Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2017, 18:46   #61
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 7 01:15 h; 14.82 ja od Dagon V

Układ Dagon; 1:15 h po skoku; 14.82 ja od Dagon V; pokład “Archeon”




Dziób; seg 3; mostek; Prya


Manewr trwał. Manewr jakiego Prya jeszcze nie przeprowadzała. I pewnie mało który nawigator przeprowadzał. Ale mało który nawigator musiał projektować wiraż z połową prędkością światła mając do dyspozycji jedynie silniki manewrowe. Silniki manewrowe służyły do drobnych korekt kursu lub manewrowania przy dokowaniu. Tak mówił ich producent i tak uczyli w Akademii. Teraz wszystko musiało stanąć na głowie.

Połowa prędkości światła. Na mając do dyspozycji tylko manewrówki. Dobrze, że miejsca było jeszcze sporo w tym kosmosie. Prya wybierała kolejne komendy i podawane przez komputer pokładowy. To była spora presja. Los całej jednostki i wszystkich na pokładzie zależał od jej decyzji i wybranych opcji. Korweta klasy Ranger odpaliła dziobowe silniki manewrowe. Ich moc w porównaniu do głównych była mikroskopijna. Ale mając do dyspozycji czas i miejsce przy braku przeciwnych sił działających na korwetę były w stanie to zrobić. Stopniowo unosiły dziób korwety ponad płaszczyznę ekliptyki. Resztę powinien zrobić pęd jaki i tak miała jednostka. Powinna zboczyć z oryginalnego kursu oddalając się stopniowo ponad płaszczyznę ekliptyki tego układu. Gdyby tak zostało stopniowo drobny okruch plasstali oddalałby się od centrum układu aż po odpowiednio długim czasie wyszedłby ze strefy oddziaływania grawitacyjnego centralnej gwiazdy i stał się kolejną drobiną zagubioną w niewyobrażalnie pustej przestrzeni międzygwiezdnej. Ale nie tym razem.

Nad tym właśnie pracowała nawigator. Wspomagana przez moc obliczeniową i statystyki Alex. Od biedy wystarczyła minimalna wiedza o lataniu czy choćby konsoletach sterujących by rozgryźć jak się uruchamia manewrówki. Sztuką jednak było tak dobrać moment, siłę i kolejność ich działania by po odskoczeniu od pierwotnego kursu zdołały one wrócić statek na kurs ku Dagon V i jednostce na jej orbicie. To przypominało uderzanie liną w prztyczek przełącznika na drugim końcu sali. Tylko bardzo długiej sali. Tak na kilkanaście jednostek astronomicznych.

Prya zaczęła pracę z 10 minut temu. Korweta kończyła już manewr wychodzenia poza płaszczyznę ekliptyki i Alex dała znać o wyłączeniu manewrówek. Teraz znowu lecieli po prostej aż do moment który wybrała Prya aby komputer uruchomił sekwencję manewrówek i zrobił nawrót ku centrum układu a dokładniej ku Dagon V. Uda się? Powinno. Jak nie ma po drodze żadnych anomalii. Jak manewrówki nadal uchowają się cało. Jak tamta jednostka czegoś nie odwali na sam koniec. O tym, że niewielki margines błędy oznaczał śmignięcie obok gazowego olbrzyma albo wbicie się w niego lepiej było nie myśleć. Na razie wyglądało to nieźle. Zyskać gdzieś z pół godziny w porównaniu do pierwotnej trasy.

Tylko jak wzrok padł jej na puste fotele artylerzysty i skanera dawał do myślenia jak bardzo sytuacja odbiega od normy. Tichy i Drake nie wrócili. Kapitan przesłał swoje polecenia. Mianował ją dowódcą, utrzymał rozkaz o abordażu i ostrzegł, że łączność z nim może się urwać. I faktycznie wkrótce potem stał się nieosiągalny. Zniknął. Tak samo jak Drake. Alex nie mogła z nimi nawiązać łączności ani nie pokazywała ich Kluczy na schemacie jednostki. Półprzezroczyste ekrany Alex wpatrywały się w nawigator tak samo jak ona wpatrywała się w nie. Nawet ten Edgar od Nivi co go Julia przyniosła. Zanim też zniknęła. Jak mówiła Alex. Też gdy Prya na niego patrzyła też patrzył w jej stronę. Znaczy wtedy gdy nie wierzgał akurat bezradnie odnóżami w przestrzeni małego terrarium gdy udało mu się akurat zgubić punkt zaczepienia przy którejś z powierzchni. Oprócz niego i Alex na mostku Prya została sama, zagubiona w trzewiach z plaststali.



Rufa; seg 8; siłownia hipernapędu; Rohan



Wypalacz na zwiększonych obrotach pracował wytrwale. Zdołał wytopić już trochę ponad połowę planowanego otworu w pierwszej z trzech grodzi. Alex przyniosła wreszcie jakąś dobrą wieść. Prya skorygowała kurs korwety tak, że zyskali z jakieś pół godziny ekstra w porównaniu do oryginalnego kursu. To nieco zwiększało margines na błędy, awarie i nieprzewidziane okoliczności. Na tym dobre wieści się kończyły. Alex nie mogła skontaktować się ani ze Sparkiem ani z Drake. Byli poza zasięgiem. Przekazała informację najbliższemu załogantowi czyli kapitanowi. Ale Tichy obecnie też był poza zasięgiem no i do maszynowni miałby kawałek.

