Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2017, 17:11   #237
Mekow
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Lecieli. Jak to zwykle bywało w życiu spędzanym na statku kosmicznym. Przez wizjer mostka widać było znowu to samo. Był to bardzo uspokajający widok - wszak był nie tylko dobrze znany, ale i nikt nie mógł zaatakować, podczas takiego skoku.


Czas lotu w nadprzestrzeni szacowany był na dziewiętnaście godzin. Pilotka doskonale zdawała sobie sprawę, że będzie musiała być na mostku gdy Feniksowi przyjdzie zakończyć skok. Dlatego też musiała dobrze wszystko zaplanować... szczególnie organizację snu. Ustawiła budzenie za osiemnaście godzin - tak na wszelki wypadek.
Najpierw skoczyła do kuchni, zaopatrzyć się w coś do jedzenia. Wzięła nawet parę rzeczy więcej - lepiej było zorganizować sobie dodatkowe zapasy i dobrze je schować, tak dla przezorności.

Swego czasu Becky myślała, że dziecinada jaką przeżywała z bratem, już dawno temu dobiegła końca i nie będzie trzeba do tego wracać. Teraz wyglądało jednak na to, że szykowała jej się wojna z Nightem. Cóż, skoro nie dawało się inaczej... Na szczęście Becky zebrała w tej dziedzinie dużo doświadczenia i potrafiła je dobrze wykorzystać.

Postanowiła jednak, że zanim zbierze odpowiedni sprzęt, sprawdzi co takiego podarował jej Ziddiane. Ciekawość była silniejsza! Napisał lub nagrał jej kilka słów, których z jakichś względów nie poruszył osobiście? Może to ich wspólne zdjęcia, lub jakieś nagranie? Może to nagranie ich współżycia?!
Wszystko było możliwe, a najlepszym sposobem na poznanie odpowiedzi było sprawdzenie zawartości chipu. Oczywiście Becky nie chciała, aby pliki przypadkiem trafiły na serwer statku, bo ktoś z załogi mógłby je skopiować. Odłączyła swój pulpit od reszty i ostrożnie podpięła chip do gniazdka.
Mały nośnik danych zawierał tylko 2 pliki.

Pierwszym z nich był adres, odsyłający Becky do serwisu… randkowego. Nie umiała się jednak z nim połączyć, w końcu statek utracił tak ważną do tego zadania antenę, łączność z holonetem nie była więc możliwa…
Kobieta zastanowiła się przez chwilę. Ktoś taki jak Ziddian i serwis do zapoznawania się? Może na tym profilu były jakieś dane? Albo miał on odnośniki prowadzące do innych osób tam, do specjalnych osób, które... coś wiedziały? Przynajmniej znała hasło, aby móc się tam zalogować: “Czerwony król i Królowa”... Ale nie mogła niczego sprawdzić i żadne jej przypuszczenie nie mogło zostać poparte faktami. Aby uzyskać odpowiedzi musiałaby odzyskać łączność, czyli zbudować nową antenę... chyba że było coś na drugim pliku?

A drugi był plik tekstowy. I ten naprawdę ją zadziwił.

“Droga Becky. Jeśli to czytasz, a ja jestem martwy, stało się. W końcu dopadło mnie życie, w mniej lub bardziej zaskakujący sposób. Wiedziałem, iż kiedyś ten dzień nastąpi, miałem jednak nadzieję, że będzie to dalej, niż bliżej. Oby Tobie się bardziej poszczęściło. naprawdę żałuję, iż nie mogliśmy spędzić razem więcej czasu. Kocham Cię całym sercem, od zawsze kochałem skrycie. Mam nadzieję, że choć trochę uda mi się je polepszyć…”

Następnie znajdował się tam adres, z którym Becky jednak nie umiała się połączyć, z braku… łączności na Fenixie. Był to jednak adres bankowy!

Kobieta przetarła twarz obiema dłońmi. Nie wiedziała, jaki los spotkał Ziddiana, nie miała pewności, co wydarzyło się po ich odlocie. Brak informacji wywoływał nie tylko smutek, co i wściekłość…
W pierwszej kolejności chciała sięgnąć po flaszkę i z całą pewnością poczęstowałaby się jej zawartością, gdyby tylko jakaś butelka była dostępna. Niestety jej prywatne zapasy się skończyły, a iść i szukać jakichś trunków w kantynie nie miała ochoty... Została jej tylko woda z sokiem, które do tej pory robiły wyłącznie za popitkę.
Ziddiane sam nie wiedział co się wydarzy gdy pisał tę wiadomość. “a ja jestem martwy”. Nie wiedział co się stanie. Z pewnością miał wrogów, ale był też przygotowany na takie ewentualności. No i ta fabryka wielkości miasteczka! Ziddian był samowystarczalny... Może dowie się z tamtego portalu?! Może to jest po to, aby mieli ze sobą kontakt?!
A adres bankowy to jakiś prezent dla niej? Aby polepszyć jej życie?

