Z wyjętą z barku strzałą, ale z niezabandażowaną raną, czując jak krew cieknie ciurkiem po plecach, Berwin, zaciskając zęby z bólu wlazł na dach. Zaraz za nim gramolili się Santiago i Elmer. Na budynku obok, Bodo wziął rozbieg i podbiegł do krawędzi dachu. Odbił się i pokaźnym susem pokonał przestrzeń dzielącą go od sąsiedniego dachu, lądując niczym kot na czterech kończynach, akurat w chwili gdy na dachu pojawił się Berwin. Nikogo więcej nie było. Tajemniczy mężczyzna zniknął, rozmył się w mrokach nocy niczym sen jaki złoty...
Wilhelm, który jako jedyny pozostał na dole, ukrył się w cieniu, w taki sposób iż miał zapewnioną dobrą widoczność na główną ulicę, samemu pozostając niewidocznym. Pozostawał czujny, gdyż wiedział, że wrogowie uzbrojeni w łuki i nie wiadomo co jeszcze, mogą czaić się w pobliżu lub podjąć próbę ataku. Czatując usłyszał krzyk jakiegoś nocnego ptaka.
Usłyszeli go zresztą wszyscy, a potem okolica zamarła w ciszy i bezruchu. Mimo, że czwórka awanturników znajdowała się na dachu i była dobrze widoczna z dołu, nikt nie strzelał. Napastnicy zniknęli.
Wilhelm wciąż spięty i trochę zdezorientowany rozwojem sytuacji, zobaczył przed sobą w mrokach spowijających Schwarzwahe jakąś zakapturzoną postać, która rozglądając się na boki i co jakiś czas patrząc za siebie podeszła do drzwi magazynu numer siedem i zniknęła w jego wnętrzu.