WÄ…tek: Terra Nova
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2017, 15:57   #5
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Marta początkowo próbowała oponować, ale widząc, że nic nie zdziała, ani nie ma szans na pomoc od kogoś innego, w końcu pomogła przepakować rzeczy syna do plecaka Sable, przy okazji próbując przemycić kilka dodatkowych rzeczy. Jak się po chwili okazało się, zrobiła słusznie, bo w końcu dostrzegło ją kilku pilnujących porządku strażników i bez ceregieli odciągnęli kobietę od członków wyprawy. Sable zdołała się dowiedzieć tylko, że Marta nic nie wiedział o jej mężu, ale zapewniała, że Olaf pewnie będzie wiedział no i że to dobry chłopak jest. Tego Sable mogła być pewna. Podobnie jak tego, że plecak zrobił się znacząco cięższy. Nie na tyle, żeby go nie umieść, ale jeśli w grę wjedzie dłuższa wędrówka, konieczność sprintu, wspinaczki lub pływna, to różnica będzie już mocno odczuwalna. Przy lataniu pewnie też, choć tu Sable miał za małą praktykę, aby stwierdzić coś na pewno. Przynajmniej na razie.

- Ruszamy za chwilę, jak tylko portal się otworzy... - Hainz nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem odpowiadając - ... a co do sygnału... -
Drągal zwrócił się do całej grupki młokosów, hucznie nazywanych "Zwiadowcami".
- Znacie Drozda? -
MÅ‚odziki popatrzyli po sobie niepewnie...
- Rudzika? Umiecie Rudzika? -
- Ja umiem! -
Niebieskooki rudzielec, zdawał się być z siebie bardzo dumny podnosząc wysoko rękę, jakby zgłaszał się do odpowiedzi w szkolnej ławce.
- A reszta? Sygnał musimy znać wszyscy. Kosogłos? Nosz kurwa... -

Ustalanie sygnału trwało dobre parę minut, w czasie których Hainz rzucał kolejne, dobrze znane Sable nazwy. Znała i umiała wszystkie wymienione przez drągala sygnały i nie uszło jej uwadze, że jej nie pytał o ich znajomość. W końcu stanęło na Sowie. Dziewczyna niemal parsknęła pod nosem. Sowa! Pamiętała jak nauczyła się tego razem z innymi dzieciakami gdy miała może z sześć lat. Leśne pohukiwania, które z zapałem uprawiał z innymi młokosami, ku utrapieniu dorosłych, były jedną z jej zabaw z dzieciństwa. Cóż, Ci tutaj najwyraźniej woleli grać w piłkę...

- Gdy przejdziemy musimy znaleźć innych i siebie nawzajem. -
Po ustaleniu sygnału Hainz zrobił im krótką odprawę.
- Zabieracie ze sobą każdego, kogo znajdziecie i ruszacie ku pozostałych. Sygnał co dziesięć minut. Ja znajdę miejsce odpowiednie dla zbiórki i tam się zatrzymamy i będziemy zbierać całą wyprawę. Ja już mnie odnajdziecie, to zostawicie tych, których znaleźliście po drodze i wyślę was na poszukiwania pozostały. Po przejściu pewnie nas rozrzuci, ale jak już znajdzie kogoś z naszych, szczególnie innego Zwiadowce, to trzymajcie się razem. Nie chodzicie nigdzie sami, chyba, że nie ma innego wyjścia. Pamiętajcie o wszystkim co umiecie, ale nie ufajcie tej wiedzy. Tam podobno bardzo wiele rzeczy jest inne, więc trzeba się ich nauczyć od nowa. I za pierwszym razem, bo drugiego możecie nie dożyć. Dobra, to powiedzcie skąd jesteście i co umiecie... -

Ostanie minuty przed Przejściem upłynęły Sable na słuchaniu o wątpliwym doświadczeniu i wyczynach jej młodych kolegów po fachu. Tak jak przypuszcza, wszyscy byli żółtodziobami, którzy nigdy nie opuścili okolic swych domów. Polowania, tropienie zwierzyny, od biedy zakładanie wnyków, to wszystko na co było ich stać. Choć jeden potrafił ponoć podbierać dzikim pszczołom miód. Przynajmniej tak mówił, bo gębę miał całą w śladach po użądleniach i to całkiem świeżych. Mówili na niego Gucio...

*****


- Zaczyna siÄ™! Brama siÄ™ otwiera! -

Ciężko powiedzieć, kto rzucił hasło, ale wszyscy jak jeden mąż spojrzeli w kierunku pokracznej drewnianej konstrukcji. Początkowo Sable nie mogła dostrzec tam nic niezwykłego, ale po chwili powietrze przeszedł dziwny dźwięk. Świst, jakby nagle do lotu zerwało się stado ptaków. Tyle, że stado o liczebności mrowiska a pojedynczy ptak był wielkości dorodnej krowy. Za drewnianym "jajem" powietrze zafalowało i zrobiło się niewyraźne. Poza tym jednak otarcie portalu było mało efektowne. Choć może to tylko ona oczekiwał czegoś więcej? W końcu ostatni raz popatrzyła na świat "po tej stronie".

- Dobra ludzie, pożegnajcie się w duchu, rzućcie ostatnie tęskne spojrzenia i powiedzcie coś patetycznego jeśli musicie. Ruszamy! -

Osobą wydającą polecenia był oczywiście McKeon. Drągal tylko kiwną na nich głową, najwyraźniej nie mając nic patetycznego do powiedzenia i ruszyli za nim w kierunku portalu. Sable wyraźnie widziała jak młodzikom trzęsą się nogi i pocą ręce. Jedynie Heinz był milczącą oazą spokoju. Chyba musiał, inaczej co poniektórzy mogli by uciec, nawet pomimo uroczych uśmiechów bosmana Harknessa. Sama Sable też odczuwała dreszcze. Jakby nie patrzeć McKeon miał racje. To były jej ostatnie chwile tutaj. Idąc za jego poleceniem faktycznie pożegnała się w myślach ze wszystkim, co tu znała i rzuciła ostatnie tęskne spojrzenie. Jedynie patetyczne słowa postanowiła sobie darować. W tej chwili mówienie i tak nie szło jej zbyt dobrze...


Samo przejście było... nagłe. Tak "nagłe", to chyba dobre słowo. W jednej chwili dziewczyna szła w kierunku portalu, który zdawał się jeszcze oddalony o dobre kilkadziesiąt kroków a w następnej czuła jakby wszechświat chciał ją przeżuć i wymemłać jak kawałek suchego chleba w ustach bezzębnej staruchy. Tyle ze stara raszpla, choć szczerbata, to ruszała żuchwą i mieliła jęzorem z podobną, częstotliwością jak mucha machała skrzydłami. No i z gęby śmierdło jej jak ze starej obory...

Wokół siebie miała kakofonie kolorów, tworzącą bezkształtną, ciągle zmieniającą się masę... czegoś. W uszach jej huczało a żołądek wyraźnie chciał znaleźć jakieś inne, dogodniejsze miejsce w jej organizmie. Nie mógł się przy czym zdecydować czy miało by to być gdzieś w okolicach gardła, czy może nad kolanem, albo gdzieś zupełnie na zewnątrz, z widokiem na jej plecy. Na wszelki wypadek, przed podjęciem decyzji, postanowił odwiedzić wszystkie te lokacje. Jednocześnie.

Puściła pawia. To znaczy miała podejrzenia, że to zrobiła, bo wydawał się to w tym momencie całkiem sensowny pomysł. Zmysły, nie chcąc być gorsze od żołądka, odmówiły jej posłuszeństwa. Starała się tylko mocno zacisnąć oczy i zatkać uszy dłońmi, aby nie zwariować. A przynajmniej miała nadzieje, ze jej ciało chociaż stara się wykonać jej polecenia. Względnie udaje, że je wykonuje. A nawet jeśli tylko stara się udawać, to w tej chwili nie mogła mieć mu tego za złe...

~~ Umieram... ~~

*****


~~ Kurwa, szkoda, że nie umarłam... ~~

Nowy, wspaniały świat przywitał się z nią dokładnie w ten sam sposób jak swego czasu stary. Bólem. Pierwsze, co poczuła to pęd powietrza wokół siebie. Wydawał się jej nawet przyjemny, dopóki nie gruchnęła o coś z trzaskiem. Bark i miednica odezwały się ostrym bólem a Sable mimowolnie odkręciła się na bok. I znowu ten orzeźwiający pęd powietrza. Tyle, że teraz coś ją jeszcze chlastało po twarzy, jak pejczem. Trwało to tylko chwilę, bo znów o coś rąbnęła, dla odmiany tyłkiem i plecami. Potem był znowu lot i kolejne rąbnięcie. Warga pękała i w ustach poczuła znajomy smak krwi. Ostatni lot trwał odrobinę dłużej, ale zakończanie miał już mało oryginalne. Uderzenie wyrzuciło powietrze z płuc Sable i przez dobre parę minut skupiała się na tym, aby go z powrotem trochę nabrać.
~~ No, to pierwszą lekcję latania mamy z głowy. To nie takie trudne, jak mogłoby się wydawać... ~~


Rozdział I. Pupile małe i duże.


Stękając i klnąc na czym świat - stary i nowy - stoi podniosła się z ziemi. Pierwsze wrażania mówiły o tym, że była dość mocno poobijana, ale nic sobie nie połamała. No, przynajmniej nic ważnego. Chyba. Była noc i była w lesie. Zadzierając głowę do góry dostrzegła drzewo na które spadła i trasę swego "przelotu" naznaczaną połamanymi gałęziami. W sumie to miała sporo szczęścia. Gdyby nie to drzewo, pierwsza lekcja latania bez wątpienia była by jej ostatnią.

Pomna słów McKeona i Hainza rozejrzała się niepewnie wokół siebie, na szybko sprawdzając ekwipunek. Wszystko było mniej więcej na swoim miejscu, choć w plecaku mogło się coś uszkodzić. Było za ciemno żeby sprawdzić. Las był ciemny i gesty, ale póki co wyglądał na normalny las, taki jaki znałe ze "swojego świata". Pewności mieć nie mogła, bo światła nie było dość na bliższe obserwacje. Przyłożyła do ust odpowiednio złożone dłonie i po okolicy poniosło się pohukiwanie sowy. Czy tu w ogóle mają sowy? Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, ze wybór sygnału nie był szczególnie szczęśliwy. Była w nocy, w środku lasu i udawała sowę... Taaa...

Na sygnał nikt nie odpowiedział, wiec chcąc nie chcąc ruszyła ostrożnie przed siebie. Teren był dość ostro spadzisty i Sable zdecydował udać się w górę zbocza, licząc, że stamtąd będzie miała lepszy widok. Dotarła na szczyt niewielkiego wzniesienia po jakiś pięciu minutach. Na miejscu faktycznie był niezły punkt widokowy, ponieważ las jeszcze nie pokonał tu skały wieńczącej szczyt wzniesienia, w efekcie wzgórze było "łyse" i dawało niezły widok na okolicę. Sable wdrapała się na skałę i rozjarzała dookoła.

Pierwsze na co zwróciła uwagę, to niebo. Gwiazdy były zupełnie inne, niż te, które znała, ale to nie gwiazdy grały główną role na nieboskłonie. Nocne niebo, zamiast dobrze jej znanego jednego, zdobiły trzy okrągłe księżyce. Jeden, sporo większy, niż ten, do którego Sable była przyzwyczajona, świecił lekko żółtawym blaskiem. Drugi, nie wiele od niego oddalony był w miarę "normalny", tyle że trochę mniejszy i "zwyczajnie biały" a trzeci, będący już spory kawałek od swych większych braci, był najmniejszy i miał lekko czerwony kolor. Wszystkie razem, mimo, że były w pełni, nie dawały wiele więcej światła niż pojedynczy satelita "na starym świecie".

Gdy już oderwała spojrzenie od nieba, skupiła się na bardziej przyziemnych krajobrazach. Na ile sięgała wzrokiem, wszędzie był las i to raczej gęsty. Drzewa porastały falujące wzgórza, które ciągnęły się w każdym kierunku, najdalej jak mogła dostrzec. Część roślin, które spotkała po drodze była jej dobrze znana, inne zaś widziała pierwszy raz w życiu. Było też spor takich, które były mniej lub bardziej podobne do znanych jej gatunków, ale różniły się większymi czy mniejszymi szczegółami. To samo dotyczyło odgłosów nocnego lasu. Niby znała większość tego co docierało do jej uszu, ale niektóre dźwięki... Cóż, teraz nie miała czasu na dokładniejsze obserwacje. Coś innego odciągnęło jej uwagę.

- Kwik! Kwik! Kwik! -

Świnia. Jedna z tych, które jeszcze niedawno widział szykujące się razem z nią do przejścia przez portal. Trzeba było im przyznać, że na tle reszty wyprawy w tej doniosłej chwili prezentowały się wyjątkowo dostojnie i z godnością. Nawet pomimo całego błota i gówna, które miały na sobie. Teraz zaś, jedna z nich właśnie wdreptała na mała polankę u podnóża wzgórza, na którym była Sable. Dziewczyna miała całkiem niezły widok na polankę i ryjącą w ziemi świnie. Kto wie, może znalazła lokalne trufle? Sable zaczęła się zastanawiać, czy powinna teraz zająć się łapaniem szynki w wstępnej fazie produkcji, czy jednak zostawić ją z jej truflami i poszukać kogoś bardziej wygadanego. Na bardziej uroczego czy dystyngowany i tak nie miała co liczyć, więc...

Jej rozważania przerwał czarny kształt wypadający jak piorun na polankę. W jednej chwili świnia radośnie ryjła w ziemi, w drugiej smętnie zwisała z paszczy... Co to do cholery było!?


Stworzenie przypominało trochę dużego kota w rodzaju pumy czy pantery, które Sable znała ze swego świata. Tyle, że miało dodatkową parę nóg, która wydłużała mu tułów i było wielkości konia... Wielkość nie przeszkadzała mu w byciu diabelnie szybkim drapieżnikiem. Fakt, była noc, ale Sable ledwo zarejestrowała wzrokiem jak czarny kształt wpadł na polanę, chyba zeskakując z wysokości jakiegoś drzewa. Biedna świnia nie zdążyła wydać nawet dźwięku. Drapieżnik zabił ją błyskawicznie w uścisku potężnych szczęk i od razu zaczął konsumpcje. Nie dbał o to, aby zabrać gdzieś swoją zdobycz czy ją ukryć. Nie bał się, że coś może mu ją odebrać. Cóż, przynajmniej teraz wiedziała, kto tu jest a szczycie łańcucha pokarmowego...

Obserwacje Sable przerwało huczenie sowy, które rozległo się gdzieś w lesie. Raz, drugi, trzeci. Bez wątpienia to sygnał. Problem polegał na tym, że wielki drapieżca też go usłyszał i podniósł łeb znad swej ofiary i począł nasłuchiwać. Sable bez trudu ustaliła kierunek, z którego dochodziło pohukiwanie, niestety między nią a źródłem dźwięku był nowo poznany kolega. Wielki kot zastrzygł uszami i podniósł się znad swej ofiary i jednym skokiem ulotnił się z polany, znikając gdzieś między drzewami. Bez wątpienia udał się w kierunku, z którego dobiegał sygnał.

Sabel zaklęła pod nosem. Zejście ze skały, bezpośrednio w kierunku polany było zbyt strome, musiała cofnąć się kawałek, zjeść ze skały, okrążyć ja i dopiero mogła ruszyć w kierunku huczenia. Tylko to trochę potrwa i przede wszystkim czy aby na pewno chce podążać za drapieżnym kotem wielkość konia.? Tak czy siak, tutaj już nic nie zdziała. Sable, obserwując całą scenę poniżej instynktownie przylgnęła do skały, teraz zaś, zaczęła się odwracać i wycofywać w stronę, w której przyszła. To znaczy, zaczęłaby, gdyby nagle omal nie stanęło jej serce. Tuż za nią siedział drugi "kotek".


Gdyby Sable znała pojęcie zawału serca, to teraz bez wątpienia by go użyła. W pierwszej chwili zaczęła już żegnać się z życiem, dopiero po ułamku sekundy dotarło do niej, że tem tutaj kiciuś, choć trochę podobny do widzianego przed chwilą drapieżnika, był spor mniejszy. W sumie tu był wielkości sporego kota i poza parą dodatkowych odnóży, po środku tułowia, nie różnił się od niego tak bardzo. Jak już krew znów zaczęła krążyć jej w żyłach, dostrzega też sporo innych różnic miedzy tym tutaj kociakiem a świńskim katem, z przed momentu. Tymczasem kotek patrzył na nią ze stoickim spokojem i Sable mogą przysiądź, ze widzi w jego oczach zaciekawienie i... Rozbawianie?

- Bleeek! -

Cóż, znane jej "miauczenie" to nie było na pewno. "Kotek" wstał i jednym susem skoczył na dziewczynę i z gracją wylądował jej na kolanach.

- Bleeek! -

Normalnie Sable zareagowała by natychmiast. To nie był jakoś szczególnie szybki "atak". Teraz jednak poczuła niezrozumiały spokój i ku swojemu zdziwieniu położyła dłoń na futrze "kota" i pogłaskała go. Był bardzo przyjemny w dotyku i pod wpływ pieszczoty mruczał i wginał kark, zupełnie jak "normalne" koty. Spoglądał na nią wielkimi oczami i nie wiedzieć czemu, ogarnęło ją irracjonalne w tej sytuacji uczucie spokoju i przyjemności.

- Bleeek! Bleeek!-

Jej nowy kolega domagał się dalszego zainteresowania ze strony dłoni dziewczyny i wszytko byłoby świetnie, gdyby znowu nie rozległo się dobrze jej znane huczenie sowy...
 
malahaj jest offline