No, żyli. Było to coś.

Esmond dołączył do grupy, zaraz po tym jak uzupełnił swój wierny bukłak. Ciepło, jedzenie i alkohol szybko poprawiły nienajlepszy od kilku dni humor. Odprężył się oczekując na posiłek i przysłuchując rozmowie.

Karczmarz zacmokał z lekka niezadowolony, ale nie protestował. Zobaczywszy zaś pieniądz oferowany przez Ristoffa nawet nieco zrobił się przyjemniejszy. Szczególnie jak mag zaczął omawiać z nim zakup prowiantu na dalszą drogę. Kelnerki z uśmiechami na twarzy przyniosły ciepłe mięsiwo zalotnie pokazując dekolty Gveirowi i Esmondowi.

- To była dobra bitwa, ale za prędko uciekli - skonstatował Gveir, wgryzając się w kawał mięsa. Zdawało się, że był to pieczony bażant, choć kto tak naprawdę wiedział, co im serwowali?

- Ta grupa potrzebuje więcej walk i to w większych ilościach - wyszczerzył się najemnik, tym razem pociągając potężny łyk złotego napoju z kufla. - Co mi tam magia wiedźmy, to wszystko zbyt skomplikowane. Kiedy ja walczę, ma być porządnie, miecze i topory, no, może i buzdygany. Przywrócić paru drabów do cyklu, ha! Mam nadzieję, że trafiłem do dobrej grupy. Szczęk oręża to jest to, co zadowala panów bitwy. Ristoff, gdybyś tylko pomachał na polu halabardą, to od razu byś lepiej wyglądał.

- Na szczęście - rozpostarł się na swoim miejscu - dopóki ten świat istnieje, dopóty starczy wojaczki dla mnie, i to z nawiązką.

Rycerz w miarę mijania czasu rozodziewał się z kolejnych elementów zbroi. Ciepło wnętrza powoli docierało do jego zziębniętego i wiecznie mokrego ciała. Naturalnie wspomagał cały proces kuflem grzańca i ciepłym daniem.
- Bogów to lepiej nie wywoływać - mruknął Hektor. - Czy to słowem, czy to akcją… ale faktycznie. Walka była dobra. Gorghrzej że potępiony umknął mi spod ostrza… ale Esmond udowodnił, że nie tylko z łukiem potrafi się obchodzić. - tu nastąpiło dłuższe gulgotanie. - Oj tak tak. Ciekawym jaką to umowę zawarł z wiedźmą… herszt natghuralnie, nie Esmond.

- Cokolwiek to było - odparł Gveir - interes jest zamknięty, obie strony nie żyją. Nie zdarzyło mi się jeszcze skrzyżować ostrza z Opętańcem… Chciałbym kiedyś.

-Patrząc na ostatnie wydarzenia pewnie jeszcze jakiś nam się trafi- mruknął Esmond popijając solidny łyk, widać pesymizm objawiać się nawet pomimo ilości spożytego alkoholu-zbyt wiele, wiele zbyt krótkim czasie przeciwności nam się natrafia.

- Och doprawdy? - do stołu podeszła magini uśmiechając się i dosiadając koło Esmonda i naprzeciw Hektora oraz Gveira.
- Opętaniec, wiedźma… czyżbyście rozprawili się z tutejszymi podmiejskimi legendami? Sami? - kobieta wyraziła swoje zainteresowanie wpatrując się swoimi dwukolorowymi oczyma w każdego z mężczyzn.

- Czy to takie dziwghrne? - zapytał się Hektor - Bandyci byli zwykłymi łachudrami. Jedyne wyzwghranie stanowił ich herszt.

- Wiedźma nie dała się zabić szybko - mruknął Gveir, dolewając sobie piwa z antałka. - Zdaje się, musicie wybierać te wasze legendy ostrożniej. Za prędko umierają - wybuchnął śmiechem.

- Wasze, jak wasze. Ja to od wieśniaków się dowiedziałam, że przez tych bandytów i wiedźmę kupcy woleli omijać las. Kończyło się to tym, że mieścina leżąca na okrężnej drodze miała niezłe powodzenie. Nikomu się nie spieszyło pozbywać problemu. No poza wieśniakami oczywiście. Ale grupa bandytów była zbrojna, opancerzona i na dodatek ich Herszt jest… był wystarczająco przerażający. Los musiał wam sprzyjać. - magini zastukała rytmicznie palcami w stół.

- Nie sprzyjał nam wszystkim - rzekł najemnik, przypominając sobie martwą czarodziejkę, którą zdołał poznać zaledwie dzień wcześniej, tylko po to, by zobaczyć jej trupa.

