Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2017, 13:38   #214
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Słowo w Dominium ma moc. Jest pieczęcią, która w magiczny sposób pieczętuje umowy. Mówi się, że Potęgi przechowują słowa w swoich boskich skarbcach. Złamane słowo to złamana przysięga. Złamana przysięga, to zraniona dusza. W Dominium powiedzenie, twój honor jest twoim życiem jest prawdziwe. Zdarza się bowiem, że kłamcę i krzywoprzysięzcę Potęgi karzą w sposób, który dla innych jest nauczką na wiele cykli.

Zważaj więc na słowa, które składasz, bo są jak kajdany zakładane na twą duszę.

CELINE CENIS

Tak.

Pieczęć została przybita. Obietnica schwytana w sieć zależności i przysiąg. Celine usłyszała, jak istota obok niej jęczy i kwiczy.

Przez chwilę celę wypełniło światło a potem na ziemię, obok Celine coś upadło, coś, co zabrzęczało metalicznie. Odruchowo, jakby przyciągana przez jakąś siłę, odszukała przedmiot w ciemnościach. Jej dłoń zacisnęła się na rękojeści.
To był nóż, długi i ciężki i zapewne ostry. Drżał w jej dłoni niespokojnie, niczym spragnione życia i krwi zwierzę.

- Zabij dawną siebie. Pozbądź się swojej słabości – głos za drzwi, ten kobieco – męski głos, pozostał obojętny i pozbawiony emocji. – Krew otworzy ci drogę. I wtedy znów będziemy przyjaciółmi, Czysta Falo. Obiecujemy.

Żywy- trup Celine zajęczała głośniej, żałośnie, wydając z siebie bełkotliwy, dramatyczny jęk. Celine usłyszała, jak udręczone stworzenie odpełza w bok, byle dalej od niej i noża. Słyszała, jak z gardła nieszczęśnicy wydobywa się trudne do rozpoznania „nieeeee”.

Jak skamlenie bezbronnego zwierzątka.

- Zabij i opuść swoje więzienie, Czysta Falo – powiedział/powiedziała Maska. – Znów zostańmy przyjaciółmi.


TOBIAS GREYSON

Otworzył drzwi i stanął naprzeciwko dwóch istot. Do pasa stworzenia były pająkami z wielkimi, włochatymi odnóżami i pękatymi korpusami pokrytymi mocną chityną. Powyżej, jak u centaura, muskuły prężyły męskie torsy. Atletycznej budowy, niemal mocarnej.

Stworzenia trzymały w rekach włócznie o paskudnych, ząbkowanych grotach, na których lśniła wyraźnie jakaś maź.

- Wachlarzu. Pani Osnowy prosi, byś poszedł z nami. Musisz coś zobaczyć.
To „musisz” nie pozostawiało cienia wątpliwości. Ruszył więc, eskortowany przez pajęczych wojowników. Jeden prowadził, drugi szedł za plecami Tobiasa, jasno wyznaczając rolę, jaką miał grać. Rolę więźnia.

Po dłuższej wędrówce korytarzami, które przyprawiały go o lekką dezorientację, ze względu na dziwaczną konstrukcję i kształty, Tobias poczuł podmuch świeżego powietrza. Wyszli na taras. Szeroki balkon z obramowaniem, z którego widać było całą okolicę. Dziwaczną panoramę skał i wielkich grzybów oraz porostów, które były pajęczynami.

Na tarasie czekała na niego Pani Arraniz. Pajęczyca stała wpatrując się w niebo. Gdzieś tam, daleko na horyzoncie Tobias dostrzegł unoszącą się wstęgę dymu w dziwnym, fioletowym kolorze.

- Lud Nar posłał wezwanie. Var Nar Var gromadzi armię. Z drugiej strony Maska wzywa popleczników pod Cytadelę.

Spojrzała na niego tę piękną, ale pozbawioną emocji twarzą.

- A ty, jak sądzisz? Po której ze stron powinnam się opowiedzieć? Powiedzmy, że nie jestem Panią Domeny Osnowy, Panią Arraniz. Tylko zwykłą władczynią zwykłej domeny. Kogo miałabym poprzeć, Wachlarzu? Kogo ty doradziłbyś mi wspomóc moją liczącą blisko sto pięćdziesiąt tysięcy mieczy armią? Moją magią? Powiedz, proszę? Szczerze i od serca? Nie bawiąc się w etykietę. Jak kiedyś.

ENOCH OGNISTY

Szavra patrzyła na niego tą swoją twarzą przypominającą skórzaną maskę. Oczy pozostały takie same, jak na początku ich spotkania. Bez wyrazu i emocji. Chłodne i mętne niczym woda w domenie Rozwidlonej Rzeki.

- Piękne słowa, Enochu Ognisty. Słowa nie tylko wojownika, ale i wodza. Wodza, którym wszak jesteś. Nim odeszła moja matka, wiele mi o was, Wieloświatowcach opowiadała. Przekazywała opowieści swej matki a mojej babki, a ta z kolei przekazywała nam słowa Bavrysz, naszej przodki ni, która miała zaszczyt walczyć u waszego boku, gdy szalała wojna z Dominatorem.

Starucha klasnęła w ręce i zza kotary wiszącej na ścianie, gdzie – jak się okazało – skrywało się przejście, weszło kilku ludzi. Niegroźni. Ubrani w szaty służących. Wnieśli z imponującą sprawnością stolik, dwa krzesła, karafkę z winem, puchary ze srebra oraz deskę z serami, suszonymi rybami i jakimiś ciastami. Z wprawą ustawili meble, zastawili stolik jedzeniem i piciem przykrywając go wcześniej soczyście zielonym, wyglądającym jak mech obrusem. Po chwili ulotnili się, jak kamfora. Szavra zajęła miejsce na jednym z krzeseł i wskazała Enochowi drugie.

- Dobrze powiedziane, Enochu – wróciła do rozmowy. – A ten pas, to pas Szalonej Dox. Pomyślałam, że jej go zwrócę. Nie wiem jednak, czy towarzyszy zbierającej się armii Var Nar Vara? Spojrzała na stół i Enoch zrozumiał.

Napełnił sobie i jej pucharki winem z karafki. Wino było ciemne i gęste, jak krew, ale pachniało bardzo przyjemnie. Miodem i słońcem.

- To wino z twojej ojczyzny, z Domeny Ognia i Kości, w której przyszedłeś na świat Dominium po raz pierwszy. Rasa Salamander, z którą skrzyżowała się twoja moc, uwielbiała je w czasach przed Tryanthem. Powinno ci smakować.

Umoczyła usta.

- Dla mnie jest za intensywne i ogniste – uśmiechnęła się, a uśmiech o mało nie rozerwał jej twarzy na strzępy, przynajmniej takie wrażenie odniósł Enoch.

- Słyszałam o incydencie w Domenie Ludzi Kamienia. Dokonali złego wyboru. Ty zrobiłeś, co musiałeś zrobić. To oczywiste. Nie wpłynie to na nasze relacje i rozmowy, Enochu. Ani nas nie zastraszy, ani nie zrazi. Nadchodzi wojna i doskonale to wiemy. Maska przeciwko Var Nar Varowi, w którym niektórzy upatrują się kolejnego władcy Dominium. Interesowała mnie jednak kwestia, czy i Wieloświatowcy ta sądzą. Ostatnio obiecaliście mu Dominium, by przekazać je Masce. Jak zapewne wiesz, jestem najważniejszą z doradczyń Lorda Syrentha. Przekonaj mnie, a przekonasz jego. Właśnie, Enochu Ognisty, Wieloświatowcu, Władco Ognia i Smoku Jednopochwycony? Jak zamierzałeś przekonać Lorda Syrentha do sprawy Var Nar Vara? A może nie jest to sprawa Var Nar Vara, lecz kogoś innego? I, co najważniejsze, jak zamierzasz przekonać mnie?

Pas Szalonej Dox rozświetlił dziwny poblask. Pod metalową powierzchnią przepłynęły fale szmaragdowej mgły. Oczy Szavry stały się jeszcze zimniejsze. Czujne i inteligentne wpatrywały się w gościa z wyraźnym wyczekiwaniem, a Enoch poczuł się bardzo dziwnie, jakby od tego, co zrobi i czego dokona zależało bardzo, bardzo, bardzo wiele.

ME’GHAN ZE WZGÓRZA

Kent w końcu ocknął się z zamyślenia. Spojrzał na Me’Ghan przepraszająco.

- Wybacz, wiedźmo. Zamyśliłem się. czasami, gubię się w tym wszystkim. Nadal czuję się tak, jakbym spał i śnił pokręcony sen, z którego nie potrafię się przebudzić.

Z oddali wiatr przyniósł echa trąb i bębnów. Zbliżała się kolejna armia. Kolejna Domena odpowiedziała na wezwanie Var Nar Vara.

- Przerwać obroty koła? – uśmiechnął się powtarzając jej wcześniejszą myśl. – Jak? Jeżeli zabicie Maski niczego nie zmieni, to co proponujesz, wiedźmo?

Grały trąby. Trzaskało żelazo.

I wtedy nadpłynęła wizja.

Me’Ghan ujrzała trzy księżyce na niebie. Jak wtedy, w górach. Z tym że dwa były sierpami, a jeden – cały czerwony – w pełni. Tworzyły dziwny układ: litera C, litera O oraz odwrócone C ustawione w szeregu „C O ͻ”.

A potem środkowy księżyc eksplodował, czy raczej pękł jak przejrzały owoc, i wylała się niego krew.

Jej strugi spłynęły w dół, na ziemię, gdzie stały zakapturzone postaci ze świecami w dłoniach. Na podwyższeniu, jedna z nich, z dziwaczną kolczastą ręką, łapała tę ściekającą krew.

Me’Ghan znała ten postument, na którym stał arcykapłan, chociaż nie znała mężczyzny. To był Cokół Rozjemcy, w Domenie Karmazynowych Mgieł, trzy dni drogi na północ od jej Wzgórza.

A potem, w jej wizji, ujrzała płomienie. Buchające w górę, niczym stos ognia, pnący się wyżej i wyżej, aż po trzy księżyce.

Wizja się skończyła, a ona poczuła na sobie wzrok Enocha.

- Co tam zobaczyłaś, wiedźmo? – zapytał. – Chociaż chciałbym też poznać odpowiedź, na moje wcześniejsze pytania.

ARIA TARANIS

Teltomena odskoczyła pod ścianę, wyraźnie przestraszona jej działaniami. Kiedy kamionkowa misa gruchnęła o podłogę, mała babcia drgnęła nerwowo, a kiedy Aria ujęła ostry kawałek w ręce, Teltomena zbladła. Najpewniej była przekonana, że za chwilę Aria rzuci się na nią i zabije tą zaimprowizowanym ostrzem.

Teltomena nie zapanowała nad pęcherzem. Pewnie ze strachu. Wokół nóż dziewczynki – staruszki wykwitła kałuża uryny.

Aria przecięła sobie skórę na ręce. Zabolało, a z rany popłynęła krew. Nie była to jednak zwykła, czerwona krew. Była to krew niezwykła, taka, w której … szalały błyskawice. Małe wyładowania elektryczne wypłynęły z rozcięcia.
Czas stanął w miejscu.

Aria ujrzała, jak przestrzeń wokół niej wypełniła się chmurami. Kłębiącymi się, burzowymi obłokami, rozświetlonymi szalejącą burzą. I usłyszała czyjś głos, niczym zaklęcie, próbujący przebić się przez burzę i szum wiatru. Trwało to chwilę i ucichło tak samo gwałtownie, jak się zaczęło. Chmury znikły, wiatr ucichł i w pokoju pozostała tylko Aria, z krwawiącą ręką i przerażona Teltomena, skulona w kącie i błagająca, przez łzy i smarki, by jej nie zabijać.

Drzwi do pokoju Arii otworzyły się niespodziewanie i stanęła w nich jakaś młoda kobieta. Miała czarne włosy, proste odzienie i narzucone na ramię futro jakiegoś drapieżnika.

Dłoń trzymała na rękojeści miecza noszonego przy boku.

- Hej! – wykrzyknęła. – Co tutaj się wyrabia?
 
Armiel jest offline