Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2017, 17:17   #13
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Wszyscy pójdziemy? - Annie brakowało klarownego planu. Zapytała Libora: - Czy gdy ja z Etiennem zagadany gospodarza wejdziesz ukradkiem i Jitki poszukasz? Jeśli ona pod wpływem Ventrue, moze trzeba ją bedzie siłą wywlec.
Mruknął, że on jest szlachcic, choć ubogi, ale głową kiwnął na zgodę. Z konia - tzimiskiego tworu - zeskoczył i zszedł w bok w las, by wieżę od tyłu zajść i wkraść się niepostrzeżenie.
Tymczasem Anna pod ramię ujęła Etienna i do drzwi od frontu poszła. Zalomotala drobną piastką. Odpowiedziała jej cisza, a niedokładnie dokmięte drzwi otworzyły się pod naporem jej dłoni. Pamiętała te drzwi ze swych zimowych wizji - okute fantazyjnie żelazem, dębowe, ciężkie, a jednak uchyliły się lekko i bez dźwięku.
Weszła do środka pierwsza, zastukała trzewiczkami po kamiennej posadzce.
- Halo? - krzyknęła niemrawo i obejrzała się przez ramię na ghula. Głos ściszyła. - Przeszukajmy parter, pózniej piętra i piwnice.
W sali, zapewne wieczernej, która się ukazała jej oczom gdy wspięła się na trzy wysokie stopnie, ktoś przynajmniej starał się uprzątnąć nieład. Ogarnąć pył i kurz, zerwać obszarpane zasłony, skutek był jednakże mizerny i sala, choć zdobna pięknym, kamiennym kominkiem i sztandarem nad nim zawieszonym, nad skrzyżowanymi mieczami o smukłych jelcach, sprawiała jeno przygnębiające wrażenie cienia chwały dawno minionej, zaprzepaszczonej lub wygasłej.
Przy kominku, wygasłym i zimnym, stał fotel o wysokim oparciu i podłokietnikach rzeźbionych w cisowym drewnie. W jej wizjach przesiadywał w nim, czy też wręcz tkwił w nim jak wrośnięty, Jitkowy pan. A teraz z niego rozległ się nieprzyjemny głos.
- Musiano was uprzedzić. Nie przyjmuję gości.
Anna zbliżyła się do źródła głosu. Jej oczy sprawniej teraz wychwyciły kontury w mroku.
- Vez Horaku - powiedziała miękkim głosem i dygneła. - Jestem Anna. Jako i ty Spokrewniona. Przepraszam, że naruszam twój spokój.
Smukła ręka o wyraźnie zarysowanych mięsniach wyplatała się z pledu, dłoń, którą Anna dobrze znała, bo Jitka obcałowywała po niej pana, zanim zaczynała targać go za ramiona. Zacisnęły się palce na rzeźbionej gałce laski wspartej o bok fotela i pan wieży powstał ze swego miejsca. Pled zsunął się na ziemię, ukazując rozchełstane i poplamione giezło, spodnie pokryte skorupą brudu i błota. Pomimo tego zaniedbania, splątanych w kołtuny włosów, Vez Horaku był piękny. Tak urodziwy, jak mężczyzna tylko być może.
Ciemne oczy spoczęły nieruchomo na twarzy Aninej, kształtne usta drgnęły i wypluły z siebie odpowiedź.
- Przeprosiny przyjęte. A teraz się wynoście.
- Niestety nie mogę - Anna rozejrzała się za czymś do siedzenia, głównie tez po to by odwrócić oczy od cudnego oblicza. Prawie ją zatkało. Zastanowiła się, czy ona robi na innych podobne wrazenie. Ta myśl ją połechtała.
- Masz coś panie, co należy do mnie. Właściwie… do mojego męża i obawiam się, że bez tego nie wyjadę. To taka drobna kwestia na wstępie. Ważniejsza jest inna. - Znów spojrzała na niego i musiała oderwać wzrok, omiotła salon z pewną nerwowością. Wzrok wyłuskał potrzaskane meble ułożone na stosie, zapewne Jitka paliła nimi w kominku. Stół i dwa krzesła w lepszym stanie musiała przyciagnąć z innych pomieszczeń. - Przyjechałam z daleka, czy naprawdę nie moglibyśmy gdzieś usiąść?
- Sugeruję siodło - postąpił krok, wspierając się na lasce. Być może grał kalekę, ale Annie coś mówiło, że w tym stanie ducha nie ma sił ni chęci na udawanie czegokolwiek. Musiał w istocie kuleć, rzeczywiście potrzebował laski. - I mylisz się. Nie mam nic, co należy do kogokolwiek. W ogóle nic nie mam.
Anna zrezygnowała z rozsiadania się. Etienne przesunął się przed Annę i na moment straciła Horaku z oczu.
- Jitka. Niewielkiej postury, mysi kolor włosów. Pomaga ci całą zimę.
- Ach, dziewka - minęły długie chwile, zanim wydobył ten prosty fakt z pamięci. Jakby miał mrowie służby i trudności ze spamiętaniem imion wszystkich. - Bywała tu.
- A gdzie jest teraz? - wyminela Etienna, spojrzała w twarz Horaku i jeszcze dalej, w myśli co kryły się za nią, czy jej lży. - Nie trzymasz jej tu wbrew jej woli?
