Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2017, 08:59   #16
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Przedstawienie czas zacząć. Stać się duchem.
Anna ostrożnie otworzyła drzwi i ruszyła do salonu. Idąc trzymała się sztywno, jak gdyby płynęła. Cięzkie falbany sukni zamiatały podłogę a Anna patrzyła na wprost jakby nie widząc. Wyszła na wprost schowanego w fotelu Horaku, jak gdyby nigdy nic wyminęła go patrząc gdzieś w dal i stanęła przodem do okna. Liczyła na cień reakcji.
- Taly… - W schrypniętym głosie była tęsknota, ale ni krzty strachu czy zaskoczenia. Jakby duchy przechadzające się wśród żywych i nieumarłych były w wieży codziennością. - Myślałem, że nie przyjdziesz. Gości mamy… nie lubisz obcych… ale przyszłaś.
Westchnął, stuknęła laska o podłogę. Musiał się dźwignąć z fotela.
No pięknie - pomyslala Anna gorączkowo. - Ona go nawiedza. O niej rozmyślał by jej hałas i tłok nie przepłoszył. Skoro pojawienie „Taly” to juz rutyna to powinna sie w nią Anna dopasować, nie odbiegać od tego do czego Horaku przywykł. Chyba ze… uzna iż zła jest na odwiedziny obcych. Milczenie najlepiej sie sprawdzi.
I Anna milczała. Odwróciła jedynie twarz bez wyrazu w kierunki kuśtykającego Ventrue. A ten zatrzymał się pół kroku przed nią, zgięty, wsparty na lasce, z ciemnymi oczami płonącymi jak w gorączce. Kłykcie palców zaciśniętych na gałce ozdobionej feniksem zbielały jak kości.
- Nie wybaczaj, skoro nie potrafisz. Ale powiedz coś wreszcie, cokolwiek…
Anna odetchnęła w duchu z ulgi. Czyli nic nie gada, dobrze. Pozostawało jednak zagadka czy duch zmarłej ukochanej jest jedynie wytworem zbolałego umysłu czy… jest to duch prawdziwy lub tez ktoś sobie z Ventrue pogrywa i Anna mu właśnie popsuła szyki.
Podeszła kilka kroków do Wawrzka i… spojrzała mi w oczy. Wyciągnęła w jego stronę dłoń.
Cofnął się, laskę w prawę dłoń przełożył, przełknął nieistniejącą ślinę.
- Nie. Nie dziś.
Nie mam czasu na subtelności, wybacz - pomyślała i dotknęła zimnymi palcami jego policzka a włożyła w ten gest tyle czułości ile zdołała. Przycisnął gwałtownie jej dłoń do twarzy, i nie dziwował się bynajmniej jej materialności. Jak i materialności sukni, gdy się osunął na kolana i objął ją za nogi kurczowym uściskiem.
- Nie dziś, Taly. Jestem za słaby. Daj mi wpierw zapolować. Pojadę, dziś choćby - przekonywał szeleszczącym szeptem, kraj sukni raz po raz do ust zbliżając w pocałunku.
Nie dziś mówił - analizowała dalej Anna. Znaczy, że Ktoś go nawiedza regularnie i trzeba sobie zadać pytanie po co? W tym co Anna celu? By związać? Lecz po tym nie winien wcale słabnąć. Czemuż się więc z nóg słania i wzbrania przed tym co mu duch oblubienicy zwykle szykuje? Moze ma swoją wersje chłopca o sinych ustach co z niego krew wysysa i osłabia. Jak Annę jej chłopaczek...
Anna nieczuła na jego prośby palec rozcharatala o kieł o niby niewinnie podsunęła Ventrue. Czerwona posoka puściła się zimną krętą strugą po białej skórze, zawisła na koniuszki palca i skapywala na podłogę. I to nowym być musiało doświadczeniem, bo ją Patrycjusz z objęć wyzwolił równie gwałtownie jak wcześniej pochwycił, cofnął się, siadając na podłodze niezgrabnie i zgarniając swoją laskę. Zamrugał gwałtownie, jakby chciał powidok odpędzić.
Teraz już się Anna wycofać nie mogła by całej sprawy nie pokpić. Wierzyła ze sie Lautentin swej oblubienicy zwyczajnie nie oprze.
Delikatnie sięgnęła po Ventrue i się doń przytuliła głowę składając na jego piersi i na brudnej koszuli. Czule gładziła jego plecy a gdy znów twarz uniosła to z ustami rozchylonymi szukającymi jego ust. Wykręcił się jak wąż, unikając jej warg, by ją zaraz w szyję pocałować. Jedno i drugie czyniąc z wprawą znamionującą duże doświadczenie. Przytrzymywał ją w objęciach, ale i tak czuła, że większość pieszczot oblicza sobie jak szermierz kroki i ruchy, w subtelnej walce, by trzymać jej zęby z dala od swojej skóry. Przytulił się do jej ramienia wreszcie, szybko i łatwo się męczył. Krople krwi na palcach ulepionych na obraz i podobieństwo Tremerki oglądał jak złotnik rubiny.
- Zatem wybaczasz?
Anna z miną skupioną jak gdyby jeszcze rozważała czy wybaczyć, jeszcze się z myślami biła… paluszek skaleczony powiodła do jego ust z zamiarem by wargi musnąć czule a potem do wnętrza, na język sięgnąć. Cały czas wsłuchiwała się w jego myśli jak on się na jej działania zapatruje i czy nie obiera Anna złej drogi. A myślał sobie Patrycjusz, że go to zabije, tym razem zabije na pewno i chyba dobrze. Skończy się to wszystko. Myślał też, jak bardzo Nataly go nienawidzi. Potem zatraca się w smaku krwi, który jest mu jakiś inny, a gdy odejmuje jej dłoń od ust, myśli, że może jednak i miłuje go Tremerka trochę. Choć po raz kolejny on przegrywa, a ona dostaje, po co przyszła, bo się jej oprzeć nie potrafi a i woli sam dać, niż miałaby brać siłą, ciskać nim o powałę i ściany. Włosy przez ramię przekłada i kark przed nią zgina, jak skazaniec przed katem.
Anna gładzi go po włosach na karku. Nakazuje mu powstać i do siebie przywodzi. Uśmiecha sie a pic nie zamierza, tym bardziej skoro Laurentin nie tyle tego nie wymaga jak jest ta myślą przerażony.
Anna prowadzi go za dłoń do sypialni na piętrze. Musi się dowiedzieć o co chodzi z jej dublerką. Położy biedaka w łóżku i dotrzyma mu towarzystwa, przytuli, po włosach i karku pogładziła a nawet na dzień z nim zostanie. Gdy przyjdzie ta druga nie umknie to Anny uwadze.
Poszedł za nią sztywny ze zdziwienia. Zgodnie pozwolił się w łożku położyć, obiecywał jej przy tym, czego to dla niej nie zrobi. A czego nie zrobi nigdy. Oczywiście, nigdy nie zostawi. Nigdy nie zdradzi. Wszystkie te obietnice bardziej mrzonkami były niż rzeczywistymi planami, choć wiedziała, że akurat w tej chwili wierzył własnym słowom całym sercem. Tylko dalej odsuwał się z obawą, gdy twarz ku niemu obracała… Po jakiejś godzinie wstał, przeszedł się po alkowie, ale chód miał wyraźnie inny, mniej kaleki i nie tak kołyszący. Laską pchnął okiennicę i zapatrzył się w zadymkę.
- To jakaś nowa gra, tak?
Nic nie mówiła, uśmiechała się jedynie subtelnie. Na łożu leżała z dłońmi splecionymi na podołku i gestem wskazała miejsce obok siebie. Odrobinę się Anna strachała jak trzy noce tak przeboleje nie ruszając się od niego na krok. Postąpił ku niej posłusznie, ale chwilę potem rysy ścięła mu stanowczość, jakby podjął jakąś decyzję. Wyprostował się dumnie.
- Nie. Wybaczyłaś mi, Taly. Wystarczy. Odejdź.
Głową potrząsnęła, że nie. Nie odejdzie. Z łóżka wstała i do niego doszła a minę miała już nie uroczą a rozczarowaną i cokolwiek mu złego robiła mógł przypuszczać że to się powtórzy. Zamiast jednak ząbki w niego zatopić odszukała dłonią klucz na jego szyi i mu pod oczy podetknęła wymownie. Może choć się dowie co jest w ów skrywanej komnacie. Na klucz ledwie wzrok spuścił. Ujął jej ukradzioną twarz w dłonie, całował po skrzydełkach nosa i przymkniętych powiekach.
- Nie - powtórzył, opierając czoło o jej głowę, a ona naraz pochwyciła wzrokiem ruch dwóch rzeczy. Strużkę krwi spływającą mu spod linii włosów, choć żadnej rany tam. To krwawy pot wystąpił mu na skórze. Zaś w puklerzu na stojaku pod ścianą odbijała się kobieca sylwetka. Nataly z Tremere, ta prawdziwa, bynajmniej się nie uśmiechała. Sine wargi miała ściągnięte w kreskę wąską jak nóż.
Patrycjusz podniósł do oczu swoje okrwawione dłonie.
- Wybaczyłaś - zdążył powiedzieć, nim z ust buchnął mu potok juchy i utopił wszystkie słowa, Ventrue krzyczał tylko i dławił się na przemian.
Anna dostrzegła kątem oka odbicie kobiecej sylwetki w puklerzu i poczuła jej obecność i myśli, dokładniej olbrzymią złość. Laurentin krwawił jak zarzynane zwierze. Anna nie widziała samych rany, zupełnie jakby krew uciekała zeń przez otwory ciała. Zaklęła w duchu i strąciła ze zbroi puklerz. Trzewikiem podkopnęła go pod łóżko a ująwszy Ventrue pod ramiona zniosła go na łóżko. Gdy już leżał próbowała go uspokoić. Daremnie.
W tym momncie do komnaty wpadł Etienne. Ma gdzieś pareycjusza, chce ratować Annę. Łapie ją za ramię i ciągnie do drzwi.
“Zaraz wpadnie w szał, krew z niego cała zaraz ujdzie!” Anna krzyczy Etiennowi wprost do głowy. Jest wzburzona bo ma świadomość, że ucieczka to nie jest wyjście. Nawet jeśli wydostaną się z wieży bestia za nimi pogna. Są jedynym źródłem krwi w okolicy i dość łatwym celem. “Kołek” myśli dalej Anna i wlepia oczy w sztylet u pasa ghula. “Unieruchomię go”.
Anna używa mocy kapadocjan by Laurentin utracił przytomność. Jeśli pójdzie gładko Laurentin nawet nie poczuje, co się wydarzyło. Wtedy pomyśli Anna na spokojnie. A gdy jutro go odkołkuje będzie czas w sam raz na nowe karmienie z domieszką Aninej krwi. Pan na Horaku znieruchomiał, ale nie łudziła się, że osiągnęła cel. Nie widziała, by pod warstwą krwi skóra obciągnęła się na czaszce. Jedyną nagrodą za jej poczynanie było z nagła przytomne spojrzenie pana na wieży.
- Uciekaj. Schowaj się. Uciekaj - rzucił do ghula.
Moc śmierci odbiła się od Ventrue bez echa. Anna zrozumiała, że sprawa jest bardziej niż poważna. Ujęła dłoń Etienna i już bez wahania wybiegła z komnaty.

Pobiegli wyżej, gdzie jest gabinet i coś co, jak ghul ujął, kiedyś było biblioteką. Obydwa bez drzwi w ogóle. Ongiś ponad nią znajdowało się wejście na szczyt wieży, ale teraz schody są zawalone. Anna wspina się po ramionach ghula i wystających czy ukruszonych cegłach włazi na górę jak po równej brukowanej drodze.
W tym momencie słychać, że się Wawrzek wykuśtykał z alkowy.
- Etienne, mon amour - zaszemrał uwodzicielsko, a ghul gorączkowo wyciągnął ręce do Anny.
Anna y zdaje sobie sprawę, że na tej zasypywanej śniegiem wieży nie jest sama. Ktoś siedzi pod blankami, nie widzi dokładnie, stelaż co stoi pośrodku zasłania…

Anna ignoruje tego kto się czai w mroku. Zwiesza się w dół i wyciąga do Etienna ręce. Podciągnęła go trochę, na szczęście dopomógł jej podparłszy się stopami i dodając siły własnych mięśni.Kroki na dole ustały. Potem rozległo się miarowe stuk stuk stuk laski.
- Usłyszał nas - szepnął ghul.

Anna zaś siedziała ze sztyletem wyciągniętym w stronę tajemniczego towarzysza niedoli. Płatki śniegu oblepiały ostrze.
- Ktoś tam jest - szepnęła do dyszącego ghula. Podniosła się z ziemi i z ostrzem wyciągniętym przed siebie ruszyła w stronę niewidocznej postaci.
Widziała broń przy jego prawej dłoni, miecz jednoręczny. Zrozumiała też, dlaczego się nie poruszył. Nie poruszy się już nigdy. Jelec obejmowały palce szkieletu, z czaszki pod kapturem z misiurki patrzyły na Annę puste oczodoły.
Opuściła ramiona z ulgą. Sztylet wrócił do pochewki za paskiem.
- Tylko trup - mówiła najcichszym szeptem.
Oglądnęła sobie herb i przeszukała zwłoki mając nadzieję, że na coś natrafi co jej choć powie o przyczynie śmierci rycerza. Im dłużej się przyglądała, tym wyraźniej wracało jej w pamięci wspomnienie zimowego wieczoru, jej sztywnej i smutnej w łożu i Oldrzycha próbującego ją rozweselić opowieścią o tym, jak to się pobił na praskiej ulicy z rycerzem, a tak go walnął, że się dwa lwy, co ukośnie na jego tarczy stały, spotkały się wreszcie pyskiem w pysk. I że wołał się ów rycerz Citko Markowic z Żelaznej Bramy. Powodem śmierci tego konkretnego Markowica, co przed Anną siedział sztywny niewątpliwie była wielka rana w boku… miał też całkiem pokaźną sakiewkę, sztylet z ładnym szmaragdem, a za pazuchą - kobiecą jałmużniczkę haftowaną srebrnymi nićmi i drobnymi klejnocikami.
Z dołu posłyszała krok, krok za krokiem, i uderzenia laski o deski podłogi.
Anna ujęła w ręce jalmuzniczkę i sięgnęła swą mocą by poznać historię przedmiotu. Czy mogła należeć do Adeli?
Widzi. Ładna blondynka. Adele Valdstein. Wkłada do jałmużniczki złoto i klejnoty. Jest pełna nadziei, że modlitwa u odbicia stóp Najświętszej Panny uzdrowi jej ciało.
Zakładam że Anna sprawdza. Jałmużniczka jest pusta. Jeden z pierścieni widzianych w wizji odnajdzie w sakiewce martwego rycerza.
Anna zawiesza zdobiony woreczek przy pasie. Idzie do ogromnej misy na stelażu. Dotyka.
O ile teraz Laurentin wygląda jak upadły anioł - to wtedy wyglądał jak sam bóg. Chłodnym, władczym i pełnym gniewu głosem poucza strażnika. W misie zawsze ma być żar. Niezależnie od pogody. Ogień nie może przygasnąć.
Wreszcie tyka trupa.
Tretko Markowic ucieka przed bestią. Krwawi jak prosię. I tak też o sobie myśli. Jesteś świnią, brudnym wieprzem, panie Markowic. A to, co cię spotyka, to słyszna kara za twe przewiny.

Z dołu słychać łomot. Nie trzeba się wychylać, ale można… i zobaczy się wtedy Laurentina, co nie wygląda ani jak bóg, ani jak anioł, nawet upadły. Wygląda jak wszystkie demony piekła na raz i próbuje z warkotem doskoczyć do krawędzi włazu.
-Zaraz się zniechęci i dobierze do koni - Anna opuszcza dłoń z trupiego czoła choć o tej analizie nie jest nic mądrzejsza. - Jestes pewien, ze nie lepiej go zakołkować? W wiezy lub okolicy grasuje jakaś bestia. Nie wiem czy to to samo co duch Taly. Moze nawet nie mieć z Tremerka nic wspólnego tylko przyoblekac sie w jej kształty.
- Jak na razie to jedną tu bestię widzę - zauważył Etienne. Starał się nie szczękać zębami, ale widocznie marzł. Nie był odziany odpowiednio, by siedzieć w bezruchu w zadymce.
Pan na Horaku, czy też Głód, który władał teraz niepodzielnie jego kalekim ciałem, ponowił skok. Smukłe palce wbiły się w cegły, ale chwyt nie pozwolił się utrzymać. Laurentin poleciał w dół, zdzierając paznokcie do krwi.

Laurentin wreszcie odpuszcza i wlecze się na dół. Anna pojmuje, że bestia nakazuje mu zdobyć krew a ta, prócz nich, krąży ciepła i kusząca w końskich żyłach. Bierze miecz martwego rycerza, zeskakuje jak najciszej piętro niżej i skrada się za patrycjuszem. Do stajni.

Patrycjusz klęczy nad koniem, koń charczy i grzebie konwulsyjnie kopytami, drugi prycha i rży ze strachu… a Anna zakrada się zupełnie bezgłośnie. Faktycznie mogłaby być dobrym Nosferatu. Żaden dźwięk nie ściągnął uwagi pożywiającego się gwałtownie wampira. Idzie pomyślnie, tak jej się wydaje. Ale wtedy Anna postąpiła kolejny krok i wąpierz się odwrócił. Była pewna, że ona sama nie wywołała żadnego dźwięku, że nie zrobił tego również jej ghul. A jednak jakimś sposobem się zorientował.
Spod zwierzęcej maski zadowolenia z zaspokojenia pierwszego głodu wyjrzał wstyd. Pan na Horaku popatrzył przytomniej - i z zupełnym zagubieniem.
- Taly?
Skakał spojrzeniem od wieży do niej i miecza w jej ręku.
Efekt zaskoczenia trafił szlag. Anna zatrzymała się, miecz podparła ostrzem o ziemię. Walka przestała mieć sens. Bestia odeszła i Anny szanse na wygrana także się skurczyły. Gapiła się na Horaku sparaliżowana i przeklinała siebie w duchu do pięciu pokoleń wstecz.
Nie dostrzegła znamion powracającej bestii, na powrót zawłaszczającej rozum i ciało Patrycjusza. Etienne zobaczył. Skoczył przed nią - i on został obalony, drapał plecy Ventrue szponami i trzymając za włosy próbował trzymać jego głowę z dala od siebie.
Anna dopiero wtedy postanowiła sie działać jakby wybudzona ze stuporu. Zwiększyła sile i wycelowała miecz w serce, pchnęła uważając by nie zranić stojącego za Horaku ghula. Miecz zagłębił się w ciele, lecz nie sięgnął serca… a Anna zobaczyła wyrastające w plamach krwi po bokach ostrza czubki szponów. Patrycjusz z jękięm osunął się na kolana i znieruchomiał, a Francuz pociągnięty klęknął przy nim, z dłonią ciągle przy jego piersi..
- Uchapał mnie - wydyszał. - Uchapał mnie patrycjuszowski skurwiel. Trzymam jego serce.
Anna sięgnęła po sztylecik i z przyłożenia przebiła na wylot serce Laurentina.
-Przepraszam, zawaliłam sprawę - warknęła zła na siebie i przegryzła nadgarstek by dać Etiennowi do ust. - Nie martw się, wydobrzejesz.
- Martwić to się dopiero zacznę.
Wysunął szpony z piersi Patrycjusza.
- Co za ulga… jakby się to powtórzyło, to, posłuchaj uważnie, mam wolę. Nie chowaj mnie z nim razem.
Kopnął od niechcenia w sztywnego pana na wieży.
-Nie zemrzesz. Jakby było bardzo źle to dołączysz do klanu hien cmentarnych - zachowała resztki poczucia humoru.
Trudno rzec czy Etienna ta alternatywa połechtała czy przeraziła. Nic nie mówił bo rana na jego szyi obficie krwawiła. Anna umoczyła palce w ustach Ventrue i jego śliną wysmarowała ranę by się zasklepiła.
Do świtu zostało jeszcze sporo ale i sporo pracy było przed Anną. Wpierw pomogła Etiennowi zajść do salonu. Biedak był osłabiony i przemarznięty. Opatuliła go pierzynami i rozpaliła ogień. Dopiero potem poszła po sztywnego Ventrue. Musiała go ukryć przed Gangrelami gdyby się pospieszyli i wrócili tej nocy. Zaległ w swym łożu z obliczem spokojnym jak we śnie i kocem podsuniętym pod sam nos.
Martwego konia obróciła w proch, żywego opatrzyła korzystając z medycznej sztuki. Wydawał się bardziej przestraszony niż ranny.
Teraz miała Anna czas by przeszukać całą posesję jak i te drewniane budyneczki obok wieży. Poszuka też włazu z wizji rycerza. Czy mógł prowadzić gdzieś pod ziemię?
Dalej - ukryta komnata. Klucz zdjęła z szyi Ventrue. Trzeba jeszcze znaleźć sposób jak ją otworzyć.
Cały czas pracowała Anna na wrażliwych zmysłach szukając śladu upiora i jego jaźni. Czy dało się z nim nawiązać dialog?
Na koniec zostaje odkopanie grobu. Co w sobie skrywa? Ile trupów i czyich?
Etienne przemodeluje ją za dnia na siebie, Annę. Na samą myśl odczuła ulgę, nie czuła się w tym ciele dobrze. Ale natenczas nie było co narzekać a działać. Czas jest na wagę złota.
 
liliel jest offline