Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-11-2017, 15:11   #44
Extremal
 
Extremal's Avatar
 
Reputacja: 1 Extremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemuExtremal to imię znane każdemu
Nad Sosnowcem wzeszło słoneczko. Wprowadzenie przez premiera Korwina prywatnej służby zdrowia miało swoje nieoczekiwane konsekwencje. Walka o pacjenta stała się chlebem powszednim personelów szpitali i była to walka w nader dosłownym tego słowa znaczeniu. Świt oświetlił dwa konkurencyjne, stojące obok siebie szpitale. W jednym z nich lekarze harowali od samego rana, zaś w drugim panował podejrzany spokój. W tym właśnie szpitalu z jednego z łóżek niespodziewanie spadł doktor Pasożyt. Miał potężnego kaca. Powoli zmrużył przepite oczęta, wziął swoją buteleczkę, otworzył okno i wycelował w przechodnia.
Trafił. Z trudem zwlókł się do telefonu.
- Mamy klienta! – odkaszlnął czymś z głębi płuc i splunął na podłogę - Co mu jest? A skąd ja mam wiedzieć? Wy tu od tego jesteście. Przewrócił się. Co? Sam się przewrócił, przecież! Chlał wódę z butelki i się przewrócił.
W jednej chwili z obu szpitali wyjechały dwie konkurencyjne karetki. Obie podjechały do pacjenta w tym samym czasie.
- Spierdalać, to nasz klient! - krzyknął sanitariusz Arek, przeładowując beryla (prawo do noszenia broni było jednym z pierwszych które wprowadził premier Korwin).
- A nie, bo nasz! Leżał na naszym chodniku!
- Stefan, taranuj! - zakomenderował Arek.
Kierowca Stefan stanął na gazie i staranował wraży sprzęt wraz z sanitariuszami. Kamil i Arek z triumfem wypisanym na twarzach załadowali poszkodowanego i obu wrogich sanitariuszy. Tych przeszukali przy okazji z kasy i komórek.

Po chwili pacjent został przewieziony na salę operacyjną. Tam czekał na niego dobory skład w postaci doktora Wełniaka, doktora Padliny i doktora Hassana Muktady Al-Jastara.
- Patrzcie i uczcie się, chłopcy! – zaanonsował Wełniak - Tak postępuje profesjonalista!
- Ma dziurę w głowie, mózg widać! - stwierdził Antoni Padlina.
- Ranę trzeba wpierw zdezynfekować! - powiedział Wełniak i chlusnął w mózg wodą utlenioną.
- Mózg mu wyżera! - krzyknął przerażony chirurg asystujący oprawcy z prywatnej służby zdrowia.
- E tam, zaraz zatrzymamy reakcję! – chirurg rozpiął rozporek – Pamiętajcie, kwas neutralizujemy zasadą. Naturalnie to zdrowo!
Po chwili reakcja została zatrzymana, jednak dla odmiany ustał puls.
- Siostro! Dwadzieścia milimetrów Wyborowej dożylnie! - krzyknął Wełniak.
- Pacjentowi?
- Nie, mnie! A pacjentowi elektrowstrząsy na klatę!
Pacjent otworzył oczy z wyrazem nieopisanego cierpienia, po czym niemrawo próbował wstać ze stołu.
- Gdzie leziesz, wracaj! – Wełniak przycisnął ofiarę do miejsca kaźni.
- Dobra zaczynam usta-usta - powiedział Hassan Muktada Al-Jastar, po czym przyssał się do twarzy nieszczęśnika.
- No homo! - krzyknął Koniczynka odciągając kolegę od pacjenta.

Po pół godzinie bohaterskich zabiegów lekarze zrezygnowali z ratowania życia ofiary.
- Zgon nastąpił o... drugiej w nocy?! Przecież jest południe! Kto znowu nie włożył bateryjki do zegara? Przecież to nie jest drogie! – zbulwersował się dr Wełniak.
- Dobra, było południe. To wpisz 12:30 i tak nikt nie sprawdzi – machnął ręką dr Padlina.

- No dobra, kto się odważy zawieść go do kostnicy?
- Ciągnijmy losy!
Wypadło na dr. Wełniaka.
Na temat kostnicy w tym szpitalu krążyło wiele legend. Jedno było pewne. Było tam niebezpiecznie. Grasował tam grabarz , garbaty zresztą, który zaadaptował podziemia szpitala na swoje niepodzielne królestwo. Żywił się zwłokami i co jakiś czas porywał do podziemi mniej lubianych rezydentów. Rosły mu także pióra po pachami i miał dwa odbyty. Nikt z własnej woli nie chodził do kostnicy, a na każdych dziesięciu co wchodzili, wychodziło półtora. Dlatego też Wełniak istotnie bal się o siebie.

