Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2017, 13:26   #224
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Cuda się zdarzały, bez dwóch zdań. Jak inaczej nazwać to, że spóźnialskim resztkom grupy Black udało się odfajkować CH na niecałe dwadzieścia minut przed końcem czasu? Przedarli się przez budynek, masę gruzu i płonącego betonu prosto do spalonych resztek. W pierwszej chwili gdy Nash zobaczyła, co zostało po komorze zrzutu, straciła resztki nadziei. Bez przekonania parła do przodu licząc już tylko na dekapitację za kwadrans… ale nie. System Obroży zaświergotał, licznik się przekręcił, a mapa pokazała nowy cel - lotnisko z którego przylecieli. Niby niedaleko, raptem dwa kilometry w linii prostej. Przez poszatkowaną nawałą artyleryjską dżunglę, opanowaną niepodzielnie przez obcą, wysoce wrogą formę życia - niebezpieczną i śmiertelnie groźną. Zrobiło się pięknie, trochę radośniej i z pewnością spokojniej, przynajmniej pod kątem zaplecza czasowego. Wszystko jednak wzięło w łeb, gdy zaczęli się wycofywać. Parchy miały szczęście i Ortegę. Trepy zleciały gdzieś na dół, zaś po tonie głosu Patino dało się poznać, że coś jest cholernie nie tak.

Ósemka zgrzytnęła zębami, spluwając poza krawędź dachu, a krwawa pecyna flegmy poszybowała w dół, by zakończyć lot na chodniku parę pięter niżej. Powinni się zbierać, skorzystać z okazji i drałować na lotnisko. Jeśli pieprzony kaktus oberwał, jego kumpel go nie zostawi. Będą tu obaj, ściągając uwagę gnid i czegoś, co kręciło się po okolicy, a czego saper nie chciała spotkać. Wystarczyło że usłyszeli ryk… konfrontacji z bestią która go wydała lepiej było unikać.

Podniosła rudy łeb i spojrzała w twarze pozostałej dwójki skazańców. Widziała ich miny, oczy uciekające ku linii zieleni, tam gdzie ich nowy cel. W sumie wystarczyło na odchodne przebić opony furgonetki, nikt się nie dowie. Udadzą, że dwóch mundurowych zginęło dzielnie, a oni nie mogli nic zrobić. Wystarczyło odwrócić się i odejść, prościzna. W końcu daleko im było do zakonnic, wręcz odwrotnie plasowali się w hierarchii społecznej - tam, gdzie samo dno. Mięso do odstrzału, kryminaliści, śmiecie i wyrzutki społeczeństwa. Element idealnie zbędny, antyspołeczny. Taki do poświęcenia, za którym nikt nie uroni ani jednej łzy, bo i po co?
Doszli już tak daleko, musieli iść dalej. Tam gdzie Młoda i nowy cel. Nie ryzykować bez potrzeby… po raz kolejny. Tak jak Hollyard i Patino ryzykowali, jadąc z nimi w centrum strefy zajętej przez zmutowane paskudztwo z najdalszych krańców kosmosu.
- Bryką szybciej i bezpieczniej. Słyszycie że coś tu się kręci - wystukała pospiesznie, a w huk broni wmieszał się szczek syntezatora mowy - Potrzebujemy ich, schodzimy. Osłaniacie, Diaz pal co sie da. Skończy się ogień, przejdź na karabin. Ma być czysta droga do fury. Ortega bierzesz ściany, ja idę po tego kaleczniaka. Hollyard ma osłaniać odwrót. Przekaż mu to - zawiesiła złote ślepia na piromance, by zaraz przenieść je na olbrzyma i dostukać - Znieś nas.

