Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2017, 16:53   #85
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Na widok Lizbeth bez kagańca, jakim zdawał się dla niej być strój pokojówki, Carmen uśmiechnęła się szerzej. Również przyjęła postawę femme fatale i kołysząc biodrami wolnym krokiem podeszła do kobiety.
Ta z początku nie zauważała obecność Brytyjki zajęta przyjmowaniem hołdów mężczyzn ją otaczających. W końcu jednak zerknęła w kierunku podchodzącej arystokratki. Wstała i uśmiechnęła się szeroko.
- Miło mi znów zobaczyć ciebie.- zamruczała i ruszyła przebijając się przez tłumek adoratorów.
- Trochę tu parno.- rzekła obejmując poufale ramię lady Stone i kierując się do wyjścia z hotelu.- A ja mam ochotę na lody? A ty? Jest tu w pobliżu lodziarnia z prawdziwego zdarzenia z bardzo dyskretnym ogródkiem.
Carmen westchnęła, ale zgodziła się kiwając głową i dając się prowadzić. Przyszło jej na myśl, że ciekawie byłoby zobaczyć “starcie” Huai i Lizabeth, dużo ciekawiej niż kochanki, które przyprowadził im Orłow. Widać Brytyjka nawet w łóżku potrzebowała mieć poczucie, że jej kochanki i kochankowie byliby godnymi przeciwnikami także w walce. Ot zawodowe zboczenie.
- To od kiedy jesteśmy na “ty”? A może to tylko gdy ambasador nie patrzy? - zapytała rudowłosej kobiety z nutką uszczypliwości.
- Jesteśmy na ty… gdy ja mam wolne. Lub misja tego wymaga. A teraz mam wolne. Widzisz na mnie mundurek pokojówki? A może wolałabyś zobaczyć?- zamruczała kocio Lizbeth wyraźnie rozbawiona tą rozmową. Ruszyły hotelowym korytarzem l i wyszły na miasto, zwracając na siebie uwagę… choć głównie to Lizbeth zwracała. Dotarły do lodziarni dość szybko. Tak jak Lizbeth wspomniała lodziarnia była blisko. Tam można było zamówić różnorakie desery lodowe. Żadnych lodów na patyku, żadnych włoskich rożków… żadnego jedzenia plebsu. Zresztą ów plebs trudno było zauważyć na ulicach Zurychu.
Carmen pozwoliła swojej towarzyszce wybrać stolik. Sama zaś skomentowała jeszcze:
- Czyli masz wolne, ale... spotykasz się ze mną, by wypełnić rozkaz Joshuy, czyż nie? - uśmiechnęła się znacząco.
- Powiedzmy, że przekażę ci polecenia szefa i mam wolne. Ale najpierw lody.- odparła szukając interesującej ją pozycji na liście, gdy już usiadły przy stoliku otoczonym zewsząd żywopłotem. Przed sobą miały nieduże panele z opisami deserów i przyciskami do wciśnięcia .
Nie przestając się uśmiechać z odrobiną kpiny, Carmen przejrzała menu. Po chwili wybrała niewielki deser z truskawkami i gorącą czekoladą.
- Spieszę się - wyjaśniła i zerknęła na zegar - Za kwadrans mam być w hotelowej restauracji.
- Ach… to sobie nie poplotkujemy, jak to zawodowiec z zawodowcem.- stwierdziła z uśmiechem Lizbeth i nachyliła się ku Brytyjce. Jej język wysunął się z ust, długi i wijący się nerwowo. Nieludzki. Przypominający coś arystokratce. Coś znajomego.
- Mhmmm... jeden mężczyna, dwie kobiety… - wymruczała cofając się i uśmiechając.- Jest do czego się spieszyć.
Zamówiła deser lodowy. I przy zamówionych smakołykach zaświeciły się przyciski.
- Kwadrans to dużo czasu.- odparła Lizbeth sięgając pod sukienkę w okolicy lewej piersi.
Carmen przyglądała jej się z zainteresowaniem, ale bez zdziwienia. Właściwie od kiedy uzmysłowiła sobie podobieństwo genetyczne Lizbeth i węży, poczuła się nieco... spokojniejsza. Dla niej wszak węże nie były czymś obcym.
- Precyzując, nie spieszę się do moich kochanków z nocy. Teraz jestem w pracy. - Powiedziała tylko.
- Oczywiście… praca jest najważniejsza. - uśmiechnęła się wesoło Lizbeth i położyła na stole kopertę.- Tu jest adres i zaliczka. Pracownia krawiecka Gerharda Lubuecka szyje szybko i z fasonem, ale drogo. Wizyta zamówiona na południe. Twój lokaj winien się tam stawić punktualnie. Zrobią mu liberię wygodną i w rekordowym czasie. Wyścigi odbędą się jutro po południu…- przerwała bo zjawił się pracownik lodziarni z zamówionymi porcyjkami.

Okazało się że obie kobiety zamówiły to samo.
Carmen uśmiechnęła się lekko. Mówi się, że genialne i zabójcze umysły myślą podobnie. Oto był tego przykład.
- Tylko lokaj czy ja też? I gdzie my się spotkamy przed wyścigami?
Zajęta smakołykiem Lizbeth z początku ignorowała pytanie. Jej język owinął się wokół truskawki i zaciągnął ją do ust, gdzie została skonsumowana. Potem zagarnął kolejną porcję lodów do ust. Lizbeth nie jadła lodów po ludzku.
- Przyjedziemy po was. Będę prowadziła orzełka. Podjedziemy pod hotel.- mruknęła Lizbeth oblizując wargi. Spojrzała na Brytyjkę.- Nie masz swoich sukni? Z pewnością masz coś ładnego. Mogę też użyczyć swojej garderoby.
- Owszem, mam, po prostu pytam. - Prychnęła Carmen, sięgając łyżeczką do swojego pucharka i powoli zjadając przysmak.
- Ubierz się szałowo. Może coś z dużym dekoltem? - wymruczała zmysłowo smakując swoje lody. - To powinno przyciągnąć uwagę. A i…- tu dodała ponuro.-.. nie narażaj mego pana na śmierć. W przypadku jego zgonu musiałabym przejść na nowo Warunkowanie. -
Paznokcie jej lewej dłoni wysunęły się na kształt naostrzonych pazurów, którymi zrobiła głębokie rysy na blacie stolika. - A bardzo bardzo bym tego nie chciała. Ledwo przeżyłam przemianę w to co jestem, a Warunkowanie… jest stokroć gorsze od samej przemiany. W każdym razie, podczas wyścigów nie będę go mogła chronić, więc… ty i twój… lokaj musicie to zrobić za mnie.
- Twoja troska o niego doprawdy jest wzruszająca. - Odpowiedziała Carmen, kosztując czekolady.
- Jest przystojny, ma dłu… ma odpowiednie wyposażenie do dyscyplinowania.- zachichotała Lizbeth. - Jest dobrym Panem. Następnym razem mogę trafić na gorszy model, nie wspominając o tym że…- wzdrygnęła się nerwowo.-... Warunkowanie do nowego pana… przyjemne nie jest. Więc cenię to co mam.
- Mhm. - Odparła Carmen, zajęta bardziej deserem niż słowami kobiety.
- Jakieś jeszcze pytania masz? Dotyczące misji? - zapytała uprzejmie Lizbeth chowając pazurki i uspokajając się.
- Jakich zagrożeń byś się spodziewała, gdybyś tam była? - zapytała Brytyjka, ciesząc się, że wreszcie przechodzą do konkretów.
- Hmm… fanatyków. Bomb. Zabójców. Może niekoniecznie polujących na mojego ambasadora, ale wbrew temu co się z pozoru wydaje, Szwajcaria nie jest rajem na ziemi. Ci usytuowani najniżej są uciskani, a bezrobotni i pozbawieni dachu nad głową trafiają pod opiekę państwa… stając się państwowymi niewolnikami. - wyjaśniła ironicznie Lizbeth. - Każdy żebrak i wagabunda który postawi stopę w tym “raju” kończy właśnie tak. W obozach pracy. Zdarzają się więc przypadki… że ci najubożsi atakują tych na szczycie w ramach zemsty. A takie wyścigi pociągów przyciągają elity jak płomień ćmy.
- W porządku. I nie musisz się martwić, zadbam o Joshuę, jest w końcu ambasadorem mojego kraju, a teraz jeśli wybaczysz, czas na mnie. - Wstała powoli od stolika.
- Oczywiście… nie przejmuj się mną. Ani rachunkiem. Pójdzie na ambasadę.- rzekła uprzejmie Lizbeth nie przerywając konsumpcji smakołyku.
- W takim razie smacznego i... do zobaczenia. - pożegnała się.
- Do zobaczenia.- usłyszała w odpowiedzi ruszając tam gdzie wszak obiecała być. W sali jadalnej hotelu.

Orłow i Gabriela już tam byli. Oboje niezbyt zainteresowani posiłkiem, który skubali w oczekiwaniu na powrót Carmen. Gabi praktycznie przysypiała nad talerzem. Widać jej noc była cięższa od tej, którą przeżyła arystokratka.
- Dzień dobry śpiochy! - Carmen przywitała ich z uśmiechem i usiadła przy stole.
- Dzieeń dobry… - mruknęła niewyraźnie Gabriela i ziewnęła. - Nocne przeszpiegi nie były aż tak dobrym pomysłem jak sądziłam.
- A tobie jak poszło spotkanie z tą Lizbeth?- zapytał Orłow zaciekawiony.
- Bardzo dobrze, udało się zdobyć zaproszenia na jutrzejszy wyścig. Tymczasem... - z czarującym uśmiechem podała mu wizytówkę - Ten pan uszyje ci strój lokaja. Masz się stawić koło południa u niego.
- Cudnie. Już się cieszę.- stwierdził sceptycznie Orłow sięgając po podany kawałek papieru.- Musi być dobry, skoro ma przygotować strój w ciągu jednego dnia.
- Taka liberia wymaga trzech przymiarek. Z pewnością będziesz musiał tam długo posiedzieć.- oceniła sytuację Gabi.
Jan Wasilijewicz westchnął cierpiętniczo.- Coś jeszcze ta Lizbeth przekazała?
- Że przyjadą po nas jutro i że... mam ochraniać ambasadora. I tutaj moje zadanie dla ciebie Gabi, zorientuj się czy ktoś się nie odgraża, że wysadzi stadion. Przejrzyj też prosze listę gości, jeśli uda ci się do niej dotrzeć.
- Toooo… trudne zadanie. Zwłaszcza tak szybko. - stwierdziła Gabi bez entuzjazmu w głosie. Może dlatego, że była senna. Za to sama też coś położyła na stoliku. Nieduży kajecik. I dodała nieco rozkojarzona. - Moje owoce… to znaczy… owoce mojej pracy. Łatwo nie będzie.
- Przybliżysz czy mam sama rozszyfrowywać? I ogarnij się trochę, to nie pierwsza noc, którą zarwiesz na misji. - Powiedziała Carmen.
- Ehmmm… ma dość solidną deus ex machinę. Zauważyłam martwy punkt w jej polu widzenia, ale… nie wiem czy po jego przejściu nie wpakowałabyś się w pułapkę.- oceniła Gabi podpierając policzek dłonią. - Więc wejście do domu nie byłoby łatwe. Po pracy… spotkał się z dwoma przyjaciółmi i poszli do drogiej restauracji, gdzie popisywał się swoim bogactwem i razem próbowali przyciągnąć uwagę co ładniejszych kobiet. Bez skutku. Może są tam za dobrze znani? Restauracja nazywa się “ Jadeitowa Orchidea” i… chodzą tam osoby z odpowiednio grubym portfelem i koneksjami. Nie wiem o czym rozmawiali we trójkę, bo spoglądałam przez lornetkę na nich.- uśmiechnęła się kwaśno dodając po chwili.- Nie było mnie stać na wejście. -
Podrapała się po nosie.- Potem było kino… z nudnym filmem wojennym. Tu się trójka przyjaciół rozstała i nasz adwokat wrócił do domu w objęcie deus ex machiny oraz swego goryla, który się opiekuje domem i nim. Zauważyłam że dzwonił parę razy… za którymś z nich… podjechała taksówka z pięknie ubraną kobietą i… - tu Gabriela zaczerwieniła się dodając.-... no... baraszkowali długo i głośno. Następnie kobieta wsiadła do taksówki i odjechała. Pojechałam za nią, bo nudziło mi się tkwienie pod jego domem i dotarłam do do… luksusowego zamtuza podszywającego się pod ekskluzywny kabaret o nazwie “Czerwone Usta”. Trochę tam popytałam i dowiedziałam się że Hercel jest stałym ich klientem, zamawiającym panienki zazwyczaj dwa razy w tygodniu. Zawsze te najdroższe i najładniejsze. On żyje ponad swój stan. Szeregowy adwokat, nawet w renomowanej kancelarii nie zarabia tak dużo.
- Albo ma lewe dochody. Dobrze się spisałaś. - Powiedziała Carmen, kończąc niewielkie śniadanie. W końcu po pucharku lodów nie była zanadto głodna.
- Co teraz zamierzasz?… bo jednak trochę pośpię.- stwierdziła bez entuzjazmu Gabriela, a i Orłow przyglądając się Brytyjce dodał.- Mnie czekają przymiarki, ale to pewnie też jestem w stanie załatwić sam.
- W sumie nie mam planów... - zastanowiła się - Coś proponujecie?
- Dobre pytanie.- stwierdził zamyślony Orłow.- Zakładam, że ambasadę masz pod swoim obcasikiem, więc tam działać nie musimy. Mogłabyś pośledzić Hercela… jeszcze bez interakcji z nim. Skoro ciebie jeszcze nie widział to nie marnujmy tego atutu
- Alboo.. skorzystać z kajeciku. Może spróbować tych przyjaciół, albo… u właściciela kabaretu coś się wywiedzieć.- zamruczała Gabi.
- Myślę, że jak będziemy się chcieli dostać do Hercela to najlepiej podszyć się pod zamówioną przez niego pannę, czyli na razie nie ruszałabym ani kabaretu, ani samego prawnika i jego przyjaciół - niech moja twarz jest dla nich obca.
- Mam za to inny pomysł... ostatnio Huai wprowadziła mnie do tego bosa od goryli. A gdyby tak udać, że znów go odwiedzam i spróbować dowiedzieć się czegoś o napaści na muzeum? - zastanawiała się na głos - Tylko nie mogłabym się z nim spotkać, bo wtedy spaprałabym kontrakt Huai i Yue i mogłoby to być tyle z naszego zaproszenia do Singapuru... Ech, chyba jednak nie warto ryzykować.