- Zdaje się, że trzymać nie muszę. Zdaje się, że dziewka ma jeszcze mniej niż ja - wypluł Patrycjusz, schylił się po pled i pokustykał ciężko na swoje miejsce. Zapadł się w fotel. - Kręci się gdzieś. Może polować pojechała. Zabierajcie ją sobie czy zostawcie, zajedno mi.
-Dziewka ma więcej niż myśli. Młoda jest i impulsywna. Z domu uciekła bo się obraziła - wyjaśniła Anna i jak cień ruszyła za panem z wieży. Gdy ten utonął w przepastnym fotelu Anna przykucnęła przy jego kolanach. - Myślałam o tym w drodze… O propozycji dla ciebie. Nie możesz tak żyć. Patrycjusz. Ja jestem z jednego z tych klanów co stoją za władcą i pomagają. Jestem skłonna ci pomóc.
- Zostaw mnie samego - wychrypiał i oczy przymknął.
- Ile jeszcze dekad zamierzasz tkwić w swojej popadające w ruinę samotni? Słyszałam, że szeryf Sokol ci zgotował taki los. Może więc zechcesz wiedzieć, że jemu powodzi się nad wyraz dobrze. Nie brak mu splendoru, pieniędzy i łask księżnej. Już czas przestać się użalać a zacząć odbijać od dna. Dno nie leży w naturze Ventrue.
Powieki nawet nie drgnęły.
- Nie wysilaj się. Już słyszałem waszego kompaniona. Węszy na górze. I tak nie znajdzie nic wartego ukradzenia.
- Nie węszy za niczym wartościowym a za naszą gangrelską zgubą. Nie schlebiaj sobie, gołym okiem widać, że to nie raj dla złodziei - Anna zjechała wzrokiem na jego nogi. - Co ci dolega? Znam się na medycynie, mogłabym coś zaradzić.
Sięgnął po odłożoną laskę, palcami oplótł gałkę, ale Anna zdążyła zobaczyć, że wyobrażono na niej feniksa na gnieździe z płomieni. A chwilę potem laska naparła na Anine piersi, odsuwając ją od fotela. Etienne warknął i broń z pochwy wyrwał, a Patrycjusz laską wskazał wyjście.
- Wynoście się - polecił z rozdrażnieniem w głosie.
Anna zachwiała się ale nie straciła równowagi. Podniosła się nawet z gracją i uspokajającym gestem nakazała by ghul broń schował. Sama zaś skupiła się i użyła swej sztuki by zajrzeć wszędzie tam gdzie do wąpierskiej duszy zajrzeć można.
- Konia słychać - oznajmił z góry Libor, przytulony do okna.
- Ktoś nadjeżdża? Sam? - odkrzyknęła Gangrelowi.
- Jeden wierzchowiec - odparł pewnie, a potem przez wykusz się wychylił. - Jitka…
Gangrelka zaś zobaczyć musiała ich konie przed wejściem przywiązane i własne wnioski sobie wyciągnąć. Wpadła do wieży jak piorun kulisty, drzwi otwierając sobie kopniakiem, z sierpem w ręku. Jednym spojrzeniem oceniła całą sytuację, po czym rzuciła się ku Patrycjuszowi, dłoń jego z gałki ściągnęła i przytknęła do swojego czoła.
- Ogień zgasł - uznał za stosowne zaznaczyć Ventrue.
- Zgasł, bo pan nie dokładał. Przecie narąbałam…
Zdała się Annie starsza, choć przecież niemożliwością to było, jako wampierz nie mogła się starzeć. A jednak była doroślejsza, okutana w męski strój i barani kubrak. Z jutowego worka na jej ramieniu czuć było krew.
- Jitko… witaj - rzekła Anna bo tamta nie raczyła ich zauważyć i znów została zignorowana doszczętnie. Nie umknęło jej za to, że Jitka rozchełstaną koszulę bezceremonialnie na Patrycjuszu rozchyliła. W poszukiwaniu śladów dobierania się kołkiem do Patrcjuszowego jestestwa. - Liborze, pozwól do nas. Masz swoją zgubę.
A sama omiotła jej umysł by sprawdzić ile jest prawdy w tym że jest tu wbrew własnej woli. Czy Ventrue sztuczek swych klanowych na niej używał? Bo jeśli nie, to skąd ten list? Nie znalazła odpowiedzi na te pytania, bo wszystko tonęło w trosce o pana i irytacji na Annę, której tu być nie powinno. Libor by nic nie powiedział. Anna powtórzy wszystko ojcu i od siebie jeszcze doda hojnie…
- Pan na spoczynek pójdzie. Pomogę - Gangrelka wyciągnęła rękę, ale Ventrue patrzył już przez nią jak przez mgłę. Jitka zagryzła wargi i sięgnęła do worka, rzemyki rozluźniła. - Krwi panu przyniosłam. I coś jeszcze - podetknęła mu pod nos miedziany kielich - Pan nie będzie musiał z drewnianych kubków pić jak pospólstwo.
Jakiś ślad zainteresowania pojawił się w ciemnych oczach. Ventrue przyjął kielich, pozwolił się Jitce objąć, postawić i pociągnąć ku schodom.
- Świt zdaje się daleko jeszcze?
- Pan pożywi się i odpocząć musi. Zaraz napalę i będzie ciepło.
- Gości mamy.
- Gośćmi też zajmę się. Pan jutro silniejszy będzie, to sam ich podejmie…
Znikli w jednej z komnat na piętrze.
 
liliel jest offline