- Będzie huk. - powiedział tylko Black 7 patrząc w dół na wyłażące ze ściany xenos i ziemię na jakiej mieli lądować wiele pięter niżej. Nie zawahał się jednak. Znowu objął swoimi pancernymi ramionami jedną i drugą kobietę a gdy zacisnął uścisk po prostu zrobił krok do przodu. W przepaść. Od razu zaczęło się błyskawiczne spadane, bardzo podobne do tego jaki Black 8 znała już z upadku windy. Tylko teraz lecieli właściwie bezgłośnie i nie było syczącego, darcia metalu hamulców i krzesania iskier. Łupnięcie o ziemię też wyglądało inaczej. Pierwszy na nogi spadł najwyższy z nich czyli Ortega. Jego specjalne siłowniki zamontowane na butach i nogach zamortyzowały ten wysoki jakieś dwadzieścia metrów upadek. Ale tym razem nie spadał sam a dwójka dorosłych i obciążonych wojskowym sprzętem ludzi też nie była taka lekka. Siłowniki nie wytrzymały tego zwiększonego ciężaru. Ortega razem koleżankami grzmotnął o ziemię lecąc dobre kilka metrów nim się ostatecznie zatrzymali na przewalonym wraku. Tam zadzwoniło im w uszach i osunęli się na zdawałoby się przyjmie chłodnią ziemię. Ale byli na dole! I nie tylko oni.

Wylądowali mniej więcej w tym samym miejscu gdzie stała furgonetka jaką przyjechali i gdzie całą piątką weszli do budynku. Teraz furgonetka nadal stała i potwory wydawały się nią w ogóle nie interesować nie bardziej niż innymi elementami scenerii za jakimi się chowały, odbijały czy przeskakiwały. Wewnątrz holu zaś było widzieć dwie odmienne, ludzkie sylwetki złączone na pierwszy rzut oka w jedną. Latynos i białas. Oficer i podoficer. Jeden ranny i drugi ciężko ranny. Hollyard widocznie wziął Patino pod ramię. Temu noga dziwnie zwisała w powietrzu i mógł tylko ni to kuleć ni to podskakiwać na zdrowej nodze. Obydwaj utknęli strzelając zawzięcie z pistoletów. Karl ze swojej ciężkiej Novy i Elenio ze swojego lżejszego modelu. Xenos wylewały się do holu parteru chyba z każdego możliwego i niemożliwego przejścia. Nawet w krótkiej chwili w jakiej skazańcy mieli możność obserwacji tej walki jasne było, że dwie lufy nawet najlepszej jakości w rękach bezbłędnych strzelców likwidują małe ale liczne stwory zbyt wolno i w końcu musiało dojść do zwarcia. Do walki na pięści, noże, kły i pazury. I to raczej szybciej niż później. Od dwójki mundurowych trójkę Parchów dzieliło może ze dwadzieścia ostatnich kroków. Cała trójka pozbierała się po upadku. Ortega uniósł swoją ciężką broń w górę. Przez sekundę rozlegał się charakterystyczny szum rozpędzanych mechanizmów działka a potem ścianę zewnętrzną zalała lawina ołowiu. Ta była posyłana w górę. W dół zaś spadał deszcze krwawych ochłapów, spadający grad pociętych ołowiem szyb i pomniejsze kawałki gruzu gdy moc działka zwyciężała moc xenos i budynku. Chelsey coś krzyczała po swojemu i zajęła się skrzydłami. Świsnął miotacz ognia i najlepsza droga do furgonetki została odgrodzona ścianą ognia. Świst i z drugiej strony to samo.

Została trzecia strona, tam gdzie mundurowi i podążająca ich tropem wygłodniała horda. Jeden rzut oka na poobijane i zakrwawione gęby pozwolił uspokoić niepokój, niegnieżdżący się w żołądku. Żyli jeszcze obaj, choć Meks oberwał paskudnie. Jak paskudnie szło się przekonać tylko w jeden sposób, wpierw wypadało jednak dopilnować, żeby było kogo ratować. Podczas gdy Dwójka i siódemka pruli z ciężkiej broni, Ósemka wyrwała do przodu, prosto do budynku. Obolałe po upadku nogi mrowiły, ale dało się iść, poruszać. Działać. Gdzieś w głębi serca cieszyła się, że nie jest w stanie mówić, jeszcze palnęłaby coś głupiego i niepotrzebnego. Skrzecząc ochryple rzuciła puszką napalmu, posyłając ją za parę trepów. Ogień powinien odciąć jedną stronę, resztę wybiją sukcesywnie.

Niewielki, srebrny pojemnik poszybował łukiem ponad głowami strzelających Raptorów i żołnierzy, wleciał w korytarz naprzeciw wejścia głównego w którym stała Black 8, odbił się i zniknął jej z widoku. Za to moment później wlot korytarza rzygnął ogniem, dymem i hukiem eksplozji a zaraz potem zaczęły tam buszować nowe płomienie. Zostały jeszcze dwie główne arterie jaką mogły atakować stwory, obydwie po bokach. Ale tutaj rzut granatu w głąb korytarza był dużo trudniejszy a jego eksplozja przy wlocie mogła objąć a mogła nie objąć wciąż strzelających do atakujących xenos mundurowych. No i nadal odpływ z jednej strony został chwilowo odcięty ale trzeba było się zmagać z tymi kreaturami które już zdołały się tutaj dostać. Pozostała dwójka Parchów z grupy Black zdawała się chwilowo całkiem skutecznie stawiać zaporę ognia i ołowiu przeciw nadciągającym wrogiem.

Byłoby prościej, gdyby przypadkowy atak napalmem nie uruchamiał ładunku w Obroży. Wtedy życie stałoby się piękne i tak mało skomplikowane… niestety o podobnym przypadku Nash mogła tylko pomarzyć. Podobny frontalny atak, gdyby nie wyszedł, z miejsca urwałby jej głowę i tyle z pieśni. Chciała umrzeć, ale nie w taki durny sposób. Przełączyła się na karabin, jako ten mniej inwazyjny, idąc na spotkanie trepów, gdy z tyłu mignęła jej sylwetka z miotaczem, zasłaniając na chwilę światło. Skrzeknęła przez komunikator, pokazując ręką na stronę wolna od ognia z nadzieją, że Kaktusiara w ferworze walki nie przeoczy gestu.

Latynoska nie zgapiła gestu. Śmignęła przez główne wejście zostawiając za sobą płomienie okalające furgonetkę. Wbiegła do środka i polała wskazany wlot ognistym strumieniem z podczepionego miotacza. Płonąca struga zaklajstrowała płonącą żelatyną wejście do korytarza odcinając tamtędy swobodę przejścia. Zaraz potem podobnie zaklajstrowała drugą odnogę korytarza. Za ich plecami dudnił głuchy wizg działka obrotowego i szumiały płomienie nadając całej scenerii opętańczy odblask. Gdy do ostrzału obcych dołączyła trzecia, tym razem pełnokalibrowa i ciężka lufa wreszcie wydawał się nastąpić przełom. Patino i Hollyard dalej prawie się nie poruszali z miejsca zajęci strzelaniem do atakujących ich xenos ale w połączeniu z odcięciem terenu walki przez ogień i ołowiowym wsparciem ze strony Black 8 ołów w końcu zaczął zdobywać przewagę nad biokonstruktami obcych.

Cele były małe ale bardzo zwinne. Jeśli się już trafiło efekt, nawet z lekkiego pistoletu, był spektakularnym rozbryzgiem. Ale problem był właśnie trafić. Black 2 krzyczała, że miotacz robi jej się prawie pusty. Zaraz miał się skończyć. Na razie jednak dokładała kolejne warstwy ogniowej zasłony. W końcu jednak resztki odciętych przez ogień i ołów xenos udało się dorwać do celu. Jeden skoczył na piromankę, drugi na trzymających się razem kumpli, trzeci na Black 8.

Zapanował chaos, pełen ruchu, warkotu i przekleństw. Ludzie stanęli przeciwko potworom w bezpośrednim starciu, w ruch poszły pięści, kolby i buty. Po drugiej stronie ostre niczym noże kły i pazury. Obie strony nie chciały się poddać, obie miały jeden cel - zabić przeciwnika, wycisnąć z niego ostatni oddech i kroplę krwi. rozerwać. Zmiażdżyć, zagryźć, zatłuc… nie istniała inna droga. Black 2 wyszła naprzeciw swojemu wrogowi z impetem, taranując go barkiem i przyciskając do ściany. Przycisnęła go przedramieniem za cienką szyję, unieruchamiając kłapiącą szczękę. Skrzek przeszedł w charchot, a potem krótki kwik bólu, gdy jednym szybkim ruchem kobieta skręciła mu kark.
Trochę dalej Raptor okładał zwinną bestię rewolwerem i butami, łamiąc jej kolejne kości aż do momentu, gdy padła bezwładna na podłogę, targana przedśmiertnymi drgawkami.
Została ostatnia para, kotłująca się zawzięcie i sycząca w tym samym tonie. Cios ze strony człowieka, oderwał wczepione w bark kły, zaśmierdziało krwią. Walczyli w uścisku, dążąc do finału starcia, jakikolwiek by nie był.
W tym czasie mundurowi zaczęli wreszcie ewakuację, zmierzając do wyjścia tak szybko, jak dało radę z jednonogim kaktusem.

