- Szanowny pan życzy sobie linę? - zainteresował się uprzejmie Taj - Do wyboru do koloru.
Co powiedziawszy wszedł kawałek w dżunglę by urwać z drzewa dorodną lianę.
- No. W imię boże.
Już miał robić co mu każą, ale zawahał się jeszcze.
- Słuchaj, John. Właściwie to na cholerę bomba. Mamy wyrzutnię, mamy pocisk. Zaczaję się naprzeciw muru i poślę pocisk w mur. To powinno ściągnąć strażników i otworzyć drogę za mur. W najgorszym razie wejdziesz tam tylko ty. A to nie problem bo później będziesz mógł zrobić dywersję, raz jeszcze strażników ogłupić i pomóc mnie. To jak?
John przez chwilę przyglądał się Tajowi z politowaniem.
- Naprawdę chcesz ściągnąć wszystkich wojowników Shanga na blanki? Chcesz tego, Tong?
- Przecież...!
Bestia urwał raptownie gdy znaczenie słów Johna obudziło w jego umyśle gonitwę myśli. Dziką walkę między dumą i rozsądkiem.
Rozsądek zwyciężył.
- No dobra - Taj uniósł ręce - Zrobimy po twojemu. Mów co mam robić...
Razem przystąpili do demontażu rakiety i rozpalania ogniska.
A czas płynął...
Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 12-11-2017 o 16:42.
|