Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2017, 23:02   #222
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 36 - Odroczenie (35:35) (1/2)

“Mordercy, gwałciciele, dzieciobójcy, terroryści, wyrzutki społeczeństwa. Nie obchodzi mnie kim jesteś ani za co zostałeś tu zesłany. Nie chcę wiedzieć jak się nazywasz, w ogóle nie chcę wiedzieć nic o tobie. Zsyłając cię tutaj, świat mówi ci, że przestałeś istnieć. Tutaj jesteś tylko kolejnym kawałkiem mięsa wrzuconym do maszynki.” - “Szczury Blasku” s.19.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; crash site Falcon 1; 1120 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:35; 145 + 60 min do CH Black 3




Black 2, 7 i 8



Trójka Parchów z barwach czarnej drużyny przedzierała się przez płonący i zadymiony gruz. Całe piętro otaczał chaos pobojowiska. Z fragmentów ścian i sufitów wystawały pogięte pręty zbrojeniowe, woda ściekała z pękniętych rur, z urwanych kabli tryskały iskry wyładowań wszystko to tonęło w dymie pożarów. Przełażenie przez te gruzowisko było równie trudne jak przełażenie przez zdemolowaną bombardowaniem dżunglę. A teraz nie dość, że trzeba było wleźć tam gdzie na pewno nie było wskazane to jeszcze wleźć ścigając się z uciekającymi minutami i skrzekiem zbliżających się xenos. Wyścig trwał i trudno było zgadnąć czy pierwsze Parchy dotrą do zniszczonych resztek kapsuły czy zwinne xenos do nich. Finisz tego wyścigu był dość niespodziewany.

Trójce “blacków” udało się dotrzeć do resztek kapsuły. Zawartość była nierozpoznawalna w tym dymie i przenicowanym przez gruz i plastik kawałkach metalu. Ale Obroża jednak musiała dostrzec to co było niedostrzegalne dla ludzkich oczu. Licznik w rogu obroży zamigał zaznaczając zmianę statusu. 0 czasu głównego i trochę ponad 20 min ostatniej rezerwy zmieniło się na 145 minut i standardową godzinę rezerwy. Licznik odległości za to który spadł do 0 m gdy przybyli do kapsuły od razu wzrósł do wartości czterocyfrowych. 2560 m. W linii prostej. Tyle brakowało im do Blackpoint 3.Oczywiście był kolejny Checkpoint. Były jeszcze oddychające Parchy więc i były dla nich zadania i czekające Checkpointy. Ale to był w tej chwili inny świat. Taki mierzalny w metrach i godzinach. A trójka “czarnych” miała teraz znacznie bliższy świat przed sobą. Taki mierzalny w metrach, krokach i łuskach zasypujących dymiące gruzowisko. I pękających ścianach.

Wydostać się! Mieli już to po co tu przyjechali na złamanie karku dzięki oderwanemu od narzeczonej gliniarzu. Wdrapali się przez te kilka pięter, dotarli przez zagruzowany poziom zrujnowanego biura ale teraz wszędzie tu były xenos! Musieli się stąd teraz wydostać! Lufa karabinu szczekała wyrzucanymi tripletami, lufa ckm dudnił ogłuszająco długimi ciężkimi seriami, miotacz ognia zalewał żywym płomieniem otoczenie, Nova huczała szybkimi strzałami, karabinek wizgał szybkimi seriami trzasnął jakiś granat a potem kolejny. Trzymali się! Trzymali xenos na dystans! Ale wiązało się to z tkwieniem na pozycji i intensywnym zużywaniem ammo. Ogień i ołów powstrzymywał kolejne wyskakujące z zakamarków xenos. Łatwo było któregoś przeoczyć. Skakały z górnych rozerwanych eksplozją kondygnacji, przemykały pod zagruzowanymi resztkami ścian wyskakując już z bliska tuż przy rozdzielonej piątce ludzi, pruły błyskawicznie pokonując teren przez względnie wolne od gruzu ściany, schody i korytarze. I wtedy właśnie Obroża odhaczyła Checkpoint i nastąpił finisz tego wyścigu. Ledwo Parchy przebiegły przez linię mety, ledwo zaczęły się odgryzać atakującym xenos które pruły w ich kierunku okolicę zalała eksplozja zasypując całą okolicę wyrzuconym gruzem. Wyrzucone kawałki odbijały się tak od resztek sufitu, ścian jak i pancerzy. Podłoga! Wybuchła podłoga!