Kulejąca para mundurowych minęła wreszcie wejście. Black 7 lub jak go nazywała Diaz “Wujaszek” wciąż polewał teren ołowiem zasypując okolice różnorakimi odłamkami i odpadami z tego ostrzału. Black 2 wzmocniła ponownie słabnące bariery wewnątrz budynku. Black 8 dalej mocowała się ze swoim niekształtnym przeciwnikiem. Raz udało mu się ją trafić choć szczęka trafiła na wzmocnienie pancerze nie czyniąc właścicielce krzywdy. Po chwili wydawało się, że uda jej się wreszcie trafić małą poczwarę gdy ona wykonała kolejny odskok i cios choć o włos to jednak nie uczynił mu krzywdy.
- Koniec! - krzyknęła piromanka oznajmiając, że butle w miotaczu są puste. Ale udało jej się zabezpieczyć solidnym pożarem teren na tyle, że chwilowo pościgu nie musieli się obawiać. Przynajmniej nie z wnętrza budynku. Wtedy chyba Latynoska zorientowała się, o wciąż trwającym pojedynku między człowiekiem a zwinną ale małą bestią. Skorzystała z tego, że mały xenos robiąc odskok przed kolbą Nash skoczył w jej stronę i wtedy zdołała go kopnąć tak, że poszybował prosto w płomienie gdzie wrócił jako dogorywająca, żywa kulka ognia skrzecząc i roztapiając się żywcem od temperatury. Były ostatnie. Trzasnęły zamykane drzwi więc chłopaki musieli już dopaść do samochodu. Zaraz potem rozległ się głos odpalanego silnika.

Ósemka klepnęła Dwójkę po naramienniku, na pisanie nie miały czasu. Kiwnęła jej też głową, w niemy sposób dziękując za pomoc. Kiwnęła łbem na wyjście i pchnęła piromankę do przodu, biegnąc zaraz za nią. Skończył się napalm, kończyła pula farta. W aucie zaś czekał cholerny kaktus… i oczywiście Hollyard, a także Wujaszek. Tylko, co z tym pierwszym? Na słuch brzmiało poważnie, Nash nie posądzała go o mazgajstwo, a prawie płakał, gdy zorientował się co z jego nogą. Złamana? Bo przecież nie urwana… chyba by zauważyła gdy kuśtykał. Zgrzytnęła zębami. Potem sprawdzi, gdy się już stąd wydostaną.

Obydwie kobiety z Obrożami na szyi przebiegły przez zawalony gruzem, ciałami xenos i płomieniami hol. Mijały już wejście, dobiegały do furgonetki, widziały ponaglające spojrzenie Hollyarda za kierownicą, leżącego na podłodze kufra żołnierza i stojącego przy bocznym, wciąż rozsuniętym wejściu Black 7. Wciąż strzelał długimi seriami tworząc ołowiową zaporę przez jaką nie szło się małym kreaturom przebić. Przynajmniej nie w stanie żywym. Bo z góry non stop leciał grad szklanych i organicznych odłamków. I wtedy coś huknęło jeszcze potężniej i zdawało się cały parter wybuchł. Ludzi w i przy samochodzie owionęła wyrzucona chmura kurzu i dymu. Cały świat skurczył się niewiele poza zasięg wyciągniętej ręki. Ale wtedy właśnie, gdzieś od strony tego wybuchu, doszedł przeraźliwy skrzek. Ryk zdawał się obwieszczać swoje przybycie wszystkiemu co żywe. Ze to coś przybyło tu właśnie po to by zniszczyć i pożreć wszelkie inne życie. Ludzie wydawali się słabymi i mikrymi drobinami, tak samo jak kurz wzbity przez tą istotę.