Becky padła na łóżko i gapiąc się w sufit rozmyślała nad tym wszystkim. Niestety - tym razem na trzeźwo.
Życie nigdy nie było proste. Zawsze coś musiało się pokomplikować i rzeczy, sprawy, relacje z innymi, które powinny być proste i układające się same z siebie, były skomplikowane jak trójwymiarowe puzzle dla ślepego.

Prysznic zawsze pomagał jej się uspokoić i zebrać myśli, ale tym razem raczej zamieniła jedno miejsce na drugie. Cóż, przynajmniej była czysta i spokojniejsza, gdy wróciła do łóżka.
Potem Becky sama już nie wiedziała, w którym momencie nadal o tym rozmyślała leżąc w swojej kajucie na Feniksie, a w którym grała na Srebrnej Czapli w bilarda ze swoim ojcem - nieżyjącym już od paru ładnych lat.


* * *


Niezbyt natarczywe alarmy Fenixa oznajmiły w końcu, iż nadchodzi moment, w którym statek wyskoczy z nadprzestrzeni. Zostało więc 10 minut, nim zjawią się u nowego celu podróży.

Becky nie trzeba było w takich sytuacjach nic mówić, jako pilotka wiedziała, iż czas wracać na mostek… z pozostałymi to bywało różnie, choć w razie “w” i obecność strzelców na stanowiskach była jak najbardziej wskazana.
- Doc, przyjdź na mostek - Odezwała się przez komunikatory Leena.
- Idę. Idę. - odezwał się przez komunikator Bullit. Nie brzmiało to zbyt entuzjastycznie. Bo i też Doc nie widział sensu w łażeniu na mostek. Był lekarzem… nie pilotem, strategiem, kapitanem. Był lekarzem. Czasem składał ludzi do kupy, czasem posyłał do piachu ( w ten lub inny sposób), ale mostek uważał za miejsce mu obce.

- Jestem jestem - rzekła cicho Becky, pojawiając się na mostku i siadając przy swoim stanowisku głównego pilota. Co prawda miała na sobie piżamę i sandałki, ale cała reszta świadczyła o pełnej gotowości do działania.
- Wszystko gotowe do wyjścia z nadprzestrzeni - dodała po chwili, gdy zapoznała się już ze wskazaniami instrumentów. - Uwaga - zdążyła jeszcze powiedzieć, gdy całym statkiem i wszystkim na nim, jakby rzuciło do przodu o dobre dwa centymetry. Oczywiście załoganci jak zawsze ledwo to odczuli. Tak wyglądało prawidłowe wyjście z nadprzestrzeni i byli już przyzwyczajeni.
Pilotka natychmiast zabrała się do roboty. Zaraz po wyłączeniu napędu nadświetlnego potwierdziła ich lokalizację. Poniewarz byli tam gdzie powinni, wyznaczyła kurs i odpaliła silniki impulsowe, zmierzając w kierunku odpowiedniej planety.
- Jesteśmy w układzie Kaitos. Kurs na planetę. Czas do celu, yyy, jakieś pół godziny - zameldowała pilotka.

Fenn po kilku chwilach zjawił się z ciekawości na mostku. W samych spodniach, nawet bez butów, i z wystającym suszonym mięsem z ust, i jeszcze kilkoma paskami w ręce. Przyglądał się monitorom na jednym ze stanowisk, opierając się wolną ręką o jakiś wiszący monitor.
- Co jest? Gdzie jesteśmy? - rzucił w przestrzeń.
Leena siedziała na swoim fotelu, z nogą założoną na nogę. Na lewej dłoni miała jakiś niezbyt profesjonalny opatrunek… spojrzała na Doca, po czym wskazała na widoczną przed nimi, choć jeszcze oddaloną, zielonkawą planetę.
- Planeta Pohl, Kaitos System. Planeta-dżungla, z jedną, jedyną kolonią na całej powierzchni, co więc dalej? - Powiedziała kobieta, wpatrując się w Bullita.
- Lądujemy z dala od kolonii. I siedzimy cicho. Vis zajmie się naprawą z pomocnikami tego co da się naprawić bez nowych części. Reszta… może zapolować na duże jaszczury. Dobre mięso, ostre zęby i nie strzelają w odwecie. Dobry trening dla twardzieli. Jak już statek będzie sprawny możemy skoczyć do kolonii i stamtąd zadzwonić do rycerzy, ale nie gwarantuję że uzyskamy pomoc. - wyjaśnił swój plan Bullit. -A przed odlotem możemy porwać chirurga… lub może nie trzeba będzie porywać. Zobaczy się na miejscu.
- Przyjemnie. - mruknął ex-żołnierz do siebie spoglądając na główny ekran pokazujący co przed nimi.
- To nie jest bezpieczny kurort. Planetka nie bez powodu ma tylko jedną kolonię.- wyjaśnił Bullit.-Ale właśnie dlatego to jest dobre miejsce na lizanie ran. Drapieżna fauna odstrasza chętnych na lądowe przeszukiwanie terenu.
- Spokojnie, dam sobie radę. - uśmiechnął się przelotnie pod nosem w stronę doktorka.
- O to się nie martwię. Wystarczy zamaskowanie sygnatury statku, by nie mogli wypatrzeć z orbity i każdy ciekawski ma zielone piekło do przetrząśnięcia zanim nas znajdzie.- stwierdził Doc wzruszając ramionami.
- Zakłócanie włączone. Nie widzą nas - zameldowała Becky. W normalnych okolicznościach powiedziałaby że nie powinni ich zobaczyć, ale skoro zbliżali się do zaledwie jednej skromnej koloni pośrodku dżungli, była pewna że nikt ich nie wykryje.

- No Becky, to słyszałaś szefa, lądujemy - Leena machnęła parę razy dłonią w stronę pilotki, po czym założyła obie dłonie za głowę, rozsiadając się wygodniej w fotelu. Przybrała wielce przebarwioną pozę postronnego obserwatora, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Doc przyglądał się beznamiętnie jak planeta zbliżała się do nich, choć było na odwrót. To statek zbliżał się do planety. Podobnie zresztą patrzył się Fenn, tyle że dodatkowo żując mięsko.
Z początku pilotka kierowała Feniksa po prostu w stronę planety, oczywiście takim kursem aby weszli w atmosferę pod odpowiednim kątem. Instrumenty sterowania dostarczały Becky wszystkich niezbędnych w tym zakresie informacji, począwszy od siły grawitacji, przez skład i wysokość na której występowały wszystkie warstwy atmosfery, skończywszy na warunkach pogodowych w danym miejscu na planecie.
- Mam namiary na kolonię - powiedziała pilotka, jednak nie kierowała statku w tamtą stronę, tylko na zachodnią część tegoż kontynentu.
- Przygotować się do wejścia w atmosferę! - rzuciła, wyłączając i zamykając silniki impulsowe i odpalając manewrowe-wejściowe.
Trochę zatrzęsło statkiem, jak to bywa przy takich zejściach. Po niespełna minucie było już po wszystkim i lecieli spokojnie przed siebie, na wysokości poniżej jednego kilometra, na silnikach odrzutowych, podziwiając widoki na niekończącą się dżunglę.


Lecieli tak przez dobrych kilka minut, nad dżunglą, której okazyjne wzniesienia jak całą resztę pokrywała roślinność, a jedynymi urozmaiceniami była jakaś rzeka czy zalew.
- Szukam miejsca do lądowania. Wszędzie tylko te drzewa - powiedziała w pewnym momencie... Ale przy pomocy skanerów znalazła dobre miejsce. - Jest jakaś skała. Zmieścimy się, a i teren powinien być stabilny - powiedziała nie odwracając głowy od monitora i kierując statek w odpowiednie miejsce.
Krótko potem zredukowała prędkość i wysokość, a po wypuszczeniu landing struts, rozpoczęła manewry lądowania.
Zatrzęsło przez moment, lekko, a potem był już spokój.

- Gotowi na spotkanie z przenoszącymi choroby tropikalne insektami wielkości pięści? Duszną, wilgotną atmosferą, podmokłym gruntem, w który łatwo się zapaść po kolana i cholernie jadowitą fauną? - Night stał z dłońmi splecionymi za plecami, podziwiając ogrom zielonej kuli zawieszonej w próżni. Przeniósł wzrok z widoku zza kokpitu na członków załogi. - To, że nie ma ludzi nie znaczy, że jest bezpiecznie. Oświeci mnie ktoś czym zajmuje się tutejsza kolonia? Może zaczynam dzielić paranoję z Davem, ale równie dobrze możemy trafić na kolejną tajną placówkę de/es rozwoju broni biologicznej. Wiecie, któraś z nowych mutacji eboli, te sprawy. Izolacja i łatwy dostęp do materiału nad którym można pracować, wyglądają nieco podejrzanie, ale co ja tam wiem. Będzie dobrze. - z ironią przybrał ton lekarza, który próbuje pocieszyć nieuleczalnie chorego pacjenta, że wcale niedługo nie umrze.
- Nie wiem. Nie byłem w niej. To była inna inna misja i z tubylcami nie było potrzeby się kontaktować. - stwierdził krótko Bullit.
 
Mekow jest offline