Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2017, 15:36   #5
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
THAYL

dzień wcześniej w karczmie “Nachalna Ladacznica” w Ślimakach
dzień gwiezdny zwany Dniem Papugi
pierwszy dzień Chłodnego Wieczoru 585 WR

Zimny schyłek dnia, na zewnątrz kropi i powiewa

- No to co? Podjedliśmy, popiliśmy… - zagaił Marc odsuwając miskę i kiwając by ktoś wreszcie zabrał niepotrzebną już zastawę. Poczekał aż przyniesie misę i dzban z wodą. Postawił miskę przed Madocem i polał wyciągnięte dłonie wodą z glinianego dzbana. Poczekał jak ten wytrzeć ręce w ściereczkę i sam umył dłonie polewane wodą z dzbanka. Także wytarł dłonie, rozpostarł czystą szmatkę na stole i sięgnął za pazuchę by wydobyć prostokąt oprawiony w skórę. Otworzył futerał i wyjął ręcznie malowane karty. Z wierzchu patrzyła na niego cycata elfka przeciągając się bezwstydnie. Spojrzał znacząco na pozostałych i na miednicę z wodą. Znali zasady, precz z brudnymi łapami!

- No dobra, rozdawaj. - Powiedział Kane, również myjąc ręce, choć równie dobrze mógł trzymać karty za pomocą samej magii. Z drugiej strony, takie praktyki zwykle kończyły się oskarżeniami o oszustwa i używanie magii w grze, kiedy tylko mag przestawał przegrywać.

- To było tylko raz! - Zaprotestował Madoc odnosząc się do sytuacji kiedy pobrudził spodem kufla kunsztownie malowane karty, ale szybko zdjął rękawice i starannie obmył pokryte stopioną skórą dłonie. Zacierając ręce sięgnął po rozdaną mu partię kart i gwizdnął z uciechy. - I brunetka, i blondynka, rudowłosa i szatynka! -

- Raz wystarczył! - mruknął Marc wciąż nie mogąc tego przeboleć. - Teraz wstyd pokazać komuś.

Nie wspominał, że była to jedna z jego ulubionych kart. Przypominała mu nie tak dawną znajomość. Co prawda elfka na obrazku była bujniej rozwinięta niż oryginał ze wspomnień… ale została mu tylko karta. I teraz przez brzuch miała brudną pręgę!

- To co? Dobierany czy tradycyjny pokerek?

- Tradycyjny, czemu by nie. Na miedziaki czy groszki? - Dopytał tylko Kane dla pewności. Wolał chyba jednak na groszki, wiele miedzi mu nie zostało, żeby ryzykować.

- Dziś na groszki, po powrocie oskubię cię ze złota. Teraz tylko bym przepukliny dostał od dźwigania miedzi - odparł szlachcic.

- Wchodzę. Rozdawajcie - Angus nudził się śmiertelnie, bo nie miał tu nikogo, z kim mógłby posiłować się na rękę, albo chociaż potrykać czołami. Wskazał tylko jednej z dziewek swój okazały kufelek, podobny bardziej do ludzkiego garnka na zupę.

- Łapy - ruchem głowy wskazał miskę z wodą.

Angus podniósł brew rozbawiony i umył, a w zasadzie opluskał ręce wodą - myć się codziennie…toż to niezdrowe jest…. - mruknął i siadł do rozgrywki.

- Mnie nie liczcie - uśmiechnął się Dagonet, popijając z kufla - Mnie chyba nie przystoi.

Powiedział inkwizytor rozglądając się po karczmie o wystroju równie praktycznym co jej właściciel, Garro, były najemnik. Jak tu wchodziliście, zauważyliście, że szyld był zupełnie nowy, więc oberża musiała rozpocząć swą działalność niedawno. Wyglądając przez okno - jedyne na parterze, za to wielkie jak koń - zrozumieliście, dlaczego dzisiaj było tak mało miejsca. Pogoda nie dopisywała, choć to nie był jedyny powód.

Oprócz karczmarza i trzech służek w izbie dzisiaj można było zastać wikariusza Mathieu, a także Osena prowadzącego lokalną gildię najemniczą i obłąkanego Frincka, który jak zawsze mógł liczyć u Garro na miskę zupy. Jeden z kątów był zajęty przez olbrzymiego Honarda, tutejszego młynarza i jego jasnowłosego, wysokiego syna. Awanturnicy z drużyn Serdecznych Przyjaciół, Przerażającej Piątki i Północnego Szeptu okupowali swoje stoliki, wyraźnie od siebie oddalone i z wytyczonymi “niewidzialnymi” granicami pomiędzy nimi. Jakiś irytujący weteran niedaleko tych poszukiwaczy przygód przechwalał się swoimi wyczynami przed czterema młokosami łaknącymi przygód, pewnie w nadziei, że któraś z awanturniczych kompanii przygarnie go pod swoje skrzydła. Tymczasem zaskarbił sobie jedynie uwagę wykidajła.

Jednak zainteresowanie całej sali wzbudzał nie któryś z wymienionych powyżej bywalców, a gość, którego nikt się nie spodziewał - sam lord wicehrabia Ryric Stalistraż spożywał posiłek wraz ze swoją świtą. Co było dziwne, nie towarzyszył mu syn Ernand, oficjalnie sprawujący władzę w Ślimakach. Obecność tak znamienitej osoby spowodowała, że ocieraliście się łokciami z sześcioma chłopami, którzy nie mogli przestać na zmianę narzekać na zbliżające się nudne święta albo plotkować o lordzie, a jedynym, co można było zamówić była pajda chleba z serem i ale.

