Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2017, 23:54   #18
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna wyczuwa w wieży obcą jaźń. Najsłabiej na górze pod zawalonymi schodami i na szczycie oraz przy kominku na dole. Najmocniej w pobliżu zakołkowanego Wawrzka. Ale wyczuwa jeszcze jakąś. “Duchy” są dwa. No tak, drugim jest jej syneczek. Anna duma czy to przez wieżę, czy tutaj granica między żywymi i umarłymi jest cieńsza? Może to być skutek jakichś rytuałów albo że zginęło tutaj gwałtownie i na raz dużo osób. Tremerka tez mogła dorzucić swoje. Anna nadal nie wie jak zginęła i dlaczego patrycjusz ma względem jej śmierci wyrzuty sumienia.

Trupa na razie odkopała jednego. Nie spociła się, jak to trup, ale miała dość. Ziemia twarda, zmarznięta. Zrobiła sobie fajrant. Ale oceniła, że grób rozkopywano i zasypywano wielokrotnie. Mieszek i broń zgarnęłą, wszystko sobie gromadzi w skrytce.

Ściąga z szyi Ventrue klucz i przymierza się do drzwi za gobelinem z feniksem. Są małe, jakby do jakiejś skrytki albo garderoby. Po chwili dumania i przypominania Ania ustali, że to pomieszczenie nie posiada okna. Kluczyk w zamek, i przekręca. Mechanizm szczęknął, coś przeskoczyło. Tyle że naparcie na drzwi nie dało nic. Zamek otwarty, ale drzwi ani drgnęły.
Pomyślała, że może Ventrue ma jakąś wyłączność na otwieranie. Anna się gimnastykuje by go podnieść z ziemi, do pionu ustawić i użyć jego rąk.a i nie usunąć sztyletu przez przypadek. Dobrze, że nikt nie widzi a Ventrue niepomny co z nim robi, bo wielce to wszystko żenujące. Zwłaszcza jak Annie się Wawrzek wysmyrgnął i poleciał na pysk.
Trudno taką sztywną ręką manewrować, i chyba mu Anna złamała palce.
Ale nic to.
Kluczyk w zamek. Klik klik, zamknięte. Klik klik, otwarte. Ania popycha drzwi jego ręką. Drzwi się uchylają. Ciemno. Dziwnie wilgotno.
Zaklęcia obronne, dedukuje sobie. Na drzwiach po drugiej stronie widnieją symbole i napisy. Po hebrajsku.