Za to przybył MiTsu. Choć raczej przyprowadził się sam, wezwany przez Alex. To się robiło dość niepokojące. Kolejni członkowie załogi po kolei znikali w uszkodzonych rejonach korwety i nie było z nimi łączności. Zupełnie jakby coś ich tam pożerało jednego po drugim. Najpierw “Papa”, potem Drake, teraz Tichy, Linda i “Red”. To połowa załogi! Na pewno nic im nie jest, po prostu nie ma łączności a skanery Alex nie wykrywają ich. Przy takich uszkodzeniach to całkiem normalne. Pozbędą się tych uszkodzeń to sytuacja wróci do normy. Ale doświadczenie mówiło inżynierowi, że się nie pozbędą. Tak popalone i zdewastowane sektory po prostu wymagały wymiany na nowe a to można było zrobić tylko w stoczni. Za kasę. Której w tej chwili nie mieli. Bo mieli się właśnie dopiero odkuć za dostarczenie tej cholernej paczki zanim zaczęła pruć do nich fregata Floty. Inaczej zostawała im czy na te potem czy na teraz własna pomysłowość i improwizacja.

Ale wszystkie te przemyślenia i kalkulacje i tak wracały prawie zawsze do punktu wyjścia: energii. A właściwie jej braku. Wszystko jeśli nie zrobiłoby się proste to na pewno prostsze jeśli odzyskaliby energię czyli moc w silnikach podświetlnych czyli gdy przeciągnął łącze mocy z ostatniego reaktora jaki mieli do silników podświetlnych. Czyli właśnie to do czego zmierzał od jakiegoś czasu. Przepalił się przez pierwszą z sześciu połówek jakie na niego czekały.

Gaśnica zachlapała otoczenie przepalanej grodzi i schłodziła chaos świetlnej mgławicy roztopionej wypalaczem plaststali. Teraz żarzyły się, niektóre przygasły. Za to wokół przepalanej ściany utworzyła się zawiesina dryfującej piany z gaśnicy przeplatanej grudkami gorącego gradu z plasstali. Akurat ta robota szła by lżej z grawitacją. Wypalaczowi nic to nie robiło i obsługującemu go operatorowi też niezbyt. Ale to co się w tej chwili unosiło spadłoby na podłogę. Ale bez naprawy generatorów grawitacji nie było ci liczyć na taką zmianę. Gdyby chodziło o restart czy inną sprawę z oprogramowania to jak nie Veronica to Alex pewnie by sobie do tej pory poradziły. A tak musiał pracować w tej otaczającej go i coraz bardziej przeszkadzającej zawiesinie sam. Uczucie osamotnienia na odludnym posterunku nasilało się. Wszyscy byli daleko. Nikt nie był na tyle blisko by mu pomóc w razie jakichś kłopotów. Najbliżej był Abe ale był na śródokręciu. Tak samo jak Veronica i Nivi w labach. No i Prya na mostku, prawie na drugim końcu jednostki. Z resztą sygnał się rwał i pojawiali się tylko wówczas gdy akurat przepływali obok jakiegoś dla odmiany działającego czujnika Alex pewnie nawet o tym nie wiedząc.

A on sam utknął. Wypalacz nawet na trochę większonych obrotach potrzebował prawie godzinę by przepalić się przez gródź. A mieli trzy takie grodzie do przepalenia. To dawało prawie 3 godziny pracy. Praca tymczasem była względnie prosta. Najtrudniej było wymierzyć gdzie trzeba przepalić otwór oraz ustawić sam wypalacz. Ale sama robota była względnie prosta. Niekoniecznie główny inżynier pokładowy musiał ją wykonywać. Może ktoś albo coś? Co prawda gdy Rohan sam wykonywał tą pracę miał najlepszą kontrolę nad maszyną i samą pracą, miał też najlepsze predyspozycje by reagować na różne, nieprzewidziane okoliczności. No ale gdyby takie nie wynikły wówczas mógłby zająć się czymś innym. Nie musiałby tkwić tu samemu, babrając się w lewitującej pianie z gaśnicy nicowanej stygnącymi okruchami stopionej plasstali. Odruchowo przyjął meldunek z Iron Sky. Została mu jeszcze jakaś 2/3 energii do aktywnego lotu czyli jakieś 70 - 80 min zanim stanie się dryfującym, sztucznym satelitą “Archeona”. Wyglądało jakby wszystko się uparło zepsuć, skończyć albo ulec awarii właśnie w tym momencie, po wyjściu z tego skoku co mogło być dość przygnębiające. Mimo, że kalkulacyjny umysł inżyniera i jego doświadczenia podpowiadał mu, że jak na szaleństwa hiperskoku i walki z silniejszą jednostką to nadal wyszli całkiem obronną ręką. Niemniej teraz zmaganie się z tym pobojowiskiem było żmudne i zniechęcające.



