Droga powrotna usiana różami nie była, lecz też nie sprawiała żadnych kłopotów (prócz tych, jakie zwykle się trafiają przy schodzeniu - niby łatwiej iść w dół, a nogi, dziwnym trafem, mocniej bolą).
* * *
W światyni Morra nic się nie zmieniło. Detlef oraz Aldric pilnie pracowali, pomagając przy przygotowywaniu ciał do pochówku i grzebaniu truposzy. Zbierali też wieści, a te nie były najlepsze - w miasteczku zaraza i bratobójcze walki zebrały spore zniwo (zapewniając dużo pracy kapłanowi Morra i jego pomocnikom), miasto jest pilnowane przez straż przybyą z Meissen, a oni sami są poszukiwani. Trudno było orzec, czy jako odkrywcy i świadkowie, czy może jako winni.
Chociaż to, że wojacy wybierali się w górę rzeki mogło stanowić ciekawą odmianę losu miasteczka. Pytanie tylko, czy na dobre...
* * *
Góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem - tak.
Tak powiadano, a przed Kasparem chrapał żywy dowód na prawdziwość tego powiedzenia. Z tym jednak, że Kaspar nie bardzo wiedział, czy to znak, że bogowie im sprzyjają, czy też wprost przeciwnie. Trudno było zapomnieć, w jakie tarapaty pakował się (i ich) Gotte. Poza tym w ich życiu zaszły pewne zmiany, a imiona, te prawdziwe, nie da się ukryć, powinny pozostawać w ukryciu. Lepiej by więc było, gdyby Gotte otworzył oczęta gdy alchemika i jego pomagiera nie będzie w pobliżu. Niektóre rzeczy powinny pozostać w ukryciu...
* * *
Gotte w smoka nie uwierzył, w przeciwieństwie do alchemika, który w końcu zdecydował się na wyprawę do źródła zarazy, czyli do smoka. Ale za to udział Moritza w tej wyprawie stanął pod znakiem zapytania. Rana na nodze nie wyglądała zbyt dobrze i widać było, że rannemu przyda się fachowa pomoc.
- Może warto by uprzedzić dowódcę straży, z czym będą mieli do czynienia - zasugerował, gdy Moritz zaczął przebąkiwać o wizycie w miasteczku, u kapłanki. - A nuż się okaże, że to jakiś mądry człowiek, a nie jakiś zakuty łeb.