Max słuchał uważnie tego, co mówili towarzysze. Że też wcześniej na to nie wpadł! Przecież teraz to wydaje się oczywiste. -Koronami nie pogardzę, ale wiadomo, lepiej przeżyć jakąś ciekawą przygodę!- skomentował i zabrał się do przerwanego, już zimnego posiłku.
Następnego dnia wstał wcześnie rano, by pomóc Gorzałkom w kuchni. Ci podziękowali jednak za nią, mówiąc, że bardziej przyda się ona wieczorem, kiedy do gospody zejdą się miejscowi ludzie. Tym samym niziołek poszedł do swojego pokoju, a po kilkudziesięciu minutach dołączył do schodzących na dół towarzyszy.
-Juhu!- wykrzyknął i klasnął w ręce, kiedy zasiedli do stołu.-No to zapowiada nam się przygoda!
Kiedy w końcu uwinęli się ze śniadaniem, wyruszyli za Bertrandem. Miasto budziło się do życia, a niziołek z zaciekawieniem obserwował krzątających się ludzi, tak jakby pierwszy raz był w mieście. Przy tym cały czas gaworzył: -No, no. To nie jest takie małe miasto. Co prawda widziałem już większe,
ale widziałem też mniejsze. To ma nawet duży targ. O, na tamtym straganie sprzedają jabłka. O, zjadłbym jabłecznik. Najlepiej taki z dużą ilością kruszonki, na kruchym, bretońskim cieście... Pychota, aż zgłodniałem! O... a czy wy czujecie zapach tego chleba?! - powiedział, przechodząc koło piekarni-Ta świeża, pachnąca skórka! O Esmeraldo, jakbym był w Czarnym Stawie!
Rezydencja zrobiła wrażenie na niziołku. Co prawda pracował już w bogatych domach kupieckich, ale żaden z nich nie był urządzony z takim przepychem, a jednocześnie gustem.
Max zajął miejsce na siedzeniu (nogi mu zwisały, widocznie sługa nie pomyślał o nim) i wziął od szlachcica kielich. Upił łyk i z gardła wyrwały mu się mimowolnie słowa: -Słodkie wissenlandzkie!
Historia szlachcica przejęła niziołka, a jednocześnie jeszcze bardziej wzmocniła w nim rządzę przygód. Kiedy towarzysze skończyli mówić, on powiedział radośnie: -Niech pan się nie martwi, my już dopilnujemy by pańska córka dotarła żywa i zdrowa! |