Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2017, 22:11   #27
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Gdy Hamdir opuszczał zamtuz był już wieczór. Słońce powoli chyliło się ku horyzontowi, przybierając czerwoną barwę. Brodacz nie wiedział co takiego było w tej dziewczynie, że tak skutecznie potrafiła ukraść mu prawie cały dzień. Jednak pomimo swoich wdzięków to nie ona była źródłem delikatnego uśmiechu, jaki zagościł na jego twarzy.

Wreszcie opuszczał Vildheim! Znów chwyci za miecz, przestanie być zawszonym rybakiem, skończy z monotonnym życiem w spokojnej wiosce. Wracał na szlak, gdzie czuł się najlepiej, gdzie było jego miejsce, gdzie spędził większość życia i gdzie... spotkały go wszystkie nieszczęścia. Westchnął głęboko. Wiedział, że znów kusi los, że pewnie przyjdzie mu za to zapłacić, ale teraz nie miało to znaczenia. Znów będzie mógł być dawnym sobą, przynajmniej do czasu znalezienia jakiejś bezpiecznej kryjówki przed czarnowłosym i jego siepaczami.

- Panie Hamdir - chłopięcy głos wyrwał go z rozmyślań.

To był Sif.

- No, czego? - spytał.

- Wójt chce was widzieć.

- No to co? Jestem trochę zajęty - odparł Laerten, a po chwili dodał - No dobrze, wpadnę do niego rano - skłamał, rano miał już być bowiem daleko.

- Wójt chce się z wami widzieć natychmiast - chłopak nie ustępował.

Brodacz spojrzał na słońce, którego tarcza chowała się już za linię horyzontu. Westchnął z irytacją. Nie bał się grubasa oficjalnie rządzącego w Vildheim, nieoficjalnie mało kto go szanował. Nie chciał jednak zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Ile mogło potrwać takie spotkanie? Najwyżej Perełka poczeka na niego u Smolnika. Stokrotka nie powinna czynić problemów, nawet jeśli wie czym się dziewczyna zajmuje, o ile tylko ta ostatnia powie, że czeka na Hamdira.

- Dobra, już dobra. Prowadź, smarku.


- Co słychać, panie wójcie? - Hamdir powitał grubasa od progu, a następnie bezceremonialnie i bez pytania zajął jedno z krzeseł stojących przed biurkiem, kładąc na tym ostatnim skrzyżowane nogi.

- Panie Hamdir– wójt lustrował wyspiarza, zacząwszy od jego brody, poprzez blizny i muskulaturę, skończywszy na czubkach butów, znajdujących się na blacie swojego biurka. – Potrzebujemy informacji, które są w pana posiadaniu. Na temat statku i jego kapitana, z którym pana widziano parokroć.

- Smolnika macie na myśli, wójcie? - spytał Hamdir niewinnym głosem zakładając obie ręce za głowę. - Toż przecie jego wszyscy tutaj znają.

- Nie Smolnika, inszego. Obcego. Ludzie gadają, że szemraną działalność prowadzi… – wójt zmrużył świńskie oczka. – Złotem zapłacę, panie Hamdir.

- Musicie być bardziej szczegółowi, wójcie. W karczmie pijałem z wieloma obcymi.

- Szczerbaty ponoć.

- Kto pija w karczmach, długo wszystkich zębów nie nosi - wielkolud zaśmiał się z własnego żartu. - Panie wójcie, jak zwykle miło mi się z wami rozmawia, chętnie poświęciłbym na to nawet całą noc, ale tak się składa, że mam już inne plany. Proszę o konkrety. Gdzie to mnie z nim widziano, kiedy, co to za statek?

Salzman również się zaśmiał, jednak nerwowo i wymuszenie. Otarł wąsa.

- Nie dalej niż trzy, cztery dni temu. W karczmie pana widziano, jak żeś pan pił z nim i jakimiś rycerzami do spółki. Statek był do przewozu ludzi i towarów. Chcielibyśmy jeno wiedzieć gdzie odpłynął i czy jakieś dodatkowe informacje pan zna.

