Wątek: Knurzysko [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2017, 20:14   #3
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Asenat, Szkuner i Kerm

Jaksa i Niestanka

Pytanie kniaziowe zastało dziewkę z ustami pełnemi, zamamrotała coś niewyraźnie. Głównie po to, by uwagę odwrócić. Kilka pajd chleba schowała już za pazuchą na zaś, oderwane udko bażancie właśnie chyłkiem wrzucała do tobołka. Garneczek z sadłem gęsim zaś przysunęła sobie bliżej, by mieć na podorędziu i przywłaszczyć go sobie bezwstydnie, gdy wszyscy patrzeć przestaną. Znakomite na nim maści ukręcić można było, a kniaziowi wszak nie ubędzie. Zajęta napełnianiem żołądka, zapomniała o Szymonie, Czciborze, swoich na mokradle, Knurzysku i o świecie całym. Przypomniała sobie, gdy jabłko pieczone prawie w całości przełknęła, wyszły jej z orbit oczy ciemne i podkrążone.
- Ja zielicha, rany leczę i zarazy wszelkie, co się w człeku usadowić lubią. I na bagniskach drogi wyszukuję. I wiosłem i łodzią robić umiem - uznała, że czas udowodnić swą przydatność, by jej z przedsięwzięcia nagle nie wycięto, tak jak ona wycinała czyraki. - I truciznę też nawarzę. I z trucizny wyleczę. I pijawki stawiać umiem, krew puścić.
Wzięła oddech, ale się rozmyśliła, po chleb sięgła i po garnuszek, obiekt swego pożądania. Kniaź o swych wojach słuchać nie chciał. Miłosierny, jak w mordę strzelił. Jedząc, rozważała, czy mu broszę pokazać w tej sytuacji, czy nie jednak.

