Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2017, 19:10   #21
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Rychło odkryła Jitkowego ghula, młynarskiego kota spasionego krwią. Rozwalony na stercie desek w kącie mrużył ślepia, obserwując wydarzenia z typowo kocim brakiem zainteresowania do spraw nieistotnych, czyli ludzkich i wampirzych.
Musnęła umysł kota, ciekawa czy czegoś ostatnio nie widział podług niego interesującego. Kocur wykazał się zaskakującym zrozumieniem dla Aninych ciągąt do pana wieży, tożsamym z Jitkowymi. Pan był ciepły… Anna za to nie była interesująca wcale. Nie była ciepła i nie miała mięsa. A potem przetrząsała wszystko skrupulatnie wyostrzając zmysły. Musiały tu być jakieś skrytki, może klapa w podłodze lub stryszek? Nagle jej wzrok zatrzymał sie na syczącym dziko futrzaku. Czy mógł czegoś strzec? Anna spróbowała złapać go za skórę na karku i zdjąć z legowiska. Zamiast oklapnąć w uchwycie, który większości kotów pokazywał, kto tu rządzi, ghul zmienił się w zjeżoną kulę sierści. Wykręcił się i wbił pazury w Aniną dłoń, a potem i zęby. Próbowała trzymać go z dala od siebie i nie wypuścić, a jednocześnie drugą ręką przerzucać spróchniałe szczapy. Objawił się jej oczom kształt prostokątny przysypany drzazgami, gdy Laurentin stanął w drzwiach.
- Zostaw. To ghul mojej sługi - polecenie miażdżyło wolę. Ani chybi uznał, że Anna nabrała chętki na kocią juchę.
Anna wypuściła kocisko przyłapana na gorącym uczynku.Ten syknął i wypadł na zewnątrz dwoma susami.
-Tak - powiedziała tylko i zasugerowała gestem dwa rozklekotane zydelki. - Tedy pomówmy. Pierw trzeba nam skonfrontować nasze cele to i wprost zapytam, czego ty chcesz, Laurentinie, panie na Horaku.
- Nazywam się Vinekh. Z rodu i klanu Ugain. Co zapewne nic ci nie mówi.
Usiadł i zachwiał się, by przysiąść na ziemi na piętach.
- Pomogę ci. W czym tam chcesz… Potem zabijemy Tycho. To moja propozycja.
-To choć jasno postawiona sprawa - Anna wygładziła suknię rada, że tak cywilizowanie tym razem zaczęli. - Nie znam Tycho, ale rozsądek każe mi zapytać czy to stary wąpierz i jaką dysponuje mocą, o ileś tego świadom. I… czy zemrzeć musi według twoich zasad czy ci to obojętne bo… tak się składa, że jestem komuś winna wąpierza starszej krwi. Mogłabym choć upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.
- Jest Tremere. To młody klan.
-No tak. Mimo wszystko warto było spytać.
- Obojętne mi, jak zginie, byle cierpiał. To jedyne, czego jeszcze chcę.
Kłamał, oczywiście. Każdy kłamie, nawet jeśli opowiada się klanem, o którym nikt nie słyszał.
-W zadawaniu cierpień mam wprawę, szczególnie tym na których mi zależy, ale dla Tremera też coś wykrzesam - dowcip wyszedł marnie, więc tylko mocniej poczęła ugniatać materiał sukni. - To czego ja chcę… Trochę tego dużo, niestety. - Uśmiechnęła się poniekąd uroczo. - Uwolnić mojego ghula z więzienia w jakie go wtrącił twój upiór. Pozbyć się mojego własnego - wyliczała na palcach. - Rozgryźć o co chodzi z klątwą i gniciem. Wreszcie… uruchomić kopalnię na twych włościach i chce procent za jej prowadzenie. Jeśli będziesz chciał wrócić do świata i odbudować domenę, chce mieć w tym swój udział. Jeśli nie zechcesz, przepiszesz na mnie kopalnię. Obiecałam… wróżkom które zamieszkują podziemne chodniki, ze robota górnicza na powrót ruszy, inaczej one zginą. I tak, wiem jak to brzmi, ale nie zwariowałam. Mój wilkolaczy przyjaciel też je widział. Mówi że przybyły z ludźmi zza morza.
