- Gotte Millerze… - zaczął idąc do przyjaciela Wagner. - Uprzejmie oznajmiam Ci, że najlepiej abyś zmienił imię, nazwisko, a może i sam wygląd. Mówię o tym, ponieważ Bert Winkel i jego przyjaciele, których imion i nazwisk nie wymienię są poszukiwanymi przestępcami. Nikt nie kwapił się na tyle aby odkryć, że zostali wrobieni i nie są winni rzezi, którą im się zarzuca. Tak poza tym nazywam się Moritz Wagner, a to moi przyjaciele Kaspar Heiner oraz brodaty wojownik o imieniu Grimm. Z chęcią przedstawiłbym Ciebie jeszcze dwóm osobom, ale do tego czasu najlepiej pomyśl nad tym imieniem i nowym stylem...
- Ale Bercik, ale - głos Gottego stał się bardziej poważny. - Ja żem właśnie twą facjatę przy sobie parę lat taszczył, niemało. Patrzaj na to! - Miller wyciągnął wymiętolony i wyblakły skrawek papieru, po którym było znać część posiłków Gottego.
To przecia ty! - zauważył.
Kaspar przeniósł wzrok z papieru na Moritza i z powrotem i pokręcił głową. Nijak podobieństwa dopatrzyć się nie potrafił.
- Ten mężczyzna nic a nic nie przypomina obecnego mnie. - powiedział z uśmiechem Wagner. - 250 Koron to sporo… - zastanowił się. - Jak widać łowcy biorą swoją robotę na poważnie. A u ciebie co się działo w wielkim świecie? Ja jestem nie praktykującym alkoholikiem.
- Wypisz, wymaluj - wyszczerzył się Hammerfist spoglądając to na obrazek, to na Berta.
- Ja chyba też. Nic nie pijem, a nic. A żem kiedyś pił. - Odparł patrząc w oczy Berta, mimo iż całe ciało Gotte parowało gorzałą.
- A co ja żem tam robił? Długo by opowiadać przyjacielu. Łoj długo - podkreślił Gotte. - Góry, morza, mosty, truposze i burdele. - Jak zwykle gaworzył z sensem znanym tylko jemu.
Chyba to ostatnie przede wszystkim, pomyślał Kaspar.
- Toś wiele przygód przeżył - powiedział. - Będzie co opowiadać w długie wieczory. Bo chyba nas nie zostawisz samych w obliczu problemów. Ze smokiem na czele?
- Ady ja nigdy przecie. Ja do was pędził co sił w moich nogach. Jam tęsknił i ja z wami bym chciał być. - Gęba Gotte znowu zaczęła się cieszyć, a ramiona się rozpostarły zamierzając uściskać Heinera. - Smoki nie takie straszne, tuziny żem ich widział przecie.
***
To właśnie były pierwsze jedne z pierwszych chwil, gdzie radość dla długonosego Millera w końcu nadeszła. Tyle dni, tyle miesięcy, tyle lat szukał swych kompanów i w końcu znalazł… Chociaż szczerze rzecz ujmując, nie szukał ich latami, nie szukał ich miesiącami, ale szczęściem ich znalazł. I cieszył się z tego niezmiernie, bo ponownie był tarapatach. A kto mógłby go z nich wyciągnąć, jak nie Jościk, Bercik i Arno? No kto? Tamci jeszcze tego nie byli świadomi, widać mieli jakieś inne wyimaginowane problemy na głowie. Ale z dużą dozą prawdopodobieństwa, te od Gotte mogły na nich wkrótce spaść… A te dla Millera były bardzo realne
Poczuł się Gotte jednak od razu bezpieczniej. Dla niego niestraszny był wymyślony smok, z chęcią i z samym Kasparem mógł się do niego udać. Ważne by znów być wśród osób, wśród których mógł czuć się bezpiecznie. Pierwej jednak zaproponował alchemikom i Heinerowi parę łyków ognistej wody, wszak problemy alkoholowe już za nim, więc mógł. Kolejną propozycją była wizyta w miejscu gdzie mógł zaspokoić swe seksualne potrzeby. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Smok wszak nie zając, nie ucieknę.