Kiedy tylko przekroczył drzwi kostnicy, poczuł przytłaczający zapach fekaliów i niemytych nóg. Ściany, srogo porośnięte bujnym mchem pokrywały przedziwne abstrakcyjne rysunki. Tu i tam walały się ludzkie szczątki. Było ciemno. To oznaczało że Grabarz tam był. Nagle przed oczami mignął mu charakterystyczny garb, po czym dostał czymś w łeb i stracił przytomność.
Obudził się na szpitalnym łóżku. Bolał go tyłek. Wstał i spojrzał przez okno. Na palu przed wejściem do szpitala zobaczył wbitą głowę pacjenta którego wiózł do kostnicy. Cała elewacja umazana była krwią, a wśród wykwitów czerwieni wyróżniał się napis wykonany w bezbłędnie precyzyjnej kaligrafii:

A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.


Nagle w całym szpitalu rozległy się syreny alarmowe.
- Pacjent! - wydarł się szpitalny woźny – Sępy, do roboty!
Dwóch sanitariuszy ze "Szwadronu Sępów" (SS) wybiegło truchcikiem do karetki zapalając po drodze fajki. Po chwili wrócili wioząc pacjenta.
Na salę operacyjną wpadł doktor Gustavo ze słonecznej Italii.
- Stan życiowy?- zapytał poważnie.
- Głowa mu utknęła między szprychami, serce przebite, płuca w wyrwane, nerki zostały na ulicy.
- A mózg?
- Mózgu chyba kawałek został.
- Dobra, uratujemy go! Tniemy!
Pacjentem wstrząsnęły drgawki pośmiertne. Widząc to, na salę wpadł doktor Padlina.
- Pan nie jest chirurgiem tylko ginekologiem! – krzyknął na widok utaplanego w bebechach pacjenta Gustavo.
- No i co ci do tego, konowale, trzeba ratować pacjenta!
- Ale on już nie żyje! Jest w dwóch kawałkach!
- Jakie nie żyje, rusza się! Patrz, widzisz? – wskazał na nieszczęśnika - Noga mu podskakuje!
- Ale to drgawki pośmiertne!
- Pierdolisz trzy po trzy! Do NFZu mohery leczyć, a nie w porządnym szpitalu pracować! Tniemy!

Tymczasem w sali odpraw trwało właśnie omawianie akcji bojowej przeciw konkurencyjnemu szpitalowi.
- Dobra, więc "szwadron śmierci" wpadnie tutaj a… - emerytowany generał Wehrmachtu skaptowany przez zarząd szpitala rozdzielał właśnie rozkazy pośród swoich podwładnych.
- Panie generale! Mamy nowych rekrutów!
Do sali weszli pacjenci bez nóg, bez rąk, niektórzy wjechali na wózkach inwalidzkich, inni z łóżkami, kroplówkami i respiratorami.
- O tak – zaperzył się Generał - Ty wyglądasz na dobrego artylerzystę! Masz, łap! - rzucił gościowi karabin i zepchnął go ze schodów - Zdobywaj nowe tereny!
- Aaa! - krzyknął niedoszły żołnierz zabijając się przy spadaniu ze schodów.
- Ach! Wróg jest cwańszy! Zamontował nam pułapki! - Generał wskazał na schody - Co za nikczemna bestia z tego drugiego szpitala! Ale dziś im pokażemy! Dziś zakończymy tę wojnę. Jedne Niemcy! Jeden Sosnowiec! Jeden Szpital!
Armia krzyknęła entuzjastycznie i ruszyła do boju.

Tymczasem dr Wełniak skorzystał ze starych znajomości i zadzwonił po GROM.
- Teraz się bydlaka wykończy! - powiedział odkładając słuchawkę i uśmiechając się obleśnie.
Po dwóch minutach pod szpital podjechała czarna Nysa ze srebrnymi felgami. Ze środka wypadli komandosi w modnych kevlarach.
Po chwili oddział Gromu zanurzył się w odmętach szpitalnej piwnicy.
- Detektor ruchu? – zapytał dowódca.
- Nic nie widać, panie pułkowniku!
Powoli ruszyli dalej.
- Mam coś! Zbliża się szybko! 200 metrów, 150 , 100
- Ale leci!
- 50, 10, jest tutaj!..
- PSZLECH! - coś przebiegło tuż nad ich głowami.
- Biega po ścianach!
- Panowie, mamy tu do czynienia z wyjątkowo wredną odmianą Grabarza! - powiedział psycholog który znalazł się tam zupełnym przypadkiem.
- Wraca tutaj! O Boże, otoczył nas!
- Nie szerz paniki, żołnierzu!
- Aaa! - krzyknął żołnierz wciągnięty przez Grabarza do jego obślizgłego legowiska.
- Majorze Bigos! - wrzasnął pułkownik i pociągnął serią z kałacha. Komandosi zwrócili się do siebie plecami i zaczęli strzelać na oślep. Grabarz jednak zaatakował pierwszy. Splunął na jednego z szeregowców. Skóra rozpuściła się błyskawicznie , przebiła podłogę i cztery piętra piwnicy. Następnego komandosa rozerwał nigdy nie przycinanymi szponami u stóp.
General zaczął uciekać dopiero, gdy Grabarz wyrwał serce sierżantowi Kiełbasie.
Został tylko on i psycholog.
- O tak, koło presji się zacieśnia… – powiedział poważnie psycholog.
- Zamknij mordę! - krzyknął General i zatrzasnął drzwi piwnicy, zamykając psychologa w katakumbach.
- Hahaha!
Generał usłyszał tylko tyle oraz upiorny krzyk psychologa, który znalazł się oko w oko ze swoim najgorszym koszmarem.