Śródokręcie; seg 7; Tichy



Tichy zanim zanurzył się w zdewastowane rejony segmentu 7 otrzymał komunikat od Alex. Co prawda nadawcą był Rohan a adresatem Drake no ale z Drake nie było w tej chwili łączności więc Alex przekazała polecenie najbliższemu maszynowni członkowi załogi czyli właśnie skanerowi. Ale jak tu kogoś znaleźć? Prawie wszystkie światła nie działały. Julia albo Linda mogły być w każdym z pomieszczeń jakie mijał. A trzeba było jeszcze wziąć pod uwagę opcję, że mogły zawędrować na inne pokłady.

Bez powietrza dźwięk się nie rozchodził, wszystko dryfowało w kosmicznej ciszy. Przez co słychać było aż przesadnie dokładnie szelesty i stukoty własnego skafandra jakie przenosiło powietrze wewnątrz niego. I trzaski w słuchawce wetknietej w ucho jakie zdradzały szum w eterze przetykane czasem głosem Alex, który jednak zbytnio się rwał i brzmiał jakoś dziwnym pogłosem jakby uległ awarii i zamiast Alex przemawiała jakaś jej wypaczona wersja. Słuch nie był więc zbyt pomocny. Dotyk również. Czuć było lekki napór pancerza, trzymaną broń, mocniejsze zderzenie mijanych lub większych przedmiotów jakie mijało się dryfując przez korytarz co w denerwujący sposób sprawiało wrażenie jakby ktoś człowieka łapał, stukał albo utrudniał przemieszczanie się gradem rzucanych w oczy szczątków. Same oczy też były przesilone od czujnego wpatrywania się w oświetlane przez latarkę dołączoną do automatycznej strzelby.





Wąski okręg mocnego światła wyłaniał dryfujące w przestrzeni pomieszczeń i korytarzy szczątki. Ale rozświetlone tu i tam awaryjne czerwone, alarmowe żółte i nawet zwykłe białe światła mamiły wzrok pozwalając rejestrować kolejny ruch, w wielu kierunkach jednocześnie. Coś przeleciało w poprzek korytarza gdy Tichy celował w mijane pomieszczenie. Gdy z “szybko” w tym bezwładzie nieważkości odwrócił się to coś już nie było widoczne. Co to było? Nie zdołał zarejestrować w tych trudnych warunkach kształtu. Sam ruch. Dość spory. Jak człowiek? Większy? Co to było? Jakaś obijająca się o korytarze szafka? Wyrwane drzwi? Fragment jakichś schodów? Ktoś z załogi? Któryś z robotów? Jeszcze coś innego?

Ale wojenna fortuna mu sprzyjała. Z bliższej odległości udało mu się nawiązać łączność z Lindą w tym chaosie. Były w śluzie C7p*. A był już całkiem blisko. Poszybował w tamtą stronę wśród dryfujących szczątków. Mijał unoszące się krzesła, rozerwane maski tlenowe, obijające się o sufit wyrwane drzwi aż wreszcie dotarł do korytarza który miał już wyjście do śluzy. Ale przysłonięte jakąś zielonkawą chmurą. Jakby jakaś ciecz czy dym zamarzły i rozprzestrzeniały się z wolna po korytarzu.


*C7p - adres; C lub inna duża litera to pokład/piętro, 7 do który segment, małe litery p, c, l to adres w poziomie, lewa, centrum lub prawa strona. To daje dość dokładny rejon jak który blok, klatka i piętro. Indywidualne nr. mieszkania czyli danego pomieszczenia na pokładzie możecie już światotworzyć sami albo rzucić k100.



Śródokręcie; seg 7; śluza C7p Linda






Była w okolicy miejsca zdarzenia. Ale gdzie jest Julia? Jak tu znaleźć kogokolwiek? Linda dryfowała przez zagracony segment. Gdzieś tu było to co trzasnęło Julię. A nie wiadomo czy na Julii się skończy. A Norton była tu teraz sama tak jak niedawno Julia była tu sama. Ale musiała jej pomóc. Tak nakazywała etyka lekarska i samej krótkowłosej lekarki. Ale by pomóc musiała ją znaleźć. Normalnie z pomocą Alex czy choćby komunikatorów byłaby to zwykła formalność. Teraz w tym zdezelowanym walką sektorze robiło się to trudne.

Światło częściej nie działało niż działało, jak działało to świeciło alarmującą żółcią lub czerwienią a i tak wszelkie zakamarki wydawały się wypełnione ruchomymi cieniami. Zresztą nie było to złudzenie bo latarka wyławiała na każdym kroku, że naprawdę coś tam dryfuje w tych cieniach. Linda musiała badać każdy taki okruch po drodze bo każdy mógł okazać się po oświetleniu latarką Julią albo czymś co naprowadzi na jej ślad. I znalazła!

Dotarła do miejsca gdzie wcześniej była Julia mocując się z zakleszczonymi drzwiami. Ale teraz ten korytarz wypełniała jakaś zielonkawa mgła czy chmura. Z wolna ale nieustannie przybliżała swoje kłęby w stronę rozwidlenia gdzie wisiała obecnie Linda. Stąd były tylko dwie drogi, jedną właśnie przyleciała, trzecia prowadziła do grodzi i tej chmury więc zostawała ta druga. Tam zauważyła kolejną chmurę. Biaława mgła sunąca wzdłuż zagraconego korytarza. I gwałtownie dryfujące szczątki jakby niedawno odbiły się od czegoś albo kogoś.

Podryfowała korytarzem. Był dość krótki, prowadził do paru pomniejszych pomieszczeń i śluzy. Gdy dopadła do drzwi śluzy przez okienko zobaczyła to na co czekała i z czym się liczyła. Julia! Ale unosiła się bezwładnie dryfując i obracając się w wiecznym ruchu. Coś się stało z jej skafandrem. Miał liczne dziury i nieszczelności był właściwie zniszczony. Bez kombinezonu Julia nie mogła opuścić śluzy. Linda wyciągnęła dłoń by wcisnąć panel otwierania drzwi. Na nim były odciśnięte zamarzające czerwone drobinki w kształcie ludzkich palców. Jeśli krew “Red” przedostała się przez rękawice skafandra by zostawić się na jakiejś powierzchni to był namacalny dowód, że skafander jest poważnie uszkodzony i przestał spełniać swoje ochronne funkcje. Otwarcie drzwi śluzy, drugie bo przecież rusznikara już raz musiała je otworzyć, do reszty wywieje resztkę atmosfery i wpuści kosmiczny mróz jaki panował na rozhermetyzowanym korytarzu. Skafander! I tlen! Bez tego los Julii wydawał się przesądzony bez względu na medyczne talenty Lindy.

Szybko! Linda podryfowała do szafek które na szczęście ocalały. Otworzyć, wziąć kombinezon i awaryjną maskę tlenową z małą butlą na bardzo awaryjne sytuację. Odbić się od szafki z trzymanym szpejem i wrócić do panelu. Szybko! Walnąć w skrwawiony zamarzniętą krwią panel, otworzyć drzwi i dotrzeć do bezwładnie unoszącego się wewnątrz śluzy ciała.

“Red” była w ciężkim stanie. Ale żyła. Jeszcze. Teraz zdjąc jej ten hełm skafandra. Jakiś popalony jakby jakimś kwasem. Wcisnąć założyć na twarz awaryjną maskę tlenową by dostarczyć życiodajny tlen. Szybko! Ale tu już Linda działała na polu swojej specjalizacji. Doświadczenie wyniesione z praktyki wojskowej pomagało zachować spokój i pewność co trzeba dalej robić. Pozbyć się zniszczonego skafandra i założyć nowy. Ten co miała na sobie rudowłosa dziewczyna wyglądał jakby go ktoś wykąpał w jakimś kwasie. Widziała zalepione w paru miejscach świeże łaty z zestawu awaryjnego. Widocznie Julia była na tyle przytomna i miała tyle czasu, że próbowała się ratować czym mogła ale mały zestaw nie miał szans poradzić sobie z tak masowymi przebiciami. Co więcej kwas nadal był aktywny. Linda widziała jak pieni się także na jej skafandrze, głównie rękawicach. Ale skafander te dość małe ilości powinien wytrzymać.

Rozebranie ze skafandra dryfującego bezwładnie ciała gdzie każdy ruch ratowniczki kierował ten zestaw ku którejś powierzchni śluzy. Ale udało się! Razem z nożykiem z zestawu medycznego Norton udało się wreszcie pozbyć zniszczonego skafandra. Teraz nałożyć nowy. Szybko! Przy okazji zdejmowania starego skafandra Linda zorientowała się, że Julia nie ma żadnych poważniejszych urazów więc cierpiała głównie od niedotlenienia i zwyczajnie zamarzała. Kwas w głębszych miejscach przepalił wewnętrzne ubrania znajdujące się pod skafandrem ale nie powinno to zbytnio zmieniać diagnozy. Głównym problemem był brak tlenu i mróz. Choć rany twarzy, rozbite wargi, krwawiący nos tworzyły krwawe drobinki jakie buchnęły chmurą czerwonego gradu gdy zdjęła stary hełm wyglądały dość poważnie. To jednak tak było z większością ran twarzy, dużo krwawiły z bardzo unerwiownego i ukrwionego fragmentu ludzkiej anatomii, optycznie szpeciły i były na widoku ale same w sobie rzadko były przyczyną poważniejszych urazów. O ile nie były objawem właśnie tych poważniejszych urazów.

Choć ubranie nowego skafandra wydawało się strasznie mozolne i Norton miała denerwującą świadomość, że ściga się z czasem to jednak udało się! Wreszcie założyła nogawki na nogi, rękawy na ramiona, całą resztę pośrodku przy okazji i na sam koniec zdjęła z twarzy rusznikarki maskę tlenową a w zamian zapięła nowy hełm. Teraz już nowy skafander, znowu hermetyczny, przejął rolę dostarczenia tlenu użytkownikowi. Uda się? Szczelny skafander powinien ustabilizować pacjentkę. Jeśli nie przekroczyła magicznej granicy gdy brak tlenu uszkadzał nieodwracalnie mózg to powinna wkrótce się obudzić. Jak nie to zostawało przetransportować ją do medlaba na poważniejsze zabiegi. Ale teraz w skafandrze już można było ją zabrać ze śluzy. Myśląc o tym Linda spojrzała na wewnętrzne drzwi śluzy przez jaki obie niedawno tu wleciały a teraz dryfował tam podziurawiony, zniszczony skafander Julii. Za okienkiem widać było jednak tą zielonkawą mgłę czy chmurę jaką wcześniej Linda widziała w korytarzu. Widocznie rozprzestrzeniło się to coś docierając do drzwi śluzy. Nie była pewna co to właściwie jest. Coś się rozszczelniło? Mieli jakiś wyciek? Jeszcze coś innego? Ale wyglądało dość niezdrowo. Ale komunikator zasygnalizował połączenie z kapitanem! Wreszcie kogoś znowu słyszała!



Śródokręcie; seg 6; sala bilardowa; Abe



I co dalej? Abe zachował zimną krew próbując pozbyć się chociaż miejscowo wtapiającego się w pokład rdzenia z rozsadzonego reaktora. Ale zwykłym łomem nie udało mu się. Nawet zaparty z uruchomionymi butami nie mógł wsadzić łomu w wytapianą dziurę. Rozpalony rdzeń zbyt ciasno i zbyt głęboko już siedział by tak po prostu go wyjąć. Może któryś z pokładowych mocarzy jak Rohan czy “Papa” by dali jeszcze radę, może mechaniczny robotnik Spark ale też Abe nie był tego taki pewny. Z każdą minutą gdy rdzeń wtapiał się głębiej taka improwizowana akcja rokowała mniejsze szanse powodzenia.

Właściwie była szansa jeśli użyło by się palników, pił i podobnego cięższego sprzętu. Takie rzeczy mogły wykroić wypalany kawałek podłogi razem z rdzeniem. Zostałaby wyrwana, może nawet na wylot dziura no ale sam rdzeń powinien unieść się zgodnie z ruchem nadanym mu przez ludzi czyli do wnętrza sali bilardowej. Chyba, żeby spróbować całkiem na okrągło i spróbować uruchomić grawitację. Wtedy jeszcze można było liczyć, że uda się zrobić “do góry nogami” zmieniając standardowe działanie grawitorów. Co prawda raczej marne szanse by rdzeń grzecznie spadł na sufit który stałby się podłogą bo był zbyt głęboko wtopiony. Ale nawet jakby przepalił się na wylot do głównej rozdzielni SPŻ to nie powinien tam wpaść. Można było jeszcze zmajstrować jakąś łatę pod spodem od strony SPŻ. To powinno dać jeszcze trochę czasu. No i rdzeń też tracił energię. W końcu i czas i energia oddana przylegającej plaststali też w końcu powinna go wychłodzić na tyle by zrobił się zwyczajnie gorący ale nie na tyle by przepalać plaststal.

Alex przekazała zaś, że Rohan udzielił zgody na użycie Sparka. Ale Spark jest obecnie nieosiągalny prawdopodobnie w rejonie maszynowni podświetlnej gdzie zniszczenia są poważne i komunikacja jest tam tragiczna. Więc nie ma jak przekazać mu wezwania inaczej niż osobiście. Czyli na szybkie przybycie robota raczej nie było co liczyć. Spec od prowizorycznych napraw musiał poradzić sobie w najbliższym czasie bez niego.



Śródokręcie; seg 7; śluza “Red”



Zamarzała. I dusiła się. Ciemniało jej w oczach coraz bardziej. Świat słabo oświetlonych korytarzy wydawał się rozmazywać w świetlne smugi gdy pędziła za pomocą swojego improwizowanego silniczka odrzutowego zrobionego z gaśnicy. Ale nie miała steru! Wytrzymała pierwsze zderzenie ze ścianą. Szarpnęło nią i odbiła się w przeciwną i zaraz nastąpiło kolejne, w sufit. Twarz uderzyła we wnętrze przepalanego hełmu, ramię poleciało siłą bezwładności, zdołała utrzymać gaśnicę tylko jedną ręką. Ale kosmos był w ruchu. Gaśnica wciąż działała więc leciała dalej. Podłoga. Trzask. Bardziej odczuwalny niż słyszalny. Bezwład. Framuga drzwi. Ciemność na krańcach widzenia. Wszystko robiło się jakby była na dnie jeziora. Oczy ją piekły gdy wysychały na tym mrozie i pustce. Mrugała powiekami tak często, że prawie leciała po omacku. Oczy łzawiły w ochronnym odruchu ale łzy natychmiast zamarzały pożerane przez wiecznie pustą, pustkę kosmosu.

Zamek. Szafka! To szafka a nie framuga! Szafka z kombinezonami! Już prawie na miejscu! Ale jeszcze drzwi! Zamek, panel! Gdzie ten panel!? Przez zamarzające oczy wzrok już prawie nie działał. Przez dotyk chłodu kosmosu dotyk dłoni prawie też nie. Przez próżnię nie słychać było tego zbawczego syku otwierania drzwi. Ciemność. Nicość.


---



Światło? Tak, światło. Cień nad sobą. Hełm. Głowa w hełmie. Linda. Leci? Lecą? Nie, to ta bezwładność. No tak. Są w tej śluzie. A więc udało jej się. Udało! Im obu! Widziała dryfujący gdzieś obok swój porzucony hełm i kombinezon. O rany. Ale przepalony. Kompletna ruina. Cud, że w ogóle trzymał ją przy życiu tak długo. Teraz dryfowała w nowym. Pewnie Linda ją jakoś przebrała bo nikogo innego tu nie było. W klaustrofobicznej przestrzeni śluzy widziała także unoszące się czerwone kawałki. Krew. Zamarznięta krew. I żółtawe. Taka jak kawałki tego kwasu jaki wybuchł z tej beczki co ją prawie trzasnęła tam przy grodzi do 6-ki. Za drzwiami wewnętrznymi śluzy też widać było tą żółtą chmurę.



Rufa; seg 8; maszynownia podświetlna; Drake



Pręt wszedł w szczelinę między obydwoma skrzydłami drzwi. Drake by złapać punkt oparcia musiał przymocować elektromagnesy butów do podłogi. Czuł opór metalu. Dzięki drganiom trzymanego metalu i własnej wyobraźni i doświadczeniu czuł jak ten metal zgrzyta i skrzypi. Nie szło lekko, nie były najemnik nie miał takiej pary w łapach jak “Papa” czy Rohan ale jednak szło. Pręt oczyścił z tego dziwnego kleju szczelinę a potem po kawałku odblokowywał te drzwi. Wreszcie szczelina powiększyła się na tyle, że mechanizm drzwi odzyskał panowanie nad nimi i drzwi stanęły otworem. Otwarte. Ale widok był bardzo zniechęcający.





Przede wszystkim było ciemno. Gdzieś tu i tam błyskała jakaś diodka czy inne małe światełko ale tak naprawdę te mikre, świetlne punkty nie nadawały się do oświetlenia czegokolwiek. Jeszcze irytowały gdy między człowiekiem a tymi światełkami coś się przesunęło przez co sprawiało irytujące wrażenie, że coś tam się porusza. Zresztą poruszało. Całe mnóstwo. To akurat Drake widział w świetle swojej latarki. Chyba dryfowało to wszystko co tylko mogło. Jakieś nierozpoznawalne fragmenty metalu, wyrwane kawałki grodzi, oderwane szafki, ich zawartość, krzesła, kubki no chyba kompletny misz masz jaki można było spodziewać się na kosmicznej jednostce która oberwała podczas walki a nawaliły jej grawitory. Ale ta jedna szafka o której mówił Rohan była z tych co ocalały!

Wraz z otwarciem drzwi zabrzęczał alarm antyskażeniowy. No tak, ten magazynek był po sąsiedzku z maszynownią w której rozwaliło reaktor. Alarm skafandra brzęczął ostrzegająco i migał alarmującą ikonką. Ale właściwie ochrona skafandra, antyrad jaki podała im Linda i przede wszystkim krótki czas jaki zamierzał przebywać w tym pomieszczeniu powinny uchronić go przed poważniejszymi skutkami napromieniowania. No i Rohanowi potrzebne było te chłodziwo do wypalarki.

Pokładowy kanonier ruszył w zagraconą ciemność by dotrzeć do wspomnianej szafki. Odbijał od siebie czepialskie przedmioty ale i tak co chwila coś stukało go o hełm czy napierało na skafander. W przygniatającej ciemności wydawało się przez to czaić nie wiadomo co i ile. Jakby stado piranii czekało tylko by rzucić się na oślepioną ciemnością ofiarę. Ale jednak najemnicze doświadczenie pozwalało artylerzyście trzymać nerwy na wodzy.

Namiar od Rohana okazał się jak zwykle precyzyjny. Szafka była tam gdzie miała być. Ale z bliska okazało się, że drzwi są wypaczone. Pręt znów musiał pójść w ruch. Znów musiał użyć elektromagnesów w butach dla lepszego punktu oparcia. I po chwili siłowania się drzwi do szafki stanęły otworem. A tam były te pojemniki z chłodziwem! Nareszcie!

Drake chwycił pojemnik i odwrócił się w stronę drzwi przez jakie przeszedł. Zamknięte. No tak, przecież czekały tylko chwilę by dać komuś przejść a potem zamykały się. Normalna procedura. Na pewno przecież nie zamknęły go tu jakoś złośliwie. Roboty, komputery i automaty przecież nie miały humorów i nastrojów tylko wytyczne programów. A jednak. Jakoś te zamknięte drzwi, wewnątrz ociemniałego, napromieniowanego pomieszczenia pełnego czegoś co co chwila na niego wpadało, stukało czy inaczej dawało o sobie znać jakoś instynktownie przywodziło myśli o pułapce.

W świetle latarki widział teraz lepiej wewnętrzną stronę tych drzwi. Ten klej czy inny glut był rozpaćkany nie tylko po samej szczelinie ale prawie całych drzwiach. I framudze. I okolicznej ścianie. I właściwie ciągnął się po ścianach tu i tam ale najbardziej właśnie przy drzwiach. Inne też jakby wywoływały kumulację tego klejącego czynnika. Zupełnie jakby wszystkie drzwi w tym pomieszczeniu celowo zostały zapaćkane. Nie był pewny czy to jakaś ochronna procedura okrętu i że mają takie coś na pokładzie. Może Rohan albo Abe by coś wiedzieli na ten temat ale nadal komunikator nie nadawał się w tym miejscu do niczego. W każdym razie zdobył jednak te chłodziwo i zostawało się stąd wydostać i wrócić do sektora hipernapędu gdzie wciąż pracował Rohan. Chyba. Właściwie po utracie łączności to nie miał pojęcia co się dzieje u innych i na reszcie statku. Jakby wszyscy zawinęli się na dropshipa czy szalupy i był teraz na statku duchu to też by tego nie wiedział.



Śródokręcie; seg 4; biolab; Nivi



Xenobiologia. Tak to się nazywało. Dość raczkująca nauka bazująca bardziej na teoriach, hipotezach i symulacjach niż realnych doświadczeniach bo zwyczajnie brakowało materiału badawczego. Niektórzy łączyli to ze sztucznie sklonowanymi organami, eksperymentami genetycznymi i nowo wytworzonymi materiałami z “inteligentnym” w nazwie co często przypominało niektóre zachowania i reakcje ze świata natury. Nawet te “obce życie” na jakie w swoich podróżach natrafiła ludzkość też było dość problematyczne. Albo były to ślady jednokomórkowców które nie szło przywrócić do życia, albo sporadyczne cząstki życia trudne do jednoznacznego zweryfikowania które mogły być pozostałością po wcześniejszych wizytach ludzi i ich pojazdów. A gdy wreszcie w górnych warstwach gazowego giganta znaleziono jakieś miejscowe mikroby okazały się nudnymi mikrobami które udowodniły wreszcie, że życie poza Ziemią i ludzką cywilizacją może istnieć i to była ich główna zasługa. Na to na co od tak dawna czekali ludzie, na sławnych obcych, na latające spodki, na bujne życie przypominające ziemskie jak na razie ludzkość nie natrafiła ani razu. No aż do teraz. To co miała pod lupą w swoim labie Nivi trzeba by było bardzo nagiąć współczesną naukę by wcisnąć kit, że powstało na Ziemi. A jeśli tak to po bardzo cichu i z bardzo ogromną klauzulą tajności, projektami które szły za bary z etyką i moralnością jaką zwykli hołdować nowocześni i cywilizowani obywatele Federacji no i ogromnymi zasobami kredytów pewnie przez całe lata a może i dekady. Bo Nivi miała pod lupą gotowy produkt a nie jakieś próbki nieco zmodyfikowanych komórek z pozamienianymi paroma genami na krzyż.

Skaner ujawnił całkiem ciekawe właściwości. Pobrana próbka była obecnie zmrożona więc przypominała większość zamrożonych substancji. Ale pod wpływem ciepła zaczęła z wolna nagrzewać się i jej właściwości też wiec stopniowo się zmieniały. Skaner okazał dwie główne substancje. Większość próbki obecnie była zamrożona więc sztywna i twarda. Ale skaner obliczał i symulował sobie tak, że w bardziej pokojowej temperaturze, ciśnieniu i atmosferze zdatnej dla ludzi substancja ta przypominać powinna jakiś żel albo kisiel. Miała zasadowe ph. Mniejsza część jednak nawet w takich ludzkich warunkach powinna pozostać twarda i odporna na uszkodzenia mechaniczne i oraz wysokie i niskie temperatury. Całkiem ciekawe połączenie jak na coś żywego.

A, że ma do czynienia z czymś żywym lub co było żywe powiedział jej mikroskop. Wiedziała to od razu gdy dojrzała pod okiem mikroskopu pierwszą komórkę. Większość pobranej próbki okazała się być martwą substancją. Znajdywane w niej komórki były poukładane chaotycznie i martwe. Musiały zostać uwięzione, może były ich środowiskiem do życia ale sama masa wydawała się być martwa sama w sobie. Właściwości chemiczne wskazywały, że w bardziej znośnych dla ludzi temperaturach i powietrzu prawdopodobnie powinna przypominać półpłynną masę jak jakiś żel.

W pobranej próbce jednak znalazł się fragment czegoś większego. Komórki układające się we fragment tkanki. Przynajmniej część znalezionych w tej substancji komórek wydawała się pochodzić z tej warstwy. Tkanka wydawała się mocna i być zewnętrzną powłoką jakiegoś organizmu. Jakiegoś wielokomórkowego tkankowca czyli istotę całkiem sporą i bardzo złożoną w porównaniu do jednokomórkowców widocznych jedynie pod mikroskopem. Organizmem o całkowicie nie spotykanej przez ludzką biologię budowie i składzie. Gdyby ta hipoteza okazała się prawdziwa oznaczałoby, że tam w tym kontenerze był zamknięty jakiś wielokomórkowy tkankowiec nieznanego pochodzenia. A przecież była w tym kontenerze i nawet coś wielkości myszy raczej by nie przegapiła. Kontener był pusty. Zostały tylko te zamrożone resztki.

To, że ma do czynienia z jakąś powłoką zewnętrzną świadczył znaleziony w niej gruczoł. Zupełnie jak gruczoł potowy w ludzkiej skórze. Ale ten “pocić” musiał się właśnie tą substancją jaka stanowiła większość próbki.



Śródokręcie; sek 5; ładownia; Veronica



Ostatni ślad Jeana był ulokowany na pokładzie B w rejonie hipernapędu. Gdzieś tam gdzie obecnie Alex pokazywała obecność Rohana. Wąsacz miał się udać na pokład C by oczyścić drogę do dalszych prac gdy Rohan przepali się już przed pierwszą gródź. Ładowna była więc w porównaniu do tego prawie po sąsiedzku przy medlabie. A tam właśnie była ta przyprowadzona przez Nivi i Drake paczka.

Musiała podryfować do ociemniałej ładowni. Tu bez światła i atmosfery w zmrożonym świecie kosmicznej próżni wypełnionej dryfującymi szczątkami jakoś od razu zrobiło się posępniej w porównaniu do spokojnego i przyjemnie oświetlonego medlaba i jego okolicy. Sama “paczka” czyli rozerwany z jednej strony kontener też całkiem ładnie wpisywał się w teb zmrożony, cichy burdel jaki tutaj panował.

Niemniej jednak właśnie tutaj Veronica miała robotę. Podpłynęła przez mroczną przestrzeń do ponownie zakleszczonego na podłodze kontenera. Tam znalazła ten panel o jakim wcześniej mówiła Nivi. No faktycznie wymagał hasła którego nie mieli więc Kovalsky musiała użyć swoich talentów i naręcznego komputerka by spróbować obejść do zabezpieczenie.

Ale ku zaskoczeniu pokładowego speca od kompów zabezpieczenia były zaskakująco mocne. Bazował na Meduzie, jednym z nowszych firewall. Ale Kovalsky miała parę sztuczek i udało się wybrać taką opcję w swoich własnych programach by panel uwierzył, że jest właściwym użytkownikiem. Wiec weszła a menu i ukazały się kolejne pliki i ikonki. Teraz trzeba było je uruchomić albo zgrać by wiedzieć co zawierają. Jednak musiała uważać bo lokalu pilnował Doombull który potrafił być zabójczy. Gdyby zwęszył niewłaściwy dostęp najpierw wysłałby ostrzeżenie. Jeśli użytkownik nie posłucha i dalej będzie robił swoje no to Doombull zaatakuje z pełną mocą. To groziło nie tylko starciem na firewall ale i atakiem na sprzęt samego właściciela.

W tej chwili bowiem Veronica była jakby na podwórku przed wejściem do samego domu z tajemnicami. System uznał ją za gościa który ma prawo tutaj być. Ale by dowiedzieć sie czegoś o tych tajemnicach musiała zwiedzić ten dom i jego tajemnice. Jeśli się dalej udawać będzie jak do tej pory to powinno być w porządku. Pobuszuje komuś po mieszkaniu, zdobędzie informacje i wyjdzie nie niepokoja bo wszycy domownicy będą sądzić, że jest zaprosoznym do kogoś innego gościem. Gorzej jeśli się ktoś skapnie, że w tym pokoju nie powinno być. Jeśli grzecznie przeprosi i wyjdzie skończy się na krzykach i groźnych spojrzeniach. Choć elektroniczny szef ochrony czyli Doombull dostanie już ostrzeżenie o podejrzanym gościu i będzie miał ją ma oku. Jeśli zaś ktoś jeszcze ją przyłapie no to wówczas Doombull będąc bardzo agresywnym szefem bezpieczeństwa zaatakuje nie tylko gościa ale i brykę jaką przyjechała pod dom. W krytycznej opcji mógł nawet uruchomić przycisk autodestrukcji i skasować wszystkie dane znajdujące się na panelu.

Tak to obrazowo Veronica mogła to tłumaczyć komuś kto nie był tak dobry w te klocki jak ona. A przecież była dobra w te klocki. Najlepsza na pokładzie. I nie tylko na tym pokładzie. Właściwie jeśli ona nie rozgryzie z tego komputera jego tajemnic to mało prawdopodobne by ktoś to robił. Ktoś jednak przy tej paczce bardzo zadbał by tajemnice paczki pozostały tajemnicami paczki.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 03-11-2017 o 19:19. Powód: Poziom energii Iron Sky.
Pipboy79 jest offline