- Z rycerzami mówicie… - rybak zastanowił się. - To pewnie o kapitana Rufusa wam idzie. A co to, list gończy za nim wydajecie, czy jak?

- Nie, jeno żem sprzedał coś jego znajomkowi i oboje tymże statkiem odpłynęli. Zacna drużyna jego śladem wyrusza, co by to odzyskać – wójt wyjął spod koszuli złoty kluczyk i otworzył jedną z szuflad biurka.
- Będzie jeno do informacji potrzebny, jak pan, panie Hamdir... Co dalej z tym kupcem się wydarzyło i jak go znaleźć – Położył ciężki mieszek na blacie biurka. – Dwieście orenów, panie Hamdir. Co pan wie?

- Dwieście? - brodacz odparł powoli wpatrując się w mieszek. - Okrutnie wam musi zależeć na tym czymś. No, ale skoroście przy pieniądzu po świeżo zakończonej transakcji i tak bardzo chcecie odzyskać raz sprzedaną rzecz, to chyba nie pożałujecie mojej skromnej osobie kolejnych dwustu orenów, co?

Wójt pokiwał głową.
- Ja dobrym ludziom nigdy pieniądza nie żałuję, panie Hamdir. Wszystek jednak na zlecenie poszło, czterech chłopa musiałem opłacić. Trzech i dziewkę… - Rozłożył ręce na znak bezsilności – Nic nie mogę poradzić, nie mam.

- To chudo, panie wójcie, chudo - brodacz pokręcił teatralnie głową. - Jak zamierzacie przekonać Rufusa do gadania, skoro nie sypniecie mu groszem? A zapewniam was, że będzie się on cenił znacznie bardziej niż ja, skromny rybak.

- Pan Rufus to już nie moje zmartwienie. Ja płacę i wymagam – uciął wójt. Zapas jego cierpliwości powoli się wyczerpywał.

- Jak tam sobie chcecie - powiedział nadal wesołym tonem Hamdir, po czym podniósł się z krzesła, oparł rękoma o blat biurka i spojrzał z góry na zarządcę Vildheim. - Po przyjacielsku jeno ostrzegam. Jeśli ktoś spróbuje ugrać coś z nim siłą, skończy wypatroszony na jednym z masztów jego statku. Rufus jako kapitan pływa po tych wodach od blisko 20 lat i nie bez przyczyny nigdy nie połasili się na niego wyspiarze ze Skellige, albo pirackie szumowiny z kontynentu. Pomyślcie o tym, wójcie.

Salzman uśmiechnął się tylko na te słowa. Hamdir podniósł mieszek, potrząsnął nim koło ucha, sprawdzając zawartość, po czym usiadł ponownie na krześle.

- Chętnie odpowiem na wasze pytanie, ale w gardle mi zaschło. Na pewno macie jakiś przedni dwójniak w piwniczce, co?

Wójt zaśmiał się szczerze, nachylił się do szafki stojącej obok biurka i wyciągnął flaszeczkę i dwa kieliszki.

- Bardzo przednią wódeczką mogę poczęstować – odparł zadowolony i nalał trunku do obu szkieł. - Zawsze to miło spotkać człowieka o podobnych zainteresowaniach – uśmiechnął się uniżenie.

Hamdir przyjrzał się krytycznie niewielkiemu kieliszkowi, po czym wzruszył ramionami i przechylił go do ust. Trunek rzeczywiście był zacny. Bez ceregieli chwycił butelkę, nalał wójtowi, a potem pociągnął z niej zdrowo. Tak pije się na wyspach, kto tam słyszał o kieliszkach?

- Pomyślmy. Kapitan Rufus zwany Szczerbą, z racji lubowania się w poprawianiu męskiej urody. Jego statek po wyjściu z portu skierował się na północ, widziałem to wczoraj rano na własne oczy. Gdzie dokładnie popłynął, nie wiem. Coś jeszcze chcecie wiedzieć?

Salzman przechylił kieliszek, puknął pięścią w stół i odkaszlnął. Podstawił puste szkło Hamdirowi.

- Że niby zęby wybija? – zagaił przyjaźnie. – A może wiecie, do jakiego portu ma zwyczaj zawijać? Czy prosto do Novigradu, czy dalej do Roggeven?

Brodacz zacisnął lewą dłoń w pięść, gdy usłyszał nazwę Roggeven, ale poza tym nic nie dał po sobie znać. Polał jeszcze raz wójtowi, po czym powiedział zgodnie z prawdą:

- Jego załoga to zbieranina z całego wybrzeża, nie ma stałego portu, kotwiczy tam, gdzie go pognają interesy. Nie wiem dokąd teraz płynął, nie pytałem - prawda była taka, że Hamdir nie pytał Szczerby o cel, przypuszczając, że on sam jeszcze nie wiedział, kto padnie jego następną ofiarą i gdzie to się stanie. Zresztą i tak go to nie obchodziło.

- Dobrze, dobrze… – wymruczał wójt w zamyśleniu. - To będzie wszystko – napił się i skrzywił obrzydliwie. – Dobry z pana chłop, panie Hamdir. Cieszy mnie, że mamy pana w wiosce. Nie wiem, czemu ktoś by panu źle życzył… – wydął wargi w zamyśleniu.

Laerten zamarł w połowie drogi z krzesła do pozycji stojącej.

- Co mówicie? Kto mi źle życzy? - zimny pot spłynął mu po plecach. - Kiedy to było?!

- No tak z pół godziny temu - wójt podrapał się po brodzie, patrząc za okno. - Znacie go, czekacie na kogoś?

Nie odpowiedział. Nim Salzman dokończył pytanie Hamdir był już za drzwiami.


Wpadł do chałupy jak wicher. Zastał tam tylko Stokrotkę.

- Hamdir, co u licha?! - krzyknęła. - Wpadasz jak jakiś...

- Nie teraz! – przerwał zapowiadający się dłuższy wywód. - Zaraz ci wszystko wyjaśnię, ale najpierw mój pokój.

Wbiegł do siebie. Rzucił się na siennik, za którym wymacał spore zawiniątko. Wyciągnął je i rzucił na posłanie. Następnie zza szafy wyciągnął okrągłą tarczę i położył obok. Znak na tarczy był już niemal niewidoczny. Zamazały go liczne sparowane nią uderzenia. Nawet jeśli ktoś wiedział co niegdyś na niej widniało, dziś mógłby już tego nie dostrzec. Odwiązał zawiniątko i oczom jego ukazały się pas z mieczem, topór, sztylet, hełm i kolczuga. Spod szafy wyciągnął buty z wysoką cholewą, a z nich parę skórzanych rękawic. Zaczął od założenia kolczugi, co poszło mu dość opornie, potem buty, do których włożył na koniec sztylet. Dalsze czynności przerwały mu hałasy dochodzące z głównej izby. Najpierw walenie do drzwi, podniesiony głos, należący z pewnością do Perełki, a w końcu krzyk Stokrotki.

Brodacz chwycił pas z mieczem i topór w jedną rękę, a tarczę i hełm w drugą, po czym wybiegł z pokoju. Drzwi wejściowe były otwarte. Przy nich stała Stokrotka krzycząc w niebogłosy, a na progu... leżała przebita bełtem Perełka! Hamdir zamarł na ten widok, ale wówczas dostrzegł, że przed domem stoi ktoś jeszcze. Ktoś trzymający w swych rękach kuszę. Kuszę, z której chwilę wcześniej wystrzelił!