Kiedy o sobie zaczęli opowiadać, kneź jeno jednym uchem słuchał, bo drugie wraz z piwnymi oczyma tonęło w treści tajemniczego płótna. Nie widział nawet, jak słój z gęsim smalcem schował się w torbie młodej zielarki. Ale Jaksa widział i dziad chyba, chociaż prócz karcącego spojrzenia ni słowem się nie odezwał.
- Tyś to nabazgrał, prawda? - Mirosław oderwał wzrok od płótna, zwracając się do Wojmira.
- Tak jest panie, z każdym szczególikiem - dumnie odpowiedział wojak, nie czując chyba drwiny w słowach swojego księcia. Kneź westchnął ciężko, po czym huknął rozwiniętym rulonem o sosnowy stół, a ten ukazał nakreśloną niezgrabnie mapę wideł Wisły oraz Sanu.
- Tutaj mili moi - upierścienionym palcem wskazał miejsce na rysunku - są Górzyce, wieś, gdzie sołtysem jest nasz zaufany człek, stary Wojciech Plątonoga, który zarządzając wysoką strażnicą, pobudował wokół niej bezpieczne domostwa. Porządna to osada, tam Knurzysko nie dotarło. Waszym pierwszym ona będzie przystankiem. Kontynuuj Wojmirze.
- Wokół Górzyc - odezwał się wojak, kręcąc rudawym wąsem - znaleźć można inne osady, mniejsze i mniej… ucul… ucyly… ucy-wilizowane - odchrząknął i ciągnął dalej swym ochrypłym głosem. - Wszędzie tam, podobno, bestyja odcisnęła swoje piętno w postaci krwawych ofiar. Czereśnia, Sucholici, a nawet odległa Poręba Orla czy wieś dzikich Wieruitów - każdą osadę wskazywał dokładnie palcem, nie mając pewności, czy aby zgromadzeni nad mapą potrafią odnaleźć się w piśmie - wszystkie mogą być kryjówką, albo celem tej paskudnej potwory!
- Nie unoś się tak Wojmirze - przemówił kneź. - Wymagam od was wstawiennictwa na jutrzejszą wyprawę! - zwrócił się głośno do siedzących przed nim bohaterów. - Dlaczego jutro, zapytacie? Mus nam działać bardzo szybko. Wyprawę ową poprowadzi ten oto jegomość, zdolny wojak, trochę gorszy mówca, ale prawa ręka moja - Wojmir. Kilku żołdaków również znajdzie swoje miejsce w eskorcie, albowiem sandomierskie okolice to nie są bezpieczne ścieżyny. Wytłumacz Wojmirze.
Mężczyzna myślał dłuższą chwilę, jak wypowiedź swoją ubarwić w odpowiednie słowa.
- Jako niektórzy mogli na własnej skórze się przekonać, wojska nasze, co pod kneziowskim sztandarem, liczne prowadzą zwady i potyczki z okolicznymi hałastrami. Już onegdaj tak było, lecz kiedyśmy… ekhm… - kątem oka zerknął na knezia, czekając na zezwolenie. Książę skinął głęboko głową na tak. - Kiedyśmy ścięli pięciu mieszczan, co w sprawy czarne byli zamieszani, zaogniły się konflikty, oj zaogniły. I być może jasnym jest, że miecz nasz w wojence tej górą, niebezpiecznie w małej grupce przeprawiać się pode samą Wisłę. Lecz bez obaw przyjaciele! - podniósł głos, widząc kwaśne miny słuchających. - Myśmy są nie byle chwaty, ma się rozumieć!
- No, wznieśmy toast goście mili! - widocznie popędzał Mirosław, a Wojmir nalał każdemu po szklanicy mocnego trunku. - Za udaną wyprawę i łeb Knurzyska, co by tę piękną salę należycie przyozdobił! No i - za wasze worki pełne brzęczących monet, bo łup ten w postaci bestyji straszliwej w mojej hojności się odbije! Zdrowie! - Łyknęli wszyscy, książę pierwszy przydział swój wydoił, podniósł się z siedziska ociężale i zaszeptał coś Wojmirowi do prawego ucha. Opuścił salę, po drodzę chwaląc słodko dzielność oraz mężność trójki ochotników.
Jaksa wstał i ukłonem pożegnał księcia, po czym ponownie usiadł, mapie się przyglądając.
- Zatem więc - odezwał się Wojmir po chwili milczenia - chodźcie za mną, pokażę nocleg.
Zaprowadził ich do osobnego budynku, który jednako znajdował się w obrębie jednej palisady. Porządnie sklecona chałupka przedstawiała się znośnie. Podzielona na pięć identycznych izdebek, okazała się starą siedzibą gwardii książęcej, która wraz z modernizacją grodu, przeniosła się do rozbudowanej kwatery głównej. Każdy dostał swój ciasny pokój, a w nim wygodną pryczę i gruby koc.
Na zewnątrz dobrze ciemniało, a gwar sandomierski już dawno zmienił się w przyjemną ciszę. Od przewodnika dowiedzieli się, że jutro z samego rana muszą wyjść najbliższą bramą i za ścieżką podążać, aby po trzech kwadransach znaleźć się pod przechylonym krzyżem. Tam też on czekać będzie i wóz oczywiście, na którym prowiant dotrze za Wisłę wraz z całą łowczą drużyną. O ekwipunku przypomniał, odzieniu i dobrym nastawieniu, bowiem przed nimi rozpościera się szlak, przygoda wielka i na końcu smak złota, bo czymże dla bohaterów takich jest przerośnięty świniak?
Pożegnał nowych kamratów, pozostawiając ich przed oplątanym pajęczynami wejściem starego noclegowiska. W ciemnościach nocy opuścił ich dziad, skinąwszy powoli głową, udał się na spoczynek. Jaksa i Niestanka pozostali sami, spozierając wzrokiem poprzez otwartą bramę palisady. Na pochodnie, co rozstawione gdzieniegdzie szerokimi ulicami Sandomierza, płonęły żarliwie, beznadziejnie walcząc z ciemnościami nocy.

