Nie śpieszę się.
Z jakiegoś powodu jestem przekonana, że Paziutek preferuje pomieszczenia bez dostępu energii elektrycznej. Oczywiście, rozbita z ogromną siła twarz grubasa powinna mi dać do myślenia, ale nie daje. Może percepcja mi się stępia?
Rozgrzewam patelnię i smażę na niej jajka. Nie przepadam za boczkiem, ale rozsądek zwycięża. Obsmażam go porządnie, gumowatego nie znoszę jeszcze bardziej. Nalewam duży kubek kawy i przez chwilę napawam się aromatem. Ściągam patelnię z kuchenni i jem prosto z patelni, nie trudząc się szukaniem talerza. Staję przy oknie i przygląda się dziewczynie pod drzewem, dopijając kawę.
Biedna, biedna.. musi być zupełne zmarznięta. Czemu nie schowa się do przytulnego domku ogrodnika? Albo jeszcze lepiej , do samej posiadłości? Ta myśl mnie bawi, chichocę. Oj, Paziutek miałby używanie…
Piję kolejną kawę. Dziewczyna trzęsie się, zaraz wpadnie w hipotermię, cóż bywa. Szukam w sobie pokładów empatyczności, które jako lekarka powinnam mieć niezmierzone. I nic. Może jestem neurochirurgiem? Taki neurochirurg to żywego pacjenta nie widuje, tylko mózg.. Hmm…Biorąc no logikę powinien go może widywać c przed operacją… ziewam. Cóż, po prostu muszę pogodzić się z myślą, że nie jestem specjalnie empatyczna. Przychodzi mi to bez trudu.
Dobra, trzeba coś zdecydować. Wcześniej planowałam po prostu zabrać płaszcz grubasa i spieprzać stąd. Teraz się waham.
W końcu uchylam okno.
-
Ej, mała – wołam. –
Mam kawę. Chcesz?