Idzie ze świeczką. Pomieszczenie wydaje się większe niż powinno być. Większe niż całe piętro. Przeszła kawałek. Widzi za sobą prostokąt drzwi, i sztywnego Patrycjusza leżącego na progu. I ma nachalne wrażenie, że nie jest tu sama. Dobiega ją szelest sukni. Czasem kilka kroków. Podłoga jest mokra i cuchnie. Jakby rozkładem.
Nie widać sprzętów, mebli, ani góry złota. Światło świecy nie wyciąga nic z ciemności.
-Nataly - Anna wywołuje ducha z imienia i czeka. - Wiem ze tu jestes.
Coś zaszeleściło, znów parę kroków przed nią.
- Tu - odpowiedziała, a może tylko powtórzyła istota kryjąca się w ciemnościach. Anna musiałaby podejść - odchodząc jeszcze dalej od wejścia. Głos był przyjemny, zaskakująco ciepły.
Nawet podejrzanie dlatego nie drgnęła nie spełniwszy prośby.
-Dlaczego mu to robisz? Winisz go za swoją śmierć?
- Mu-mój-mój-mój - tylko oddalające się, cichnące echo.
-Niedługo. Wkrótce będzie niczyj bo zemrze z braku krwi i z kalectwa. Chcesz żeby zginął i do ciebie dołączył czy chodzi ci o dręczenie go? - Anna podążyła jednak za głosem. - Mogłybyśmy się dogadać w każdej w tych opcji. Jak kobieta z kobietą.
- Niedługo. - Annie zdało się, że posłyszała w głosie widma autentyczną radość, tak żywą, że aż nie przystawało to martwocie obecnego położenia Nataly. Coś przemknęło obok Anny, trąciło ją w bok. W tej samej chwili podmuch zgasił wątły ogienek ogarka i wampirzycę oblepiły wilgotne ciemności.
- Chwilowo go nie ruszysz. Ma kołek wbity w serce, jest w stanie hibernacji. Ani nie żyje ani nie zamrze. Chcesz żebym go wróciła do wapierskiego półżycia? Tego chcesz?
- ...go chcesz?
To chyba było pytanie, i padło z bardzo bliska. Musiała stać tuż przed nią.
Anna skupiła się na umyśle upiora, próbowała wychwycić jej myśli, zamiary, dalekosiężne cele. W gestii słów przypominała bardziej echo, bezmyślne i schematyczne, niż rzeczywisty byt, nawiązać choć nikły dialog.
-Czym jesteś? Czego chcesz? - powtórzyła raz jeszcze i zaczęła się cofać.
Uznała, że to miejsce nie jest rzeczywiste, nie istnieje materialnie. Utrzymują je zaklęcia wyryte na drzwiach?
Zobaczyła ciemność, taką jak ta, która ją otaczała, wilgotną i przesyconą zapachem rozkładu. Dziwne, była pewna, że sięgnęła umysłu, na ile upiór umysł posiadał, dotknęła go. Na ile posiadał pragnienie - objęła własną myślą kołaczący się przymus, by zdusić, zdeptać, zniszczyć… Kątem oka dostrzegła, że zmienił się kształt ciała Patrycjusza leżącego w poprzek progu, nogami w tym, głową w tamtym świecie. Coś usiadło mu na piersi.
Anna puściła się tam biegiem z zamiarem by wciągnąć Laurentina z powrotem do Komnaty. Zakładała ze upiór znów go dopadł choć na zakorkowanym i pozbawionym przytomności nie mógł zdziałać za wiele. A przynajmniej taką miała Anna nadzieje. Ścigał ją ciepły i przyjemny, subtelny śmiech Nataly. Chłopiec się nie śmiał. Ani drgnął, gdy się zbliżyła, jeno głowę uniósł, obnażył wąskie, ostre zęby..
-Złaź z niego - zakomenderowała Anna tonem karcącego rodzica. Nie stanęła. Szła pewnie by patrycjusza za ręce ująć i pociągnąć do sypialni. Tym razem chłopiec się uśmiechnął. Nieco krwi pociekło mu z ust na brodę. Małą rączką objął sztylet sterczący z piersi Ventrue.
-Nie waż się! - Anna pogroziła mu palcem i wreszcie stanęła. - Jak on wstanie rzuci się na mnie i najpewniej wychłepta całą juchę a wtedy już nic nie zostanie dla ciebie. Tego chcesz?
Uśmiech się pogłębił. Zagrożenie, zdaje się, nie było takie straszne. Chłopiec wyrwał sztylet i skoczył w ciemność. Powieki Patrycjusza zadrgały.
Anna zaklęła pod nosem rozglądając się w panice po pokoju. Nie znalazła nic co mogłoby zastępczo posłużyć za sztylet. Zreszta powieki juz sie otwierały. Za późno.
Annę ogarnęła wściekłość zmieszana z bezsilnością.
-Głupia dziwka - warknęła i zbiegła w dół schodów po siekierę, która widziała przy kominku. Jitka zwykła jej używać do rozbijania mebli na mniejsze fragmenty którymi można napalić. Klucz okręciła sobie wokół nadgarstka i wepchnęła pod mankiet sukni. Etienne drzemał zmęczony przy kominku, głowę uniósł i spojrzał na nią nieprzytomnie, gdy wyrwała siekierę z resztek sekretarzyka z ciemnego orzecha.
-Wstał - tyle tylko rzekła i z siekierą w ręku a spojrzeniem gorejącym pobiegła z powrotem do sypialni patrycjusza.
Etienne wyplątał się z pledów, ruszył za nią… zaś w alkowie Laurentin powstać zdążył, chybotliwie, o framugę się wspierając. Dłonią po szyi i piersi wodził nerwowo.
Anna minęła go bokiem, zamachnęła się i jebudu, pociągnęła ostrzem siekiery po wewnętrznej stronie drzwi i magicznych rytach. Moze i złość nią kierowała ale umyśliła sobie, ze to przedmiot niosący zaklęcie wiec zniszczenie go może upiory przepędzić.