Jaksa zbite z nieheblowanych dech drzwi szarpnął, nie zważając na ewentualne protesty pająków, których żywota od dawna nikt nie niepokoił. Zatrzymał się w progu, nie chcąc w nieznaną ciemność wchodzić, i z sakwy krzesiwo sięgnął, chcąc ognia skrzesać.
- Hej, wybrałby kneź nas nawet, gdyby my mu rzekli, że kulki z miodu z ucha kręcimy i pstrykamy nimi niechybnie przeze stół prosto w oko współbiesiadników - osądziła Niestanka niezobowiązującym tonem, w kułak kaszlnęła i wyminęła młodzieńca lekkim krokiem, wkroczyła do chatynki. - Hu-hu, duchy domowe, piekielne i czyścowe, uciekajcie! - zadrwiła, i głowę odwróciła ku Jaksie, spojrzenie oczu gorejących wbiła mu w twarz: - Zdaje się, że ich w domu nie ma. A łacniej tam pod dachem krzesać niźli tu.
- Ale i dziury w podłodze być mogły - odparł niezrażony słowami dziewczyny Jaksa. Skoro jednak pod nią podłoga się nie zarwała, to i jego ciężar mogła utrzymać. Wkroczył więc do środka, po czym raz jeszcze krzesiwa użył.
Tuż przy drzwiach, w obejmę wetknięta, stara pochodnia tkwiła. Na tyle jeszcze dobra, że po paru chwilach zapłonęła i mrok rozświetliła,
- Lepsze to, niż na dworze spać - powiedział, widząc kilka cieni, co na widok światła w mrok, co w kątach korytarza zalegał, skoczyły.
Niestanka rozejrzała się po izbie. Po jej wymizerowanej twarzy rozlało się ukontentowanie. Wszak chatynka w porównaniu z jej lepianką była jak dwór królewski przy gołębniku.
- Ty śpij. Coś na sny miłe i wywczas solidny dac ci mogę - pogładziła swoją torbę. - Ja muszę rodzinę owego woja ubitego znaleźć.
Co go kniaź za nic miał i jego życie młode. Nie dodała, ale pomyślała, a niesmak skrzywił brzydko jej usta.
- Na sny? - Jaksa spojrzał zaskoczony na dziewczynę. - Po co mi mikstury jakoweś? Co byłby ze mnie za woj, gdybym nie umiał zasnąć, gdy łóżko jest? A ty gdzie chcesz po nocy iść i kogoś szukać?
- I woje źle sypiają - Niestanka wzruszyła chudymi ramionami, ale pewność niezłomną miała w głosie. Toć niejednego już z przypadłości takowej wyleczyła. - I woje, co się nie bojają na wroga sami skoczyć, bojają się zasnąć. Jak chcesz. A idę szukać rodziny Szymona, woja co tu bieżał, by kniaziowi o Knurzysku donieść. Na rękach mi umarł. Krewnym dobytek oddam, rzeknę, kędy trup leży.
Jaksa nigdy ze snem kłopotów nie miał, ani też zmory senne go nie dręczyły. No ale wiedział, że i inni bywali. Zwykle tacy, co nieczyste sumienie mieli.
- Trza było Wojmira spytać. Ten prędzej by wiedział, kim jest ów Szymon, tudzież gdzie jego bliscy mieszkają - stwierdził. - Zamiar masz od chaty do chaty chodzić, czy wojów, co na straży stoją spytać?
- Dziewek co w kuchni i na dworze posługują, wolnych i niewolnych, zapytam. - Niestanka spojrzała na Jaksę jakby z księżyca spadł i po księżycowemu do niej zagadał. - Dziewki zawsze znają wszystkich wojów.
- Jeno się nie zgub w grodzie wielkim - skwitował jej wypowiedź. Nie zamierzał dziewki powstrzymywać, chociaż sam inaczej by sprawę załatwił. Skoro to za swój obowiązek miała... Wszak siłą jej nie zatrzyma.
- A co? Nie zaśniesz, dopóki nie wrócę? - ściągnęła wąskie usta w jeszcze węższy ciup i odwróciła się energicznie. Z fałdów spódnicy osypało się zaschnięte błoto.
- Gdy dziewka w łożu, to spać nie wypada - odpalił. - Gdy jej nie ma, to co w spaniu przeszkodzić może? Ty swój rozum masz. - Nie był pewien, czy to prawda, ale co miał rzec? Niektórzy w mądrość niewiast wątpili, a on parę umnych spotkał w swym życiu. Matce na ten przykład braku rozumu by nie śmiał zarzucić... - Wiesz, co robisz, a ja opiekunem twym nie jestem.
- Ja um swój mam - zamarudziła Niestanka już ze swej izby. Przez odrzwia otwarte mógł Jaksa zobaczyć, że garniec jakowyś z tobołka dobyła i z nabożeństwem należnym relikwiom ułożyła pośrodku siennika. - Ale jeślić wy, Jakso, humoru sobie nie wyhodujecie, to czarno widzę wyprawę naszą wspólną.
- Humor mam - odparł zagadnięty. - Ojce mawiali nawet, że za dużo czasami i temperować mnie chcieli. Nie do końca im się udało, o czym zapewne się przekonasz, nim się wyprawa skończy. Ale nie jest złośliwy ten humor, tak też mawiano.
- Naostrzę ci za darmo - obiecała i pomknęła w ciemność jak nocnica, płaszczem obdartym i wystrzępionym jak skrzydłami łopocząc, żegnana słowami "Wdzięczny będę", rzuconymi z ironią przez Jaksę.
 
Kerm jest offline