- Oh, whisky you're the devil - wesoło podśpiewywał, na powrót przemierzając mroczne korytarze, z Sajgą wymierzoną w ciemność, co obślizgłymi mackami raz za razem zjadała jego pewność siebie. - ...you're leading me astray, over hills and mountains and to Amerikay! - Nic tu po nim. Chmura żrącego kwasu jest przeszkodą niepokonaną dla Tichego, którego jedynym narzędziem jest automatyczna strzelba. - You're sweetness from the Bleachner and spunkier than tea - każdy nieważki przedmiot latający w otchłani tej przerażającej ćmy, mógł być śmiertelnym wrogiem, który udając naturę nieożywionego materiału, czekał tylko na błąd starego kapitana. - Oh whisky you're my darling drunk or sober!
Byleby złapać łączność. I nie dać się rozszarpać. Tichy, kto miałby ci wypruć flaki?
Co kilkanaście sekund wywoływał załogę, aby czym prędzej dowiedzieć się o tym, że znalazł się w strefie zasięgu komunikatorów. Drzwi, dźwignia, diody poniszczonych aparatów, a to co!? Stolik. Tylko metalowy stolik, co łypnął po oczach blaskiem, odbitym od zwariowanej lampy, która resztkami sił starała się powrócić do swojej normalności.
Korytarz za korytarzem, prosto na zbawienny mostek. |