Black 2 zdecydowanie przyśpieszyła biegu. Ale po omacku efekt mógł być tylko jeden. Wyrżnęła się i trafiła w burtę wozu zderzając się z nim. Patino zaczął coś krzyczeć ale nie szło zrozumieć o co mu chodzi. Nie wyglądało to jednak zbyt optymistycznie. Silnik zaś wszedł na wyższe obroty i chyba dopiero krzyki i groźby Ortegi zmusiły Karla do zaczekania na dwie ostatnie osoby. Gdy Black 2 i 7 wreszcie wpadły do kufra jako ostatnie sytuacja nie wyglądała wiele lepiej.

Wzbity pył był tak na zewnątrz jak i wewnątrz pojazdu skutecznie oślepiając i kierowcę i pasażerów. Raptor ruszył ale ledwo zaczął nabierać prędkości jadąc po omacku musiał wpaść w jakiś lej. Samochód zaczął się staczać aż zarył o przeciwległy stok. A to coś dudniło w ciemnościach. Co raz bliżej! Wydawało się, że jest większe niż furgonetka ale nic nie było widać!

- Popchnij mnie! Bo nie wyjdziemy zanim to tu dotrze! - krzyknął Raptor między jednym a drugim kaszlnięciem. Mówił chyba do Black 7 bo tylko on miał na tyle mocy by wspomóc wyciąganie vana. Pancerz wspomagany zazgrzytał i wysiadł przez wziąć rozsunięte boczne drzwi. Na zewnątrz słychać było już znaną mieszaninę nadciągających gnid. Tych o wiele mniejszych za to o wiele liczniejszych.

Normalny odjazd nie wchodził w rachubę, musiało się spierdolić i to w gigantycznym kalibrze. Cokolwiek ich ścigało raczej nie pozostawi z nich wiele więcej poza zmiażdżonymi, rozgniecionymi resztkami. Zasłona kurzu uniemożliwiała dostrzeżenie zagrożenia, lecz wystarczył sam jeżący włosy ryk. Co to do cholery było?! Pokonując sztywność mięśni Nash wystukała krótki rozkaz, sięgając do przywieszki z boku pancerza. Zostały jej cztery ogniste bombki, oby u reszty wyglądało to lepiej.
- Diaz zapalający. Prawo. Ja lewo. Ruchy. - po omacku dobrnęła do wyjścia, charcząc ciężko i kaszląc co trzy oddechy.

Przejście obok ciężko oddychającego i ciężko rannego żołnierza z FA, przefikanie się po metalowej podłodze śliskiej prawie jak ślizgawka a do tego trzęsąca się i od zmagania się przez silnik i przez siłowniki ciężkiego pancerza wspomaganego wcale nie było takie proste. Starcie z tym czymś co nadciągało też nie mogło być proste. Black 8 udało się złapać za będące pod skosem tylne drzwi które musiała mocno pchnąć by je otworzyć. Wreszcie wydostała się na krzywiznę leja a zaraz obok niej młoda piromanka. Obydwie rzuciły nieduże pojemniczki które zniknęły w dymie. Jakby źle obliczyły odległość czy kąt równie dobrze mogły się z powrotem zsuwać na dno leja ku nim.

- Dawaj! Jeszcze trochę! Już wychodzi! - krzyczał ponaglająco kierowca i zmagał się z oporną, gliniastą ziemią jaką mieliły koła. Latynos w ciężkim pancerzu wspomaganym oddychał tak samo ciężko jak ten leżący na zawaloną krwią, szkłem i kawałkami metalu podłodze. Maszyna trzęsła się i wyglądała jakby miała zaraz się rozpaść a jednak powoli sunęła w górę leja. Wtedy gdzieś na górze eksplodowały rzucone granaty. Bestie skrzeczały, ale przerażające dudnienie nawet nie zwolniło. Ile to mogło ważyć?! Zdawało się, że cała ziemia trzęsie się w posadach od tego ciężaru.

- Poszło! - krzyknął Hollyard. Van faktycznie przegibał się przez najgorszy punkt na dnie leja i teraz jechał już w górę a to przypominało zwykła jazdę off road pod standardową górkę. Z tym wzmocniona furgonetka już mogła sobie poradzić sama. Black 7 wskoczył do środka ale górna część ciała wystawała mu na zewnątrz trzymając się bocznych drzwi. Otworzył ogień z obrotowego działka strzelając w dym i ciemność.

Za wolno… szło za wolno. Powinni już dymać za płotem, zamiast wciąż wdrapywać się po cholernej ścianie! W przeciwieństwie do nich bydlak chyba nabierał rozpędu, albo Nash popadała w paranoję. Teren dookoła posiekano lejami, musiały go zatrzymać choć na chwilę, spowolnić, no kurwa jego mać, musiały! Słysząc Hollyarda parsknęła, choć ich położenie do śmiesznych nie należało. Spięty mózg znalazł furtkę awaryjną, podtykając wizję z porodówki. “Przyj, jeszcze trochę! Już widać główkę!”. Oni też wychodzili z kurwidołka, równie opornie co gówniak spomiędzy nóg matki.
dookoła panował harmider, szarpiący i tak zszarganymi nerwami. Pies się darł, trep z Armii stękał, Diaz klęła po swojemu, Ortega rzygał ołowiem z lufy ckmu, a Nash poczuła się zmęczona. Pomyśleć, że zaliczyli dopiero trzeci Blackpoint z dziesięciu. Jej karabin nie mógł się równać siłą rażenia z bronią olbrzyma, lecz istniały alternatywy. Przytrzymując się framugi, saper wyrzuciła gnidom okrągły prezent, tym razem odłamkowy nad jego głową. Piromanka w tym czasie szarpała się z tylnymi drzwiami, aby odciąć wrogowi ewentualną drogę do wnętrza i stłoczonych tam ludzi.

Furgonetka zmagała się z gliniastym stokiem leja, Black 7 strzelał mieląc ołowiem zawaloną pyłem ciemność, Hollyard klął walcząc z opornymi biegami, pedałami i kierownicą, Patnino coś mamrotał półprzytomnie łapiąc się ręką ławki by najpierw by nie wypaść na zewnątrz przez otwarte drzwi, potem by nie przywalić w mocującą się z nimi Latynoskę. Ona sama coś mówiła ciężko było w tym hałasie zrozumieć czy do siebie, czy do niego, czy do kogoś innego wciąż zmagając się z zamknięciem drzwi. Black 8 strzelała w ciemność podobnie jak Ortega i z równie zagadkowym skutkiem. A to coś było już bardzo blisko! Granat eksplodował w ciemności zasypując okolice odłamkami grzechoczącymi o blachy. Przez otwarte drzwi boczne widać było, że chyba przejechali przez postawioną wcześniej przez Black 2 zasłonę ognia bo i przednie i tylne koło jarało się aż miło. I nagle prosta!

Zjawisko wydawało się tak nagłe, że furgonetką rzuciło jakby spadła z nie wiadomo jakiej odległości. Raptor za kierownicą od razu wdusił wyższe biegi i maszyna zaczęła się rozpędzać. Dym gdy oddalali się od budynku i epicentrum wybuchu zaczynał z każdą przejechaną długością samochodu rzednąć. Widać już było zniszczone ogrodzenie i zrujnowane wieżyczki strażnicze. Furgon zaczął nabierać rozpędu ale to nie była wyścigowa z błyskawicznymi przyspieszeniami. Van brał właśnie zakręt wyjeżdżając z włości Seres Lab. na główną drogę jaką tu przyjechali wcześniej gdy to coś ich wreszcie dogoniło. Nastąpiło potężne uderzenie i tył furgonetki został przez coś rozdarty. Tylne drzwi jakie dopiero co z takim mozołem zamknęła Diaz poleciały w diabły razem z wyrwanymi fragmentami burt. Całą maszyną rzuciło gdy rufa niespodziewanie pojechała bokiem do jezdni. Podobnie rzuciło i żywą zawartością wewnątrz. Black 2 i 8 poleciały na podłogę obok żołnierza. Tym siła uderzenia przesunęła pod siedzenie pasażera. Kierowcą rzuciło na kierownicę. Na jego drzwi wpadł rzucony operator pancerza wspomaganego który łapał się czegokolwiek by nie odpaść z wozu. Teraz jechał uczepiony częściowo maski a częściowo drzwi kierowcy.

- Nie rozpędzę się tu tym gratem! Za dużo lejów! - krzyknął ostrzegawczo Raptor ale spróbował. Maszyna zgrabnie wyrównała, względnie zgrabnie i starała się przyśpieszyć. Ale by nabrać odpowiedniej prędkości musieliby mieć kawałek spokoju bez tego czegoś co nadal właśnie skracało odległość do rozerwanych tylnych drzwi których już nie było. Było wielkie! Na pewno większe od ich furgonetki! Jak jakaś wielka ciężarówka albo jeszcze większe!

Jak coś podobnego w ogóle się tu znalazło?! Nie szło tego przemycić na statku, musieli to hodować tutaj, ale kto?! Ci pierdolnięci terroryści, albo i Federacja. W końcu kto im zabroni.
Jedno było pewne - mieli przejebane jak lato z radiem. Cała ściśnięta w rozklekotanej furze piątka, bez żadnych wyjątków. Już nie liczyło się kto ma Obrożę, a kto mundur. Kto przyleciał na Yellow szerzyć misję stabilizacyjną, ruszył pod krater z ciepłego łóżka swojej dupy, a kogo zrzucili z orbity zamkniętego w przerośniętej skrzynce na listy. Monstrum przed nimi widziało ich na równi, jako elementy do usunięcia w trybie natychmiastowym.
W pierwszej chwili Nash nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zamrugała, mając cichą nadzieję, że ten organ też zaczyna jej siadać, lecz widok się nie zmienił. Żywa góra biegła tuz za nimi, a gdy otworzyła paszczę nie dało się pozbyć obrzydliwego wrażenia, że człowiek da się tam radę zmieścić w całości. Skurwiel nawet nie musiałby gryźć. Odpuścić również nie zamierzał. Po co, skoro ofiarę miał na wyciągniecie łapy o pazurach długości ludzkiego przedramienia?
Więc w ten sposób przyjdzie im zdechnąć… mogło być gorzej. Ósemka nabrała z sykiem powietrza, a zimny dreszcz przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa od karku do pośladków. Jak niby mieli to zabić?!
Każdego szło zarąbać, wystarczyło tłuc odpowiednio długo, choć przy gabarytach tego konkretnego potwora zmarnowaliby pewnie z pół godziny. Amunicja i granaty skończą sie im o wiele szybciej.
- K..khh.. - zarzęziła, wypuszczając powietrze przez zaciśnięte do bólu szczeki. Samo gapienie na paskudę należało do nieprzyjemnych, ale koniecznych. Duże, szybkie i odporne bydle, nie dadzą mu uciec. Wystraszyć tak samo… kurwa mać.
Co zostawało? Złote oczy prześlizgnęły się po kończynach, w popalonym gardle zabrzmiał niski pomruk. Skoro nie uciekną, ani tego nie zabiją, zostaje okulawienie, oślepienie. Spowolnienie. Przebicie przez ochronne płyty i dobranie do delikatniejszych tkanek pod spodem. Napalmem mogli się podetrzeć, odłamki także nie zdadzą egzaminu. Wpierw zniszczyć osłony, potem mogli rżnąc głebiej. Saper ze złością wdusiła przycisk uruchamiający granatnik. Na pancerz mieli bomby i pociski przeciwpancerne, te do karabinów też. Zapasy na czarną godzinę, która właśnie nadeszła.

Black 8 odkryła, że w lawirującej między lejami, ciałami i gruzem maszynie która jednocześnie próbuje się rozpędzić i robić uniki przed ciosami tego czegoś za nimi strasznie to wszystko utrudnia spokojne celowanie nawet w tak ogromny cel. Wycelowała jednak mimo to. Wybrała moment tuż po tym jak maszyną już bujnęło zapowiadając kolejny wiraż ale dopiero zaczynała powrót na drugą stronę drogi. Przez jeden moment cel znalazł się dokładnie na przecięciu linii celowników Black 8. Wtedy uruchomiła granatnik i wypluł on z siebie granat. Pocisk prawie z miejsca wbił się w olbrzymi cel. Przez moment eksplozja przesłoniła nawet tak ogromne stworzenie. Zwłaszcza, że Latynoska z wrzaskiem podpięła tylko porzucone wcześniej zapasowe butle pod podwieszany pod karabinek miotacz i posłała świetlistą strugę ognia. Ta szybko jednak przekształciła się głównie w dym przesłaniając pole widzenia.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline