| Hektor
- Skąd i dokąd drogi wasze wiodą, hę? - zagadnął rycerz przerywając ciszę. - Spotkać brata w zajeździe w którym spędza się ledwie jedną noc to istny cud, ale chyba nie po to Sidgar was tu wiódł?
- On to nikogo nigdzie nie wodzi. On sam wiernie idzie - odezwał się człowiek bez imienia. Jego głos przywodził na myśl ciemną uliczkę w mieście i niebezpieczeństwo.
- Co miał na myśli mój kolega, że to ja inicjuje tę wyprawę - Alexander szybko podjął temat rzucając spojrzeniem na mężczyznę. - Nie bawimy tu dnia akurat. Nocujemy tutaj już drugą noc i jutro ostatecznie stąd ruszamy. Nadzieja na poprawienie się warunków niestety umarła i trzeba będzie sobie poradzić z tym co jest. A was co sprowadza?
- Jedziemy śladami ekspedycji naukowej coby do niej dołączyć. Cel to prawy, by chronić tych co wolą słowbghem niźli mieczhrem operować, a i złota może trochę wpadnie.
Kiwnął na mężczyznę z ciemnej uliczki.
- Wiernie powiadacie? To macie tu jak mniemam drużynę prawdziwą. Pod jednym celem i z jednym przywódcą… jaki to cel, jeśli spytać można?
- Nie moż… - bezimienny wyrwał się i został natychmiast powstrzymany przez Alexandra.
- Przepraszam, ale kolega jest drażliwy i mało dyplomatyczny. Ale ma rację wolałbym zachować to dla siebie.
- Nie wiem czy nasi goście byliby aż tak chętni zdradzać innym co robimy - odezwał się po raz pierwszy długowieczny jego pełne brązowe oczy zlustrowały rycerza i Izabelę. Uśmiechnął się. Miał długie jasnobrązowe włosy w tym dziwnym odcieniu rozbielonej kawy.
Utopiec w swym nowym życiu nie miał zbyt wiele do czynienia z długowiecznymi. Był jednak na tyle dobrze wychowany, aby nie wlepiać ciekawskiego spojrzenia w przedstawiciela innej rasy. Trzeba też było przyznać, że nie różnił się ów jegomość tak bardzo od ludzi. Ot… egzotyczne rysy twarzy i trochę inna postura.
- Nalegać nie będę, a i nie gniewam się o brak taktu - skinął głową do człowieka z ciemnej uliczki - Wasz towarzysz ma jednakoż raghrcję. Daleko mi do wiejskiej dziewuchy czy dworghskiej bywalczyni, co to plotkami wypghełniają mikhrość swego życia.
- Widzę, że rycerz lubi dużo wiedzieć. Myślisz, że to cecha, która nabyłeś utopcze, czy z wcześniejszego życia? - długowieczny pochylił się do przodu opierając łokcie na stole. Jego mina mina nieprzenikniona.
Hektor wzruszył ramionami.
- Nie pamiętając poprzedniego życia, skąd mam mieć pewność czy czegokolwiek się uczę, czy tylko odtwarzam i przypominam.
Długowieczny zmrużył oczy.
- Jeśli się uczysz jest to czynność aktywna. Jeśli sobie byś miał przypomnieć… chyba nie powinieneś nawet tego zauważyć. Po prostu ci wyjdzie. Tak uważam.
- To bardzo ciekawe co, mówisz. - wtrąciła się Izabela. W jej oku widać było błysk zainteresowania. - Normalnie człowiek może wyjść z wprawy. Myślisz, że u utopców tak nie jest?
- Ach, inteligentna kobieta. Miło napotkać - Izabela zarumieniła się zbita nagłym komplementem z tropu.
- Śmiałe założenie - rzucił Hektor. - Utopiec czy nie… raczej podleghramy tym samym słabościom. Gdy się obudziłem nie wiedziałem że umiem walczyć. Założyłem że tak jest skoro jestem rycerzem i nie pomyliłem się, gdy przyszło mi stoczyć pierwszą walkę. To nie ciało mnie poprowadziło, lecz świadomość tego że umiem prowadzić ostrze. Jednak pierwsze kroki były ciężkie. Dopiero z czasem… po szóstej, ósmej, czy szesnastej potyczce byłem zadowolony. Co powiecie na to? Kwestia pamięci, czy nauka?
- A widzisz, założyłeś coś. Pospolity człowiek nie nauczył by się walki w… szesnaście potyczek?
Hektor uśmiechnął się szczerząc ostre zęby.
- Nigdy nie powiedziałem, że uważam się za pospolitego - mrugnął do iluzjonistki.
Ta wytrzeszczyła oczy dębiejąc zupełnie. Bezimienny zarechotał wyraźnie rozbawiony. Poklepał długowiecznego po ramieniu.
- Masz konkurencje pięknisiu he he he -
- Jestem pewien, że szanowna pani w swym zawodzie miała okazję dziwniejsze fantazje widzieć
- Eee… taak. Khm. Przepraszam, ja może jednak udam się do swojego pokoju.
Rycerz zarechotał co brzmiało jakby bagno postanowiło wyjść z brzegu i przejść się po okolicznych wioskach.
- Dajcie spokój pani iluzjonistko. - rzekł w końcu - Żargrty zwykhghłe, choć może i niewyszukane. Ot… potwory mają dystans do siebie.
- Och, och oczywiście. Tutaj żarty, tam, komplement, a potem strzaskane nadzieje. Ewentualnie gorzej. Wystarczy mi takich przygód.
- Ależ Izabelo, mogę mówić ci po imieniu? Izabelo nie mam-y złych zamiarów. Ot, niewinne żarty kosztem płci pięknej. Ty przynajmniej stanowisz wyzwanie, nie to co te dwie dziewki
Izabela wywróciła dwukolorowymi oczami i pokręciła głową ewidentnie nie wierząc w to co słyszy. Jej wzrok wrócił do Alexandra, który w milczeniu przyglądał się poczynaniom swoich towarzyszy.
Hektor zaśmiał się i ponownie bagno zabulgotało grożąc potopem.
- Wyzwanie… ciekaw jestem czy to nie my stanowimy wyzwania dla pani Izabeli... panie… panie... - rycerz urwał. - Jak cię zwą? - rzucił do długowiecznego.
- Proszę sobie wybrać. Moje imię wolę zachować dla siebie. Jak wcześniej - długowieczny znów się uśmiechnął łagodnie i zachęcająco.
- Ileż nieufności na trakcie… nawet w zajeździe - Hektor odwzajemnił uśmiech, ale kwaśny - Zatem Klementyn.
Człowiek zarechotał i nawet Alexander się uśmiechnął. Długowieczny zaś sie wyprostował niezwykle zadowolony.
- Wspaniale! A więc jestem Klementynem. Iście zgrabne imię. Nie sądzicie pani, że mi pasuje?
- Em, no… czemu nie?
- Klemyś… Klementuś, Klema… hehehe - rechotał człowiek ubawiony po pachy.
Utopiec z poważną miną trzasnął pięścią w stół szczerząc ostre zęby.
- Mój dziadek miał tak na imię!
- Oooo to pamiętasz swojego dziadka? - zapytałą szczerze magini, ale człowiek zawtórował szczerym śmiechem Długowieczny zaś zasłonił usta.
- Ależ czuję się zaszczycony.
Rycerz roześmiał się.
- Żartowałem. Słuszna uwaga pani… skąd mam niby pamiętać mego dziada?
- No dobrze cny rycerzu, Hektorze. Kszargaf mnie zwą. Tak, to jest imię, nie przydomek.
- Co ty, pogrzało cię? - człowiekowi nagle przestało być do śmiechu.
- Uznałem, że możemy się dogadać.
- Kszargaf - powtórzył rycerz kiwając głową. - Miło poznać. Przyznać muszę że imię jak każde inne, choć brzmi jakby chrust nieść w garści.
- Cóż, to najbliższe co wasza rasa może wypowiedzieć. Spróbuj powiedzieć to. - Kszargaf zabrzmiał nagle jakby faktycznie ktoś złamał kilka gałązek i zaszeleścił liśćmi. Gdzieś w tle powrócili Gveir z Ristoffem, z czego ten drugi postanowił się dosiąść do stołu z rycerzem. Kiwnął głową na przywitanie, lecz nie wtrącał się do rozmowy.
Hektor zaklnął pod nosem.
- To w istocie łamacz języka… ba! Miażdżyciel krtghrani - przyznał. - By spróbwghrować to wymówić… musiałbym wpierw osuszyć gardło. Jednakoż nie po to tu siedzimy, prawda?
- Ano nie. Usilnie chcecie się czegoś dowiedzieć rycerzu. Zadajcie więc pytanie. Jedno. Przemyśl sprawę, bo to jedyne na jakie odpowiem - długowieczny nie przestawał się uśmiechać.
Hektor machnął ręką.
- Dajcie spokój Kszargafie - zabulgotał. - Kusicie jako ta wróżbitka na straganie. Jeśli tak mocno pilnujecie własnych spraw, to źle bym się czuł wyciągając je z was niczym wędkarz ryby ze rwącej rzeki. Ostawcie odpowiedzi zatem i napijmy się jeszcze. Może znacie jakie historie z traktu, coby umilić nam czas przy trunku?
- Ooo… no, mam jedną. To nie do końca z traktu, bo z mojego kraju.
- Ech znowu to samo. - westchnął zakapturzony.
- Widzicie, mój lud żyje w lesie. Puszcza jaką sobie wywalczyliśmy jest zamieszkana przez wiele zwierząt, ale i nie tylko. Żyją tam elfy i wróżki. Jedne to koszmarne szkodniki, a drugie, to magiczne szkodniki. Z czego jedne jedzą drugie! Elf może być nawet wielkości ludzkiej głowy i potrafi latać. Lubią żywić się mięsem. Ciało wróżek zaś zmieści się w twojej dłoni, za to ich skrzydełka są duże i kolorowe. W przeciwieństwie jednak do elfów, z wróżkami można się porozumieć i jeśli będzie miało się szczęście, ujść z życiem.
- Jest u nas opowieść, że kiedyś, nim na dobre zagościliśmy w lesie zdarzył się elf, który był inteligentny. Potrafił mówić i urósł do wielkości człowieka. Co się z nim stało nie wiadomo. Nie znaleźliśmy go ponownie. Niestety Panie lasu nie są chętne się tym z nami podzielić.
Nad krańcem stołu zatrzymał się Sidgar i z niezadowoleniem spojrzał na pozajmowane miejsca.
- Hmp, idę do pokoju - mruknął i odszedł.
- Panie Lasu? - rzucił pytająco Hektor nie specjalnie przejmując się Sidgarem. Gdyby ten chciał to miejace by się znalazło - Kim są? Mówicie o nich jakby były istotami z krwi i kości.
- Bo są. W pewnym sensie. Można je spotkać i nawet porozmawiać. Są znacznie łaskawsze od bogów… ale niejasne są ich zachcianki. Kochają naturę i ziemię i to nimi władają. Wypełnij ich zadanie, a nagroda cię nie minie. Każda z nich pojawia się w innej porze roku. Zima… jest chyba najbardziej milcząca. - długowieczny zamyślił się uśmiechając delikatnie. Alexander odstawił głośniej kufel.
- Nie wiem jak wy panowie, ale ja pozwolę sobie wypocząć przed jutrzejszą podróżą. Pani - mężczyzna skłonił się do Izabeli i również udał się na górę. Kszargaf westchnął i rozłorzył ręce.
- Ano co prawda to prawda. Miłej nocy Hektorze, Izabelo… magu - długowieczny wstał i skłonił się. Ostatni z mężczyzn podążył za swoimi kompanami. Do karczmy wtoczył się Gveir. |