Podłoga wybuchła tuż przy wejściu do klatki schodowej. Tam gdzie przed chwilą stali dwaj mundurowi ostrzeliwując jeden schody a drugi poziom resztek jakiegoś biura na jakim leżały resztki kapsuły eksplodowała podłoga a oni znikli w chmurze odłamków. Spadli! W słuchawkach było słychać tylko ich krzyk. Potem jęki gdy pewnie spadanie zakończyło się upadkiem. Eksplozja miała też jednak skutki uboczne. Pierwszym był triumfalny ryk czegoś. Czegoś potężnego. Gdzieś tam z miejsca eksplozji. Zupełnie jakby to coś właśnie przebiło się przez podłogę dokładnie pod Patinio i Hollyardem. Drugim było to, że jak efekt domina naruszona struktura podłoga zaczęła się rozpadać w oczach sunąć kręgiem zniszczenia. Black 7 zareagował najszybciej. Złapał pozostałą dwójkę Parchów i zrobił odskok na dach dzięki siłownikom w swoich butach. W jednej chwili byli na walącym się piętrze potem świst, przemykające przed oczami zamazane obrazy, jakiś lecący na nich xenos który skakał by ich dorwać ale nie miał na to realnej szansy a potem huk gdy pancerne buty ciężkiego pancerza wspomaganego huknęły na dach. Black 7 i 8 wylądowali w miarę sprawnie ale Black 2 musiała chwilę pozbierać się i poudawać, że ta bestia z dołu wcale nie zrobiła na niej wrażenia. Ale co to było?!

- Ah… Kurwa co to było? - w słuchawkach dało się słyszeć obolały głos kaprala Federacyjnej Armii. Brzmiało jakby się zbierał po upadku.

- Nie wiem. Ała. Uh. O kurwa lecą tu! Do samochodu! Wstawaj! Elenio ruchy! - głos Hollyarda brzmiał wręcz bliźniaczo podobnie. Zaraz potem z dołu gdzieś huknął granat i rozległ się skrzek xenos.

- Zamknij drzwi! Ah! Kurwa moja noga! - Patinio brzmiał jakby odkrył, że ma coś z nogą nie tak i sądząc po barwie emocji słyszalnych w głosie bardzo, bardzo nie tak.

- Okej, patrz na mnie, daj granat. Na mnie patrz! Nie tam! Elenio! Daj granat! Na mnie… - Karl brzmiał dość desperacko. Ale przerwał mu krzyk Latynosa.

- O kuuurwaaa! Mojaaa nogaaa! Zobacz! Moja noga! - zawył rozpaczliwie Elenio jakby nagle odkrył coś strasznego.

- Granat! Daj granat! Słyszysz mnie!? Nie patrz tam! Rzucę im granat dobra?! Patrz na mnie Elenio, rzucam im twój granat! Będzie zajebiście nie?! - głos Karla brzmiał jakby usilnie próbował odwrócić uwagę kumpla od tego co właśnie odkrył.

- Rzuć im kurwa… Zapierdol ich wszystkich… Moja noga… -
Patinio brzmiał jakby płakał albo był tego bardzo blisko. Gdzieś tam kilka pięter niżej zabrzmiała eksplozja granatu. Trójka PArchów już dobiegała do krawędzi dachu.

- Daj rękę. Spokojnie brachu wyjdziemy z tego. Widziałeś jak ich świetnie rozpierdoliło? Zajebiście nie? - Raptor mówił by dodać otuchy żołnierzowi. Wydawał się być skupiony ale i na skraju wytrzymałości.

