Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2017, 13:16   #591
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 78

Chebańskie bagna; farma Fergusona; dom mieszkalny; Dzień 8 - południe; słonecznie; nieprzyjemnie.




San Marino



Na ochotnika by robić za posłańca zgłosił się Hiver. Tak szybko jakby ktoś z pozostałej trójki miał go ubiec. Ci spojrzeli na siebie ale chyba nikt nie miał oporów ani innych kandydatur. Choć gdy patrzyło się na brnące ciężko przez głęboką wodę, szerokie plecy grubasa nie szło ominąć myśli, że właśnie dostał tę łatwiejszą i bardziej farciarską część zwiadowczej roboty. Pozostała trójka obserwowała przez chwilę nerwowego, napiętego milczenia pływające jednostki. Ale sceneria była dość monotonna. Dwie zewnętrzne jednostki pływające były prawie całkowicie nieruchome. Za to ta w środku wyraźnie odgrzebywała coś co było tu zawalone.

- Fuck. Chyba nas widzi. Fuck. - szepnął nerwowo człowiek Krogulca patrząc na jedną z wieżyczek tej bardziej bojowej jednostki. Kadłub był wyraźnie przekrzywiony. Pojazd miał po dwie wieżyczki z cieżkim uzbrojeniem przed i za centralną nadbudówką. I po jednej z przodu i tyłu wystawały strzępy pogiętego metalu tak bardzo, że wyglądały na zniszczone. Ale po jednej ocalało a każda z nich miała wystarczającą siłę ognia by przerobić człowieka czy grupke na mięso bardzo mielone. I jedna z tych względnie całych wieżyczek była wycelowana jakoś podejrzanie w ich stronę.

- To czemu nie strzela? - zapytał też zdenerwowany Nix widocznie też dostrzegając niepokojące wyloty wycelowanych luf. Dla tak ciężkiej broni te dwie czy trzy setki metrów jakie ich teraz dzieliło to nie była żadna, sensowna bariera zasięgu.

- Fuck. Nie wiem. Może czeka? Fuck. - Fucker otarł rękawem spocone czoło też czując się niepewnie. Jak tamci ich widzieli to przecież powinni strzelać. Na co czekali? Co to ma być, że widzi a nie strzela?

- Na co? Ustawili się by bronić tego w środku. Jak ja bym miał cel na widelcu to bym strzelał. Chyba, że miałbym rozkaz nie strzelać. - Pazur też wydawał się być zaskoczony niepojętym zachowaniem kutrów które przecież w porcie strzelały całkiem śmiało.

- Może ammo mu się skończyło? - zapytała bez większej nadziei Boomer. Mężczyźni spojrzeli na nią a potem na siebie. Mogło tak być? Przecież posiały te kutry w nocy nie tak mało tego ołowiu. Mieliby aż takie szczęście?

- Osłaniajcie mnie. Zobaczymy czy to nas widzi. - Nix przesunął koniuszkiem języka po wargach i powiedział do pozostałej trójki. Boomer zrobiła ogromne oczy i wyglądało jakby biła się z myślami przez moment. Ale nic nie powiedziała. Skinęła tylko głową i wróciła spojrzeniem do lunetki jaką miała wycelowaną w bardziej bojowy kuter.

- Fuck. Ostro jedziesz brachu. O Fuck. - Fucker przełknął ślinę i też częściowo chowając się za drugim zatopionym drzewem wycelował w pływającą jednostkę.

- Emi. - Nix położył dłoń na policzku żony i wyglądał jakby chciał coś powiedzieć. Ale chyba nie wpadł na to co. Więc pocałował ją szybko i przesunął jeszcze kciukiem po jej wargach a potem już zanurzał się w zimnej, bagiennej wodzie.

- Fuck. O fuck. O fuck. - Fucker nerwowo mamrotał bo prawie od razu dało się zauważyć pewna prawidłowość. Przednia wieżyczka była nadal wycelowana względnie w ich stronę choć nadal milczała. Ale tylna zaczęła śledzić płynącą głowę najemnika. Zatrzymywała się dopiero gdy ten brał przystanek za którymś z drzew. Milcząca podróż trwała jakieś kilka drzew i kilkadziesiąt zwykłych kroków. Wieżyczka nie miała widocznych trudności z namierzeniem płynącego człowieka ale nie strzelała.