Labhrainn nic sobie nie robił z obecności ani wicehrabiego, ani jego świty. Rozparty w kącie na zmianę łypał to na księgę leżącą przed nim na stole, to na grających współtowarzyszy, to na kręcące się po sali dziewczyny. Zwłaszcza na tych ostatnich wzrok zatrzymywał mu się na dłużej, choć każde spojrzenie kończyło się ukłuciem żalu, że nie wyglądają tak pięknie jak... jak drzewa. Westchnienie, jakie wydobywało się wówczas z jego szerokiej piersi, zalewał łykiem ale ze stojącego przed nim kufla, po czym wracał do obserwacji gry, sali i kręcących się po niej służek.

Kane za to, dzieląc uwagę między karty a salę, skinął wikaremu. Nigdy nie było wiadomo, kiedy odrobina szacunku wobec lokalnego kapłana, mogła kiedyś odpłacić z naiwiązką, połamaną w środku nocy raną. Dłuższe spojrzenie zatrzymał.na świcie lorda, oceniając jej siłę i liczebność, a po kolejnym rozdaniu, stwierdził, że ma dość kart. Podziękował kompanom i wyciągnął flet, by zagrać uspokajającą melodię, pasującą do deszczu i być może kojącą nastroje, które w takim zgiełku szybko mogły stać się wybuchowe.

Labhrainn, widząc, że Kane odłożył karty na stół, zamknął i schował księgę, po czym przysunął się z kuflem bliżej grających.

- Potrzebny czwarty? - zapytał, a nie usłyszawszy sprzeciwu z namaszczeniem opłukał palce w misie z wodą, po czym usiadł na miejscu Kane’a i puścił porozumiewawczo oczko do siedzącego przy stole Angusa. Zapowiadała się niezła rozgrywka, szczególnie, jeśli obaj z Angusem pokażą, co potrafią.

- Siadaj, dziś tanio cię przegrana wyniesie - mruknął Marc rozdając.

- Zobaczymy, kto tu przegra - zarechotał Labhrainn sięgając po karty. Miał zamiar nieco się wzbogacić na rozgrywce i liczył, że Angus, który nie raz wspierał go w takich niecnych przedsięwzięciach, i tym razem nie zawiedzie.

- Brat, zostaw. Miedź na stole, nie ma o co. Dla frajdy w obrazki walcujem - Angus dostrzegł rosłego syna młynarza i zaczął się drapać po potylicy. Młynarze mogli mieć pieniądze, a człowiek wyglądał na wystarczająco silnego, by miał z tego frajdę.

-Ale co to za frajda….O, może witę ma lepszą niż facjatę - Angus wstał od stołu i podszedł do stolika zajmowanego przez młynarza - Młody silny? Może na wity się spróbujem?- Angus naprężył muskuł, klepiąc jednocześnie po tatuażu na ramieniu przedstawiającego łeb trolla.

- No, jak dla frajdy, to dla frajdy - skwitował Labhrainn rozkładając w wachlarz trzymane w ręce karty. Trzymał je blisko siebie, nie chcąc ułatwiać współgraczom zadania. Widząc wstającego od stołu Angusa przysunął karty bliżej ciała i obrócił je koszulkami do góry. Usłyszawszy słowa brata wypowiedziane do młodego młynarza, wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Ooo, braciszek szuka wyzwań! - zakrzyknął. - Dawaj, Angus! Pokaż młodemu!

- Albo poczekaj aż skończymy rozdanie, coby nie musieć łapać kart jak się rozbujacie za bardzo. - dodał Marc układając rude koło rudych, blondynki koło blondynek.

- Eee tam... - żachnąl się Labhrainn. - Zaraz tam rozbujacie. Angus młodego położy w try miga, patrzaj no tylko. Sztabę do magazynu, co się kiedyś zacięła, sam jeden wygarnął, to takiego chłystka bez pierdnięcia zegnie. - Labhrainn pociągnął solidny łyk ale z kufla i zagwizdał przeciągle. - No, Angus, dawaj!

- A ten młody takich baleronów na łapach dostał od pasania kóz zapewne - mruknął Marc podając w wątpliwość wynik spotkania.

- To jak będzie młody? Spróbujem się? - Angus klapnął na stołek na przeciwko młodego młynarza i wyciągnął ramię do przodu, szykując się do zawodów. Jednocześnie zaś położył na blacie pięć złotych monet, licząc, że jeśli nie chęć zabicia nudy, to być może chciwość zrobi swoje i młynarze zakład przyjmą. Przeliczył się jednak, i zmartwiony poszedł z powrotem do chłopaków na karty.

Labhrainn z westchnieniem zawodu pokiwał głową.

- Ech... można się było spodziewać, że młody wymięknie. Mówię ci, Marc, że te jego balerony to ino ładnie wyglądają, akurat, co by wioskowe dziewki wyrywać. Dam zakład, że worki z mąką to on podnosi, ale tylko jak nie do końca nasypane. Silniejsi od niego za pomagierów na giełdzie w Gryrax robili. Beczki z winem sami po trapach znosili, uważasz! Takiego to by w pół zgięli, bez pierdnięcia, mówię ci! - perorował na tyle głośno, by jego słowa dało się słyszeć przy stoliku, przy którym siedział młynarz i jego syn.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 05-11-2017 o 15:41.
Lord Cluttermonkey jest offline