| Phandalin 27 Eleint, Śródlecie. Popołudnie Nieco skonfundowana rozwojem wydarzeń w Phandalin drużyna rozeszła się po osadzie. W gospodzie zostały tylko Turmalina i Przeborka. Krasnoludzica nie miała chwilowo powodu do wszczęcia mordobicia, gdyż Południowcy po prostu ją ignorowali. Podobnie zresztą jak innych gości. Geomantka nie była szczęśliwa, że rządy Tressendarów pozbawiły ją okazji, by w glorii i chwale Smokobójczyni przybyć do osady, ale cóż miała zrobić? Zresztą dzień był jeszcze młody. Póki co “zabawiała” rozmową barbarzynkę, ale ta szybko wymówiła się koniecznością zrobienia zakupów i znalezienia miejsca na nocleg. Nie pomogły zapewnienia Turmaliny, że “już ona tu zaradzi”; Przeborka nie miała ochoty się awanturować ze skołowanym gospodarzem. Ruszyła więc do Składu Barthena po swoje rzeczy i pozałatwiać kilka spraw. Z zakupami nie było problemu, co do identyfikacji kupiec skierował ją do mieszkającej na rynku tymorytki Garaele. Z tego co jej się zdawało w tym samym domostwie zniknęła wcześniej Torikha; wyglądało na to, że kapłanki mieszkały razem. Joris dał sobie spokój z obiadem i poszedł zbierać informacje. Miał zamiar zacząć od Garaele, ale na wspomnienie skwaszonej miny Torikhi jakoś mu się odechciało wizytować domostwo kapłanek. Ruszył więc do sadu Darana; półelf nie trenował nikogo na polach, nie było go też w gospodzie, więc dom półelfa był kolejnym miejscem, które należało odwiedzić. Zastał tam nie tylko Edermatha ale i Hallwintera, którzy osuszali garniec cydru; sądząc po nieco chwiejnych ruchach - nie pierwszy tego dnia. Sildar jowialnie przywitał Jorisa i zaprosił do stołu. Starzy awanturnicy zaczęli wypytywać mysliwego o Thundertree i smoka, ale rozmowa sama szybko zeszła na bieżące problemy. Slidar na zmianę to pił, to walił pięścią w stół. - Mówię ci, to na pewno są czerwoni czarodzieje, albo ci, zem… zem… - Zentharimowie - usłużnie podpowiedział Daran, chyba nieco trzeźwiejszy od miecznika, z którym przez ostatnie miesiące całkiem się zaprzyjaźnił. - No właśnie! Chcą naszą kopalnie, pola, krowy i kobiety! - perorował dalej waterdeepczyk, który co prawda kobiety nie miał, ale powodzenie u płci przeciwnej - a i owszem. Na pewno trzeba mieć na nich oko - Daran spojrzał na Jorisa. -Już wcześniej krążyło tu sporo podejrzanych typów, a teraz, gdy Kopalnia się znalazła… Niby nie pytali ani o Czerwonych, ani o tego maga, który siedział w Studni Starej Sowy, ale czy to trudno podsłuchać plotkujące przy strumieniu baby, albo dzieciarnię podpytać? Może dobrze, że Marduka nie ma, bo by od razu na udry z nimi poszedł, a tu rozważnie trza… - MAM! Mam znajomych w Neme… Neve… Waterdeep. Posłałbym umyślnego, może jakie drzewo geme… gere… rodowe znajdzie… - Ale to potrwa. - Ano potrwa…. Wypijmy za to! - ryknał Slidar i wcisnął Jorisowi pełny kubek. Tymczasem Shavri i Stimy próbowali zrobić informacje bardziej naukowymi sposobami, wertując zapisane drobnym, ozdobnym pismem księgi. Niziołek z powrotem wsadził nos w “Vola Przewodnik…”; Traffo znalazł zaś “Historię Północy”. Była to opasła i nużąca lektura, a autor nie zadał sobie trudu by opatrzyć ją w spis treści. Tropiciel kartkował więc powoli tomiszcze, ziewając ze znudzenia, trąc oczy i zastanawiając się kiedy trafi na interesujące ich miejsca i lata. Co jakiś wychodził z lochu sprawdzając położenie słońca na niebie; w końcu mieli się spotkać w gospodzie przy kolacji i nie wypadało się spóźnić. Gdy czas się był już zbierać niziołek wydał z siebie mrożący krew w żyłach okrzyk, na dźwięk którego drzemiący wiezień poderwał się z pryczy; skoczył na równe nogi i wykonał radosny, choć nieco kulawy taniec radości. - Mam, mam! - krzyknął, łapiąc Shavriego za rękę, w której zaskoczony tropiciel już trzymał miecz. - Zobacz: bla bla bla, “ Podróżowałem dekadni kilka śladami czarodziej Bowgentle, który uproszony przez lokalnych drwali przemierzał lasy Neverwinter w pooszukiwaniu pozostałości starej magii, która mogłaby szkodzić maluczkim. Uwagę zwracał zwłaszcza na ruiny elfie, czy nawet podmurówki stare, co na nich już nowe budowle położono. Ponoć u znajomego maga na skraju lasu pomieszkiwał, od jego chowańca nazwano Wieżą Starej Sowy. Nie udało mi się jej odnaleźć, gdyż dzicz tam straszliwa i nie tylko traktów, ale i duktów nie uświadczy. Udałem się więc teleportem do Triboaru, gdyż w niedalekim Lesie Krypt widziano ponoć ducha tego szacownego czarodzieja. Nie zoczyłem jednak ani jego, ani żadnego innego widma, a dalsze ślady w sąsiednie góry powadziły, gdzie Bowgentle do podziemi ponoć zszedł. Widzi mi się to jednak jeno plotką, gdyż w tym samym czasie widziano go na południowym wschodzie. Cóż miałby zresztą robić w tej dziczy zakazanej, skoro Marchie po stokroć ciekawszymi były?” Podczas gdy część ex-drużyny Jorisa miotała się w poszukiwaniu informacji Marv odpoczywał w towarzystwie kompanów z karawany. Po walce ze smokiem i długiej podróży zarówno jemu jak i wierzchowcowi należał się spokój. Jadł więc i pił, jednym uchem słuchając niby-uczonych wywodów Lucjana na temat zbereźnego życia Południowców (podsumowanych złośliwą uwagą Aurory, że przecież dalej niż z karawaną Leny i tak nosa nie wyściubił), a drugim rozmowy Leny i Bibi na temat dalszych planów. Handlarka nie miała już tu wiele do kupienia i sprzedania, więc Triboar i ewentualna współpraca z kompanią Lionshield była najbardziej kuszącą opcją. Ale Lena nie byłaby sobą gdyby nie wzięła pod uwagę alternatywnej opcji - pracy dla domniemanych Tressendarów, którzy póki co nie mieli w Phandalin żadnych kontaktów. Dlatego też namawiała Bibi do pozostania w osadzie przez dekadzień i wybadania sytuacji. Marv i Shavri jako obstawa byliby jak znalazł, zwłaszcza że posiadali własne wierzchowce i mogliby potem szybko dołączyć do reszty karawany. Ponoć droga na wschód była czysta, wiec rozdzielenie sił wydawało się bezpieczne. |