Nix przywołał ich gestem. Boomer dała znać, San Marino, że jej kolej. Gdy ta przekitrała się do Nixa kolejno przepłynął Fucker a na końcu drugi Pazur. Schemat powtórzył się. Wieżyczki śledziły ludzi ale nie otwierały ognia. Tak na raty Nix wymyślił by dotrzeć do zniszczonego i pochłoniętego przez bagno domu. Dom powinien zasłonić ich od kutrów. Może dałoby się wejść nawet na piętro i puścić żurawia z góry. W każdym razie udało im się częściowo przebrnąć a częściowo przepłynąć przez zatopione podwórze farmy aż do frontowej ściany budynku. Chociaż wszyscy wydawali się mieć nerwy napięte jak postronki. Była okazja by złapać oddech za względnie bezpieczną budowlą.

- To ma półcalówki co najmniej. Jak zacznie sieć to przepruje ten budynek na wylot. - powiedział na głos Nix oparty o przegniłe dechy ściany. Fucker spojrzał na niego jakby sprawdzał czy se jaja robi ale Pazur miał wzrok nerwowo utkwiony gdzieś w zatopionym lesie. Front dawnego budynku był przed nimi, te pływające kutry babrały się na dawnym zapleczu od strony budynków gospodarczych z przeciwnej strony. Gdzieś tam była rzeka, pewnie niecałe kilkaset metrów od miejsca gdzie stali.

- Chyba, że piwnica. Poniżej gruntu nawet półcalówki nie powinny sięgnąć. -
Boomer wyszeptała równie zdenerwowanym tonem ale tak samo poważnie. Drugi z Pazurów pokiwał głową na znak zgody.

- Fuck. O fuck. O fuckfuckfuck. - jęknął cicho Fucker słysząc tą pazurową wymianę zdań. A przecież mieli plan wysadzić to pływające cholerstwo czyli trzeba było jakoś dostać się jeszcze bliżej niż teraz.



Alice Savage



Papieros został Alice czy jak ją nazywano od zimy, “Brzytewce” użyczony, wypalony i rzucony w bagnistą wodę. Wszyscy obecnie podążali wydeptaną w krzakach autostradą. Wyglądało jak stratowane zboże przez jakie przejechał samochód. Tylko przez wodę więc bez śladów kół. Napięcie wzrosło momentalnie gdy wszyscy chyba spodziewali się co mogło zostawić takie ślady. Jeśli ktoś miał jakieś wątpliwości to na wszystkich nakierował Hiver. Dostrzegli jego brnącą niezdarnie przez głęboką wodę sylwetkę jaka machała do nich. Wyglądało jakby chciała ich jednocześnie i zatrzymać i być przez nich dostrzeżona.

Gdy Guido zatrzymał ale nie gasił więcej transportera silnik wpadł w jałowy bieg. Ale przez to ten drugi silnik, gdzieś tu niedaleko, prawie po sąsiedzku wydawał się jeszcze bardziej słyszalny.

- Co jest? - Guido zdołał zapytać Hivera względnie obojętnym tonem. - Wilka w lesie znalazłeś czy przy sikaniu odkryłeś, że nawet Plakatowy ma większego od ciebie? - zapytał lekko i choć uśmieszki Runnerów na transporterze były trochę wymuszone to chyba durna uwaga wszystkim przyniosła choć chwilę ulgi. Zwłaszcza, że Hiver się wyraźnie nią zjeżył czyli wedle standardów ulic z Det dowcip się udał. Ale Hiver nie miał zbyt pociesznych wieści. Były. I to trzy! A przecież były w porcie dwa! Czacha, Plakatowy i Fucker poszli sprawdzić jak to wygląda z drugiej strony. Grupka Runnerów zamilkła patrząc na kierowcę transportera. Miny mieli poważne i byli spięci. Guido też miał zagwostkę co z bliska Alice widziała po tym z jakim namaszczeniem sięga po papierośnicę i machinalnie z niej korzysta. - A Plakatowy coś świrował? - zapytał Hivera odpalając kolejnego białego papierosa który wyglądał jak papieros a nie byle jaki skręt.

- Mówił, że ten trzeci wyszedł z tego co płynął drugi. I, że te dwa z portu pilnują tego nowego. I, że chce się rozejrzeć z drugiej strony. - odpowiedział najgrubszy z obecnych Runnerów wciąż stojąc po pas w zimnej, bagiennej wodzie. Szef pokiwał głową jakby się nad tym namyślał.

- Chcę to zobaczyć. - powiedział w końcu łapiąc dopiero co odpalony papieros w zęby i wyskakując na pakę transportera. Odkąd go prowizorycznie załatano blachą, brezentem i taśmą i wylano co się dało z nabranej wody zachowywała się względnie stabilnie. Ale raczej jasne było, że jej czas jest policzony i lepiej by wyprawa na bagna skończyła się prędzej niż później.

Guido zostawił prowadzenie transportera dla najmłodszego chłopaka z ferajny. Zostawił mu tylko jedno przykazanie: ma nie zgasnąć. Po czym pod przewodem Hivera wyprawa ruszyła śladem zwiadowców. Dlatego pewnie zareagowałby bardziej gwałtownie gdy silnik za plecami umilkł akurat gdy Hiver wychylił się zza zatopionego drzewa i wskazał na kutry. No faktycznie trzy. Dwa znane już z nocnej wizyty w porcie i trzeci nowy, najmniejszy z nich. Ale też najbardziej pracowity, odgrzebywał coś ramieniem roboczym co było przywalone resztkami chyba stodoły. Dwa pozostałe kutry wzięły go w środek ewidentnie roztaczając nad nim opiekę. Ten pierwszy, był bardziej bojowy ale w nocy przyjął na siebie większość ataków więc teraz wyglądał jakby był bliski zatonięcia. Czy tak było naprawdę bez speca od jednostek pływających ciężko było zgadnąć. Wtedy właśnie umilkł silnik transportera.

- Brzytewka. Leć zobacz co się stało. I masz chyba najsłabszy cios. - powiedział przez zaciśnięte zęby szef bandy. Syknął i spojrzał na kierunek skąd właśnie przebrnęli przez bagienną wodę jakby naprawdę rozważał by wrócić do transportera i zrobić porządek i z nim i z nieudanym kierowcą. Ktoś prychnął, ktoś się roześmiał cicho, samymi ustami słysząc kolejny dowcip szefa. Ale po chwili szef jakby ochłonął. - Leć. Nic tu po tobie. Zobacz czy dasz radę pomóc temu patałachowi. I przygotuj się. Tutaj nic po tobie. - powiedział łapiąc żonę za łokieć i przyciągając do siebie. Popatrzył z góry jakby szukał czegoś istotnego na dnie jej oczu i w końcu chyba znalazł bo pocałował ją mocno w usta. Gwałtownie, desperacko i bez tchu. Oderwał się w końcu od niej dość gwałtownie. - Krogulec! Daj jej dwóch ludzi! A bystrych co by wiedzieli co i jak. - rzucił szybko do szefa grupki specjalnej i ten spojrzał na swoich ludzi i skinął na dwóch z nich. Ci pokiwali głowami i szybko dobrnęli przez wodę do rudowłosego Runnera gotowi ją odeskortować z powrotem do transportera.




Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - południe; słonecznie; nieprzyjemnie.




Nico DuClare



- Świetny pomysł Nico. Teraz sam się zastanawiam czemu nie przyszło mi to wcześniej do głowy. - szeryf zgodził się z pomysłami przedstawionymi przez swoją zastępczynię. Chwilę zastanawiali się w grupce chebańskich stróżów prawa jak zabrać by się za praktyczną realizację tego pomysłu. Realne było by popłynął jeden lub góra dwóch stróżów prawa. Raczej zgodne było, że sam szeryf jako osoba najbardziej rozpoznawalna i z największym autorytetem chyba u każdego od lokalnych mieszkańców po dwie, wielkie skłócone strony konfliktu powinien zostać na miejscu.

Podobnie wciąż ciężko ranny Brian nie nadawał się nawet do wstania z łóżka. Eryk jednoznacznie został uznany, że poza biurko i biuro to właściwie nie jest zbyt sensowne wysyłać go gdziekolwiek i z czymkolwiek. Tak naprawdę dyspozycyjni byli tylko Eliott i Nico. Pytanie czy wystarczyłby jeden przedstawiciel prawa czy dwóch.

Chebańczycy też ustalili dość zawężoną listę osób jakie można by zabrać. Głównie rybacy i myśliwi. Znowu powstało pytanie na ile osób i łódek by miała być wyprawa. W pierwszej chwili rozważano wyprawie jedną łódką na dwie czy trzy osoby. Jedna łódka nie rzucała się tak w oczy i nie budziła pytań jak dwie łodzie płynące w tą samą stronę. No ale co dwie łodzie to dwie łodzie wtedy dwie pary wydawały się najoptymalniejszym rozwiązaniem.

No i jeszcze czy wyruszać jeszcze dziś czy wstrzymać się do rana. Za dzisiejszym dniem przemawiało to, że obydwaj wielcy gracze wzięli się za łby więc była nadzieja, że nie będą na miejscowych patrzeć tak czujnie jak w innych okolicznościach. Walka na Wyspie na słuch wydawała się zacięta i intensywna czyli powinna się rozstrzygnąć prędzej niż później. Czyli dzisiaj. Jutro wcale nie musieli się tłuc. Ale dzisiaj została już mniejsza połowa dnia. Wedle Eliotta i Daltona owszem, powinno starczyć czasu by popłynąć na miejsce przed zmierzchem. I jakby wysiąść, obejrzeć i wrócić może i dałoby radę wrócić przed zmrokiem lub tuż po. Ale na to już chyba zbytnio się nie napalali. Więc obejrzeć i zbadać to by pewnie wiązało się z nocowaniem tam do rana i powrót jutro rano najprędzej. Albo odłożenie sprawy do rana, ryzykując, że rano będzie jednak spokój i wypłynięcie rano.




Detroit; Dzielnica Ligii; kamienica Dzikiego; Dzień 7 - wieczór; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



Zespół. Mieli tu zespół. Jasne i sercem i twarzą i duszą całego zespołu był Dziki, jeden z najsłynniejszych kierowców rajdowych detroidzkiej Ligi. Ale dla bystrego obserwatora a długonoga blondynka przykryta kocem na kanapie na pewno do takich można było zaliczyć jasne było, że te serce choć nadaje rytm całemu ciało to jednak bije dla tego całego ciała. Wbrew obiegowej opinii Dziki okazywał się całkiem mocno z nimi zżyty i związany, z tą typową dla Miasta Szaleńców swobodą wyrażania się jaką choćby w Vegas łatwo było uznać za brak szacunku i zostać do tego odpowiednio potraktowanym.

- Dziki pogięło cię? - zapytał bez wahania jakiś starszy, korpulentny facet pytając chyba jak najbardziej poważnie. Siedział przy stole, tym samym przy którym rano Blue z Dzikim minęła siedzącą chyba przy śniadaniu Meg. Ona też nadal tam siedziała zupełnie jakby się od rana nie poruszyła. A sama Blue po bardzo burzliwej i kolorowej nocy, wyścigu na lotnisku z Szafirkiem a przeciw Dzikiemu i reszcie, imprezie potem i tej wspólnej i tej prywatnej, uknutym na siedzeniach posuwanego suva planie, ściągnięciu do pomocy czarnoskórego, zmanierowanego modysty jakiego chyba obawiał się Dziki, zapoznaniu i nawet spenetrowaniu Seiko, porannych spotkaniach bardzo biznesowych najpierw ze Starszym potem z samym Tedem Schultzem oraz deserze tego wszystkiego z jakim wylądowali z Dzikim w jego sypialni piętro wyżej właściwie przespali cały dzień. Co prawda z raz czy dwa panna Faust nawet wstała z postanowieniem, że to już “ten moment” co trzeba się podnieść do pionu ale starczyło jej sił by zejść piętro niżej gdzie toczyło się głównie prywatna ale wspólna część życia zespołu Dzikiego i tam widocznie przysnęła znowu. Bo choć szklanka stała na taborecie obok tak jak ją zostawiła to ktoś ją nakrył kocem. Życie jednak toczyło się dalej.

- Mówię serio. Zobaczycie to będzie coś ekstra. - Dziki stał oparty o jedno z krzeseł przy stole i pulsująco machał dłońmi nie odrywając ich od oparcia krzesła. Stał mniej więcej za stołem więc Blue widziała go gdzieś od pasa w górę jak stał w samym podkoszulku.

- No pewnie, że ekstra. Nadprogramowy Wyścig w grafiku. - inny facet, młodszy i zdecydowanie bardziej umięśniony nie tylko w stosunku do tego starszego ale także w zestawieniu z Dzikim.

- No i nie jakiś tam Wyścig! Deathmatch! Dziki przecież my w ogóle nie jesteśmy przygotowani na deathmatch! - korpulentny facet o południowym typie urody wyrzucił ramiona w górę na znak swojej udręki.

- Rany co pękacie? No to się przygotujemy no. - Dziki też wyglądał jakby już dobrą chwilę maglowali ten temat i wydawał się być trochę tym już zrobiony a trochę jakby miał im za złe ten opór. Spojrzał na Meg ale ta upiła coś ze swojego kubka.

- No ale ja jednego nie rozumiem. Z Blue Lady? Serio? Mamy mieć team z tą przybłędą? Przecież ona nawet nie jest od nas. No Bezmajtas, Clody, Jay no nawet Frank no jeszcze okey. Ale ona? - ten młody co ich rano powitał pierwszy też miał swoje pytania, wątpliwości i nawet jakby pretensje.

- No co za różnica z kim? Raz się przejedziemy z nimi w parze i tyle. Zobaczycie jak reszta postawi oczy w słup. Dziki i Blue Angel w parze? Nikt w to nie uwierzy! Zaskoczymy wszystkich! Poza tym no mimo wszystko nie jest taka beznadziejna. Za kółkiem. - Dziki zaczął mówić chcąc ich przekonać do pomysłu jaki widocznie żywił ich wątpoliwości a nawet niechęci.

- Nie wiadomo jaka jest w deathmatch. Jest szybka i agresywna lubi lekkie fury ale w deathmatch liczy się co innego. Dla nas Frank byłby lepszy do pary. Dlaczego nie chcesz pojechać z Frankiem. - odezwał się ten postawny składając ramiona na piersi i zerkając nieco w górę na opierającego się o krzesło Dzikiego.

- Bo to dupek. Nikt nie chce jeździć z Frankiem. - burknął zmęczonym tonem Dziki unosząc brwi i wydmuchując wolno powietrze przez usta.

- Dotąd nikt nie chciał jeździć z tą Federatką. - mięśniak odbił piłeczkę dalej ciekawie wpatrując się w najważniejszego członka zespołu.

- Bo to głupia lafirynda. - burknął ze złością ten młody.

- Dla ciebie każdy jest głupi z kim Dziki ma problem wygrać. -
uśmiechnął się ten umięśniony teraz zerkając na młodszego i drobniejszego kolegę. Ten nadąsał się wyrzucając ramiona w górę.

- Hej! Ja nie mam problemu z nią wygrać! Wczoraj na lotnisku byłem pierwszy! - zawołał wojowniczo Dziki wskazując na swoją pierś kciukiem.

- A którą miała furę? - zapytał ten chyba najstarszy z zaczesaną na bok grzywką by mniej początki łysiny było widać.