Jednakowo próbowała sobie przypomnieć wszystko co o znaku tym kiedykolwiek zasłyszała.
Pentakl. Pentagram wpisany w koło, wzorowany, może nawet odrysowany żywcem z symbolu pochodzącego z grimoire pod tytułem Większy Klucz Salomona. Tej księgi Anna nie czytała, ale o niej słyszała i widziała kopie fragmentów. Przypisuje się ją Salomonowi.
Większy Klucz Salomona różni się od innych podobnych ksiąg tym, że nie ma w nim żadnych wzmianek o demonach, a jedynie szczegółowe przepisy dotyczące wykonywania operacji magicznych.
Większy Klucz Salomona podzielony jest na dwie części zawierające inwokacje do duchów i sposoby ochrony wzywającego (zwanego w księdze egzorcystą) przed ich szkodliwym działaniem, a także zaklęcia zmuszające te duchy do posłuszeństwa.
Większy Klucz Salomona zawiera instrukcje dotyczące praktykowania nekromancji, stawania się niewidzialnym, szkodzenia wrogom, odnajdywania skarbów itp. Ważne jest dokładne przestrzeganie dni i godzin, w jakich powinny być wykonywane poszczególne operacje magiczne, jak również wiele innych szczegółów tj. przygotowanie magicznego kręgu i magicznych narzędzi. Warunkiem niezbędnym jest bojaźń Boża i czystość moralna.

Pentakl symbolizuje ciało wykonującego rytuał, a użyte przedmioty: różdżka, puchar i miecz odpowiednio jego wolę, zrozumienie i rozsądek.

Pomyślała co prawda, że skoro pentakl symbolizuje ciało wykonującego, to pewnie Laurentina i on sam ucierpi jeśli zdoła uszkodzić pieczęć. Miała lecz Anna w zwyczaju swe idee empirycznie sprawdzać to i się mimo wszystko zamachnęła.
Ostrze siekiery zagłebiło się w drewnie, przecinając linie wykreślające pentakl. Patrycjusz próbujący powstać, czepiający się drzwi jak pijany chłop płotu, opadł z jękiem na kolana, przyciskając dłonie do piersi. Coś się wydarło z jego gardła pomiędzy jękami bólu, chyba słaby protest, ale nie dałaby za to głowy.
Z ciemności za drzwiami poznaczonymi symbolami buchnął wilgotny zaduch śmierci i rozkładu.
Anna smętnie pokręciła głową, uzbrojone ramię opadło wzdłuż tułowia. Może i zaklęcie nekromanckie szlag by w ten sposób trafił ale razem z Patrycjuszem.
-Ty ją sprowadziłeś - zerknęła z góry na Laurentina. - Ty ją odeślesz.
- … zamknąć drzwi - wymamrotał ledwie słyszalnie i znów jęknął, plunął krwią. A potem mocniejszym głosem powtórzył to, co zdaje się, mówił i wcześniej. - Ogień musi się palić.
Anna trzasnęła drzwiami, przekręciła z chrzęstem klucz ale nie oddała go Patrycjuszowi.
- Nie, ja, muszę - zaprotestował.
-A tak.
Pomogła mu wstać i podprowadziła do drzwi. Klucz okręcony na łańcuszku wokół jej nadgarstka wisiał na tyle luźno by przekręcił zamek.
Później prowadząc jego watką osobę pod ramię schodziła schodami do salonu, nie pytała go nawet o zdanie czy ma ochotę się jej podporządkować.
-Nie waż sie wstawać - rzuciła do osłabionego Etienna.
Patrycjuszowi podstawiła blisko kominka krzesło, usadziła i nakryła mu pledem nogi.
-Rozpalę ogień. Bo ogień ją jeno odstrasza? - zapytała biorąc się za łamanie stołu.
- Myślę jaśniej, gdy jest ciepło - odparł, przysunął się bliżej płomieni. - Masz jej twarz, nie jesteś nią - zauważył, mrużąc oczy. - Powinniście odejść. Zabierzcie dziewkę.
Dotknęła dłonią jego czoła jakby wampiry mogły mieć gorączkę.
-Bredzisz. Wariujesz w tej wieży i nic dziwnego. Chciałeś sprowadzić ducha swej lubej, sprowadziłeś upiora. Nie znasz sie ni w ząb na okultyzmie. Pomogę ci to odkręcić, inaczej zemrzesz do końca miesiączka.
- To i lepiej… - mruknął. - Ja. Nie ty.
-Dlaczego? - wrzuciła kilka drew i pochyliwszy się nad paleniskiem, spróbowała rozpalić iskrę, choć wszystko się w niej wzbraniało przed ogniem. - Dlaczego się obwiniasz za śmierć Tremerki?
- Dałem jej gotowiznę. Złoto, klejnoty… chciała kupić jakowąś księgę. Od alchemika z Pragi… nazywał się, nazywał się… - zamilkł, tylko ustami poruszał bezgłośnie. Dłonią przesunął blisko paleniska, na skórze wykwitły pęcherze, ale ból nie przebił się na twarz zamarłą w wyrazie skupienia. Lichy płomienek rozpalony przez Annę urósł w jednej chwili, łasił się jak zwierzę. - Mieszkał w domu z hydrą na płaskorzeźbie nad drzwiami. Inny Tremere też pragnął tej księgi. Schwytał ją… Dlaczego masz jej twarz?
Anna nerwowo zerknęła na Etienna, cichego i pewnie słabiutkiego jak niemowlę.
-Bo… chciałam cię omamić, krwią związać i oskubać. Potrzebuję pieniędzy. I twojej wieży. Potrzebuję gdzieś zacząć, bo tam gdzie byłam został po mnie jeno niesmak i zgliszcza.
Anna usiadła na ziemi, rękawem wytarła brudne od sadzy czoło.
-Ale nawet tego nie potrafię - zebrało jej sie na płacz ale powstrzymała łzy. Zabłysły jedynie w oczach a później się rozwiały.
-Żal mi ciebie. To mój problem, żal mi wszystkich.
Anna wyjęła zza dekoltu skrawek kartki z płonącą wieżą.
-Znam ten dom. Spłonął. Tyle po nim ostało.
- Czyźby Tycho wrócił? - Patrycjusz zerknął na kartę Tarota i uśmiechnął się bezradośnie, jednym kącikiem ust. - I szukał czego nie dostał? Jeśli tak, to cofam słowa. Bezpieczniej będzie tu niż w Pradze…
Ręką bezwiednie oklepał bok krzesła, szukając laski, skrzywił się, gdy nie znalazł, i powstał sztywno i chybotliwie.
- Biorę twego konia.
-Chyba śnisz - Anna poderwała sie na równe nogi. - Pierw pozbędziemy sie twojego upiora, nie zostanę z nim pod jednym dachem, czy tez… pod dziurą w dachu.
- Dziewka dziś nie wróci. Potrzebuję krwi. Bym nie zeżarł ciebie, twojego ghula i twojego konia.
Anna się wahała ale ostatecznie skinęła.
-Różdżka, puchar i miecz. Potrzebuje symboli woli by przeprowadzić rytuał jak należy. Zamiast upiora będziesz miał swoją żonę, jak czegoś nie napsuje po drodze bo jeśli napsuję, to możesz nie zastać już ni nas, ni wieży - nie wiedzieć czemu przyprawiła ją ta myśl o uśmiech.
Brwi zmarszczył, oparcia krzesła się przytrzymując.
- Różdżki? - powtórzył machinalnie. - Symboli?
-Czego ześ użył rychtujac ten nieudolny pentakl na drzwiach by ją sprowadzić? Bo ześ tak dalece pokpił sprawę, że to wcale nie ona.
Palce Patrycjusza wpiły się w drewno, oparcie trzeszczało.
- Kredy - oznajmił, na co ghul z trudem zdusił nerwowy chichot. - Użyłem kredy. To Nataly. Wie rzeczy, które tylko Nataly mogła wiedzieć. Zakazuję ci robić cokolwiek do mojego powrotu.
Uzupełnieniem tej nagłej erupcji patrycjuszowskiej woli winno być szparkie wyjście, ale Laurentin pokuśtykał jak kaczka, opierając się o ścianę.
- Czy oskubywanie mnie zaczęłaś od laski?
-Zgubiła sie gdzieś… Jak cie tachalam do domu. Wybacz, ale gdyś mnie chciał spić do sucha nie myślałam o twym mieniu - podeszła do niego i rękę jego przerzuciła przez swe ramię. - Pomogę ci na konia wsiąść. A… gdyś zaklęcie rysował prócz kredy i laski coś miał przy sobie?
Owinięty w pled Etienne obserwował jej zabiegi z rozbawionym milczeniem. Patrycjusz zaś całego siebie włożył w próbę nieprzyjęcia pomocy, zachwiał się i tym razem przytrzymał się i ściany, i Anny.
- Pewnie byłem pod bronią. Wtedy zawsze byłem pod bronią.
Ruszył wolno ku wyjściu, wspierając się o nią lekko przy każdym kroku i rozglądając za swą zgubą.
-A gdzie szablę nasz schowaną? - zagaiła niewinnie. Że łaska w zaspie leży, nie wspomniała. Dumała co może być trzecim z przedmiotów.
- Kilij, to nie szabla zwykła. Oddałem Sokolowi. Na znak poddania - zamilkł. Zębów nie zacisnął, znać myślał już tylko o łowach. Albo dumy niewiele już w nim zostało.
- Ona was nie skrzywdzi. O mnie jej chodzi. A gdy mnie nie będzie, będzie jej trudniej. Nawet gdyby zechciała.
- Kilij?
- Broń Turków. I mego ludu… dawno temu.
- I on w Pradze? - zmiękła przekleństwo a zapał z niej uszedł.
- Straciłem wszystko, pamiętasz? - oparł się ciężko o ścianę boksu, za siodłem rozejrzał i podniósł. Nagle jakby mu wdzięku i siły przybyło. Na jednej nodze balansował, ale kulbakę na koński grzbiet zarzucił sprawnie, konia uspokoił pieszczotą i cmoknięciem.
- Tedy licząc, że coś przy mnie i w tej wieży zyskasz, jesteś głupia.
- Raczej tyś zgorzkniały i nie patrzysz w przód. Aleś w żałobie tedy zrozumiałe. Poczekam aż ci minie.
Pomogła mu, czy chciał czy nie, na konia wejść.
- Nie ucałujesz mnie przed odjazdem? - zapytała niby niepoważnie ale nie do końca.
Nachylił się w siodle.
- Za wiele mnie kosztuje trzymanie głodu na wodzy, bym się z bestią własną drażnił.
Wyprostował się na powrót.
- Jeśli dziewka wróci, każ jej laski poszukać.
- Ona się mnie nie słucha - odparła Anna i ujęła na moment jego dłoń a patrzyła z żalem i pewną zmysłowością, wargi przytknęła do wierzchu jego dłoni.
- Pomówimy jak wrócisz. O przyszłości.
Pokręcił głową przecząco, ale zdało się Annie, że twarz mu się rozjaśniła, nie wiedzieć, od jej słów, czy od tego, że się na końskim grzbiecie uwalniał od okowów własnego kalectwa. Wierzchowcem powodował równie zręcznie jak Libor, a może i zręczniej. Jakby się w kulbace urodził. Wypadł w zadymkę galopem, czoło chyląc pod nadprożem jak przed królem. Z gołą głową, w cienkim gieźle i bez broni.