Nagle oczy jej rozbłysły bo coś jej sie przypomniało.
-Mam dowód - z mieszka przypasował wyłuskała szlachetne kamienie i piryt i inne kruszce, których nazw nie znała i wysyłała na rękę Ventrue. - One mi je dały. Kopalnia jest ponoć pełna dóbr. Perspektywiczna.
O dziwo, nie wątpił. Dziwny miał wyraz twarzy, jakby przywołała jakieś wspomnienie.
- Są duchy w skałach, kamieniach i drzewach - uniósł bryłkę kruszcu do oka. - Wietrze i wodzie.
Anina długa lista żądań uruchomiła jednak jakiś respons.
- Tremere. Niewiastę. Taką, która włada Ścieżką Ognia - wyrzucił z siebie.
-Po co nam taka niewiasta? - Anna zsypała kamyki z powrotem do mieszka i podała go Patrycjuszowi.
- Mnie potrzebna.
-Na usługi czy na własność?
- Nie rozumiem - przyznał po chwili. - Lecz to nieistotne. Nie chcę jej przedtem widzieć. Dasz jej mojej krwi. Oszaleje. Albo nie….
-Dać twojej krwi wapierzowi od krwi? Znaczy siłą - Anna przygryzła usteczka. - Odłóżmy to na razie w czasie. Skupmy się na pilniejszych sprawach. Upiorze. Szeryfie który najpewniej tu jedzie. Gangrelach. Jitka pewnie zaraz tu wpadnie. Gdyby tak było karz jej wyjść.
Anna przypuszczała za kocur już jej pobiegł donieść Iż jej skarb jest zagrożony.
-Ten upiór to naprawdę nie twoja ukochana. Jego trzeba unicestwić bo cie zabije nim ty sie dobierzesz do jakiegokolwiek Tremera.
- Zachowuje się jak ona, gesty ma te same - czepił się znowu złudzeń jak pijany płotu, a przez drzwi z zadymki wparadował osypany śniegiem kocur. Z zadartym ogonem. Pazurami zgrzytnął po polepie i obdarzył Annę mściwym spojrzeniem.
- Nie tknę jedynej istoty, co moją krew pić może - wyrzucił z siebie Laurentin - Gdy i nadziei nie ma, że ktoś ją zastąpi…
Powiedzieć chciał coś jeszcze, ale w drzwiach stanęła Jitka, w ziemi i śniegu unurana. Sapnęła na widok zastany w chacie i ruszyła prosto do sterty drewna. Wyjście przyblokował równie jak ona ufajdany ziemią Libor.
Anna jak na razie nie ruszyła się z miejsca, tylko wzrokiem dała znać Laurentinowi, że to jest ten moment gdzie on interweniuje. Jego autorytet lepiej się tu sprawdzi.
-Zostaw nas, dziewko - zażądał Laurentin, a Jitka zamarla zgięta wpół, by po chwili podjąć grzebanie w próchnie ze zdwojoną mocą.
- Módl się - rzekła cicho. - W cokolwiek wierzysz. Bo jeśli kurew mego ojca i jej galant nie wrócą, jeśli wymieniłeś ich na… to coś. .. To tylko bogowie ci dopomogą.
-Pan ci rzekł byś wyszła - wtrąciła Anna i podniosła się z zydelka. - Zostaw tę księgę tam gdzie leży, to nie twoja własność. A co do Anny, to z tego co mi rzekła to chyba nie twego ojca kurew a żona, to zdaje się zasadnicza różnica - wypaliła dość chłodno jak na gniew który się w niej wzburzył.
- Czyli ją macie - podsumowała Jitka z satysfakcją, podnosząc coś ze stosu. Laurentin podnosił się wolno, przytrzymując ściany.
- Odłóż to.
- Bo co? - Jitka odwróciła się z księgą w ręku. - Spalisz mnie?
Anna omiotła myśli Jitki. Jej zachowanie było trudne do przewidzenia czy wyjaśnienia.
-W co ty pogrywasz? Na co ci ta księga bo raczej nie po to by zdjąć klątwę z Patrycjusza. Coś cię opętało - ostatnie dopowiedziała bardziej dla siebie niż pozostałych. - Liborze, jeśli leży ci jej dobro, nie pozwól jej wyjsć z księgą.
Jitka porzuciła plany wyswobadzania swego księcia z czarów złej wiedźmy z lustra. Obecnie była morderczo skoncentrowana na zachowaniu go przy życiu. Odzyskać księgę, wymienić na Annę, i może wszystko uda się przyklepać i skłonić ojcowską kurew, by siedziała cicho. Zanim wpadnie ojciec i zamiecie wszystko, wieżę odwróci do góry nogami i trząść pocznie, a przedtem panu łeb urwie.
- Nie przypominam sobie, aby nas przedstawiono - skomentował Libor z kurtuazją godną wieczerzy u szeryfa.
Laurentin powstał, ale stał z ustami rozwartymi jak wyrzucona na brzeg ryba.
-Anna wprowadziła mnie w temat nim wyjechała - brnęła dalej w kłamstwa. - Bo wyjechała. Jeśli upiór z wieży twierdzi, że ją ma, to kłamie. Księga jest mu potrzebna bo to jedyny sposób by się go pozbyć. Jestem Anny przyjaciółką. Kuzynką niemal. Terminowałam u jej ojca poznając sztuki tajemne. Prosiła mnie o pomoc w sprawie pana z Horaku i dlatego przybyłam. Nie porwałam jej, zapewniam. A i mąż jej nie powinien mieć takich podejrzeń bo Anna ma z nim mentalny kontakt i na pewno go o wyjeździe uprzedziła.
- To śliczna historia - Jitka zgrzytnęła zębami. - Ale ja znam twoją twarz.
Postąpiła krok ku niej, Laurentin ocknął się i próbował wejść między nie.
-Możliwe - przyznała ostrożnie Anna a w duchu pluła sobie w brodę, że o tym nie pomyślała. - Wąpierskie talenty i część rytuału. Oddasz upiorowi księgę i wszystko przepadnie. Wtedy upiora juz sie nie zgladzi.
- W rzeczy samej - przyznała Gangrelka, dała kolejny krok, a potem zrobiła coś, czego Anna nie zrobiłaby nigdy.
Cisnęła cennym woluminem przez całą długość chaty, prosto w rozłożone już ręce Libora czekającego przy drzwiach.
-Liborze, błagam - Anna uniosła ręce i zamarła.- Rozważ choć że mogę mieć rację. Nie rób nic ostatecznego.
Pomyślała o konsekwencjach. Zabierają księgę, Anna nie zdoła ich ani powstrzymać ani im woluminu odebrać. Jitka myśląc ze wykupuje tym Annę, oddaje ją upiorowi. Wszystko przepadło. I Krzesimir i Laurentin.
„Liborze to ja, Anna” - postawiła na jedną kartę i odezwała się głosem w jego głowie. - „Wątpisz, wiem. Kiedyś Ołdrzych walczył z Semenem a ja dałam mu, wbrew regułom swojej krwi. Widziałeś ale nic nie rzekłeś, dla dobra stada. Teraz cię proszę o to samo. Jitka się myli, nawet nie wie jak bardzo. Wszystko zaprzepaści.”
Gangrel księgę pochwycił, i ze zdziwienia upuścił na powrót. Złapał ją tuż nad polepa. Ledwie dostrzegalnie kiwnął głową i wypadł w zadymkę.
Anna opuściła ręce. Nie zamierzała gonić Libora ani zatrzymywać siłą Jitki.