- “Small Bastard”. - odpowiedział bez wahania rajdowiec zerkając na siedzącego, pulchnego rozmówcę.

- No to dobra fura na kręte trasy a tam mieliście prostą. - machnął ręką ten starszy już południowiec.

- Znaczy co? Ja z nią nie wygram? To chcesz powiedzieć Alberto? - Dziki wyglądał jakby naprawdę zaczynał się wkurzać. Patrzył przynajmniej jakby sprawdzał czy ten starszy facet szuka zaczepki.

- Dobrze, wystarczy tego kogucikowania. - do rozmowy nagle wtrąciła się Meg. Wszystkie twarze przy stole spojrzały na nią. - Było nie było teraz siedzimy w tym wszyscy. Nie możemy się wycofać skoro sprawa poszła o Baker St. - wyjaśniła krótko lekko rozkładając dłonie. - Zostaje zagrać to rozdanie tym co nam wpadnie w ręce. - dodała obejmując dłońmi kubek jakby chciała ogrzać od niego dłonie. - Dziki ma rację w jednym, wszyscy będą zaskoczeni tym deathmatch u Schultzów. - Meg spojrzała ponad kubkiem na sofę i postać blondynki owiniętej kocem. Za jej spojrzeniem inni też spojrzeli w jej kierunku.

- Normi weźmiesz rano młodego i sprawdźcie tą cementownię. A teraz bujajcie się na miasto zobaczcie co w ścianach piszczy. Alberto póki co dziś zrób sobie wolne. Ale od rana kujemy maszynę. Wezwij pełny serwis. - Meg zaczęła mówić płynnie a ludzie przy stole słuchali jakby było normą, że wydaje im polecenia. Dwaj młodsi mężczyźni pokiwali głowami, wstali z krzeseł i zaczęli ubierać kurtki. Alberto jednak miał wątpliwości.

- Ostatnia noc skazańca co? Którą mam kuć? - zapytał dość fatalistycznie ale wydawał się być już całkiem pogodzony z tym nieoczekiwanym Wyścigiem.

- To zależy jaką maszynę wystawi druga połowa duetu. Bo Dziki coś nam o tym zapomniał powiedzieć. - Meg odpowiedziała łagodnie i z łagodnym uśmiechem i nagle wszystkie twarze znowu spoczęły na głównym rajdowcu. Ten wydawał się zakłopotany i zwlekać z odpowiedzią. - No świetnie to chyba zostaje ustalić zasady współpracy między naszymi firmami. Na przykład co kto może wystawić. - dodała łagodnie Meg a ludzie przy stole w tym Dziki pokiwali głowami. Dziki trochę nerwowo. - Dziki ale ona wie, że jest z nami w zespole prawda? - po przedłużającej się chwili nerwowego milczenia ligowej gwiazdy Meg zapytała wprost.

- Oj no wiecie… Po Baker St. przyjechaliśmy od razu tutaj a teraz dopiero wstałem… - powiedział zmieszanym tonem Dziki i jakoś wybitnie wyglądał w tym momencie jak chłopiec przyłapany na niezbyt udanym kłamstwie.

- Rraanyyy Dziki! - postacie przy stole i te stojące i te siedzące wydały z siebie serię jęków. Ale jakoś wyglądało, że ta niezbyt mądra wpadka ich gwiazdy jakoś rozładowała napięcie i negatywne emocje. Trójka facetów zebrała się i wyszła znikając na za drzwiami prowadzącymi do schodów na parter. Meg wstała od stołu wciąż z kubkiem w dłoni.

- Uważaj Dziki. Wkopałeś nas w niezłe gówno. - powiedziała kobieta, patrząc na niego uważnie, potem upiła znowu z kubka i spojrzała ponad nim na siedzącą na sofie blondynkę. - Ugadanie się z drugą połową zostawiam tobie. - powiedziała na tyle enigmatycznie, że mogło być to i do Dzikiego którego miała obok albo i do blondynki na jaką patrzyła. Potem ruszyła ku drzwiom na schody prowadzące na wyższy poziom.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline