| Myśli Annowe przed zaśnięciem pełne były Nataly z klanu Tremere.
Zdawała się Annie obiektywnie brzydsza od niej samej, ale promieniała jakimś ciepłem i wdziękiem, które się u wampierzy zdarzały rzadko. I zupełnie nie współgrały z klanem Tremere. Krzesimir nada jej twarz Annie bez trudu, lecz co potem?
Jaka była, jak się do Patrycjusza zwracała i w jakim języku? To jeno wychwyciła, że dla niego musiał być rodzimym, bo słowa płynęły potoczyście, nie rozbijały się o mur niezrozumienia. Miała tylko imię, klan i parę gestów ukradzionych ze wspomnień Ventrue.
Na szczęście, jeśli plan się powiedzie, nie będą trwonić czasu na pogwarkach.
I sny Annowe pełne były Nataly.
W tych snach Nataly miała sine wargi, i sinowargiego chłopca tuliła do siebie czule i troskliwie. On chłeptał pomrukując jak niemowlę z jej pogryzionej piersi. Na twarzy Tremere malowały się sprzeczne emocje satysfakcji i obrzydzenia, a także chęci odepchnięcia dziecka i przytulenia go jeszcze mocniej. Annie zajęło trochę czasu zrozumienie, dlaczego tak łatwo interpretuje emocje, choć się do sztuki swojej nie ucieka.
To nie była Nataly. To była ona, Anna, z twarzą Nataly, i swój obraz oglądała w lustrze. Opuściła wzrok na sinowargie dziecko przyssane do swojej piersi...
... miała na piersi ślady zębów. A na sobie cudzą, pachnącą kurzem suknię.
Leżała w maleńkiej klitce, chyba należącej do służącej, na pozapadanym łóżku, słoma w sienniku musiała wyschnąć na pył. Drzwi nie były zamknięte, rygiel stał oparty o ścianę obok, ale nieprawdopodobieństwem zdawało jej się, że Libor czy Jitka przemknęli się tuż po zmroku ze stajni, by wgryżć się w jej skórę, kiedy leżała nieprzytomna. Etienne może i by to zrobił, albo miły gospodarz, po którym po prawdzie spodziewać należało się wszystkiego, jak to zwyczajnie po kimś nie do końca w pełni władz umysłowych... ale był ktoś, kto zrobiłby to na pewno.
Z dołu słyszała nalegania Jitki i niemrawe odpowiedzi Patrycjusza. Potem głośniejsze nalegania Jitki i ciszę zamiast responsu. Potem mrukliwe marudzenie Libora, prychanie koni. Wreszcie wszystko ucichło, a w tej ciszy szybkie kroki na schodach zabrzmiały jak tarabany. Po chwili Etienne uchylił drzwi i przypadł do jej kolan.
- Pojechali. Ventrue do kąpieli się sposobi, na samym dole, jest kuchnia ukryta za schodami. Gangrelka balię tam wstawiła. Znalazłem klucz i drzwi do ukrytego pokoju, ale nie otwierają się, choć klucz pasuje. Musiałem odwiesić mu na szyję – przerwał, by pocałować ją w koniuszki palców. - Suknię znalazłem ukrytą pod siennikiem w jego alkowie, chyba chciał ją mieć blisko, jak śpi... Na drugim piętrze jest biblioteka. A przynajmniej była kiedyś. Wyżej wejście na górę, ale nie właziłem. Schody się zarwały, a nie znalazłem drabiny... Jest coś jeszcze. Przeszedłem się po okolicy. Znalazłem grób. Płytki, ale dość długi.
- Myślisz, że ją tam pochował? - zapytała Anna gładząc ghula po brązowych lokach. - Trzeba nam wersje obmyślić. Mogę być duchem lub też można odgrywać me cudowne zmartwychwstanie. Wtedy trzeba zwłoki odkopać i je w pył obrócę. Gdyby go naszło w ziemi kopać by się upewnić czy to możliwe, że Nataly wstała z grobu.
Anna dłoń przysunęła do twarzy i badała nieznany kształt nosa, ust, podbródka. Nie mogła się pozbyć wrażenia obcości. Anna złodziejka ukradła twarz innej kobiecie, coś zyskała ale jakby i coś straciła. Nieco z siebie samej.
- Jeśli w tym grobie ukochaną pochował… to miał ich z tuzin - ocenił sucho Francuz. - Co go nie stawia w najlepszym świetle. Toteż będę stał pod drzwiami i podsłuchiwał, wybacz.
- Aż tyle tam trupów? A co jeśli to ci co zaginęli w tej okolicy? Córka bednarza, ksiądz z Wiednia, krewniaczka lupińska? - biały paluszek postukał w dolną wargę. - Odkopiemy ich i obaczymy na oczy.
- Iż po prostu podróżnych morduje? - Ghul uniósł brew godną świętego na kościelnym obrazie. - A, to inna sprawa. To wszystko w porządku. Zaradnosc, to się chwali… siedzi na dole. Jak tylko jego gangrelska Herodiada usadzila zadek w siodle, porzucił udawanie, że do kąpieli zmierza, i korzenie w fotel wpuścił. Cokolwiek śmierdzi. Ale profity warte są poświęceń.
- Jesteś okrutny - Anna wygładziła suknię. - Może mi się uda go do tej kąpieli wpierw zapędzić. Myślisz, że rozmawiali po czesku? Jako duch mogę chyba śmiało doń przemawiać nie ruszając ustami?
- Unikalbym rozmów w ogóle, zbyt łatwo się potknac. I… hm, pokazywania pleców w kąpieli też bym unikał - uciekł wzrokiem do zaslonietego storami okna.
- Co tam jest? - Anna ujęła jego podbródek i zmusiła by na nią spojrzał. - Coś jest ale… nijak nie widzę. Nawet w lustrze. Mów.
Wił się w jej uścisku i mataczyć próbował, wreszcie odetchnął i w sobie się zebrał.
- Zetrzeć to próbowałem. Już kilka razy… jak spałaś. Nawet gdy mi się uda, wraca następnej nocy. Plamka sinej skóry. Jak u trupa. Wraca, cokolwiek bym nie zrobił. I… zdaje mi się, że rośnie.
Anna pokręciła głową niedowierzając.
- Chcesz mi powiedzieć, że gniję? - Niemal się zaśmiała a znów nie był to zdrowy śmiech. - Ile mam czasu?
- Skąd mam wiedzieć? Towarzyszem wojaka byłem, nie okultysty… acz myślę, że to nie musi się nawet rozrastać w równym tempie… Nie wiem. Ale zaradzimy coś. U Tremerów z Pragi. U Włodka. U Diabła samego. Ale wpierw…. Musisz zdobyć nam pieniądze.
Pokiwała głową i ruszyła do drzwi ale w progu zapytała jeszcze o coś, co jej nie dawało spokoju.
- Jeśli zbrzydnę… zostawisz mnie?
- Moja jesteś, ja twój - odparł po zbyt długiej chwili. - Nie zbrzydniesz mi nigdy.
Anna się uśmiechnęła. Nawet jeśli kłamał na tą chwilę była rada odpowiedziom. |