Wątek: Knurzysko [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2017, 19:53   #2
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Kerm, Asenat i Szkuner




Jaksa i Niestanka
Obrzuciła Niestanka szubkim spojrzeniem młodzieńca, przyodziewę jego, o nieba całe bogatszą od jej, broń i postawę. O nieba całe znaczniejszą i godniejszą od pachołów, co ją gonili.
- Panie, toć ja pana dzień cały szukała po grodzie! - zakrzyknęła gromko i przed Jaksą gruchnęła na kolana, nogi jego objęła oburącz i w twarz młodzieńca wbiła spojrzenie błagalne. - Panie, nieszczęście takie, wój kniaziowy pode samym grodem na śmierć ubity!
Po prawdzie to nie wiedziała, czy Szymon w kniaziowej drużynie wojował. Ale liczyła, że znacznego młodziana zaciekawi. Tymczasem nóg mu z uścisku nie puszczała i w duchu modliła się, by się nie rozkaszleć teraz śmiertelnym charkotem.

Jaksę przez moment zaniemówił.
Nie był kimkolwiek znaczącym w grodzie, a miałby się pakować w tarapaty? W zasadzie powinien powiedzieć 'idź precz' i wydać ją w łapy pachołków, jednak coś w tej sytuacji wywołało jego ciekawość.
Może faktycznie ciut sponiewierana niewiasta miała coś ważnego do przekazania? I lepiej było ją wysłuchać, niż odesłać do lochu i potem mieć kłopoty.
- Zostawcie nas! - powiedział, tonem jakim przemawiał do służby w rodzinnym dworze. - Jeśli nic ważnego nie ma do powiedzenia i czas nasz marnuje, sam ją wydam w wasze ręce.

Kiedy jeden ze strażników kręcił młynka zaciśniętymi pięściami, drugi złapał towarzysza za ramię.
- Zostaw go, cholera wie co za człek – odezwał się niby szeptem, lecz głos rozchodził się po obszernym pomieszczeniu – Nie narażaj skóry, mówię ci!
Drugi jednak, trochę od Jaksy wyższy, nie dawał za wygraną, wypełniony pychą i wściekłością z nogi na nogę zbliżał się do dyskutującego z nim mężczyzny.
- Mordę ci obiję psie, bo widać żeś obcy kundel, gówno masz nie władzę!
I mimo protestu jego towarzysza ruszył do przodu, a że hełm nieco opadał mu na błękitne oczy, rycząc jak wieprz rzucił się bez ładu i składu na Jaksę, starając się prawym sierpowym sięgnąć celu.

Niestanka w tym momencie wyzwoliła młodziana z kurczowych objęć. Skuliła ramiona, kroczek w bok dała. Słup, jeden z tych, co dach wspierały, już upatrzyła sobie i za nim zamierzała skryć się… by wypatrzeć kolejne drzwi do pokonania, na drodze ku kniaziowi, ponoć miłosiernemu. Akuratnie w tę wspaniałomyślność i miłosierność Mirosława, którą Szymon tak sławił, nie wierzyła za grosz złamany. I dlatego nie zamierzała obijać pysków kniaziowych pachołów własnymi rękoma. Uznała jednak, że się młodzianowi, obcemu zdaje się, za pomoc w potrzebie coś należy od niej, nim mu plecy pokaże. Wzięła dech głęboki, aż coś jej w piersi zacharczyło nieprzyjemnie.
- Mordują gości kniaziowych! - wydarła się na całe dworzyszcze. - Gwałt, Sodoma i Gomoria! Ludzieeeee! Ratujtaaaaaa! Mordująąąą!

Powiadają, że głupców nie sieją, że rodzą się sami.
Sandomierska ziemia najwyraźniej obfitowała w takowych - najpierw w gospodzie, a teraz tutaj. Jakby kneź nie mógł zadbać o nieco mądrzejszą służbę, a nie zatrudniać takich, o których mówiono, że wielki jak brzoza...
Myśli dokończyć nie mógł, bowiem tępak zaatakował go z pasją, najwyraźniej chcąc pokazać, kto tutaj rządzi.
- A prawił Wojmir, że z otwartymi ramionami mnie przyjmą - powiedział, schodząc z linii ciosu. Co mógł zrobić, bo dziewka się wreszcie od nóg jego odkleiła. - Aleście chyba zbyt dosłownie to przyjęli - dodał, po czym z całej siły kopnął atakującego w kolano.
To powinno wystarczyć, by tamtego z nóg zwalić, a krzywdy zbyt wielkiej mu nie zrobić. Okaleczenie kniaziowego sługi pewnie nie przypadłoby nikomu do gusty, nawet jeśli sługa ów był tępy nad podziw.

Jaksa bez trudu szarży lecącego uniknął i jeszcze sprawniej poradził sobie z jego unieszkodliwieniem. Ciężki but wleciał celnie na kolano, napastnik sycząc i jęcząc z bólu, tarzał się pod nogami swojego oprawcy. Okrzyki niespodziewanie zagłuszył donośny oklask.
- No, wreszcie, już żem się martwił, że godowy jęk dziewki zepsuje nam całą zabawę – na drugim końcu obszernej sali, zza ukrytych dla wzroku drzwi, wyłonił się krępy, postawny mężczyzna o włosach kruczych, silnie kędzierzawych, co lekko na zarumienione, pucułowate i ubarwione rzadkim zarostem lico opadały. - Trzeba go było, mości Jakso, bardziej poturbować, z lewa, z prawa, pod brodę! – mężczyzna wywijał pięściami, udając, że posyła groźne ciosy w powietrze, a wraz z każdym ruchem falowała jego błękitna peleryna. – Mili goście! Jam jest Mirosław, władyka tegoż skromnego grodziska, raczcie się proszę, raczcie śmiało trunkiem oraz jadł… - przerwał, spoglądając na puste stoły, a wesoły uśmiech zniknął z jego coraz to czerwieńszej twarzy. – Wojmir! WOJMIR! – dało już dosłyszeć się bliskie kroki. Do sali wpadł zasapany Wojmir, wąsaty, łysiejący mężczyzna, którego Jaksa poznał dnia poprzedniego. Teraz jego kolczuga zniknęła, ustępując miejsca lekkiej, skórzanej kamizeli. Nim cokolwiek zdążył powiedzieć, przemówił kneź.
- Jaki rozkaz wydałem, tak, ten ostatni Wojmirze, ostatni.
- Poczęstunek…? – odpowiedział niepewnie wąsacz.
- Co widzisz tutaj, hm? – zapytał dobrotliwie kneź, wskazując otwartą dłonią na opustoszałe stoły.
- No, niewiele…
Mirosław, siłą wyprostowanego ramienia, zdzielił niższego od siebie Wojmira, i jeszcze raz, i jeszcze, i nim ten wyszedł, złapał wojaka za bark, by po cichu mówić, lecz i tym razem ściszony głos rozbiegł się po sali.
- To twoja obiecana drużyna? Tak? Co kiwasz głową durniu, miałeś jedno, kurwa, zadanie. Spieprzaj mi z oczu!
Kiedy Wojmir wyszedł, miły uśmiech wrócił na pulchną twarz Mirosława. Objął wzrokiem trzy postacie, a swoje przenikliwe ślepia utkwił na siedzącej już przy pustym stole dziewczynie.
- Panienka wleciała tutaj jak do stajni, zakładam, że nie bez mocnego powodu, hę?
Jaksa ukłonił się, z szacunkiem.
Nawet jeśli kniaź zachowywał się jak prostak, to był kniaziem, któremu nie wolno było w niczym uchybić, bo można było nie tylko kułakiem oberwać, ale i do lochu trafić.
Dziewki tłumaczyć nie zamierzał, pozostawił to jej samej.

A to siurpryza, nie musiała szukać kniazia, sam ją znalazł. Nie wiedzieć, dobrze to, czy źle… Jednak na wieść o poczęstunku na twarzy dziewczyny odmalowała się determinacja, by nie dać się stąd wyrzucić. Przynajmniej do chwili, gdy wyczyści półmisek. Jeszcze Mirosław gadać nie skończył, a już przed nim klęczała i całowała kniaziowską prawicę.
- Panie złoty, władco miłościwy a potężny - zeszemrała uniżenie i do urodzenia swego stosownie, z uwielbieniem oczy wpatrując w rumianą pańską twarz. - Jam Niestanka, Chwalimirowa córka z Wierzbowego Moczaru. Niechaj Bóg i anieli Jego wynagrodzą, żeś w los kmieci wejrzał, woja swego posłał, by o Knurzysku wywiedział się… zasmutać muszę cię złą wieścią. Przepadł ów Czcibor pięknolicy - westchnęła ze smutkiem przemożnym. - I nikt nie wie, kędy i czy żyw, czy zabit. Bądź miłościw dla swej sługi wiernej, co ci wieść złą niosąc, na nowe nieszczęście natrafiła. Wszystkom zrobiła, by los odwrócić, lecz śmierć bezlitosna jest i nowa cię strata potkała.
Westchnęła znowu i pocałowała dłoń księcia raz jeszcze.

Nie daj, Boże, takiej małżonki, pomyślał Jaksa, gdy dziewka zalała komnatę potokiem słów. Ani chybi na śmierć by człeka zagadała, do głosu go nie dopuszczając.
Westchnął z żalem niejakim na myśl o losie smutnym, jaki tamtego, nieznanego mu człowieka spotka. Bo nie wyglądało na to, by usta dziewce dało się zatkać, nim wszystko co ma w główce światu nie obwieści.

- Taa, taak, już… już tak, tak – widać nie w smak było kneziowi, kiedy dziewka na klęczkach ślinić mu szeroką dłoń zaczęła, gadając i jęcząc o imionach i sprawach jakoś, mogło się wydawać, obcych dla sandomierskiego władcy. Kiedy potok słów płynął nieprzerwanie, Wojmir widać szybko wywinął się z zadania, bo trzy dzieweczki, chuderlawe, smutne z buzi, a oczami posadzkę zmiatające, wniosły na drewnianych tackach skromny poczęstunek. Skromny – jako mierzyć miarą władyków, nigdy pospólstwa. Na jednej misie pieczone jabłka parowały, na drugiej krzywo pokrojone pajdy czarnego chleba, słój sadła gęsiego, dalej bażant gorący – trochę mu członków już brakowało – i dzban złotawej berbeluchy, tutejszego rarytasu, co z jabłek pędzon po to, aby popić goście mogły należycie. Kneź Mirosław żywo musiał gestykulować, dać znać wplątanej weń dziewce, że do stołu podano, a dzięki niebiosom jadło oderwało na chwilę gadatliwą Niestankę. Kneź wytarł swoją dłoń o ubiór na bogato zdobiony i krzywy uśmiech posłał do nieznajomka następnego.
Był nim dziad, co jeno napitku lekko łyknął i ptaka skromnie uskubał. Widać Wojmir nie przedstawił jegomościa, jak z Jaksą był uczynił. Kneź wyciągnął od jednookiego starca, że ów na imię ma Ratomir, syn Bladina, stary woj co mu się na wyprawę zachciało, kiedy pustka w kiermay zajrzała. Niewiele on mówił, poważną miną jeno w dal odległą patrzył, lecz zdawać się mogło, że każdy obcy wzrok wyłapać potrafił. Gdy bohaterowie nasi przyglądnąć się jego jednookiej twarzy zechcieli, błyskawicznie srogim ślepiem wzrok odwzajemniał.
Rozmawiali czas jakiś o tematach błahych, bo zajęci byli mlaskaniem i miłym dla gardeł płukaniem.
- Widziałem paniczu młody, że samostrzał ma, ładny on, rzadko się widuje – zagadnął Mirosław - A powiedz mi, ubiłeś co kiedyś ciężkiego, o doświadczenie pytam. W końcu Knurzysko, mówi się, nie byle jaka bestyja! A ty dziewko – zwrócił się do wciąż w półmisku zagrzebanej Niestanki. – Hej słyszysz? Goszczę cię, słucham i przez próg przejść pozwalam, więc chcąc czy nie drużynnikiem żeś, na potworę iść będziesz! Coś potrafisz oprócz gdakania i pochłaniania kneziowskiego jadła? O ho ho, a jedz na zdrowie! Tylko poznać was trzeba, w końcu no… dla człeków naszych pospolitych drużyna wybawców się zbiera! – bez przekonania krzyknął kneź, popijając gorycz ostatnich słów ciężkim trunkiem. – Mówcie coś mówcie, bo czas nagli, należy nam do szczegółów wreszcie przejść! - Kiedy coś o zaletach swoich zaczęli, kiwającym palcem zaprosił stojącego pod ścianą Wojmira. Ten wiedział co ów gest oznaczał i wręczył w dłoń kneziowską kawałek zwiniętego w rulon płótna.

To, co kneź na stół postawić kazał, do uczt królewskich nijak się miało, chociaż o tych Jaksa jeno słyszał, a nie bywał na nich. Ale i tak przyznać musiał, iż jadło lepsze było niż to, którym się po gospodach raczył, a szczególnie to, które sam sobie przy ognisku szykował.
Gdy pytanie o doświadczenie myśliwskie padło, Jaksa przełknął to, co miał w ustach, popił tęgim łykiem jabłecznika, co by się jadło w drodze do żołądka nie zatrzymało, po czym odparł na pytanie kniazia.
- Na niedźwiedzia i dzika żem chadzał - powiedział. - Z owym samostrzałem takoż, co go dziad z Magdeburga samego przywiózł. A zacny to oręż, co i zbroję przebije. Tak dziad powiadał, bo mi się jakoś nie trafiło bełtami rycerza jakiego szpikować.
- Mniemam, iż ze skórą Knurzyska takoż sobie poradzi - dodał.

 
Asenat jest offline