Frederick czujnie spojrzał na rannego krasnoluda, gdy tylko usłyszał o złocie noszonym wiadrami. Coś takiego! Wioska pełna złota gotowa do obrabowania, a wystarczy pozbyć się głupich mutantów. Colonski miał ochotę powiedzieć - Chuj. - ale nie powiedział. Bardzo dobrze wiedział, że jak coś brzmi zbyt dobrze, żeby było prawdziwym to prawdopodobnie jest najprawdziwszą w świecie pułapką. Krasnolud śmierdział kultem mrocznych chaotycznych demonów na ćwierć mili. Zamiast jednak zaciągnąć na męki rannego, aby wydusić z niego prawdę postanowił odgrywać miłego strażnika Fredericka Colonskiego, któremu można zaufać.
- A dobrze oni uzbrojeni? Widziałeś wśród nich jakiegoś demona? Albo nie-zwierzoczłowieka? - zignorował pytanie tamtego, ale zanotował sobie w głowie, że gładko rannemu przeszła przez gardło nazwa jednego z tych chaotycznych demonów i jeszcze nazwał go "bożkiem". W Imperium za coś takiego już poszedłby donos do inkwizycji. Jednak Frederick zachował zimną krew. Nie czas było podrzynać gardło oczywistemu kultyście chaosu. |