W tym czasie trwały walki uliczne na parkingu między dwoma szpitalami. Dr Padlina biegł z karabinem i szturmował na żołnierzy konkurencyjnego ośrodka zdrowia. Zupełnym przypadkiem udało mu się postrzelić jednego z tamtych. Podbiegł prędko.
- O przepraszam, postrzeliłem cię w mózg! Żyjesz? Żyjesz?! Zgon nastąpił - spojrzał na Słońce - O 14:10.

Tymczasem na parkingu General musztrował sanitariusza Kamila.
- No więc będziesz pierwszą żywą karetką. Masz tutaj dwieście kilo trotylu, podjedziesz na pełnym pędzie pod ich wejściem, zostawiasz samochód i uciekasz. Zrozumiałeś?
- Ku chwale szpitala, panie Generale!
- No to jedź.
Sanitariusz wsiadł dziarsko do karetki i ruszył z piskiem opon.
- Dlaczego mu powiedziałeś żeby stanął? - zapytał Wełniak.
- Ta karetka nie ma hamulców - Generał uśmiechnął się do własnych myśli.
Tymczasem Kamil wrył się na pełnym pędzie w hol drugiego szpitala. Wybuch wstrząsnął ziemią. Niebo zasnuło się dymem. Koło nogi dr Wełniaka przyturlała się filuternie głowa dr. Koniczynki.
- Cholerka - stwierdził General - Sporo strat w ludziach.
- Osłaniaj mnie! - krzyknął dr Gustavo.
- A po co? – zdziwił się Generał.
- Idę robić cytologię poległym!

Tymczasem Wełniak skrył się w swoim gabinecie. Nie chciał tego robić, ale czuł, że nie ma innego wyboru. Nadszedł czas na Wunderwaffe. W przeciwnym wypadku konkurencyjny szpital wygryzie go z interesu, a on sam skończy na śmietniku.
Nalał sobie pełną szklankę wódki i wypił duszkiem.
- Niech się dzieje wola nieba – rzekł, otworzył tajny sejf i przestawił znajdującą się w środku wajchę.

Żelazne wrota podziemi rozsunęły się z upiornym jęknięciem. Grabarz, węsząc podszedł do wyjścia. Tyle lat nie widział Słońca! Przez chwilę rozkoszował się letnim wietrzykiem i śpiewem ptaków.
Nareszcie był wolny!
Usiadł przed wejściem i powąchał zerwany kwiat cykorii.
- Zawirowała krwiście czarna nicość, obracając komórek system połączony. W komórkach połączonych znów w komórkach z jednej łodygi. I strasznie wyraźna, w mroku trysnęła biała wysoka fontanna. – wyrecytował spiżowym głosem.
Nagle usłyszał okrzyki i jęki umierających. Do nozdrzy dotarł zapach świeżej krwi.
Zabijać!
Mordować!
W amoku ruszył ku dwóm walczącym armiom, tocząc pianę z pyska.

- Panie premierze, sytuacja w Sosnowcu stale się pogarsza – Marszałek Wipler wpadł do gabinetu swego przywódcy niosąc pod pachą raporty z pola bitwy.
- Wiadomo już, co się tam w końcu stało? Pół miasta stoi w ruinie!
- Tak, panie premierze. Wszystko wskazuje na to, że nastąpiła bardzo silna infestacja Grabarzem – odparł poważnie wojskowy.
- Niech to lewak ściśnie! – zaklął Korwin – Otoczyliście miasto wojskiem?
- Oczywiście. Sosnowiec jest otoczony kordonem kwarantanny – marszałek otworzył przed premierem czarną walizeczkę – Ostateczne rozwiązanie jest już gotowe.
- To dobrze – premier ze zgrozą patrzył na zdjęcia z Sosnowca. Chciał już wcisnąć guzik, ale w ostatniej chwili powstrzymał się. Przecież w ten sposób zabije tysiące istnień!
- Panie premierze – rzekł Wipler – Jestem przekonany, że Margaret Thatcher by się nie zawahała!
Korwin potrząsnął głową, jak gdyby chciał odgonić od siebie złe, lewackie myśli.
- Chcącemu nie dzieje się krzywda! – rzekł w końcu premier i nacisnął czerwony guziczek.

 
__________________
Jednogłośną decyzją prof. biskupa Fiodora Aleksandrowicza Jelcyna, dyrektora Instytutu Badań Nad Czarami i Magią w Sankt Petersburgu nie stwierdzono w naszych sesjach błędów logicznych.
"Dwóch pancernych i Kotecek"
Extremal jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem