Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2017, 00:03   #42
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Jan począł sobie analizować rozmowę z albinoskim rycerzem. Najpierw przypomniał ją sobie całą odbytą jeszcze w wiosce Lasombrów.

Gdy Jan darował życie Johanowi mając go na widelcu. Sprawy między nimi trochę przejaśniały. Albinos obiecał grzecznie Jana słuchać i złożył przysięgę. Jan obiecał wywieść ich w jednym kawałku z wioski. Za jeńców i brańców uznać i naturalnie życie im podarować.

- Gdybyś miał łgać drogi Johanie. To lepiej dla naszej relacji w konkretnej sprawie odmów odpowiedzi.
- To wielce uprzejme z twojej strony - Johan podziękował.
- Chce wiedzieć skąd różnice w zeznaniach. - zwrócił się do albinosa - Raven mówi że jest synem Wedeghe i nie zna Ladgera. A ty Johnie, że Raven synem Ladgera.
- Gdyby od ciebie odwróciła się rodzina, chwaliłbyś się mianem rodowym przed własnym potomstwem? Pan mój uznał, że jego syn nie powinien wiedzieć i byłoby uprzejmym uznać jego wolę w tym względzie.
- Tak jakby nie rzekłeś o tym wcześniej że wuj mój teraz nosi miano Wedeghe. Gdy przesłuchiwałem Ravena wyszła ta nieścisłość. Dokładnie w momencie gdy rzekłem mu prawdę... nie uwierzył. Rodzina się odwróciła? Nic mi na ten temat nie wiadomo. Powiesz coś więcej? - podpytał Jan.
- Rzec nie mogę więcej niż wiem. Przeceniasz bliskość mej relacji z panem. On jest panem, ja jego wasalem. Czy ty zwierzasz się sługom?

Zależy którym i jak zaufanym pomyślał Jan.
- Gdzie jest Ladege? Żyje, czy nie żyje - to było do przemyślenia nie wierzył do końca nikomu - to jakąś funkcje pełni w zakonie?
- Przewodzi braciom dobrzyńskim, wchłoniętym przez Zakon. Obecnie wadzi się z zakonem, więc razem z braćmi z Dobrzynia przebywa na Ozylii.
- O co poszło?
- Wedeghe, czy też Lederg, jeśli tak wolisz, jest przeciwny ekspansji na te ziemie.
- Rozumiem a jak ma się to do ataku na nie? Na Niedźwiedzia raz a potem jeszcze tutaj dziś. - podpytał Jan.
- Można ciąć posiadłości, ludzi i wpływy. Zakon ma tu jedno, drugie i trzecie.
Uznał Niedźwiedzia za sługę zakonu tak samo Lasombry. Był blisko prawdy.
- Wiesz kto jeszcze oprócz nich z zakonem może trzymać?
- Każdy, kto osiągnąć coś chce na szybko, w złoto obrosnąć lubo wrogów pozbyć się.
- Czemuście palili również wioski krzyżackie?
- Takie otrzymałem polecenie.
- Rzekniesz dokładniej jak ono brzmiało?
- Było proste i nie dopuszczało interpretacji. Zniszczyć osady zakonu, do których dotrzemy.
- Atak na Jawnuty lenników jak się do tego miał?
- Tych którzy dogadywali się z zakonem i bliscy byli ugód i paktów? Sam sobie możesz odpowiedzieć.
- I pytanie odwieczne z jakiego klanu jesteś.
- Dziś nie odpowiem.
-Rzekniesz coś więcej o planach mego wuja? Czy zakonu dobrzyńskich? Działam tu trochę po omacku. Nie chciałbym wam a zwłaszcza jemu zaszkodzić, bardziej niż wynika to z moich zobowiązań.
- Nie ja podejmuję decyzje. Jestem od ich wykonywania, najlepiej jak potrafię.

Jak Jan siedział teraz w wiosce Glande i o tym myślał. Wuj poczuł się zdradzony przez rodzinę? Ojciec był zły na wuja na tyle, że nie chciał o nim rozmawiać. Jedna ze stron naginała zatem fakty. Łącznikiem w wydarzeniach był jego dziad Zoltan i Jawnuta. Jeśli chce tą zagadkę rozwiązać będzie musiał sporo popytać. Zapyta również Krzesimira. Lederge miał ponoć nie żyć. Skoro sytuacja się zmieniła otwierało to nowe możliwości. Problemów naturalnie przybywało. Zaginięcie pierwszego łowczego, jego córki i posła krzyżackiego... było iście diabelskim wydarzeniem.

Wszystko jednak po kolei. Jan miał też porozmawiać z małym Hamsą i Chorotką. Krzesimira, młody Tzimisce zostawił sobie na koniec. Rozmowa z nim była najtrudniejsza.