- Karl obiecaj mi coś. Jak nie wyjdziemy z tego. Nie daj im mnie znów zawlec w ten syf jak tam w kanałach. Obiecaj mi to. Dopilnuj tego. Proszę cię Karl, nie chcę kurwa być kolejnym rozerwanym. -
Patinio wciąż wydawał się na pograniczu załamania. - O kurwa… Odcięły nas… - Latynos jęknął jakby ostatnia nadzieja z niego wyparowała.

- Brachu. Żyjemy by walczyć. Walczymy by żyć. Stimpakuj się i bierz spluwę. Przebijamy się do wozu. Gotowy? No to jazda! - głos porucznika Raptorów też wydawał się poważny. Zaraz, po chwili jaką można zużyć na stimpaka i dobycie spluwy z dołu słychać było strzały. Pojedyncze, szybkie strzały z broni krótkiej. Z ciężkiej Novy i lżejszej ale bardziej klasycznej, wojskowej pukawki. Trójka Parchów dobiegła już nad skraj dachu. Widzieli xenos. Zbiegały się przez ulice z dżungli, przebiegały przez podwórze, biegły po ścianach, przeskakiwały przez leje po wybuchach, przez ciała swoich pobratymców. Jeden właśnie oberwał trafiony przez któregoś z mundurowych. Musieli być więc blisko wejścia do budynku choć jeszcze wewnątrz. Efekt w stosunku do zbiegającej się hordy xenos wydawał się bardzo mizerny choć wątpliwe było aby para mundurowych z głębi budynku miało taki wgląd na sytuację jak trójka Parchów z krawędzi dachu resztek piątego piętra.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 180 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:35; 145 + 60 min do CH Brown 4



Brown 0



- Masz granaty?! Dawaj! - jeden z ochroniarzy odwróćił się w stronę Rosjanki wyrźnie zaciągając w jej rodzimym akcencie i sięgnął po wybuchowy pojemniczek. Cisnął go w dół schodów. Srebrny cylinderek poleciał pod schody, odbił się od ściany i zniknął z widoku. Moment później z dołu omiotła ich eksplozja. Za blisko! Ale żaden xenos z dołu nie nadciągał. Drugi z granatów rzucił sam biznesmen w poplamionej bieli. Cisnął go w głąb korytarza wcześniej każąc jednemu ze swoich ludzi otworzyć i zamknąć drzwi gdy tylko metaliczny cylinderek przeleciał przez drzwi. Efektu nie słyszeli bo dzwoniło im w uszach po tym dolnym granacie a oba wybuchły pawie jednocześnie. Z wrogiem z góry poradziły sobie nerwowo strzelające automaty rozstrzeliwując zmasowanym ogniem dwóch czy trzech luf małego xenosa. Kule popruły też tynk i ściany pod nim oraz schody tak samo jak i popruły obcy organizm zachlapując całe schody żółtą, kleistą posoką. - Dobre. Daj jeszcze jeden na drogę. - skomentował z zadowoleniem Anatolij Morvinowicz biorąc w kieszeń marynarki jeszcze jeden granat.

Cisza. Bezruch. Koniec. Tylko uspokajające pykanie detektora oznaczające brak ruchu. Morvinowicz ożywił się pierwszy dając znać, że czas ruszać na górę. Już pokonali większość drogi na dach. Już byli przy drzwiach. Kiedy coś poszło nie tak. Detektor zareagował dopiero w tym samym momencie co i ludzie. Coś oderwało się od podłogi, jakby jeden z zabitych xenos nie był jednak całkiem zabity i skoczyło na jednego z krawaciarzy. Ten zaczął krzyczeć przerażony cofając się i uderzając plecami o ścianę. Tam doskoczył do niego kolejny stwór. Reszta mężczyzn też zaczęła krzyczeć ale wahała się by strzelać bo stwory były właściwie na ich towarzyszu aby je zdjąć z niego nikt się nie kwapił.

- Zdejmijcie je! Zdejmijcie je ze mnie! -
ochroniarz darł się z przerażenia ale coś się zmieniało. Stwory weszły mu pod ubranie przez co wybrzuszyło się ono aż facet zaczął się zwijać i krztusić, chrypieć i pluć krwią. Wyglądało tak przerażająco jak i fascynująco bo wszyscy przez ten krytycny moment stali z wycelowanymi lufami i otwartymi z przerażenia oczami i ustami ale nikt nie przemógł się by coś zrobić. Coś zaczęło mu się przedzierać od torsu, przez szyję, tuż pod skórą. Pierwszy, ze stuporu otrząsnął się rosyjski biznesmen.

- Spasiba Taras! - krzyknął i kopnął krztuszącego się ochroniarza tak, że ten wywrócił się upadając na jakieś boczne wejście. Zaraz potem rzucił ku niemu granat i zatrzasnął drzwi. Mały cylinderek eksplodował dość cicho za to zza drzwi doleciał charakterystyczny syk płonącego napalmu oraz wrzask palonego żywcem człowieka przemieszany z nienaturalnym sykiem obcych istot. - Co tak stoicie kacapy! Na dach! - właściciel eleganckiego i popularnego klubu krzyknął na grupkę budząc ją z oszołomienia. Na górę! Do drzwi!

Otwarte. Już widać kapsułę. Ostatni bieg. Brown 0 mogła wreszcie uruchomić Obrożą mechanizmy drzwi pozwalające dostać się do wnętrza. I wreszcie byli! Dostali się do środka! A w środku ile skarbów! Tak szef jak i ochroniarze roześmiali się zadowoleni, że mimo wszystko dotarli do tej wyspy skarbów i mogli brać co im się zamarzyło. Nawet pobieżny rzut oka wystarczał by stwierdzić, że w tej klitce jest więcej wojskowego sprzętu niż mogliby unieść choćby nie wiadomo jak się obradowali. Nie tylko pistolety, automaty i shotguny jakimi przeważnie dysponowali ochroniarze “gospodina”. Ale też karabiny maszynowe, snajperskie, szturmówki, granaty, granatniki, pancerze, stimpaki, koncentraty żywnościowe no jakby Dziadek Mróz zgubił tutaj swój wór z prezentami!

Po chwili pierwszej radości mężczyźni zaczęli przypinać na sobie pancerze i sprzęt. Przez ten wojskowy sprzęt wyglądali jakby obszabrowali wojskowy magazyn. Bo nawet obwieszeni wojskowym szpejem jakoś nie wyglądali Mayi jak mundurowi. Jak Johan, Elenio czy Karl. Nawet nie to, że spod pancerzy nadal wystawały im rękawy marynarek a spodnie też mieli garniturowe a nie od munduru. Ale to jak się cieszyli i wygłupiali komentując sytuację jak chłopcy którzy dorwali się do góry darmowych zabawek. Ale było jeszcze coś.

- Anatoliju Morvinoviczu. - zaczął mówić jeden z ochroniarzy. Ale mówił jakoś tak, że od razu człowiek się spodziewał złych wieści. A gdy na niego spojrzał nie szło nie zauważyć, że trzyma karabin w łapach. Jakby było jasne, że ten detal będzie istotny w nadchodzącej dyskusji.

- Tak Misza? - zapytał “gospodin” po szybkim zerknięciu na broń w łapach ochroniarza. Nie wiadomo dlaczego ale sam spojrzał na trzymany bębenek ciężkiego rewolweru i trzasnął nim otwierając go jakby chciał sprawdzić jak stoi z nabojami.

- Co teraz? Co z nami będzie? - ochroniarz zanim odezwał się upewnił się jednak spojrzeniem, że ma poparcie pozostałych.

- Teraz mój drogi Misza zabierzemy co się da i zejdziemy na dół. I tam poczekamy na taksę z orbity. - odpowiedział lekko szef przelotnie podnosząc głowę znad otwartego bębenka ale zdawało się, że jego zawartość znacznie bardziej go interesuje.

- Tak? A my? Co z nami? Na ta taksa też zabierze? Czy znowu nas wyrolują. - odezwał się inny ochroniarz nie ukrywając zdenerwowania i obaw. Szef przyjrzał mu sie uważnie znad otwartego rewolweru. Tamten trochę chyba się stropił tym spojrzeniem ale widocznie musiał się czuć na tyle pewnie lub zdeterminowany, że nie cofnął się. I też trzymał w dłoniach wojskową broń.

- Właśnie! Już raz nas zostawili! Ile tam w ogóle jest miejsc? Starczy dla nas? I co z tamtymi przygłupami co pojechały do dżungli? Przecież w końcu wrócą. Serio chcesz ich zabrać? -
trzeci ochroniarz też zrobił krok do przodu i zaczął wyrażać agresywnie swoje wątpliwości i niezadowolenie. Reszta musiała myśleć podobnie bo raźno pokiwali głowami.

- Spokojnie towarzysze. Miejsce mamy zaklepane. Tamten wojskowy jajogłowy nawiąże łączność i ściągniemy ich tutaj. Dla każdego starczy miejsca. - szef uśmiechnął się łagodnie jakby uważał obawy swoich podwładnych za bezpodstawne.

- No nie wiem. Jak będzie taki jak ten co przyleciał do dżungli to dość mały był. Jak szalupa. Na dwie czy trzy osoby. Nie wiem czy starczy nawet dla nas tutaj. No oprócz niej bo ona wiadomo, że zostaje. A gadałeś jeszcze z tą cizią z telewizji no i tamtymi z transportera. Co to w ogóle za przychlasty? - Misza poparł swoich kolegów też wyrażając swoje wątpliwości. Też zrobił krok do przodu i wydawało się, że w ciasnej przestrzeni kapsuły, tyle osób zdaje się stłaczać wokół Morvinowicza tak samo jak atmosfera podejrzliwości i nieufności. Na chwilę wszyscy spojrzeli na Brown 0 gdy Misza o niej wspomniała ale chyba skoro nie kwalifikowała się jako pasażer czy konkurencja do lotu to szybko stracili nią zainteresowanie.

- Chcesz nas wyrolować. Zrobiłeś deal z kimś innym. Tak jak Oleg wyrolował ciebie w dżungli. - inny ochroniarz mówił już jawnie oskarżycielskim głosem i sytuacja coraz bardziej przypominała walkę o autorytet i przywództwo w stadzie dzikich zwierząt. Na chwilę wszystkich zmroził i zastopował suchy trzask zamykanego bębenka. Rewolwer był gotów do strzału.

- Uważaj sobie Azarov! - krzyknął ostro “gospodin” i zrobił krok naprzód z lufą tuż przed twarzą ochroniarza. Oczy płonęły mu furią a usta zacisnęły się w wąską, zawziętą linię. Maya wyczuwała, że celowo zwrócił się do niego po nazwisku co w rosyjskiej tradycji nie było ani grzeczne ani miłe za to świetnie podkreślało władzę i hierarchię jaką się miało nad właścicielem takiego nazwiska. - Należysz do mnie! Wy wszyscy psie syny należycie do mnie! Jeśli już się ktoś z was kundle wydostanie to tylko dzięki mnie! Ja! Ja jestem waszym biletem z tego piekła! - rosyjski biznesmen krzyczał po kolei jeżdżąc lufą rewolweru po równie rozgniewanych twarzach. On miał rewolwer. Oni też mieli broń. Lufy nakierowały się na postać w białym garniturze.

- Niekoniecznie Anatoliju Morvinowiczu. Po telefon musi zadzwonić ten palant w mundurze. Klucze go tego skarbczyka ma ta cizia. - Misza wskazał na stojącą obok czarnowłosą Rosjankę w Obroży. - To po co nam ty jesteś potrzebny? - Misza zapytał z cwaniackim spokojem i na chwilę wszyscy ucichli czekając na to co odpowie szef. Albo najlepszy kandydat na trupa.

- Ponieważ mój drogi Miszo tylko ja mam tyle hajsu by zapłacić za ten kurs taksiarzowi a was brzydale na ładne oczka i łzawe historyjki nikt stąd nie zabierze. - uśmiechnął się bez wesołości rozmówca w białym garniturze. Rozłożył nieco na boki dłonie a więc i rewolwer wzruszając ramionami jakby podwładni przeoczyli wielkiego gazowego giganta na nieboskłonie.

- Nie masz. Zanim oddałem ci holo co ci wypadło przeczytałem ostatniego sms od Olega. Zablokował ci wszystkie konta. Jesteś spłukany bardziej niż my. - odpowiedział jeden z ochroniarzy ale najpierw spojrzał na pozostałych a ci pokiwali głowami.

- Sabaka! - wrzasnął nagle rozwścieczonym tonem biznesmen kopiąc ze złości jakąś skrzynkę. Ta poleciała gdzieś w szafki i stojaki przewalajac się hałaśliwie. Rosjanin wyglądał jakby odkrył, że musi grać tą rozgrywkę znaczonymi kartami gdy wszelki bluff jest przez ugadanych ze sobą pozostały team graczy odkrywany na bieżąco. - Nic to. Ten skurwiel nie wiedział o wszystkim. Zablokował co mógł. Ale na takie właśnie okazje mam osobną kasę. I z niej właśnie skorzystam teraz. A wy gołodupce na pewno nie macie takiego szmalu więc do cholery mi nie pyskujcie i róbcie co wam każę! - Anatolij z wolna ale nadal parł do przodu nabierając rozpędu i widocznie pewność siebie mu wracała z każdym słowem. Na końcu znów wycelował lufą po kolei w każdego ochroniarza. Ci zawahali się. Popatrzyli na siebie. Miał coś jeszcze czy nie? Miał tyle by starczyło na kurs na orbitę? Jak tak to ich teraz zabierze? Czy znów coś się posypie?

- A ja myślę, że nie masz. Nie masz nic! Ale ja ci mogę zaraz coś dać na wieczną rzeczy pamiąt.. - Azarov odezwał się pierwszy i co chce dać było jasne gdy szczeknęła odbezpieczana broń. Zaraz huknął strzał. W zamkniętej przestrzeni kapsuły zdawał się przesadnie mocny. Trafiona głowa rzygnęła krwistymi i szarymi rozbryzgami a ciało poleciało w tył. Tam plecy trafiły na stos skrzynek i broni i razem z nimi hałaśliwie zsunęły się na podłogę. W pierwszej chwili wszyscy poruszyli się niespokojnie a potem jak za jakimś zaklęciem odskoczyli i wycelowali broń przed siebie. Nieruchome ciało zasypywane wciąż brzęczącymi metalicznie magazynkami i granatami i pistoletami jednak szarpiące nerwy przykuwało często spojrzenia wręcz mimochodem.

- Mam tyle ile trzeba. Czy ktoś jeszcze chce mi coś wziąć? - “gospodin” nadal mierzył z rewolweru w Miszę i pozostałą trójkę ochroniarzy. Jasne było, że jeden rewolwer, nawet najcięższy, nie ma szans w regularnej strzelaninie na tak krótki dystans z trzema egzemplarzami wojskowej broni. Wynik takiej walki był dość łatwy do przewidzenia. I czwórka ochroniarzy i ich szef musieli zdawać sobie z tego sprawę. Cała piątka musiała kalkulować nie tylko to ale i jakie realne możliwości ma obecnie gospodin i jak się wobec nich zachowa po wyjściu z kapsuły.

- Cześć May’u. Jesteś okey? My właśnie dojechaliśmy do mostu. To tak pomyślałem, że dam znać, że u mnie w porządku. A u ciebie? Jak nie możesz gadać to nie ma sprawy. My się pakujemy i zbieramy się na kurs powroty. To dzwonię bo potem mogę nie mieć jak. No i ten, trzymaj się dobra? - w pełną napięcia ciszę i kalkulację wdarł się nagle trochę zdyszany a trochę zakłopotany głos Johana. Przynajkniej Brown 0 tak się wydawała bo usłyszała jego głos wprost w słuchawce w uchu a reszta w kapsule pewnie nie. marine mówił jakby się nagrywał na automat niepewny czy adresat może odebrać i liczy się z tym, że nie może.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline