Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2017, 13:00   #94
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Phandalin
27 Eleint, Śródlecie. Popołudnie

Nieco skonfundowana rozwojem wydarzeń w Phandalin drużyna rozeszła się po osadzie. W gospodzie zostały tylko Turmalina i Przeborka. Krasnoludzica nie miała chwilowo powodu do wszczęcia mordobicia, gdyż Południowcy po prostu ją ignorowali. Podobnie zresztą jak innych gości. Geomantka nie była szczęśliwa, że rządy Tressendarów pozbawiły ją okazji, by w glorii i chwale Smokobójczyni przybyć do osady, ale cóż miała zrobić? Zresztą dzień był jeszcze młody. Póki co “zabawiała” rozmową barbarzynkę, ale ta szybko wymówiła się koniecznością zrobienia zakupów i znalezienia miejsca na nocleg. Nie pomogły zapewnienia Turmaliny, że “już ona tu zaradzi”; Przeborka nie miała ochoty się awanturować ze skołowanym gospodarzem. Ruszyła więc do Składu Barthena po swoje rzeczy i pozałatwiać kilka spraw. Z zakupami nie było problemu, co do identyfikacji kupiec skierował ją do mieszkającej na rynku tymorytki Garaele. Z tego co jej się zdawało w tym samym domostwie zniknęła wcześniej Torikha; wyglądało na to, że kapłanki mieszkały razem.

Joris dał sobie spokój z obiadem i poszedł zbierać informacje. Miał zamiar zacząć od Garaele, ale na wspomnienie skwaszonej miny Torikhi jakoś mu się odechciało wizytować domostwo kapłanek. Ruszył więc do sadu Darana; półelf nie trenował nikogo na polach, nie było go też w gospodzie, więc dom półelfa był kolejnym miejscem, które należało odwiedzić. Zastał tam nie tylko Edermatha ale i Hallwintera, którzy osuszali garniec cydru; sądząc po nieco chwiejnych ruchach - nie pierwszy tego dnia. Sildar jowialnie przywitał Jorisa i zaprosił do stołu. Starzy awanturnicy zaczęli wypytywać mysliwego o Thundertree i smoka, ale rozmowa sama szybko zeszła na bieżące problemy. Slidar na zmianę to pił, to walił pięścią w stół.
- Mówię ci, to na pewno są czerwoni czarodzieje, albo ci, zem… zem…
- Zentharimowie
- usłużnie podpowiedział Daran, chyba nieco trzeźwiejszy od miecznika, z którym przez ostatnie miesiące całkiem się zaprzyjaźnił.
- No właśnie! Chcą naszą kopalnie, pola, krowy i kobiety! - perorował dalej waterdeepczyk, który co prawda kobiety nie miał, ale powodzenie u płci przeciwnej - a i owszem.
Na pewno trzeba mieć na nich oko - Daran spojrzał na Jorisa. -Już wcześniej krążyło tu sporo podejrzanych typów, a teraz, gdy Kopalnia się znalazła… Niby nie pytali ani o Czerwonych, ani o tego maga, który siedział w Studni Starej Sowy, ale czy to trudno podsłuchać plotkujące przy strumieniu baby, albo dzieciarnię podpytać? Może dobrze, że Marduka nie ma, bo by od razu na udry z nimi poszedł, a tu rozważnie trza…
- MAM! Mam znajomych w Neme… Neve… Waterdeep. Posłałbym umyślnego, może jakie drzewo geme… gere… rodowe znajdzie…
- Ale to potrwa.
- Ano potrwa…. Wypijmy za to!
- ryknał Slidar i wcisnął Jorisowi pełny kubek.


Tymczasem Shavri i Stimy próbowali zrobić informacje bardziej naukowymi sposobami, wertując zapisane drobnym, ozdobnym pismem księgi. Niziołek z powrotem wsadził nos w “Vola Przewodnik…”; Traffo znalazł zaś “Historię Północy”. Była to opasła i nużąca lektura, a autor nie zadał sobie trudu by opatrzyć ją w spis treści. Tropiciel kartkował więc powoli tomiszcze, ziewając ze znudzenia, trąc oczy i zastanawiając się kiedy trafi na interesujące ich miejsca i lata. Co jakiś wychodził z lochu sprawdzając położenie słońca na niebie; w końcu mieli się spotkać w gospodzie przy kolacji i nie wypadało się spóźnić. Gdy czas się był już zbierać niziołek wydał z siebie mrożący krew w żyłach okrzyk, na dźwięk którego drzemiący wiezień poderwał się z pryczy; skoczył na równe nogi i wykonał radosny, choć nieco kulawy taniec radości.
- Mam, mam! - krzyknął, łapiąc Shavriego za rękę, w której zaskoczony tropiciel już trzymał miecz. - Zobacz: bla bla bla, “ Podróżowałem dekadni kilka śladami czarodziej Bowgentle, który uproszony przez lokalnych drwali przemierzał lasy Neverwinter w pooszukiwaniu pozostałości starej magii, która mogłaby szkodzić maluczkim. Uwagę zwracał zwłaszcza na ruiny elfie, czy nawet podmurówki stare, co na nich już nowe budowle położono. Ponoć u znajomego maga na skraju lasu pomieszkiwał, od jego chowańca nazwano Wieżą Starej Sowy. Nie udało mi się jej odnaleźć, gdyż dzicz tam straszliwa i nie tylko traktów, ale i duktów nie uświadczy. Udałem się więc teleportem do Triboaru, gdyż w niedalekim Lesie Krypt widziano ponoć ducha tego szacownego czarodzieja. Nie zoczyłem jednak ani jego, ani żadnego innego widma, a dalsze ślady w sąsiednie góry powadziły, gdzie Bowgentle do podziemi ponoć zszedł. Widzi mi się to jednak jeno plotką, gdyż w tym samym czasie widziano go na południowym wschodzie. Cóż miałby zresztą robić w tej dziczy zakazanej, skoro Marchie po stokroć ciekawszymi były?”


Podczas gdy część ex-drużyny Jorisa miotała się w poszukiwaniu informacji Marv odpoczywał w towarzystwie kompanów z karawany. Po walce ze smokiem i długiej podróży zarówno jemu jak i wierzchowcowi należał się spokój. Jadł więc i pił, jednym uchem słuchając niby-uczonych wywodów Lucjana na temat zbereźnego życia Południowców (podsumowanych złośliwą uwagą Aurory, że przecież dalej niż z karawaną Leny i tak nosa nie wyściubił), a drugim rozmowy Leny i Bibi na temat dalszych planów. Handlarka nie miała już tu wiele do kupienia i sprzedania, więc Triboar i ewentualna współpraca z kompanią Lionshield była najbardziej kuszącą opcją. Ale Lena nie byłaby sobą gdyby nie wzięła pod uwagę alternatywnej opcji - pracy dla domniemanych Tressendarów, którzy póki co nie mieli w Phandalin żadnych kontaktów. Dlatego też namawiała Bibi do pozostania w osadzie przez dekadzień i wybadania sytuacji. Marv i Shavri jako obstawa byliby jak znalazł, zwłaszcza że posiadali własne wierzchowce i mogliby potem szybko dołączyć do reszty karawany. Ponoć droga na wschód była czysta, wiec rozdzielenie sił wydawało się bezpieczne.

 
Sayane jest offline