Niewiele myśląc skoczył przed siebie. Wypuścił z rąk topór, tarczę i hełm, nie było czasu. Pochwę od miecza złapał w lewą dłoń, szarpnął, wyciągnął z niej ostrze, a następnie ją również wyrzucił. Zwinnie wyminął przerażoną gospodynię, przeskoczył nad martwą, jak przypuszczał, Perełką i rzucił się na nieznajomego. Nigdy nie lubił kusz, zbyt długo się je ładowało. Zamachnął się i ciął napastnika z góry. Mężczyzna wyrzucił kuszę z rąk, dał susa w tył i również wyciągnął miecz. W samą porę, aby sparować uderzenie Hamdira. Cios był na tyle mocny, że pod napastnikiem ugięły się kolana.

Hamdir wykorzystując swój impet spróbował kopnąć lewą nogą przeciwnika w żołądek. Następnie chwycił bastardowy miecz obiema rękoma i uderzył ponownie, tym razem z prawej strony na wysokości szyi. Morderca skorzystał jednak z siły jego kopnięcia i pozwolił całemu ciału na bezwiedne odrzucenie w tył. Wykonał przewrót, by złagodzić upadek i błyskawicznie stanął na równe nogi. Miecz Laertena przeciął powietrze tuż przed jego twarzą. Był niesamowicie szybki. Z wolna zaczął zataczać półkole, obserwując brodacza.

Ten wyprostował się, miecz trzymał już tylko w prawej ręce. Ruszył powoli w przeciwną stronę, starając się jednocześnie skrócić dystans do przeciwnika. Gdy tylko znalazł się w odległości ostrza od niego, pchnął straszliwie prosto w klatkę piersiową, ale tamten zbił klingę. Hamdir zaatakował, tnąc raz po raz. Czekał na chwilę, gdy oponent sam zdecyduje się uderzyć. Wówczas zamierzał go pochwycić. W klinczu miałby nad nim przewagę.

Mężczyzna unikał śmiertelnych machnięć Hamdira. Postanowił wziąć go na przeczekanie. Nie spodziewał się jednak takiej wytrzymałości z jego strony. Wyczekał na odpowiedni moment pomiędzy zamachami, kiedy pomyślał, że wyczuł już przeciwnika. Zaatakował, proste cięcie przez klatkę. Miecz przejechał po kolczudze. Hamdir właśnie na to czekał. Uderzył zbira z całej siły w wystawione ramię, miecz wypadł mu z ręki.

Mimowolnie Hamdir uśmiechnął się szeroko. Pochwycić przeciwnika za ramię i w ten sposób unieruchomił silnym uciskiem. Następnie zamierzał skończyć jego żywot jednym celnym pchnięciem. Tamten jednak spróbował ratować się odskokiem. Wylądował na kolanach, podparł się rękoma, ale nie uciekł wystarczająco daleko. Dosięgnął go sztych wyprowadzonego celnie miecza. Mężczyzna upadł płasko na ziemię, ostrze rozharatało mu cały bok, wyrosła pod nim kałuża krwi. Wydobywający się z jego gardła jęk nie wróżył mu długiego życia.

- Przynajmniej zajebaliśmy ci tę sukę… – stęknął i wyciągnął rękę po leżący nieopodal miecz.

Laerten, który już miał zostawić pokonanego, by ten powoli zdechł, nie wytrzymał na dźwięk jego słów. Raz jeszcze wzniósł miecz i opuścił go na szyję zbira oddzielając jego obmierzły łeb od reszty ciała. Przez chwilę wpatrywał się w drgające zwłoki, ale szybko oprzytomniał i rozejrzał się wokół. Dojrzał jeszcze dwóch wrogów, którzy jednak go nie zaatakowali, a to za sprawą kilku znajomych twarzy. Jednego spętali siecią Edan i Filianore, a drugiego walką zajął wojak, którego Hamdir spotkał wcześniej w karczmie. Szybko ruszył w stronę tych ostatnich.

Wstrzymał się jednak, gdy zobaczył dziwny, grymas na twarzy rycerza. Tamten skoczył nagle na swego przeciwnika i powalił go na ziemię. Ktoś krzyknął „Olgierd!”, chyba imię tego mężczyzny. Obaj walczący upadli tuż pod nogami brodacza. Ten w pierwszej chwili miał ochotę uciąć powalonemu łeb, ale powstrzymał się. On i tak właściwie już nie żył, a Laerten miał ważniejsze rzeczy do zrobienia. Zaczął się wycofywać, a po przejściu paru kroków puścił się biegiem w stronę domu Smolnika.

Przy Perełce czuwał jakiś dziadek, na oko żebrak. Drzwi do domu były zamknięte, zapewne przerażona Stokrotka zatrzasnęła się w środku. Hamdir wyminął staruszka i dosłyszał własne imię padające z ust dziewczyny. Żyła! Nie wiedzieć kiedy miecz wypadł mu z dłoni i z głośnym brzękiem upadł na bruk. Jednym ruchem przypadł do niej.

- Jestem – zdołał powiedzieć mimo ściśniętego gardła.

Na jej twarzy nie zauważył żadnej reakcji. Może go nie usłyszała, ale nie potrafił wydobyć z siebie kolejnych słów. Wkrótce dopadła do nich dziewczyna, którą Laerten spotkał rano po wyjściu z karczmy. Okazało się, że znała się na leczeniu, bo zaraz wzięła się za opatrywanie rany. Hamdir nie protestował, wpatrywał się tylko bezmyślnie w twarz Perełki. Kolejne słowa wypowiadane przez otaczających go ludzi omijały jego świadomość.

- Przeżyje – doszło wreszcie jego uszu. Były to słowa uzdrowicielki.


Na własnych rękach wniósł Perełkę do domu i ułożył delikatnie na stole, wedle zaleceń zajmującej się nią dziewczyny. Stokrotka, która otworzyła im w końcu drzwi spytała niepewnie:

- Wszystko w porządku, Hamdir?

Nie odpowiedział, pokręcił tylko powoli głową. Kolejne słowa wydobył z siebie dopiero po pytaniu rycerza, który dołączył do nich nie wiedzieć kiedy:

- Kto to był? – spytał wskazując na drzwi.

- Nie znam ich imion - przemówi zachrypniętym głosem brodacz. - Chcieli dopaść mnie, a dopadli ją.

- Paskudna sprawa. Będzie ich więcej? - Olgierd spojrzał na drzwi, jednak szybko zwrócił swoją uwagę z powrotem na brodacza. - Olgierd z Gryfenbergu. - Podał mu rękę. - A to Irys. Zielarka.

Irys rozdarła zakrwawioną koszulę dziewczyny, poprosiła gospodynię o miednicę i czyste ścierki. Wyciągnęła korek z flaszeczki i zaczęła oczyszczać ranę.

- Hamdir - odpowiedział Hamdir, odwzajemniając uścisk rycerza. - Laerten - dodał po chwili, wypowiadając swoje nazwisko po raz pierwszy od lat. Ludziom z wioski powiadał się tylko z imienia, ale czuł, że dla tego przybysza powinien uczynić wyjątek.

Jednocześnie jednak nie odrywał wzroku od opatrywanej Perełki. Czuł się jakby śnił, jakby to wszystko było nierzeczywiste. Zaraz wybudzi się z tego koszmaru, a ona jak zwykle będzie leżała wtulona w jego bok, gotowa by przegnać jego troski. Ale w jakiś sposób ten moment nie chciał nadejść.

- Dużo więcej - dodał po chwili, odpowiadając na pytanie wojaka.

- Nawet nie pytam. - Olgierd również przeniósł wzrok na kobiety. - Dzisiaj w nocy odpływa nasz statek. Moglibyście stąd zniknąć na jego pokładzie. Zaproponował.

- To was wynajął Salzman? - Hamdir połączył fakty. - Płyniecie na północ?

Zamyślił się. Północ to ostatni kierunek w jakim chciałby się udać, ale zostać w Vildheim byłoby samobójstwem. Perełka nie może teraz podróżować traktem, a na wynajęcie statku nie było czasu. Jednak w Redanii wpływy czarnowłosego mogą być ogromne, długo się tam nie ostaną. Ale może Kovir? Przynajmniej ona byłaby tam względnie bezpieczna.

- Kiedy wypływacie? - spytał w końcu.

- Tak, to my. Mieliśmy już iść do portu, ale… sam wiesz- Olgierd wzruszył ramionami. - Więc jak tylko będziemy gotowi.

Hamdir pokiwał głową.

- Dziękuję - powiedział. - Tobie, jej - wskazał Irys - wam wszystkim.

-Mmhm - Odpowiedział Olgierd i oparł się plecami o ścianę obok drzwi.- Macie tu gdzieś wody? Zaschło mi w gardle.

Irys w tym czasie skupiona była na usuwaniu strzały z ciała Perełki. Po uprzednim podaniu jej silnej esencji z bulw dwugrotu, ostrożnie odpiłowała grot małym nożykiem i wypchnęła bełt. Gdyby dziewczyna była przytomna, z pewnością krzyczałaby w niebogłosy. Na całe jednak szczęście, nie była. Dzięki obniżonemu ciśnieniu, Perełka nie krwawiła tak bardzo. Zielarka posypała ranę szarym proszkiem, przykleiła do niej zieloną papkę wydzielającą ostry zapach i przycisnęła do jej rany lniany opatrunek.

- Unieście ją, panie Hamdirze, ostrożnie. Muszę owinąć bandażem.

- Żaden ze mnie pan, po prostu Hamdirze - odrzekł brodacz, ale posłusznie podszedł i uniósł Perełkę najdelikatniej jak potrafił.

- Dwugrot sprawi, że będzie spała przez wiele godzin, prawdopodobnie majaczyła w gorączce. I będzie słaba przez cały dzień – tłumaczyła Irys, sprawnie owijając klatkę Perełki bandażem. - Płyniecie z nami, Hamdirze? Bo jeśli nie, będę musiała pana poinstruować z medykamentami, opatrunkami… – zaczęła wymieniać i przeglądać zawartość swojej torby w oczekiwaniu na odpowiedź.

- Chętnie popłyniemy, jeśli nie macie nic przeciwko naszemu towarzystwu.

Irys skinęła głową. Przetarła czoło, zostawiając smugę krwi na policzku. Obmyła dłonie w miednicy z wodą i wytarła je w leżący na stole ręcznik.

- W takim razie ja się zajmę Perełką. Jeśli pozwolisz – uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń do Hamdira – Irys.

- Miło mi - wielkolud uścisnął jej dłoń. - Widać, że znasz się na opatrywaniu rannych. Musiałaś widzieć w swoim życiu wiele krwi - spojrzał raz jeszcze na śpiącą Perełkę, po czym zaczął zbierać z podłogi swój porozrzucany ekwipunek. Najpierw podniósł pas, który szybko zapiął. Za niego włożył topór, a na ręce rękawice. Hełmu tymczasem wolał nie zakładać.

- Jeśli nie zabierasz ze sobą swoich znajomków z podwórza, to nie mamy - dodał Olgierd i podał Irys prawie pełny kubek wody. - Ranna już gotowa do drogi?

- Tak. - odparła Irys.

- No to w drogę, bo się jeszcze ktoś władny całym tym burdelem zainteresuje i nie mam tu na myśli Muszelek - zażartował Olgierd, jednak zachował obojętną minę. - Trzeba ci ponieść jakieś graty, kiedy ty zajmiesz się Perełką? - zapytał Hamdira przed wyjściem.

- Nie, dzięki, dam radę - odpowiedział brodacz zakładając tarczę na plecy. - Miecz! - nagle przypomniał sobie i wyjrzał za drzwi licząc, że nikt go sobie jeszcze nie przywłaszczył. Na szczęście był, gdzie go zostawił. Otarł go jakąś szmatą i wsunął do pochwy.

- No to w drogę. Statek niby nie zając, ale wiecznie tam nie będzie stał - Olgierd był gotów do wyjścia.
 

Ostatnio edytowane przez Col Frost : 05-11-2017 o 17:20.
Col Frost jest offline