Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2017, 22:17   #31
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Las dookoła Schwarzensumpf
25. Sigmarzeit 2522 K. I.
Backertag
Poranek


Ponowne spotkanie Zweufalteńczyków nie przebiegło tak, jak można by się tego spodziewać. Po niezrozumiałym dla Siga zachowaniu Elsie atmosfera nieco się zagęściła. Wszyscy byli jednak świadomi, że idąc liczniejszą grupą, mają większe szanse na przetrwanie. A droga, którą podążali, miała się wkrótce znacząco wydłużyć. Bohaterowie postanowili pierwotnie udać się do pobliskiego Wilheimsdorf, lecz nie przewidzieli, jak szybko skończą się ich skromne zapasy żywności. Dwie tłuste gąski były świetnym posiłkiem, ale po pierwszym dniu zostały z nich już tylko błyszczące, skrupulatnie oblizane kostki.

Dwudziestego pierwszego Sigmarzeit wydostali się już z bagien, wciąż jednak musieli przejść gęsty las je okalający. Jedyną zaletą nowego terenu był brak trzęsawisk, które wcześniej musieli ciągle omijać, nadrabiając drogi. Jakby zwiastując lepszą przyszłość, w końcu przestała padać mżawka, a gruba warstwa chmur rozstąpiła się, ukazując od wielu, wielu dni niewidziane słońce. Wieczorem jednak zrzedły im miny. Po posiłku zorientowali się, że ich skromne zapasy uszczupliły się jeszcze bardziej. Na kolejny dzień podróży mieli tylko kilka chlebów i garść orzechów Heikego. Jakby tego było mało zimna, nieprzyjazna pogoda postanowiła pozostawić po sobie prezent w postaci przeziębienia. Naprzemiennie kichali Will, Elsie i Heike, przy czym ten ostatni zdecydowanie najtrudniej przechodził chorobę. Trzeba było jednak iść dalej, do cywilizacji. Gdziekolwiek, gdzie było jedzenie.

Dwudziesty drugi po raz pierwszy sprawił, że poczuli głód. Dzięki płynącemu obok Delbowi nie brakowało im przynajmniej wody, ale ryby jak na złość nie chciały brać, mimo wielu prób Taffy i Heikego. Niektórzy musieli położyć się więc głodni, a cała drużyna rozsądnie postanowiła kolejny dzień poświęcić na zdobycie jedzenia.

Dwudziestego trzeciego życie zweryfikowało ich plany i dało dobitnie znać o tym, że będą musieli przyzwyczaić się do pustego żołądka. Rozczarowani całym dniem prób zdobycia pożywienia, usiedli wieczorem wokół ogniska, gotując zupę z ryb, jakie udało się złowić Taffy. Ryb było jednak o wiele za mało, by starczyło im na zapasy, ba, wykarmić całą kompanię. Wtedy to podjęli brzemienną w skutkach decyzję – trzeba iść do Birkenstein, miasta położonego poza ziemiami księcia, a więc i pewnie niedotkniętego wojną. Trzeba iść szybko i zdecydowanie, nie zatrzymując się i nie zwalniając kroku, bo zapasy całkiem się skończyły, a dwoje młodych rybaków, mimo najszczerszych chęci, nie mogło wyżywić ich wszystkich. Leniwe ryby z Delbu wyjątkowo niechętnie połykały haczyk, a zwierzyna wprawnie uciekała sprzed łuku Elsie.

Dwudziestego czwartego przekroczyli rzekę. Zajęło im to nieco czasu, ale na całe szczęście nurt, choć głęboki, był wolny i pozbawiony na tym odcinku wirów czy nagłych uskoków. Wtedy rozstali się z rzeką, ze strachem, bo teraz należało dbać także o wodę, a tej wcale nie było wiele. Coraz bardziej oddalali się od podmokłych, znanych terenów. Po całodniowym marszu padli wycieńczeni, nie rozmawiając nawet. Nogi bolały strasznie, a brzuchy burczały, przypominając o swoich potrzebach, których przecież tak dobrze byli świadomi. Tego dnia nie jedli niczego. Nie mieli niczego.

Podnieśli się dnia kolejnego o świcie, w Backertag, piątego dnia swojej wędrówki. Musieli wstać jak najszybciej, bo droga wciąż była daleka, a szanse na przetrwanie malały z każdą straconą chwilą. Właśnie składali obóż, dogaszali ognisko, gdy z zarośli nagle dobiegł ich niski, donośny głos.

- Ręce w górę, gacie w dół, kurważ wasza mać!

Zza drzew celował do nich z kuszy krasnolud w starym, partacko poszywanym kubraku. Uśmiechał się złośliwie szczerbatym uśmiechem, gdzieś pomiędzy zepsutymi zębami błysnęło złoto. Miał długą, skołtunioną brodę i dziki wzrok. Na głowie czapkę z wełny. Wydawał się wyjątkowo zadowolony ich widokiem.

- Stać kurważ, bo zastrzelę! Strzałka, hej, Strzałka, jacyś gołdupcy tu są!

Kilka metrów nad nim zaszmerało coś w koronie drzewa. Spomiędzy liści wyłoniła się śliczna, delikatna twarzyczka młodej dziewczyny. Mimo całej swej urody, czarnowłosa dziewczyna zapewne w ich wieku, miała poważny wyraz twarzy i ostre spojrzenie.

- Widzę, nie drzyj się. Znowu nam się nie poszczęściło, szlag by to – głośno zaharczała i splunęła na ziemie. – Coście za jedni? Skąd żeście? – Dopiero po chwili zauważyli, że celuje do nich z łuku.

 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 04-12-2017 o 21:34.
MrKroffin jest offline