Luidżi ocknął się. Nie bardzo pamiętał co się z nim ostatnio działo, ale teraz był związany jak baleron i zakneblowany. W myślach powiedział do siebie -
skurwysyny - próbując się uwolnić. Rozejrzał się i swoim
złym okiem zniszczył pobliskie butelki wina. Było ciemno jak u murzyna w dupie, ale wzrok i tak zadziałał. Mrok nie jest żadną przeszkodą. Przepełznął do miejsca, gdzie leżało szkło i zaczął uwalniać się. W myślach już sobie wyobrażał tysiąc sposobów załatwienia kurew, które go tak urządziły.
Tym czasem całkiem gdzieindziej - no bo na parterze - szyby, drzwi, a nawet fragmenty ścian pękały
od wdzierającej się hordy. Jaśkowi Ścieżce dość długo zajęło wymyśleć odpowiedni tekst tak jak mu rozkazał Ajej, ale w końcu wpadł na odpowiedni:
-
Czas spierdalać! - ale gdy to mówił to reszta ekipy już znajdowała się na piętrze. Zamyślił się, a i tak nie wymyślił nic nadzwyczajnego, czy oryginalnego. Widzisz - reaguj. To hasło przyświęcało mu, gdy zareagował ucieczką. Za nim rozpościerała się już tylko strefa trzeźwości, gdy Wścieknięty Tłum nawet z atomów usuwał wszelkie ślady alkoholu. Tłum obalał wszystko po drodze włącznie z prawami fizyki. Czas i przestrzeń przestawały mieć znaczenie - wszystko zlewało się w jedno! Oczywiście widząc znak awangarda skierowała się wyżej, a mniejszość została no bo i na parterze nie brakowało wódki. Przynajmniej przez te kilka sekund, minut, czy ile tam czasu potrzeba między kolejnymi zamachami terrorystycznymi w zachodniej Europie.
No, ale to nie jest opowieść o Wściekniętym Tłumie, a o uratowaniu córki Bimbromanty z rąk drapieżnika seksualnego znanego jako Tymoteusz Krakowski. No, ale właściwie co ekipa wiedziała o tej całej sytuacji? Ile z tego co wiedzieli o tym artyści pochodziło jedynie z ich domysłów, a ile z twardych dowodów. Kiedy ostatnio Ryszard Kocięba widział swoją córkę? W mocno paranoicznej wersji można byłoby się zastanowić, czy w ogóle miał córkę, a jeżeli miał to ile właściwie miała ona lat. Biografia Bimbromanty była iście pańska - były w niej dziury podobne do tych Aleksandrowych i Bolkowych. Niejasności, półprawdy i gówno prawdy. Wszyscy tak bardzo skupili się na wdarciu do rezydencji i uratowaniu córki, że nie zastanowili się nad podstawowymi kwestiami. Po pierwsze gdzie przez ten cały czas podziewała się była żona Bimbromanty? W ogóle jej nie spotkaliśmy w tej opowieści, a przecież była kluczową postacią. To przecież ona dopuściła, aby małolata przez kilka dni znajdowała się w rezydencji Tymoteusza Krakowskiego. Jest coś takiego jak obowiązek szkolny - niby władza nie zainteresowałaby się taką sytuacją? No, dobra, bywa, że władza działa z dużym opóźnieniem. Ale skąd właściwie było wiadomo, że Tymoteusz Krakowski napastował córkę Bimbromanty? Za dowody służyła wersja byłej żony Ryszarda Kocięby (przedstawiona, a potem powielona przez, Bimbromancie, Jadwidze Bass i Golarzowi Filipowi). No i laptop. Znaleziony w mieszkaniu tej osoby.
Grube nici.
Do Ryszarda Kocięby zaczęło to wszystko docierać, gdy wypił specyfik. Moc trunku jednak roznosiła go, a zresztą już był za daleko, żeby teraz zwolnić. No i przecież nawet gdyby to wszystko okazało się przysłowiową lipą to wciąż Marian wymagał pomszczenia, a i nie wspominając już o nasłaniu jakiejś makaraniorskiej mafii. Tymoteusz Krakowski zasłużył na wpierdol z różnych powodów.
W momencie, gdy
Bimbromanta, Złomokleta i Ajej, a także ojciec Kocięba, Jasio Śnieżka i koleżanka Ani, której imienia nie pamięta już nikt, wpadli do gabinetu Krakowskiego to Ryszard Kocięba używając Berła Władzy zdołał rzucić czar Wejście Smoka.
Po chwili padł strzał.
Gabinet składał się z pokaźnych rozmiarów biurka, szaf z różnymi książkami i barkiem, a także kilku sof umieszczonych po bokach. Za sprawą czaru rzuconego przez Bimbromantę zniknęły ściany, drzwi, okna i sufit, ale nie obrazy wiszące na ścianach, a także żyrandol wyglądający jakby teraz lewitował. Niebo było krwisto-czerwone, a dookoła podłogi (i niżej o jakiś metr) był nieskończony ocean filmowej lawy. Takiej, która nie jest cieplejsza niż przeciętne ognisko, która nie rozprzestrzenia niebezpiecznego promieniowania i która zapewnia trochę światła.
Wszyscy obejrzeli się po sobie kto dostał kulkę, a Złomokleta to już był przekonany, że on, ale nie, jednak nie. Tym razem los - ponownie - wskazał na Jaśka Śnieżkę, który padł na kolana, powiedział -
Dzyń, dzyń skurwysyny. - a następnie rąbnął twarzą o posadzkę. Dziewczyna, która była z ekipą (dobra, nazwijmy ją Ulą, bo czemu nie) pochyliła się nad Jaśkiem i powiedziała -
Panie Ryszardzie, on jest martwy.
Za biurkiem w rozpiętym szlafroku (z gołą klatą, ale jednak w gaciach) stał Tymoteusz Krakowski. Oczy miał zaszklone, wyraz twarzy jakby nieprzytomny, a nos zaczerwieniony. Po lewej stronie jego głowy było widać zaskniętą strugę krwi, która zresztą trochę ubrudziła mu szlafrok - krew musiała wcześniej lecież z jego ucha. W ręku trzymał pistolet, z którego dymiło się.
-
Stójcie, gdzie stoicie!
-
Wyczuwam tutaj... - zaczął ojciec Ryszarda Kocięby, ale nagle uciął, gdy niewidzialna siła uderzyła go w twarz. Stary mężczyzna upadł, a dziewczyna, która wcześniej stwierdziła zgon Jaśka tym razem nawet nie wstawała z ziemi tylko szybko doskoczyła do nowego leżącego i stwierdziła, że po prostu jest nieprzytomny. Równocześnie Ajej wyczuł kobiece perfumy, które wcale nie należały do Uli. Wszyscy rozejrzeli się.
Z sof stojących po bokach pomieszczenia wstało czterech drabów, ochroniarzy. Nie mieli ze sobą broni palnej, ale za to gumowe pałki ZOMO.
-
Czemu mnie prześladujecie? - zapytał Krakowski -
W szczególności ty - wskazał na Bimbromantę lufą pistoletu -
nie masz tutaj czego szukać. Powiedzcie o co wam chodzi?
Na sofie przy samym biurku leżała śpiąca dziewczyna. Widać było jej blond włosy i to, że żyje, bo oddychała. Nie było widać jednak ani jej twarzy, ani rezty ciała, bo znajdowała się pod kocem.