Młody sługa zapytał Jana nieśmiało.
- Kiedy pannę o chustkę czy inny podarunek prosić można, czy tydzień to nie za mało aby?
- Jak panna droga sercu i darzy cię sympatią. Prosić możesz od razu. Wypytaj co lubi, bo panny nawet te młode lubią dary. Przyjdź później i powiedz co rzekła. Tymczasem łap za miecz. Zobaczymy jak ci walka idzie. Panny nie lubią słabeuszy. - Jana cieszyło zdrowe zainteresowanie chłopaka panną. Postanowił mu nawet jakoś dopomóc jeśli młody będzie obrotny. Nie pozwoli jednak by zaniedbywał treningi przez innej natury myśli.
- Nemei mówi, że nie lubią gburów, okrutników, biedaków i słabowitych na zdrowiu i umyśle - rozwinął się chłopak ze zdaniem odmiennym, zapożyczonym od swego nowego bożyszcza. Ale posłusznie sięgnął po tarczę i miecz.
- Mężczyźni starzy i młodzi - rzekł Jan by nie powiedzieć mali i duzi. - Często całkiem sprawni są zanim poznają kobiety. Słabowici na umyśle bywają dopiero potem. - zaśmiał się i wyprowadził szybki cios.

Po kilkunastu minutach i paru siniakach Hamsa miał dość. Jan jednak dostrzegał, że robi postępy i będzie z niego pożytek za parę lat. Po zakończonych naukach, poszedł Jan ku chacie gdzie czekał na niego Chortka.

Uśmiechnął się Jan na widok Chorotki który wygodnie się rozsiadł i najwyraźniej już na Jana czekał. Pochodnia była mocno wypalona więc czekał już czas pewien zapewne. Minę miał jednak nieustannie uśmiechniętą.
- Dobrze Cię widzieć przyjacielu. Jak poszła wizyta?
- Wspaniale, cudownie - grajek zatarł dłonie. - Wielcem rad. Czyż może inaczej być, gościła mnie wyjątkowa niewiasta, w leciech, ale wie, co to zabawa. Jakaż to rzadkość w naszych smutnych czasach, gdy nawet najmłodszym ponuractwo serce jako robak gryzie - wejrzał w Jana wymownie, ani chyba myślał, że i młody Diabeł przez tę skazę jest nadgryziony.

Jan parsknął śmiechem i popatrzył z ukosa na Chorotke rozbawiony.
- No to cieszę się, że dobrze się bawiłeś. - powiedział. - Tyle słyszałem o Samboi. Chimeryczna, szalona i nieobliczalna a tu proszę zupełnie druga twarz. - wyjął Jan tymczasem z płóciennego worka pewną lutnię ozdobną. Po prawdzie była warta pewnie kilka wiosek jak nie mały dwór. Jednak dla Jana mimo, że stąpał twardo po ziemi... podarunki dla przyjaciół nie miały swojej ceny. Począł Jan w ręku oglądać lutnie i patrzył na reakcję Ravnosa.
- Ależ, to ciągle ta sama twarz - pokręcił głową Chorotka i skubnął koniuszek długiego wąsa. - Szalona i chimeryczna, nie znaczy, że nie urocza i pociągająca. Jest coś czarownego w niepewności w obcowaniu z kimś, kto cię wiecznie zaskakuje, coś przyciągającego w nieobliczalności. Ach, jakbym znowu zew młodości w żyłach poczuł - westchnął przeciągle, a jego oczy tymczasem obmacywały instrument. - Lutnia? Jej bym prędzej jakieś dziwadło dał, dwugłowe cielę, czaszkę cyklopa… pokazała mi dziwaczne czaszki. Twierdzi, że kiedyś podobne potwory po ziemi chodziły. Fascynujące…
- Nie dla niej przecież- roześmiał się Jan - coś tam ustalił poza jej fascynująca osobowością? - kontynuował z uśmiechem.
- A dla kogo? To musi być ktoś wielce w muzyce rozmiłowany, o gustach i smaku niesłychanym - dopytywał się Chorotka, jakby się nie domyślał. - A ustaliłem, rzecz jasna to tajemnica, i nie powinienem powtarzać, ale wszak znamy się nie od wczoraj i wiem, że nie powtórzysz nikomu… że Sambojowi woje do wyprawy na Zemgalów się sposobią.
- Wiesz na których i kiedy? Nie czasem znając moje szczęście na Czarnego Żbika?
- Skoro wszystko wiesz, to do czegom ci ja potrzebny? - taką minę przybrał, jakby rozpłakać się miał.
- Zgadywałem a wieść jest bardzo ważna. - położył przyjacielowi rękę na ramieniu. Popatrzył głęboko w oczy bo i szczerze gadał.- Wiesz kiedy i dlaczego tam idą? - Janowi pocieszenie przyszło odruchowo. Jednak gdzieś tam w głowie zawsze myśl siedziała. Chortka był aktorem zawsze nawet w zwykłej rozmowie bawił się przednie. Raz takie emocje pokazują raz zupełnie inne. Ile z nich było prawdziwych Jan w polsce nie rozgryzł. Tutaj też nie zamierzał i nie umiał zwyczajnie.
- Gadają, że dla łupów i brańców. A tak naprawdę to dlatego, że ona im kazała przecie. Cóż ona ma do Zemgalów - uniósł palec - to rzecz o tyle ciekawa, że z lupiństwem wiąże się, jako że śród Zemgalów krew likantropów mocna. Otóż Samboja straszliwie lupinów nie znosi, ale nie osobista to rzecz. A polityczna. Z wyrachowania płynie, nie serca gorętwy - wymądrzył się Chorotka. - Skąd wiem, zapytasz? Otóż, ja się niebywale znam na niewiastach! Nigdy nie mówią, o co chodzi naprawdę, zgadywać trzeba. Ale w tym mistrzem jestem, spotkałem kiedyś taką jedną Patrycjuszkę…

… opowieść zboczyła z tematu i popłynęła ku nieznanym lądom, a grajek opowiadał jak zwykle tak zajmująco, że Jan się w tym połapał dobre trzy pacierze potem, i sam siebie odnalazł słuchającego z otwartymi ustami.

Jan potrząsnął głową w pewnym momencie. Za to lubił przyjaciela. Szczerość prostota i dobra opowieść. Pomagały mu na dworze ojca oderwać się od nudy. Długie zimowe wieczory i oni gawędzący bez końca. Chociaż w sumie oni było nadużyciem. Chorotka mówił a Jan słuchał z rzadka coś wtrącając. Co i tak było z reguły pytaniem otwierającym kolejny monolog barda.
- Świetna opowieść. Jak prezent? On jest dla Ciebie przyjacielu. - wskazał w końcu na lutnię ze szczerym uśmiechem.
- Ach - złapał się za serce z zaskoczeniem tak udanym, że może i nieudawanym - jesteś szatanem pośród Diabłów.
Chorotka z niego od początku kpił! Był to ten rzadki przypadek gdy Janowi to nie przeszkadzało. Przyjacielskie żarty były miłą odskocznią. Między walką, bieganiem po lesie, polityką a nawet składaniem ofiar które niebawem go czekało.
- Nie znam się. Świeciło się i ładne to zabrałem z myślą o tobie. Jak by słabo się grało i ozdobą się tylko okazało. Sprzedaż za dwór szlachecki pełen instrumentów. Jak się dobrze ułożysz to razem z dworem.
- A gdzieżbym śmiał sprzedawać - oburzył się grajek - dar od druha najmilejszego!

Jana zamknął w serdecznym uścisku, a gdy puścił, jeszcze po policzkach wyboćkał.
- Ale tragedia, Janie, tragedia straszliwa…! Nie masz strun na tej luteńce!
- Do Rygi wcześniej czy później pojedziemy.- powiedział Jan gdy Chortka go puścił - Tam się ten brak naprawi. Czekaj rzeknę ci coś jeszcze o twórcy a może poprzednim właścicielu. To zawsze ciekawe tylko sprawdzę. - i użył Jan i patrzenia na aurę przedmiotu i zajrzał do jego przeszłości.

Ujrzał blade dłonie wznoszące lutnię nad głowę, by osłonić się od ciosu. A przez struny - wyszczerzone zęby i puste oczy Jaromira.

- Rzemieślnik robił ją wiele dni. -skłamał gładko w dobrej intencji - Przykładał się i siedział do późnego wieczora. Żona zaglądała albo kochanka posiłki odnosiła. Traktował lutnie niczym dziecko. Czuje gładził podczas pracy. - bo i co miał rzec, że ostatnie wspomnienie prezentu to śmierć? Jan szybko zmienił temat.

- To dlaczego Samboja Zemgalów politycznie tak nie lubi. Coś konkretnego czy to co zawsze? Ziemia, wpływy i zasoby.
- Takie przyziemne przyczyny - zadarł nos Chorotka - nie ciekawią prawdziwie wielkich duchem. Otóż ja myślę, Jasieńku, że ona lupinów tępi, bo na ich tle widać jako żywo, że jej woje to żadne wilkołaki. A wielce jej zależy, by za takowych uchodzili.
- Brzmi to ciekawie i prawdziwe tylko problem taki, że nie to główną przyczyną. Cóż tego ci rzec wprost nie mogła. Mówiłeś też, że ci jakieś dziwy pokazywała. Co o nich mówiła dokładniej i jakie odnosisz o niej wrażenie. Ona ponoć krwi Malkava.
- I tego mi, Jasieńku, nie rzekła wprost, że się stracha by jej ludziom oszustwa ktoś nie wparł, całkiem słusznie… Iście, Malkavianka, wiekowa, jak rzekłem, ale nie stetryczała. Dworskich komplementów ni pustosłownych flirtów na niej nie próbuj, bo się zdraźni. Lecz lubi historie ciekawe a dziwaczne, ludzi dziwacznych i przedmioty. Karłów ma dwóch, ghuli, co jej usługują, mordy parszywe a ślepki wredne, uważaj na nich. Hugin i Munin się zwą...Pije krew z pucharu z czaszki poczynionego, i rzecze, że czaszka Abla to…
- Będę miał baczenie - Jan skinął głową i w końcu zapytał o wuja. Temat ten ciągle mu w głowie świdrował. - Co wiesz o Wedeghe? Kiedyś o nim wspomniałeś teraz rad bym usłyszeć coś więcej. Może co nieco z jego przeszłości czy poczynań tutaj. To rozpoznawalna persona to i o czynach coś powinno być słychać prawda?
- Wszystko, co tu robi, to ściana mgły - Chorotka machnął ręką. - Nie zależy mu tu na niczym ni nikim.
- Wiadomo zatem co lub kto jest jego celem prawdziwym lub usłyszanym?
- To i owo wiem, więcej się domyślam. Coś mi się zdaje, że on miał ambicję, by wielki zakon rycerski stworzyć. Owych braci dobrzyńskich… co generalnie wyszło, ale w skali małej wręcz śmiesznie. To postanowił urwać sobie od krzyżactwa własny kawał ciasta… tam zaś okazało się, że takich jak on to wielu, i równie mocno rwą. A do tego Zakon Najświętszej Maryi Panny niezbyt mu moralnie po drodze. Tedy myślę, Janeczku, że on tu przyszedł omłóciny pozbierać. Po Kawalerach Mieczowych. Bo oni, w przeciwieństwie do krzyżaków, to wielce byli weseli… aż im papież za ruję i poróbstwo pastorałem wygrażał ze stolicy Piotrowej. Do tego to byli Lasombra. Lasombra z Tzimisce zawsze się dogada…
Zakrył usta palcami.
- Powiedziałem coś? Eh, ten mój język, nic tylko miele i miele…
- Dobrze, że mówisz. Lubię słuchać i lubię wiedzieć. Nawet jeśli to domysły. Pomagasz mi tym wielce i może od nieszczęścia uchowasz. Każę ci wieczerzę podać. Mnie niestety obowiązki wzywają. Dziwożoną trzeba słowa dotrzymać a i panna Biruta niebawem tu zjedzie. Wyszykować mi się trzeba. Zostaniesz u mnie kilka nocy mam nadzieję?
- O, bardzo lubię gości. I być w gościach - Chorotka z zadowoleniem pogładził się po wąsach i uśmiechnął się dobrotliwie. Jan aż nie mógł uwierzyć, że ktoś mógłby pogodnego staruszka nienawidzić i ścigać, aby zabić. A jednak tak przecież było, a Jan wiedział, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie drążył jednak tematu. Chorotka nigdy o tym nic nie rzekł a Jan poza nim nie miał kogo zapytać. Przy ilości spraw i problemów jakie musiał drążyć ta wydawała mu się tajemnicą którą może odpuścić.

- Gdzie się szlajasz jak strzygoń za ścierwem? - zawarczał Krzesimir przez nieodmiennie słodki uśmiech. Na odpowiedź nie czekał. - Gdzie się włóczysz jak ten dziad proszalny, gdy jesteś potrzebny? Pierwszy łowczy Jawnutowy zaginął. Jak mu tam... Bleizgys. Wyjechał na spotkanie córce i przepadł jak kamień w wodę. Eufemia twierdzi, że nie wyczuwa jego duszy, że on z przodkami już, nie krew, a miód za stołem biesiadnym w zaświatach pije, wolny na wieki ode głodu... nie wierzę nawiedzonej suce jak... jak psu nie wierzę!
Córce. Jan poczuł, iż mu przed oczyma ciemnieje. Egle, córka Bleizgysa. Ta, która wiodła Sayna do Bejsagoły.
- Dziewczyna – wydusza – Wampirzyca, Bleizgysa córka.
- A tej też nie znaleźli. Byś był na miejscu, byś się zakręcił...
Sayn przepadł. Jeden z niewielu, jeśli nie jedyny, kto szczerze wierzył w możliwość pokoju, nie tylko czasowych paktów dla doraźnych korzyści.
- ... byś już łowczym był, a tak dupa jak miesiąc twoja blada.
- A tak poza tym?
- Poza tym to Biruta śliczna. A pokazała mi, wystaw sobie, portrecik. Misterny wielce. Podobieństwo nadzwyczajnie uchwycone. W jej alkowie wisi...
Janowi na końcu języka zawisło pytanie, co też Krzesimir robił w Biruty alkowie i czy nie rozgaszczał się aby za bardzo.
- ... mówię jej – a to się Jan ucieszy, że liczko jego choćby malowane blisko chcesz mieć, by zerknąć przed oczu zamknięciem, sny osłodzić. A ona na to...
- To nie Jan – oznajmił młody Diabeł grobowym głosem.
- Właśnie tak powiedziała. Nie stosuj na mnie swoich sztuczek, bo ci żebra falchionem porachuję, możesz Bożywojowy syn, ale dalej smarkacz.

- Co do mojej nieobecności - Jan wtrącił i nawiązał do wcześniejszych zarzutów - zawsze gdzieś jakaś okazja przepada. Mniej szans się traci na dupie nie siedząc. Wieści gorszych usłyszeć nie mogłem. - zwiesił głowę - Egle i pierwszy łowczy. Tam był i Sayn komtur elbląski. Poseł… cholera. - Jan oczywiście już powoli miał plan co dalej. Wszak nawet w złej sytuacji trzeba planować co robić. Może nawet zwłaszcza w złej?
- Mijając coś wyprawiał w sypialni Biruty. Wieści jakie niesiesz od niej. Kiedy ją zobaczę?
- Zdaje się, że się do ciebie wyprawić chce. Rozmówić, zanim zjedziesz do Bejsagoły. Tak mi w każdym razie kazała przekazać, byś wyznaczył czas - bliski. I miejsce - niedalekie.
- Co jeszcze mówiła? Co na dworze poza sytuacją z Łowczym? - Jan chciał chłonąć każde słowo, każdy strzępek informacji.
- To co wiemy nie od wczoraj. Że tu możni wcale nie w rozkroku między krzyżem a pogaństwem, a między krzyżem po wschodniemu i po zachodniemu podanym. Rozmowy trwały, jakem zjechał, z poselstwami od wschodnich Diabłów. I że Jawnuta niezbyt im leży. Że zbyt staromodna, zbyt przesądna, zbyt do tego, co było przywiązana i wprzód nie patrzy już od dawna. Dzieci jej i wnuki żrą się o schedę po Bleizgysie i o wszystko właściwie. Chcę wierzyć, że panuje nad tym burdelem stara Diablica… ale wiara moja podstaw za bardzo nie ma. Twa Biruta nie wierzy w to wcale. Rozmyśliwuje, czy by nie odejść. Nie, nie rzekła tego. Alem się domyślił. Żeś chyba jej odwodem, sekretną kartą trzymaną w rękawie. Ostatnią instancją, do której odwołać się chce.
- Czemu nie wierzysz Eufemi? Myślisz, że Bleizgys żyje? Jeśli tak to wystawiła go i odcięła od pomocy. Bo on wierny Jawnucie a ona z tych co patrzą na wschód przez te swoje klasztory prawosławne. Gdyby tak było to wprawny był to ruch osłabić Jawnute jawnie i z Krzyżakami ją skłócić.
- I właśnie tak sobie dumam - mruknął Krzesimir.
- W takim razie będziemy ich szukać. Ruszamy niedługo szykuj się. Pchnij wieści do Biruty o spotkaniu. Myślisz że niedługo to ile najdalej?
- Licząc te noce, któreś strawił na bieganie z tym brzydakiem po chaszczach? Myślę, że lada chwila możesz się swej bogdanki spodziewać. Zachowuj się przyzwoicie… albo i nie.
- Zabawne. Spotkanie z nią długo oczekiwane. Bardziej niczego nie pragnę ale łowczego trzeba nam szukać. Wyślę Niedźwiedzia i Montwiła. Pierwszy pójdzie z rozkazu. Krwią związany można powiedzieć kupiony. Porządny i szczery będzie nam druhem. Jego dolegliwość po linii krwi, choć dla wielu obrzydliwa mi nie przeszkadza. Ślubu z nim nie biorę w towarzyszach zaś cenię inne rzeczy. Montwił też druh jemu wystarczy jedno słowo...Egle i już będzie w krzakach. Zobaczymy jak pójdzie z dziwożonami. Spłacić długi trzeba za życia w wiosce. Może pójdzie się dogadać żeby łowczego znaleźć i córkę z Saynem. Las można powiedzieć ich. Na pewno bardziej niż nasz. Do mnie drzewa nie gadają..- wstrzymał się na moment - chociaż nie w sumie to gadają ale rzadziej niż do nich.
- Drzewa - Krzesimir odął jak panienka namiętne wargi. - Zapamiętaj, co ci powiem. Jesteś Diabłem. Dla Diabłów zdrowe są wzgórza i zamki na wzgórzach. Do wycierania się pod drzewami wynajdź sobie sługi.
- Przyjdzie kiedyś czas i na zamki. Chciałbym poznać życie z każdej nazwijmy to strony. Przyziemniej rozpatrując zaś sprawę... Chcesz rządzić? Poznaj teren i ludzi którymi przyjdzie ci rządzić. Jeśli mam się pokazać tu z dobrej strony… nie ważne przed kim ojcem, Jawnuta, Birutą czy choćby sobą samym. Nie mogę być Janem z kurnika. Co siedzi pod strzechą zastraszony. Muszę być diabłem którego na ziemiach widać i który działa. Sukcesy odnosi albo strach sieje. Wyróżnia się… Wiedziałeś, że Lederge żyje?
- Co za bajdy, duby smalone? - zirytował się ghul tym razem bez pobłażliwości starszego brata, jaką syna swego pana darzył. Nim jednak się zirytował, odkaszlnął nerwowo.
- Ano teraz go Wedeghe zwą. Braciom z Dobrzyna przewodzi. Jeden spokrewniony rozpoznał we mnie jego osobę można by rzec. Poznał herb i przed walką się wahał. To że jesteśmy podobni nieliczni wiedzą. Portret widziałeś sam. Mam tego rycerza za jeńca pociągnąć za język możesz. Pod strażą siedzi niedaleko. Zresztą nieświadomego syna mojego wuja z kółkiem w sercu..mam chatę dalej. Zaraz obok gdzieś z wolna ale kontrolowana chodzi Nemei córka Czarnego Żbika. Wodza Zemelgów i likantropów plemienia. Luda jej pilnuje, Hamsa jej pilnuje i kilku ludzi. Czuje w tyłku, że smarkata na sekundę z oka spuszczona da nogę. Wtedy nasi dadzą mi za to głowę. Ostrzegłem ich. Montwił też miał mieć bacznie, wie że branka cenna. Widzisz co czasami można znaleźć w krzakach poza guzem.
- Pogwarzę sobie. Z rycerzem i nieświadomym synem - Krzesimir kiwnął głową. - Choć bardziej mnie fascynuje, dla jakiej przyczyny Biruta licem ojca alkowę sobie dekoruje - skrzywił się. Racji Janowi rzecz jasna nie przyznał na głos. Nie byłby sobą, gdyby to uczynił.
- Ojca? Jak to ojca ona matkę miała co ponoć nie żyje.
- Ojca nieświadomego syna. A matki jej jako żywo nigdzie widać nie było.
- Opowiedz też co wiesz o Lederge? Bo mi ojciec nie rzekł nic tylko się zezłościł. Co w odniesieniu do mnie było nad wyraz dziwne.
- I miał powód. A ty sługę swego ojca prosisz, by wbrew jego woli język rozplątał? Dajże spokój, bo doniosę.
- On miał nie żyć! To sporo zmienia! Zamierzam się z nim spotkać. Więc będę uzbrojony w wiedzę co się wydarzyło albo pójdę tam niczym ślepa owieczka do wilka. Zgadnij na kogo to spadnie. Donosem mnie chytrusku nie strasz. Bo powiem wtedy że jak mnie dziwożony naszły, toś ty jedną chędożył w krzakach! - zaśmiał się. - i jeszcze trzeba cię było odczarować.
- Zamierzasz się spotkać? - Krzesimir to jedno raczył wyłowić z Janowej przemowy.
- Tak a teraz gadaj. - Jan spojrzał wymownie na Krzesimira.
- Akurat mnie za chędożenie coś dotkliwego potka… - ghul wzruszył ramionami i też się spojrzał wymownie. - I nie groź mi, bom ja tu głos i ręka twego ojca. Tedy słuchaj uważnie głosu: trzymaj się z dala od Lederga. Bo ci ojcowa prawica straszliwie przypierdoli.
- Nie dostałem takiego zakazu. Więc gadasz czemu albo zrobię co zechcę. Nie masz nade mną władzy ni kontroli. Miałeś mnie strzec więc to zrób i ostrzeż konkretnie. Lederge to rodzina. Miał być martwy więc temat był drażliwy. Teraz jest żywy, może ojciec o tym nie wie? Właśnie ze względu na niego mam zamiar go odnaleźć. Nie jestem jednak durniem. Rzeknij co zrobił szczerze i czemu mi zabraniasz a usłucham jak brata.
- Mam cię strzec przede wszystkim przed skutkami twej durnoty i zapalczywości, głupi zasrańcu - wycedził Krzesimir wolno. - Zasrańcu. Tym właśnie jesteś. Przed innymi możesz sobie zgrywać kniazia, ale nadal jesteś gówniarzem, co nie udowodnił ani lojalności, ani przydatności dla rodu. I jeśli twój ojciec, Bożywoj ze Skrzynna, uznał że masz nie wiedzieć nic o jego bracie, to czy cwaniakujesz, udając troskę, i jedziesz się z tym bratem spotkać? Czy słuchasz i jesteś posłuszny, Janie? Mam ci powtórzyć jeszcze prościej i pięścią wbić, żebyś pojął? Nie pojedziesz rozmówić się z Ledergiem. Bo to będzie wbrew słowu twego ojca i jako jego sługa do tego nie dopuszczę.

Jan w swoim mniemaniu był poza zasięgiem możliwości Krzesimira. Bezpośrednich... pośrednio miałby pewnie szansę go za dnia zakołkować porwać i odjechać kawałek. Nie umkną by jednak pogoni. Glande i Niedźwiedź by go po drodze zatrzymali.
- Krzesimirze, Krzesimirze, Krzesimirze zawsze miałeś niewyparzoną gębę. Lederge miał nie żyć. Ojciec w to wierzył inaczej by mnie tu nie posłał. Zawsze byłeś mi bratem, nie sługą a bratem. Dlatego wybaczyłem ci niekompetencje. Gdy zwykła przyziemna żądzą twojego przyrodzenia zasłoniła ci twoje obowiązki. - Jan dał upust swojej złości w podobnym tonie do Krzesimira.
- Gdzie byłeś wtedy? Gdzie były wtedy twoje frazesy o służbie i ręce ojca? Gdzie był twój głos ojcowy? Nie mówił ci pilnuj syna? - rozeźlony Jan wytykał co się dało.
Krzesimir odwrócił się i począł iść w stronę wyjścia. Dla niego rozmowa była najwyraźniej skończona. Problem był taki, że Jan powinien go zamknąć w dybach jak sługę lub gorzej. Gdyby tak go traktował. Miał natomiast do ghula braterskie uczucia, choć jak widać była to miłość i relacja trudna. Jak i braterskie bywają. Jan kubkiem drewnianym rzucił o ziemię z bezradności nad sytuacją.
- Gdzie leziesz. List trzeba do ojca napisać!
Krzesimir nawet się nie odwrócił, choć zatrzymał na moment.
-Rzeknę mu, jak gwarzyć będziem. Ale się nie krępuj, pisz, co ci się żywnie podoba. - najwyraźniej był to przytyk odnośnie potencjalnych donosów Jana.

Jan usiadł ponownie bo instynktownie się poderwał gdy Krzesimir się odwrócił do niego plecami.
- Wygrałeś - powiedział Jan krzywiąc gębę niepomiernie. - Nie zamierzam się dalej spierać. Na Ozylię nie pojadę. Ojcu chciałem napisać, że Lederge żyje. Jak jest po co sam napiszesz. Jak już wie, to nie ma co tracić atramentu. Wracaj trzeba ustalić co robimy dalej. - Jan zaczął odpuszczać. Chociaż szło mu to opornie. Czuł się znieważony. Prawdą było, że ojciec kazał się Krzesimira słuchać. Co prawda w przypadku Jana słuchać to jedno a usłuchać to drugie. Z pewnością też nie ślepo... albowiem Krzesimir sam miał swój zestaw wad.
- Łowczego trzeba znaleźć. Skoro Eufemia chce zrobić Jawnutę na szaro.
- I to jest, Janie, jakiś pomysł z głową - Krzesimir machnął ręką, jakby odpędzając widma przeszłej kłótni. Mimo wszystko Jan uważał, że ghul ojca mu nie uwierzył. I że teraz naprawdę zacznie go pilnować, patrzeć mu na ręce i przez ramię. - Idę się napić. Potem pogadam z twoim brzydakiem, jak naszej zguby poszukać. A ty się wymyj, wypachń i świąteczną tunikę załóż… i jeszczę tę broszę, co Bożywoj na Pomorzanach zdobył, tę ze szmaragdem. Masz błyszczeć w niewieście oko jaśniej niż samo słońce.
- Tak też uczynię. Jak tylko zapłacę cenę za uniknięcie rzezi. Dziwożony nie odpuściły nam z dobroci serca. - powiedział z przekąsem - Niedźwiedź mógłby razem z Montwiłem nakazać szukać zwierzętom Egle i Sayna. Mają swoje ghule a zwierzęta z lasu wezwać mogą. Oni wydadzą im polecenia. Ja im wyślę obraz do głowy kogo mają szukać.
- Ty się odstaw - powtórzył kwaśno Krzesimir - i dymaj do Samboi na wyspę, żeby nie wyszło, że nas wariatka w naszych zbożnych zamysłach wyprzedzi.
- Skoro o niej mowa… to nom ona na Zemelgów ponoć się szykuję. Mniejsza o jej motywacje. To wilkołaki w sporej mierze. Tej grupie na którą się wybiera przewodzi Czarny Żbik. Został sojusznikiem Krzyżaków. Może dlatego, że Jawnuta ich naciskała od lat i sami już rady nie dawali. Może dlatego, że córkę jego porwali lub zmusili do wydania. Tego dowiemy się zaraz, bo córkę Żbika mamy my. Kartę tę trzeba rozegrać rozważnie. Więc przydałaby się porada.
- To ona u Krzyżaków siedziała? Mała nie wygląda na zastraszoną. A przeżyła. Tedy to kłamczucha i spryciula. Nawet jak ją przyłapiesz, nie wytykaj jej kłamstwa, bo się wtedy po dziewczęcemu naburmuszy i nic nie uzyskasz. A już pewnie wie, że z tobą może sobie pozwolić na więcej niż z Krzyżakami… Mówisz, że dziewice będziesz oddawał? Straszliwa marnacja. Ale może winna przy tym być?
- Każdy wie, że może sobie ze mną pozwolić na więcej. - powiedział z przekąsem nawiązując oczywiście do kłótni. - Dyby i katowski pieniem przyjdzie mi zainstalować na środku wioski. Wtedy lepszy posłuch będzie. Ten pokaz mimo, że obrzydliwy wszystkim nie tylko małej przypomni o diabelskości mej natury. - Jan się wychylił i krzyknął do Kamira który pełnił wartę niedaleko.
- Przyprowadź Nemei.

Gdy po paru minutach młodą Nemei przyprowadzono Jan zaczął od drobnego uprzejmego pytania. Gładkie słowa to coś co zawsze z jego ust wychodziło niemal bezwiednie. Zabawnie kontrastowało to z czego Jan sam zdawał sobie sprawę z jego łatwo prażalną dumą.
- Jak się czujesz w towarzystwie Hamsy i w gościach u nas ogólnie?
Dziewczynka ledwie dostrzegalnie przewróciła oczyma.
- Wielce rycerskiego dał ty mi kompaniona. Wielce… długo gada o tym, jak to święte oleje co go nimi posmarują dadzą mu to, czego nie ma teraz.
Urwała na moment.
- Te święte oleje to jakieś czary czy zwykłe bzdury?
- Zależy kogo spytasz. - wzruszył ramionami choć uwaga go rozbawiła w duchu - Przejdziesz się z nami, mam do wykonania pewne kary. - podłapał Jan pomysł Krzesimira. - Jak skończę porozmawiamy. Krzesimir będzie ci towarzyszył.

Cała trójka udała się do chaty Glande. Jan wstrzymał gestem towarzystwo i wszedł do środka sam. Gdy usiadł Glande położył mu topór na kolanach. Dotyk topora uspokoił Jana. Natura wojownika syna Bożywoja dała o sobie znać.
- Tyś pakt zawarł, ty to musisz uczynić.
- Moje pakty a twoje błędy. - odpowiedział ghulowi Jan. Byli sami więc od razu dał mu trochę krwi. - Robiłeś to kilka razy. Opisz mi jak to przebiega.
Stary wojownik pogładził topór.
- Dziewkom kołacz miodowy dajemy i miód ziołami zaprawiony. Będą w półśnie. Ręce im zwiąż na wszelki wypadek. Wyprowadzasz po jednej z chaty do lasu, nie jesteśmy okrutnikami - zastrzegł. - Nie będą widzieć poprzedniczek. Na polanie będą czekać ludzie z wioski. Dziewkę na pieńku układasz i odcinasz głowę. Postaraj się jednym ciosem, to źle wygląda, jak kwiczy niedobita. Potem wracasz po następną.
- Zabijacie je ot tak po prostu? Spodziewałem się że panny w las je zabierają. Żywe lub martwe. Pewnie nie wiadomo po Diabła to robią?
- Kilka razy widzieliśmy potem takie… co podobne z twarzy były do tych oddanych - Glande poruszył ramionami niespokojnie. - Ale nie poznają nikogo z ludzkiego życia. Nie pamiętają niczego.
- Tak się rodzą. Ciekawe bardzo ciekawe. Rzeknij mi co jeszcze wiesz o nich? Zwyczajach, zachowaniach czy ich relacji z Leszym. - chwilę Jan przemyślał pytania. - Polana to one ci ją wskazały? Co rzekły za pierwszym razem, gdyś im pomagał?- użył słowa pomagał bo wolał nie nazywać rzeczy po imieniu.
- Zresztą opowiesz po drodze szykujmy się. - ważył w ręku topór gdy broń miał w ręce chciał jej szybko użyć.
- Co rzekły? Nic. Ale zaakceptowały, bo ciała zniknęły… A las potem był przychylny. Co z Leszym było, to nie wiem, lecz jednegom pewien. On dziewic nie oddawał. Polana, ta sama ode zawsze, wszyscy wiedzą, gdzie iść trzeba, choć mało kto obcemu drogę pokaże.
- Może dziewice lepsze w jakiś sposób. - zastanawiał się Jan na głos. - Może przemiana pewniejsza, moc większa w takim ciele. Któż to wie. Prowadź zatem i daj pierwszą pannę. Rzeknij jak porozmawiać z dziwożonami? Jak je wezwać czy ja wiem zawołać? - szukał najlepszego słowa - Poprosić o rozmowę w każdym razie. Trzeba nam tego po dopełnieniu tej obietnicy.
- Toć nie od ciebie zależy to, a od nich. Będą chciały mówić, znajdą cię. Nie będą, to nie znajdziesz ich nigdy.
Wyszli na zewnątrz i grupą już ruszyli. Pod chatę Jana podprowadził Glande, skąd dziewczęce śmiechy dobiegały i głosy, bełkotliwe cokolwiek. Rzut oka pozwolił stwierdzić, że panny ktoś przyodział odświętnie. I że nie żałował im doprawianego miodu na tę drogę ostatnią.
- Żeby to było tego warte.- powiedział pod chata sam do siebie cichutko a może do Glande? Był synem Bożywoja. Wziął głębszy wdech i wiedział, że zrobi co musi jak należy. Krzesimirowi posłał myśl, żeby między cięciami Nemei zagadał i wydobył co trzeba. Krzesimir odpowiedział rozbawiony, że woli starsze.

Dziewczyny były trzy. Pijane, przyćpane i półświadome. Na polanie czekała większość wioski. Przyszli popatrzeć, jak Jan będzie szlachtował dziewice, takiej rozrywki dawno nie było w osadzie.

Jan gdy szedł z pierwszą dziewicą miał kilka wątpliwości. Czy tej zbieraniny z wioski nie rozpędzić? Uczynić rytuał bardziej ludzkim lub bo ja wiem cichym czy dyskretnym? Odrzucił Jan tę myśl. Niech wiedzą, że dotrzymuje słowa. Niech wiedzą, że wioskę ocalił przed jatką na weselu. Druga myśl naszła go w połowie drogi do pniaka. Wątpliwość jego ludzkiej natury. Wcisnąć topór mógł Glandemu. Jana obietnica ale wina Glande. Nie mógł tego jednak uczynić. Wyszedłby na słabego. Przed nim i wioska ale i przed sobą samym. Zabić trzy niewinne dziewki. Zbrodnia? Nie, zabijał już wcześniej dla łupów chociażby. Jeśli się teraz zawaha jeśli okaże litość czy człowieczeństwo. Dziwożony wrócą i trupów będzie znacznie więcej niż trzy. To będzie wtedy jego winą. Jego brzemieniem i jego zbrodnią. Dał cholerne słowo i jako syn Bożywoja go dotrzyma. Położył dziewkę głowę na pniaku, ta ledwo wiedziała co się dzieje. Glandemu oczywiście nie odpuścił do końca. Kazał dziewkę trzymać, żeby głową nie ruszała. On Jan wzniesie topór ale i on Glande zobaczy do czego prowadzi łamanie słowa. Przez chwilę się jeszcze zastanawiał się czy z dziewki się nie napić. Byłby weselszy i lżej by było na duszy. Niestety precyzja wymaga trzeźwości umysłu. Wzniósł topór i przyłożył się całym sercem do precyzyjnego ciosu. Wszedł w trans i następnie dwie dokładnie tak samo ubił. Ciżba wzdychała i krzyknął ktoś czasem ze zgrozy. Las milczał. Krew płyneła.
Wszystkie trzy gładko ścięte, jak zawodowy kat.

Jan wyostrzonymi zmysłami popatrzył w las po wszystkim. Szukał aury gdzieś prześwitującej. Znaku, że ktoś go jednak obserwuje jak i on by to uczynił. Wtedy on sam będzie mógł nawiązać kontakt. I zdało mu się, gdy jego dłonie splamiła krew drugiej dziewicy, że coś dostrzega, ruch jakiś, oczu parę żółtych i bystrych, między jasnozielonymi gałęziami modrzewia. Lecz po chwili na cichych skrzydłach wyleciał spomiędzy nich puszczyk, by pomknąć w noc. Jan skierował się do Krzesimira. Z pannami sprawa była otwarta, Glande rzekł że ciała zniknęły gdy on składał ofiarę. Wystarczy kazać obserwować to miejsce i pokazać się samemu gdy panny się zjawią.
 
Icarius jest offline