-Idź - ponagliła ją tylko.
- Oddaj Annę, suko, to pogadamy o księdze - Gangrelka wygłosiła swe ostateczne ultimatum i do wyjścia ruszyła z hardo zadartym podbródkiem, swego pana starannie omijając wzrokiem.
- Ona nie jest… - zaczął Laurentin.
- Suką? Jak nie jest jak jest - odparła kwaśno Jitka.
-A co jak ją odzyskacie? Odejdziecie? - zapytała Anna nieco zaciekawiona. Czyżby priorytety Jitki tak dalece się zmieniły?
- Oczywiście.
Tego, że na pamiątkę zamierza zabrać zakołkowanego pana, już nie dodała. Oczywiście.
-A nie lepiej by ci było bez niej? - Anna nie do końca pojmowała postępowanie Gangrelki. - Przecież jej nie cierpisz. Masz ją za… Jak to ujęłaś? Kurew ojca.
- Mam - Jitka przeciągnęła paznokciami po framudze z nieprzyjemnym dźwiękiem. - Ale nic na tym nie ugrasz. To kiedy zobaczę kurew?
-Niedługo - odparła Anna szerzej otworzyła Jitce drzwi.

Wyszła. Laurentin ze zrezygnowanym wyrazem twarzy kuśtykał wzdłuż ściany po swój pogrzebacz.
- I tyle warta lojalność sługi… Nie ona pierwsza, co mnie zostawi i ucieknie. Ale pierwsza, co nie będzie już miała czego ukraść - podsumował gorzko Jitkowe wystąpienie. - Przez ciekawość. Twój małżonek wie, w jakich zabawach gustujesz, czy lojalność żony też jak pakuły wiatrem niesione?
Anna tylko zacisnęła mocniej usta.
-Myśl co chcesz ale kocham go. Po prawdzie to robię to tez dla niego. Bo jemu brak stanowczości.
- Pojmuję - Wykazanie się zrozumieniem było raczej jeno kurtuazyjną figurą. - A jakąż masz wymówkę, stanowcza pani, na wypuszczenie księgi z rąk? Gdyż ja nieodmiennie tę samą. - Uderzył się pogrzebaczem po chromej nodze.
Anna się uśmiechnęła w odruchu zapewne niestosownym.
-Masz poczucie humoru. Nie wiedziałam. - Zaraz jednak mina jej zrzedła. - To Gangrele. Ani bym ich dogoniła ani nie dała im rady w starciu. - Pominęła fakt że nie chciała podnosić na nich ręki. - Ale mam nadzieje z nimi pomówić raz jeszcze. Lub tylko z Liborem. Zdradziłam mu że jestem sobą. Może uwierzył.
- Prędzej tobie, niż mnie - ocenił. - Acz zaczynam wątpić, czy cel swój osiągniesz. Czy ja będę mógł tu zostać. Ona… dziewka wie o mnie. Musiała podejrzeć, co robię z ogniem, a na jej lojalność, jak widać, liczyć niemogę. Jej towarzysz zapewne wie już także. Rozpowiedzą, a szybko znajdą się dzielni rycerze, gotowi poruszyć niebo i ziemię, by zatłuc infernalistę.
-Gdzie leży źródło tej mocy? Jesteś Tremerem lub Baali czy moc taką sprzedała ci Nataly z krwią? - Anna wydobyła z mieszków przy pasie karteluszki znalezione z kartą na pogorzelisku. - Mówi ci to coś? Uwolnić. Piekło.
- Jestem z klanu Ugain - skrzywił się. - Odradzamy się na stosach pogrzebowych. Ogień mamy we krwi. Czy też ja mam. Zdaje się, zostałem sam.
Wyciągnął dłoń po kartkę, podsunął pod nozdrza.
- Paliło się dawno… a Tycho podłożył zarzewie. Ogień magią tremerską rozniecono.
-Spłonęła wtedy kamienica niejakiego Barescha. Wiesz kto to?
- Nataly kupiła od niego księgę, której Tycho pragnął dla siebie. Ale kiedy ją schwytał, nie miała jej już przy sobie. Ukryła gdzieś… nie wiem, gdzie.
-Czy to może być ta księga, którą mają Gangrele a której użyłeś by przyzwać ducha Nataly?
- Mniemam, że księgi tak cennej nie zostawiłaby w mej bibliotece… mimo wszystko - ocenił trzeźwo. - Ta stała na półce, wśród innych, które mi tu znosiła. Nie sądzę, by miała wielką wartość.
-Ale zdołała ci ściągnąć na kark nie lada problem - zauważyła Anna bez uszczypliwości. - Upiór coś mi powiedział, gdy negocjował uwolnienie mego ghula. Że nie sprzedaje czegoś, czego nie ma, jak to robił Tycho. Rozumiesz co mógł mieć na myśli?
- Niestety. Mówiłem ci, że zwlekałem zbyt długo, chciałem cenę obniżyć. Liczyłem, że nie skrzywdzi siostry klanowej. Sam bym tego nigdy nie uczynił… Więzy mogliśmy zadzierzgiwać tylko w klanie. Żaden z nas nigdy na drugiego ręki by nie podniósł… A on ją zabił. Gdym się godził poprzeć Tycho, za cenę wolności Nataly, ona już nie żyłaj.
-Czyli nie rzuca słów na wiatr. A co się z nim stało? Rozumiem że szykował rebelie przeciw księżnej. Tobie się za karę trafiło zesłanie, a jemu?
- Śmierć… w domenie praskiej i wszystkich z nią sprzymierzonych. Zbiec zdołał, lecz wyrok zapewne dalej jest w mocy. Co by nie rzec o Sokole, jest mężem sprawiedliwym i przywiązym do litery prawa, którego broni. I konie ceni… to nas łączy - westchnął. - Długie lata tylko to mnie trzymało, że o konia zadbać muszę. A dbać muszę troskliwiej, bo krwią zaniedbań nie pokryję. Ghuli moja krew jak i więzów też nie stworzy. Wszystko, co żywe, i co nieumarłe, lęka się ognia i ten strach zabija. Nataly była wyjątkowa.
Potarł policzek, dłoń zacisnął na pogrzebaczu.
- Twój małżonek zapewne przywiązany? Spodziewamy się go?
-Kocha to i przywiązany - twarz Anny tudzież Nataly rozpromieniło jakoweś ciepło. - Przyjedzie, podług mnie za dwie noce. Do tego czasu trzeba upiora sie pozbyć i uwolnić mego ghula co by żonę zobaczył swoją nie twoją.
- Zajmę ją - powiedział po chwili, głowę odwrócił, nie dość szybko, by Annie nie mignęła zazdrość smutkiem podszyta na jego twarzy.
-Jeszcze coś. Groby przy wieży. Kto tam leży?
- Moje konie. Moje ofiary. Moje nieudane ghule i dzieci, co powstać nie zdołały. Wszędzie wokół. Mieszkam na cmentarzu.
-A jest wśród nich szlachcianka, Adele?
- Stąd nie widać - wskazał palcem w zadymkę. - Tam niżej jest las brzozowy. Pochowałem ją tam, gdzie znalazłem. Była dobrą niewiastą. Chyba mnie kochała. Zabiłem ją - ale tego nie pamiętam.
-Sporo rzeczy nie pamiętasz, co?
- Błogosławieństwo. Prawdopodobnie.
- Chciałeś też sobie przypisać śmierć mojego ghula. A w kąpieli dziwiłeś się brudowi za paznokciami. Wtedy gdy nie pamiętasz cugle przejmuje bestia czy co innego przyczyną?
- Zaś ty chciałaś… nieważne. Nie wiem… W dawnych czasach pamiętałem szał. Pierwszy, gdy się odrodziłem, obok mnie płonęło ciało jednej z moich żon i mój koń. I każdy kolejny. To było wieki temu.
-Bestie masz płytko pod skórą. Mąż mój tez, ale on jest Gangrelem - skwitowała ze zrozumieniem i poklepała jego dłoń. Trzymała dłużej niż powinna. - No dobrze, wróć do wieży, ogrzej się. Plan jest by najpierw odzyskać księgę. Później pozbędę się upiora, odzyskam ghula i będziemy działać dalej. Tyle, że… No tak, utensylia. Mówiłam ci że trzy przedmioty są potrzebne by ducha przyzwać. Jednym mógł być miecz ale wspomniałeś że on w Pradze… Wylicz coś miał przy sobie. Mam nadzieje że jednym z trzech jest laska. Klucz moze drugim?
- Nie. Klucz zrobiłem potem. Gdy pierwszy sługa wszedł w ciemność za drzwiami i nie mogłem go znaleźć. Według innego przepisu z tej księgi.
- A miecz ten to nie długi, z rubinem w rękojeści?
- Z jednym, tak. Ale nie jak miecz prosty, lecz zakrzywiony, jak szabla. Nic więcej nie miałem. Komnata była pusta. Tylko żarnik… chyba pochodnie. Na pewno pochodnie, tam okna nie ma.
-A laskę?
- Jestem kaleką, stanowcza pani.
-Daruj sobie docinki - wywróciła oczami jednak bez urazy. - Ale nie byłeś. Co się stało właściwie?
- Byłem. Zawsze. Taki się urodziłem. Tyle że wtedy - to nie miało znaczenia. Żyło się w siodle.
-Widziałam twoje wspomnienia. Na dworze, nie kulałeś.
- Pewnie krew paliłem, by prościej iść przy jakiej ważnej okazji, bo konno nie uchodziło podjechać.
-Może - Annę zaciekawiło to zagadnienie. Kiedyś musiał mieć się za normalnego, czas zweryfikował jego przekonania i kopnął w dupę. - Ah, nie dokończyłeś. A ja chciałam… cię zakołkować? To mi chciałeś wytknąć?
- To nieistotne. I tak jestem na ciebie skazany.
-Czemuż?
- A co mogę ponadto? Zabić was wszystkich i pochować w długim grobie, tych, co się nie rozsypią? - żachnął się. - Czyli pewnie dziewkę, ty i Gangrel jesteście starsi.
-Niezbyt. Mam moze ze dwadzieścia wiosen jako potwór. Ale ojciec mój stary jak mniemam. A co do zabijania… Wolałabym byś w objęciach zamknął i krew mą spił, skoro ja nie mogę - uśmiechnęła się łobuzersko. - To lepsze niż płakać za kimś kogo już nie ma.
Przyglądał się jej przez chwilę, głowę na bok chyląc, by nagle pogrzebaczem rant drzwi zahaczyć i przymknąć je znowu.
- Chodź - wyciągnął rękę, wnętrzem ku górze. Oczy mu lśniły w ciemności.
I Anna podała mu dłoń.
- To pewnie najgorszy czas i miejsce - usprawiedliwił się, osuwając się plecami po ścianie i ciągnąc ją za sobą. - Więc może… zamknij oczy - dotknął palcem jej powieki.
Anna opadła z nim na podłogę.
-Czemu zamknąć? Chcę na ciebie patrzeć. Masz piękną twarz.
- Ja zamknę - odparł i zamknął faktycznie, po omacku, ale zręcznie rozsupływał wiązania sukni. - I spróbuję sobie przypomnieć, jak wyglądałaś.
Omijał starannie ślady, które na Aninej piersi zostawił upiór, dopóki się nie zapamiętał i do pocałunków i muśnięć języka nie dołączyły kąśnięcia. Splótł palce z jej dłonią i wgryzł się tuż obok w krzywiznę kobiecych wdzięków, westchnął błogo i pił nieśpiesznie i długo, a potem zaległ z twarzą wtuloną w jej szyję i Anna usłyszała to, czego usłyszeć pragnie każda kobieta. Piętrowe konstrukcje słówek ciepłych i słodkich ciągnęły się bez końca, przerzucane coraz subtelniejszymi komplementami. I nagle się skończyły, zaległa cisza, a wniej wybrzmiało jak pazury po szkle najdziwniejsze w takiej sytuacji pytanie.
- Jak dziewka ma na imię? I ten Gangrel?
-Jitka. I Libor - odparła głaszcząc go po policzku. Błogo jej było i dobrze i mimo iż z tyłu głowy nadal miała obraz wściekłej twarzy Oldrzycha to starała się ją ignorować. Robi to też dla niego, tej wersji się zamierzała trzymać. - Pytasz z jakiejś konkretnej przyczyny czy wreszcie wracasz do żywych?
- Mniemam, że w tym przypadku zaczynanie uwodzenia od pytania o imię to proszenie się o policzek - westchnął i przymknął powieki. - Lubią coś? Czegoś nie znoszą? Nie mam za wiele czasu, a oni mi nie ufają.
-Ja mam na imię Anna, jeśliś zapomniał - pocałowała go w czoło i w linie włosów. - I czemu mało czasu? Co ty planujesz?
- Nataly nie zginęła z mojej ręki. Nie mógłbym, byłem z nią związany. Upiorowi będzie trudniej użyć kogoś, kto los splótł z ofiarą. Więc zwiążę się z wami… co też i wam radzę. Nie użyje mnie, zacznie szukać innych możliwości.
Anna już stała na nogach i poprawiała wiązania i tasiemki.
-Chyba kpisz! Mogłeś mi tą propozycje wyłożyć parę chwil wcześniej. Czyli nic do mnie nie masz. Nic - powtórzyła z urazą. - Kierują tobą tylko względy praktyczne!
- Czy nie byłaś pierwsza? - odrzekł spokojnie, jej gniew go opływał jak fale skałę.
-Ze względami praktycznymi? Nie do końca takie tylko są. Zresztą… Wszystko jedno. Twój pomysł nie ma racji bytu, oni się z tobą nie zwiążą krwią. No… może Jitka owszem, ale nie Libor. Nie wspominając o mnie. Ze mną nie zwiążą się nigdy. Pytasz co lubią? Swoją sforę. A czego nie znoszą? Mnie. Mnie nie znoszą.
- Ja im swojej krwi wmuszać nie będę, to ich zabije prędzej niż upiór. Rzecz w tym, by mnie do swojej dopuścili. Dwa razy. I wystarczy. Skłoń ich do swojej ręki, a będziesz w ich sforze. Niechęć zniknie jak zdmuchnięta - ujął ją za ręke i w palce dmuchnął, oddech miał gorący jak człowiek. - Jeśli zaś o względy niepraktyczne chodzi… nieważne, kto był po drodze i ilu. Liczy się tylko to, by być tym ostatnim. Prawda, Anno?
W odpowiedzi sie zasmiala i o dziwo szczerze.
-Chcesz nam z Jitką zawody urządzić? - ruszyła do drzwi. - Czyli upiór w ciebie wchodzi, tak? To ten szał który nie jest szałem? Brud za paznokciami. To on? I wiezy maja chronić nas przed tobą?
- Nie chcę was zabić… a tak podejrzewam. Ale skoro z tobą mówiła, może mówić ze wszystkimi. Manipulować, podżegać przeciw sobie.
-Idę do nich - poprawiła ubranie. - A ty… lepiej by było jakbyś nie wracał do wieży a został tutaj. Jej wpływ jest ograniczony terytorialnie.
- Nie ucałujesz mnie na pożegnanie?
-Zbyt zajęta jestem myśleniem co na to wszystko mąż mój jak już dotrze.
Nim wyszła przysiadła ponownie na zydelku. Musiała znaleźć Libora i zaproponować miejsce spotkania. Najlepiej z dała od wiezy.
 
Asenat jest offline