Gdy Anna wróciła do wieży, zastała Etienne’a dumającego nad sztandarem nad kominkiem. Feniks w gnieździe z płomieni.
- Rinasce piu gloriosa - odczytał z emfazą dewizę wyhaftowaną na tkaninie. - Odrodzi się jeszcze wspanialszy. Eh, wiaro naiwna… Cóż ustaliłaś, moja pani?
- Do śmiechu ci ze mnie czy bliżej do rozpaczy? - Anna stanęła za ghulem, objęła go z pasie i przytuliła policzek do jego pleców. - Nie chciałam go zabić. Nie jestem taka, trudno. Najwyżej odejdziemy jakeśmy przyszli. Bez grosza przy duszy.
- Nie poddaję się nigdy. A jeśli już, to nie poddaję się w stylu Patrycjusza - pogładził jej dłoń - na którym ci zależeć zaczęło i po temu wycofujesz się rakiem. Myślę, że sytuacja dorosła do zdecydowanych posunięć, do których nie przyznam się przed naszymi druhami Gangrelami.
- Do jakich niby posunięć? - zamarła przyklejona do jego ciała.
- Nasze niesforne dziewczątko wygadało się, że wezwało Libora, ażeby coś jej przeczytał. Nasz… och, wybacz, niebawem już twój kuternoga zdaje się, nasmarował… kredą - wysilił się lojalnie na zachowanie powagi - znaki, których sensu nie pojmował. Musiał je skądyś skopiować. Co prowadzi mnie w połączeniu do odkrywczego wniosku: przepisał je z czegoś. A Jitka to ma. Gdzieżbym schował, taki sekret, jakbym był niesfornym, zadurzonym dziewczęciem? Mogłabyś pomóc… w końcu gangrelskiej krwi masz tyle samo co własnej.
Pogładził znowu jej dłoń i westchnął.
- Do bycia zadurzonym, niesfornym dziewczęciem też odwołasz się łacniej niż ja. Znajdźmy to, czymkolwiek jest, i zabierzmy, a potem udawajmy, że to nie my.
Anna odwróciła go przodem do siebie i spod ściągniętych brwi łypnęła.
- Skąd wnosisz że on niby mój będzie? Skorom mu zdradziła złe zamiary to przecie więcej ze mnie nie wypije a i czujniejszy będzie względem krwi mu serwowanej. Coś mi sie zdaje ze tego juz nie naprostuje, chyba ze… bym faktycznie miała szczery zamiar mieć. A to już by było ponad wszelkie granice.
On również łypnął podejrzliwie.
- Doprawdy? A ja żem się zastanawiał, czy się wokół ciebie zaplecie pod tą ścianą, czy jednak da radę dokuśtykać na siano. Skoro nic z tych rzeczy, to cóżeś tak długo w stajni robiła, moja pani?
- Niewiele - chyba wstyd jej było bo oczami w bok uciekła. - Rzekł że musi jechać bo bestia się do cugli rwie i… nie chce mnie pożreć. Na amen. Ostatecznie. Także moje wysiłki nie przyniosły sukcesów.
- Rycerz prawdziwy - zachwycił się ghul przesadnie - i jego nietykalna dama serca. Nigdy nie byłem gorącym wyznawcą miłowania dworskiego… czy aby nie dla braku zdecydowania Jitki w tę twarz nie ubraliśmy?
Pocałował ją znienacka w policzek.
- Chodź, moja pani Złodziejko. Okradniemy Gangrelkę. Która okradła Patrycjusza.
Anna poszła za nim.
-Musi to być ukryte w budynku. Tak myślę… Niby Gangrel powinien chętniej zakopać ale ona musi na tyle rozumu mieć by przewidzieć, że na wilgoci i zimnie to sie księga rozpadnie. Nawet jak w skórę owinie to nie wystarczy. Pierw jej pokój - zarządziła bez przekonania. - Później kuchnia i drewniane budyneczki.

Pokój Jitki - bez zmian od ostatniej wizyty. Wąskie wyrko, na wyrku długi przedmiot owinięty w skóry. Przy pryczy zydel, na zydlu perkata butelka i ogarek. Suszy się giezło. W skrzyni świąteczne ubranie. Anna już to wszystko widziała gdy się jako zjawa snuła po pokojach. Teraz może zaspokoić ciekawość i odwinąć skóry, coż się tam kryje. I się okazuje, że wbrew pewności Libora, nie jest to katowski miecz Oldrzycha. Nawet jeśli go Jitka zabrała, a najpewniej tak, bo Oldrzych nosi miecz od Anny i ze swoim się od dawna nie pokazuje - to trzyma gdzieś indziej albo i wyrzuciła. W środku coś na kształt szabli, tylko dłuższej i cięższej. Rubin w rękojeści. Wschodnia robota. Anna duma czy to może być ów kilij? Etienne poświadczył, że tak, że kilij, ale nie turecki. Niemniej ten typ broni. To i go Anna bierze, na wszelki wypadek. Ukryje z resztą szpargałów.
Palce zaciskają się bezwiednie na buteleczkę z krwią Oldrzycha. Pierw powąchała czy to jego. Oj jego, wszak zaznajomiona jest z tym aromatem. Łyczka siorbnęła, zaproponowała też Etiennowi, dla kurażu na rany, ma się rozumieć. Etienne westchnął i się zgodził, nie inaczej. Anna przyglądała się zafascynowana kropli perlącej się w kąciku jego ust, woni żelazistej, dobrze jej znanej, która tak dziwnie wyglądała w towarzystwie Krzesimirowej twarzy. Dwóch jej lubych, w jednym. Gdyby miała żywe serce, zabiłoby mocniej. Choć mieli mało czasu zmarnowała chwilę na swoje kobiece zachcianki, które obudziły się znienacka jak złodziej, który dostrzegł nieplanowaną okazję.

Dalej była kuchnia. Pokrzepiona juszką i złodziejstwem Anna znalazła w kuchni garneczek, a w garneczku podziabane podroby i mięso. Poza tym kuchnia nieużywana do niczego prócz grzania wody na kąpiele, z których Wawrzek i tak nie korzystał. Krzesimir również pokrzepiony łazi za Anną i sztyletem wszystko opukuje, podważa niektóre deski.
Anna zmysły wąpierskie podbija, dotyka palcem garneczka. Widzi Jitkę siekającą wiewórkę. I zerkającą tęsknie na pana wrosłego przy kominku. A potem wykradającą się na zewnątrz z garneczkiem pod pachą i wołającą w ciemność. “Duszek! Duszek!”. Karmi kota, ot, zagadka kto tu żyw, w tej ruinie.

Po wyjściu z kuchni Anna dojrzała, że sztandar nad kominkiem jest znowu zwinięty. A przecież ghul go rozwinął, żeby obejrzeć.

Potem w śnieg poszła po porzuconą w zaspie laskę. Laska, choć pięknej roboty, wytarta, często używana. Skrywa szpikulec, trzeba przekręcić feniksa na rękojeści. Znów Anna widzi ciąg obrazów. Co ciekawe, na żadnej z wizji Laurentin nie kuśtyka. Trzyma ją opartą o kolano, gdy uczestniczy w obradach. Sądzi poddanych. Prowadzi polityczne gierki i sieje patrycjuszowskim autorytetem. Piękny kiedyś był. Piękny i władczy. A teraz się spalił i podupadł. Czy jest feniksem? - myśli Anna gładząc rękojeść laski. - Czy się odrodzi z popiołów i znów będzie kimś a przy jego boku, czy może kimś być znów Anna?

Wraca do głónej sali. Raz jeszcze maca sztandar.
Laurentin klęczący przed mężem o dumnej postawie, długich ciemnych wąsach i włosach, który mu podaje tenże sztandar. Mężczyzna ma tatarskie jakby siedzi na kulbace, na którą narzucono drogą materię, za jego plecami powiewają długie buńczuki z końskich ogonów.
Sztandar z feniksem w dłoni wojownika za plecami Laurentina, idą do bitwy.
Sztandar z feniksem zatknięty na szczycie wieży i Laurentin, każący słudze go ściągnąć.

W chorągwi jest jakaś magia. Anna wyczuwa ślady manipulacji upiora, jak niemal na wszystkim w wieży, ale jest coś jeszcze. Anna rozwija sztandar ponownie. Zwiększone zmysły wyczuwają nasilenie trupiego fetoru i wionący z góry chłód. Czy gdy go rozwija to jakaś ochrona działa? Może. Wiara w cudowną moc ochronną i dodająca sił i odwagi w chorągwi była powszechna. A to stary sztandar, przeszywany wiele razy, ważny symbol. Mrowie ludzi pod nim maszerwalo krew przelewać.

Przetrząsanie kuchni nic nie dało, starczy jej jeszcze czasu na stajnie.
Ale i tam nic. Resztki siana i zmarznięta ziemia.
Na dziś dość. Anna dorzuca spory kawał stołowego blatu do ognia. Na podłodze rozkłada skóry i pledy i tam się z Etiennem kładą.

Przed snem krótko nawiedza małżonka choć nie ma siły mu wyjaśniać jak się skomplikowały tu sprawy. Stara się wykręcać od wszelkich odpowiedzi i pyta tylko czy on wreszcie idzie. Rzekła mu tez ze tęskni i żłopała jego krew przed chwila, bo Jitka ja miała nietkniętą flaszkę, znaczy więzi nigdy nie trzasnęły u córuni.
Powiedział, że ruszy jutro zaraz po zmroku, niezależnie od pogody. Najwyżej pobłądzi, ale przynajmniej będzie bliżej. Nie wierzy w Anny słowa odnośnie Jitki. On ma pewność, że była związana przecież, on jest ojcem, on wie lepiej, on ją zna, co to znaczy, że niezwiązana jest teraz? To na pewno ventrue robota. Anna niech uważa i trzyma się z dala, w ślepia nie patrzy. Rzekł, że kocha. I że Anna ma nie puszczać się rękawa Libora i ghula przez cały czas. I jak tu z oślim uporem dyskutować? Musiała przemilczeć, że Libora to nie ma cała noc i może jeszcze ze dwie nie będzie. Obiecała uważać na siebie.
Gdy wróciła do ciała musiała przyznać, że za Ołdrzychem tęskni. Dziwne to, że lepiej im się zazwyczaj układa, gdy ich dzieli kilka dni drogi.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 06-11-2017 o 23:57.
liliel jest offline