- Mogłabyś też uderzyć wprost do źródła i udając… bo ja wiem.. reporterkę. Spróbować coś uzyskać u dyrekcji muzeum.- zastanowił się Jan Wasilijewicz.
Carmen przytaknęła.
- Niezły pomysł. - podchwyciła.
- To ustalone… - Orłow uśmiechnął się lekko i spytał. - A co możesz powiedzieć o tej Lizbeth? To jakaś sekretarka ambasadora?
- Cóż... bardziej służąca i... prywatny ochroniarz. Po modyfikacjach... jest trochę taka... zwierzęca. - Wyjaśniła Carmen, drapiąc się po karku.
- Brzmi podejrzanie. Wolałbym jednak głupiutką panienkę z główką pełną marzeń. Z takimi nie ma kłopotów.- ocenił mężczyzna.
- Jej i tak jutro nie będzie na wyścigach. Nie powiesz mi zresztą, że nagle zacząłeś unikać władczych kobiet. - Zaśmiała się Brytyjka.
- Prywatnie tak… lubię. Ale podczas tej misji może być kłopotliwa. Przypuszczam że ambasadora dość łatwo sobie owinęłaś wokół paluszka. Ona może sprawiać problemy, jeśli jest bardziej… zwierzęca. Różne plotki o takich krążą.- wyjaśnił Rosjanin.
- Jakie plotki?- zaciekawiła się Gabriela.
- Że są… dzikie… niestabilne emocjonalne i czasami nieprzewidywalne.- stwierdził krótko Jan Wasilijewicz.- Szczegółów nie znam.
- Tak, ona taka jest. - Przyznała Carmen. - Przypomnę jednak, że akurat ambasador nie jest naszym celem, więc nie przewiduję na tej linii konfliktu. Choć też nie chciałabym mieć jej za partnera w akcji. Mimo niemal pewnej skuteczności.
- To wszystko ustalone. Na mnie już pora… idę do przymiarki. -westchnął Orłow zabierając podaną mu przez Brytyjkę kopertę.- Pewnie zajmie mi to do wieczora. Zaiste okrutnie się mścisz na mnie Carmen.
- Ależ, ależ... to dopiero przedsmak jutra, mój sługo. - Carmen uśmiechnęła się, również wstając od stołu. Na odchodne zwróciła się do przysypiającej Gabrieli - Daj sobie kilka godzin snu, ale mam do ciebie wcześniej jedną prośbę. Zadzwoń do gabinetu dyrektora muzeum, powiedz, że nazywam się Victoria Pierre i jestem redaktorką New London w podróży i wpadnę przy okazji przesiadki w Zurychu na wywiad koło południa. Nie przyjmuj odmowy.
- Dobrze.. tak za pół godziny będziesz umówiona.- stwierdziła z uśmiechem Gabriela wstając od stolika i ruszając do swego pokoju. Zapewne by stamtąd zadzwonić.
Carmen dokończyła kawę i również wróciła do swojej sypialni. Tam wyjęła z bagażu “zerowe” okulary i upięła włosy w kok, dzięki czemu wyglądała bardziej jak dziennikarka niż arystokratka. Na koniec zmieniła suknię na dopasowany czarny kostium z luźnym surdutem.

[media]https://i.pinimg.com/736x/89/0b/7d/890b7dad64482326c04fb054e469fb47--victorian-gothic-fashion-victorian-dress-steampunk.jpg[/media]
Wyglądała bardzo profesjonalnie i takim wrażeniem emanowała. Pozostało tylko zamówić taksówkę w nadziei, że Gabi się spisała. A jeśli nie… to wykorzystać imperialny tupet i arystokratyczną dumę, by utorować sobie drogę.

Muzeum Kultur Starożytnych przy Wilhelmstraße 46 było dość małe jak na standardy miasta, ale i tak robiło wrażenie. Bazaltowy gmach oparty na planie kilku luźno połączonych ze sobą prostokątów za pomocą wąskich dróżek osłoniętych przed deszczem daszkiem podpartym dwoma kolumnadami. Wybrana barwa kamienia nadawała ponurego charakteru temu budynku. Muzeum wyglądało bardziej na mauzoleum. I miało dwóch strażników. Potężnie zbudowane goryle w policyjnych mundurach stojących u jego wrót.
Carmen pewnym krokiem ruszyła do drzwi z zamiarem przekroczenia ich.
Goryle przyjrzały się jej bacznie i czujnie, ale… nie zrobiły nic. To w końcu było muzeum, obiekt publiczny. Brytyjka więc bez problemu dotarła do kasy muzeum i prowizorycznej bramki wzbraniającej dostępu do dalszych części budynku. W kasie… zamiast automatu była młoda kobieta o upiętych w kok ciemnych włosach. Wyraźnie niezadowolona z roli jaka jej przypadła.
- Dzień dobry, Victoria Pierre, New London, byłam umówiona na rozmowę z dyrektorem - rzuciła na jednym oddechu, jakby nie chcąc tracić niepotrzebnie czasu.
- Tak. Zostałam poinformowana o pani wizycie. Proszę wejść. Trzeba skręcić na prawo przy sarkofagu i udać się na górę. Schodami, bo winda nie działa.- wyjaśniła uprzejmie kobieta wpuszczając Carmen na teren muzeum.
Nie tracąc reporterskiego pędu, Brytyjka popędziła wskazaną drogą, rzucając za siebie tylko zdawkowe: “Dzięki!”
Winda miała na sobie napis “Nieczynna”. Światła w korytarzu i gablotach nie świeciły, soczewki obserwujące sale z eksponatami nie poruszały. Carmen dość szybko zorientowała się więc, że deus ex machina muzeum nadal nie działa. To tłumaczyło obecność tylu małpich funkcjonariuszy włóczących się po muzeum. Carmen dotarła do schodów i po krótkim spacerze ruszyła korytarzem do dużych drzwi na jego końcu.
“Maksimilian Haerz”- Głosiła plakietka. A po otworzeniu drzwi Brytyjka zobaczyła brodatego acz młodego mężczyznę w szykownym, acz nieco ekscentrycznym stroju eksponującym kosztowną spinkę.
- Tak? W czym mogę pomóc? - zapytał uprzejmie wędrując spojrzeniem po sylwetce agentki.
- Jestem reporterką New London - powiedziała Carmen wchodząc do środka i po męsku wyciągając rękę w stronę dyrektora - Dziękuję, że znalazł pan czas, by odpowiedzieć na kilka pytań.
- Oczywiście... wszystko dla prasy.- rzekł z uśmiechem Maksimilian i zaczął gadać zachwalając swą placówkę.- Nasze muzeum nie jest może największe, ale za to skupione na początkach cywilizacji. Mamy imponującą kolekcję ceramiki czerwonofigurowej po tej stronie Alp. Nie licząc oczywiście kolekcji Albionu.
W czasie, gdy mówił, Carmen wyjęła z torby notatnik i zaczęła udawać, że coś pisze.
- Coś jednak z państwa zbiorów ostatnio ubyło. Jak pan skomentuje ostatnią kradzież z - przypomnijmy - morderstwem i wieloma niewiadomymi?
- Nie zginął żaden człowiek.- mina dyrektorowi od razu zrzedła, a i entuzjazm wobec prasy wyraźnie opadł. - Mogę też zapewnić, że nie zginęło nic cennego. Nic szczególnie cennego, a co do detali, to… śledztwo jest w toku, a ja nie jestem uprawniony do udzielania na jego temat informacji.
Odetchnął głęboko i stwierdził smutnym tonem. - Musi pani zrozumieć. Muzea takie jak moje nie mogą ciągle bazować na stałej ekspozycji, a nie mamy takich rozległych zbiorów by móc od czasu do czasu zmieniać pokazywane eksponaty. Jedyną naszą szansą jest wypożyczanie zbiorów z innych muzeów na ekspozycje tematyczne. A kto wypożyczy swe eksponaty już raz okradzionej placówce? Rozgłos w tej sprawie bynajmniej nie jest mi na rękę.
Carmen zrobiła strapioną minę.
- Panie dyrektorze, z całym szacunkiem, ale rozgłos zrobił się już sam, piszą o was chyba wszystkie liczące się dzienniki. Jedno, co może Pan zrobić w tej sytuacji to opisać zabezpieczenia, które zostały sforsowane, by ewentualni inwestorzy oraz inne placówki wiedziały, że zrobiliście naprawdę wszystko, by zadbać o zbiory... a z tego co słyszałam, sprawa jest nietypowa, prawda?
- Tak usłyszałem od śledczych.- potwierdził dyrektor krótko. I westchnął niczym męczennik na widok narzędzi kaźni.- Całą deus ex machinę rozwaliło. Ubezpieczenie nie pokryje całości kosztów jej wymiany.Tryby zatarte… karty perforowane uszkodzone. Trzeba będzie od nowa ją programować.
- Czyli napastnik wiedział co robi... czy raczej był to taki atak brutalnej siły?
- Moje muzeum wyglądało rano jak po przejściu tornada. Trudno to uznać za finezyjną robotę.- jęknął nerwowo Maksymilian.
- Niektóre gazety piszą, że ślady wyglądały tak, jakby atak nastąpił od środka muzeum. Czy to możliwe?
- Nie mogę udzielać takich informacji. To że jakieś gazety mają wtyki w policji nie oznacza, że ja mogę robić to samo. Mnie mogą oskarżyć o działanie na szkodę śledztwa. Czy pani wie, że mnie… podejrzewają zorganizowanie całego tego wydarzenia? Mnie! Bo niby mógłbym zarobić na ubezpieczeniu. Banda niemot chce zrzucić na mnie winę i zamknąć śledztwo.- rozemocjonował się dyrektor.
Carmen niby to z bólem serca przestała pisać i zamknęła notatnik.
- Zawsze znajdą się piranie, gdy gruba ryba zostanie zraniona, proszę się jednak nie martwić i... cóż, tak między nami mogę zdradzić panu, że właśnie przyleciałam z Kairu. Miejscowi mówią, że jedne wykopaliska zostały zniszczone przez... żywe mumie.
Ja wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale... idąc tym śladem musiałam się z panem spotkać! - powiedziała tonem fascynatki.
- Nie. To brzmi absurdalnie. - westchnął dyrektor i stwierdził po dłuższej chwili.- A choć były ślady walki i to dość krwawej. A choć mumie zostały skradzione to… jak pani wie goryle zostały zabite, a Janus… jeśli nawet zostanie uruchomiony ponownie to stracił pamięć i prawdopodobnie zapisy wydarzeń przepadły.
- Czyli tak zupełnie abstrahując między nami, gdyby to były te mumie... to przecież nie mogły znać się na deus ex machinie, prawda? Ktoś nimi kierował... - zastanawiała się na głos - Skąd je mieliście? Wypożyczaliście je?
- Nie… Mumii w Egipcie jest jak pcheł na psie. Większość to zwłoki niższych urzędników i dowódców. Można je kupić tanio, a robią takie same wrażenie jak mumie faraonów. Było też kilka peruwiańskich. - ocenił Maksymilian smętnie. Widać ich strata jednak bolała.
- A czy ktoś się nimi ostatnio zajmował przed tym incydentem? Jakaś firma może pomagała przy zachowaniu ciał w odpowiednim stanie albo może ktoś inny robił reportaż? Chodzi mi o kogoś, kto mógł być sam na sam z eksponatami.
- Nie mogę udzielić takich informacji. Dobro śledztwa i takie tam pierdoły… sama pani rozumie.- wyjaśnił uprzejmie dyrektor.
- Dlatego pytam nieoficjalnie. Obiecuję, że taka informacja nie znajdzie się w artykule, po prostu wie pan... sama staram się zrozumieć. - Spojrzała na niego wzrokiem smutnego szczeniaka.
- Nie powinienem chyba. Niech pani zrozumie, to nie jest… - westchnął dodając.- Z tego co wiem, to nikt się nie zbliżał do mumii, choć niedawno jakaś badaczka historii przeprowadzała wywiad na temat naszych nieboszczyków z naszą kadrą naukową. Dla jakiegoś periodyku historyczno-archeologicznego z Prus. Madame Giselle Buenchen? Jakoś tak.
- Oczywiście, rozumiem, rozumiem. Dobrze, panie dyrektorze, w takim razie nie będę już niepokoić... chyba że wie pan, gdzie ta badaczka się zatrzymała. Chętnie porozmawiam z nią na temat jej badań.
- Niech pani spyta tych… redaktorów z Prus. Na pewno wy, ludzie prasy, macie odpowiednie kontakty.- zaproponował Maksymilian.
- Oczywiście, oczywiście. Dziękuję zatem za pana cenny czas. - Carmen podała mu znów rękę, tym razem by się pożegnać.
- Do widzenia.- stwierdził krótko dyrektor jakoś niespecjalnie zadowolony z tego wywiadu. Cóż… w jego oczach reporterka nie interesowała się tym czym powinna.
Carmen jednak zanim udała się do wyjścia, postanowiła obejrzeć sobie muzeum, a szczególnie wypatrując śladów po napadzie.
Nie było już krwi. Zmyto ją pewnie. Carmen dostrzegła ślady po kulach i ślady po ostrzach na ścianach i podłodze. Niewiele więcej jednak można było odkryć teraz, gdy dyrekcja muzeum skupiła się na doprowadzeniu sal wystawowych do pierwotnego stanu. A choć te rysy i dziury były trudne do dostrzeżenia, to były wyraźnym dowodem jak wielka jatka odbyła się w tym miejscu. Skoro nawet teraz były widoczne tu i tam, mimo usilnych prób pracowników tej instytucji do w pełni wyrugowania pozostałości po tym niefortunnym incydencie.
Carmen przyglądała się śladom, starając się w głowie odtworzyć tempo walki. Gdzie mogła się zacząć?
Na to jednak mimo swych wysiłków odpowiedzieć nie mogła. Gdyby miała dostęp do świeżego pola bitwy, albo chociaż do policyjnej dokumentacji, to tego problemu by nie było. Ale dyrekcja muzeum zadała sobie wiele trudu, by tu posprzątać. A wodzenie Brytyjki nosem po ścianach i podłodze zaczęło przyciągać uwagę policyjnych goryli pilnujących porządku w muzealnych salach.
Wreszcie uznała swoją porażkę i postanowiła zakończyć obchód muzeum. Podeszła do kobiety w kasie.
- Przepraszam, słyszałam, że Madame Giselle Buenchen tutaj była. Dawno się nie widziałyśmy. Może zostawiła na siebie jakieś namiary? Wpisywała się może do Państwa księgi?
Kobieta zmarszczyła brwi i zamyśliła się. Po czym przejrzała księgę pamiątkową i wzruszyła ramionami dodając. - Nie ma żadnego wpisu pod takim nazwiskiem, a inne źródła informacji uległy zniszczeniu wraz z deus ex machiną muzeum.
- Rozumiem, cóż, wielka szkoda. - Powiedziała Carmen i wyszła z budynku, zastanawiając się jak mogłaby zdobyć informacje o reporterce. Najprostszym sposobem było poproszenie o to ambasadora, jednakże z nim miała się jutro zobaczyć. No i sporo dla niej zrobił... Postanowiła spróbować więc poszukiwań na własną rękę i... udała się do budynku Biblioteki Narodowej, aby poszukać periodyku, o którym mówił dyrektor muzeum.

Zurych miał wspaniałą bibliotekę i bardzo dobrze wyposażoną. Co prawda za wstęp się płaciło i za trzecią godzinę też. I za każdą kolejna po niej. Jednak Carmen aż tyle czasu nie potrzebowała.


Lucjusz który był deus ex machiną tego budynku dość szybko i skutecznie dostarczył Brytyjce to czego żądała. Kolejnych egzemplarzy wydawanych w Prusach gazet zajmujących się archeologią lub/i historią. Bowiem Lucjusz nie miał w swej bazie danych żadnego artykułu napisanego przez ową Giselle. Żadnej notki biograficznej, żadnego odnośnika. Nic. Jakby nie istniała w świecie naukowym, a przecież do takich gazet pisywali uczeni właśnie. Giselle musiała być więc naukowcem.
Jednakże nic te poszukiwania nie dawały. Carmen przeglądała gazetę za gazetą nie znajdując żadnych śladów istnienia tej reporterki.
Za to ktoś znalazł ją…
Jakiś dżentelmen bowiem obserwował Brytyjkę, najpierw zza dużego tomu który z początku przeglądał zerkając ku siedzącej parę metrów dalej arystokratce. A potem wprost bezczelnie spoglądał na nią jakby chciał ją przeszyć wzrokiem.


Młody panicz o dość ekscentrycznym stroju, wszak ta czarna szata miała lekko orientalne konotacje. Podpierał się przy tym laseczką z hebanu zakończonej rączką wykonaną z rubinu. I ciągle spoglądał na Brytyjkę, co… samo w sobie nie było podejrzane. Wszak Carmen przywykła do bycia rozbieraną wzrokiem przez mężczyzn. Efekt uboczny bycia pożądaną przez wszystkich artystką. Mimo to… coś w jego spojrzeniu było nietypowego.
Jako że wciąż była w przebraniu reporterki, czuła się nieco swobodniej. Podniosła wzrok na młodzieńca i posłała mu pytające spojrzenie.
Ten uśmiechnął się drapieżnie i bynajmniej nie speszył się jej wzrokiem. Gestem zaprosił ją ku sobie.
Ona zaś gestem odmówiła, wskazując na leżące przed nią archiwa. Nie zamierzała nieznajomemu ułatwiać podboju. Ot, uśmiechnęła się i wróciła do swoich poszukiwań.
Przez chwilę nic się nie działo. Ot kolejne przerzucane gazety nie ujawniały żadnych nowych informacji. Jedyny artykuł jaki znalazła w najnowszych numerach dotyczył odkrycia naturalnie zmumifikowanych zwłok w Mongolii i był napisany przez mężczyznę.
Jakiś cień przesłonił jej światło i usłyszała ciche zapytanie.
- Jest pani pewna, że znajdzie pani to czego szuka tutaj? W tych… gazetkach?
Carmen podniosła głowę i uśmiechnęła się znów.
- Pan, jak rozumiem, wie dokładnie czego poszukuję?
- Dotknęło panią coś niezwykłego. Coś czego wyjaśnić się nie da nauką. Coś co odbiło się piętnem na pani…- uniósł laskę i przesunął nią po policzku. Zdobiący ją rubin rozbłysł lekkim światłem. To mogła być jakaś jarmarczna sztuczka, ukryta w lasce lampka zasilana małą baterią. Mogła to być to. -... życiu. Ja to widzę.
- Często pan w ten sposób umawia się z nieznajomymi na kawę? - Carmen nie przestawała się uśmiechać.
- Tylko z wyjątkowymi osobami. Jest między nami jakaś koneksja… choć nie tak oczywista.- przysiadł się nieznajomy i spojrzał na zebrane przez Carmen gazety. - W takich rzadko trafiają się artykuły dotyczące ezoteryki.
- Z tego chyba prosty wniosek, że nie jej poszukuję. - odparła Brytyjka, którą faktycznie bawiła cała ta sytuacja. Po prawdzie było to urozmaicenie od naukowego bełkotu, który musiała przeglądać.
- A czego takiego poszukujesz? - mężczyzna spojrzał z zakłopotaniem na rubin zdobiący jego laseczkę jakby był on winny nieporozumienia. Potem jednak jego wzrok powędrował w dół na Carmen i jej postać.
- Na pewno nie obcego, który bez pozwolenia mówi do mnie na “ty”. - Odparła i wstała od stolika. Czuła, że tutaj nic nie znajdzie.
- Wybaczy pani śmiałość.- odparł niezrażony mężczyzna i machnął laseczką. Na moment jakby komnata pociemniała, a do ucha Brytyjki doszły dźwięki… ciche… jakby na granicy słuchu potępieńcze jęki. Na moment, bo potem wszystko wróciło do normy. - Ale jakże mógłbym pozwolić sobie na zwłokę, przy tak… naznaczonym fatum spotkaniu.
- Niestety, na mnie czas. - choć nie dała tego po sobie poznać, prezentacja mężczyzny trochę ją zaniepokoiła. Spojrzała na innych użytkowników biblioteki, czy oni także zauważyli zmianę, której dokonał nieznajomy?
- Rozumiem. - mężczyzna sięgnął pod szatę do kieszeni i wyjął z niej bilecik. Położył go na jednej z gazet. - Gdyby jednak zmieniła pani zdanie… lub znalazła czas.-
Bilecik był zwyczajny, podobnie jak zachowanie nielicznych czytelników w tej części biblioteki. Nikt niczego nie zauważył, poza nią oczywiście. Może rzeczywiście coś ich łączyło?
Carmen spojrzała na bilecik i już miała ruszyć w kierunku wyjścia, gdy się zawahała. Co jej szkodziło? Umiała sobie przecież poradzić, a i tak obecnie innych planów nie posiadała.
Powoli zlustrowała “magika” wzrokiem.
- Powiedzmy, że znajdę nieco czasu... ale w zamian poznam pana nazwisko. - Rzekła.
- Magnus Reinchard. Hrabia Rosenheim w Bawarii. - odparł z uśmiechem mężczyzna i zapytał. - A pani?
- Victoria Pierre, reporterka. - Odpowiedziała bez zająknięcia, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
- Miło mi poznać madame Pierre.- ujął dłoń w swoją i pocałował szarmancko jej nadgarstek. - Ufam że znajdzie pani czas na kawę u mnie w domu? Zaproponowałbym pewnie jakiejś kawiarni, gdyby nie moje osobiste zainteresowanie pani… przeżyciami i świadomość tego jakiego rodzaju to są przeżycia. Z pewnością nie takie o których można swobodnie opowiadać.
- Obawiam się, że mnie pan przecenia, ale niech będzie. - odpowiedziała lekkim tonem Brytyjka, chwytając mężczyznę pod ramię. - A czy to nie dziwne, że bawarski hrabia mieszka w Zurychu? - zapytała przy tym.
- Widać nigdy nie była pani w Bawarii, skoro zadaje pani takie pytania.- odparł ze śmiechem mężczyzna. - Bawaria to katolicki ciemnogród. Miejsce porośnięte lasami i pogrążone w małomiasteczkowych tradycjach. Można tam polować na zwierzynę albo… strzelić sobie głowę z flinty. To jedyne rozrywki w Bawarii.
- A jednak nie wydaje się Pan typowym Bawarczykiem, hrabio - rzekła Carmen, pozwalając się wyprowadzić budynku biblioteki.
- Jestem oświeconym… osobą która wie, że to wszystko dookoła, to fasada za którą ukrywa się coś więcej. - wyjaśnił tonem mędrca szerokim gestem pokazując otoczenie biblioteki.- Pani też to zauważyła, prawda?
- A jeśli zaprzeczę? - zapytała prowokacyjnie.
- Skoro pani idzie… to nie wierzę w to zaprzeczenie. A może też powód jest inny. Może ciekawi pani jakie to cuda… skrywa moja alkowa? - zapytał równie prowokacyjnie hrabia.
- Raczej z zawodowej ciekawości próbuję pana rozgryźć. Ile w tym wszystkim blichtru i jakie są prawdziwe intencje szanownego pana... - Powiedziała wprost.
- Mi-sty-czne… choć oczywiście… nie jestem odporny na pani zjawiskową urodę.- wyjaśnił uprzejmie hrabia przywołując taksówkę i wpuszczając Brytyjkę pierwszą.
- Uprzedzam, że nie reaguję za dobrze na takie podrywy - ostrzegła go, wsiadając do środka.
- A na jakie pani reaguje dobrze? - zażartował wsiadając za nią i podając adres taksówce dodał, gdy taksówka ruszyła.- Zresztą jak wspomniałem tu chodzi o coś więcej niż trywialny podryw.
Pojazd ruszył kierując się uliczkami miasta w głąb dzielnicy willowej. Carmen nie odzywała się przez tę drogę, starając zapamiętać okolicę.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 12-11-2017 o 16:56.
Mira jest offline