Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2017, 09:28   #220
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Wciąganie krasnoluda na półkę skalną nie należało do czynności ani łatwych, ani przyjemnych. Było jednak to znośne ze względu na brak broni, pancerza oraz tobołków brodacza, które Kaspar z Moritzem wciągnęli chwilę wcześniej. Nie żeby Wagner podróżował bez słusznej ilości przedmiotów, ale Khazad miał ich nieco więcej.

Kiedy kaligraf złapał oddech po kilku minutach wysiłku nie zapomniał napić się wody i zapytać towarzyszy co wiedzą na temat orków. Sam nie widział nigdy takiego stwora, ale jako były gawędziarz potrafił sobie wyobrazić niemal wszystko. Kiedy wraz z przyjaciółmi usiadł i na spokojnie zaczął myśleć przypomniały mu się rodzinne strony. Moritz miał nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie mógł odwiedzić swoją ojczyznę i zobaczyć swoich rodaków. Do tego czasu jednak musiał oczyścić siebie i swych ziomków z zarzutów, które na opak zostały im przyznane.

Warta Moritza minęła bardzo spokojnie i nawet wybujała chwilami wyobraźnia Wagnera nie stwarzała mu iluzorycznych przeciwników. Nie było ani żądnego wycia zwierząt, ani przerażającego gwizdu wiatru, ani nic co budziłoby jakiekolwiek podejrzenia, że zbliżało się coś niepokojącego. Przy śniadaniu ekipa miała zdecydować co dalej. Czy ruszyć wyżej do źródła zatrucia rzeki czy cofnąć się i zadbać o swoje bezpieczeństwo. Wagner był za tym aby ruszyć dalej i znaleźć źródło problemu. Tak też zdecydowali wspólnie z Grimmem i Kasparem. Teraz tylko musieli uważać na zielonoskórych...


Wspinaczka nie była najmocniejszą stroną czeladnika. Jego kondycja pozostawiała wiele do życzenia, ale Wagner wiedział, że nie mógł się poddać. Musiał znaleźć źródło zarazy, bo z każdą chwilą padały kolejne ofiary. Zdeterminowany mężczyzna wraz z kompanami dotarł do miejsca skąd woda lała się wąskim strumieniem. Krasnolud obszedł okolicę aby po chwili wprowadzić kompanów wgląd góry, ku olbrzymiej pieczarze.

Grota robiła wrażenie i byłaby najbardziej zapadającym w pamięć widokiem tamtego dnia gdyby nie... Smok! Potężna bestia, cała w złotych łuskach, z wielkim łbem, skrzydłami i łapami. Wagner oniemiał na chwilę aby w końcu zapanował nad nim strach tak wielki jak sam spoczywający przed nim gad. Potwór był ranny, a z jego strupa płynęła - wprost do strumienia - czarna, zapewne toksyczna, posoka. Moritz domyślał się, że to ona mogła być źródłem zatrucia wody. Musiał jednak najpierw zapanować nad strachem co nie było wcale takie łatwe...

Po pierwszych głupich pomysłach jak zabicie bestii czy wyciągnięcie jej z groty Wagner stwierdził, że musi zabrać krew gada do alchemika. Może na jej podstawie uczony byłby w stanie stworzyć odtrutkę dla mieszkańców miasteczka. Wziął zatem swój skórzany bukłak i złapał do niego kilka czarnych kropel. Po chwili usłyszał syk i jedna kropla uderzyła o skałę przy jego bucie. Naczynie zostało przepalone, a jego zawartość po chwili chlusnęła brakującym dnem.

Kilka kropel spadło na spodnie Wagnera. Zaczął widzieć jak na jego oczach materiał zaczyna się wyżerać, a przy skórze nogi robi mu się coraz bardziej gorąco! Mężczyzna jak szybko tylko się dało zaczął ściągać spodnie. Nie martwił się teraz materiałem tylko własną nogą! Musiał szybko się pozbyć odzienia. Mimo iż czeladnik starał się jak mógł na nodze i tak została mu mała ranka. Rana ze smoczej krwi byłaby niesamowitym tematem do rozmów... gdyby nadal był gawędziarzem.
 
Lechu jest offline