- Uch… - mruknął Hektor, po czym podniósł kufel piwa do toastu. - Wypijmy za Lily.
Powiedziawszy to wychylił smutny toast. Przypomniał sobie co wtedy ujrzał pod jej kapturem i wspomniał naraz też bitwę. Dziwne zbiegi okoliczności. Dziwne.

- Za Lily! - Gveir pociągnął kolejny solidny łyk, powoli czując, jak alkohol zaczyna w końcu na niego wpływać. - Więc, pani, przychodzisz do nas z powodów, by rzec, towarzyskich, czy też jakaś głowa wymaga ścięcia?

- Zostałam przecież zaproszona - maginii uśmiechnęła się z nutą drwiny. -[i] Izabela Hucpacka tak “zaczynając”.

- Mówią mi Gveir - odparł najemnik prosto. - Wybacz pani, nawykłem do gadania o interesach przy stole. Więc jeśli ktoś się przysiada, od razu myślę, że ma robotę dla sprzedajnego miecza. Ten fach tak skrzywia ludzi. Więc, skoro już o tym zaczęliśmy… Znasz może jakieś zbyt długie karki?

- Tutaj niekoniecznie. Jesteśmy po środku tak zwanego niczego. Może coś wam się znajdzie na waszej drodze. - magini odwróciła głowę do swojego kostura i zakręciła min tak, że grube supły na nitkach zabębniły kilka razy o membranę.
- Opowiedzcie mi o tej wiedźmie. Bo zainteresowała mnie ona.

- Nic szczególnego - rzekł najemnik. - Może poza tym, że pożarła moje zapasy i miała ochotę zjeść mnie samego. Istoty z buszu, hmm? Parają się magią, a jednak jak przyjdzie co do czego, to zawsze wszystko idzie o to, żeby się nażreć. Magia, dobre sobie. Im więcej tej magii widzę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to ryzykowny interes. Wyglądała, jakby jej magia spaczyła ją.

- U niektórych to kwestia charakteru… - odrzekł Hektor - Chociaż gdym słuchał przekleństw wielmożnej Gabrieli, matki księcia Fer’Dyana, to też zachodziłem w głowie jaki to czort szeptał jej te słowa. Zupełnie nie przystojną w ramie, nawet w takim wieku.
Rycerz sięgnął przez stół po więcej mięsiwa i przyznał w duchu rację Gveirowi że najedzenie się w istocie leży u podstaw... wielu rzeczy.
- Me imię Hektor Cztery Ryby z Moczarowisk - przedstawił się w końcu - Skąd i dokąd to podróżujecie? No chyba że osiągnęłaś cel szanowna Izabello - pozwolił sobie na zwracanie się po imieniu jako że nie była wysoko urodzona.

- Tak, to dobre pytanie. - do stolika dosiadł się w końcu Ristoff z kwaśną miną. Karczmarz zaś wydawał się wielce zadowolony miętosząc sakiewkę w ręku.
- Och, utknęłam póki co - Izabela zamachała ręką w powietrzu i jakby zrobiło się wszystkim lżej na umyśle. Ristoff tylko pokręcił głową. Magini podjęła dalej swoją wypowiedź.
- Za późno się wybrałam w drogę. Byłam w Huckack i chciałam wrócić do swojego rodzinnego miasta. Nie mam wierzchowca więc szłam na piechotę. Teraz jest za zimno i za dużo śniegu.
- Poszłaś bardzo dookoła. - zauważył Ristoff, który widać wiedział gdzie znajdowało się rodzinne miasto magini.
- Wiem, ale przeprawa przez las nie uśmiechała mi się. Szczególnie, że nie miałam z kim iść. No ale spadł śnieg i teraz nie ma szans abym dotarła na miejsce.

- Więc, zabierzeszesz się z nami? - zapytał Gveir. - Kogo obchodzi ta dziura i siedzenie w niej… Panowie bitwy z chęcią powitają kolejną parę rąk do siania zamętu - najemnik zachichotał na wspomnienie walki.

- To zależy w którą stronę jedziecie. - odpowiedziała po chwili magini.
- Właśnie, to jest dobry moment. Jesteśmy na rozdrożu panowie i mamy przed sobą dwie drogi dotarcia na miejsce. - Ristoff sięgną do tuby przywiązanej przy swoim pasie i wyciągnął mapę.


 

Ostatnio edytowane przez Santorine : 19-10-2017 o 21:25.
Santorine jest offline